wtorek, 17 maja 2016

Przepraszam, to koniec.

Przepraszam....
W moim życiu wiele się narobiło, pomieszało, poplątało, pogmatwało i Bóg wie, co jeszcze się zadziało.
Chcę to skończyć, muszę to wszystko zostawić za sobą. Po prostu czuję, że nie ma innego wyjścia. Przenoszę się na Wattpada ( Kotecek_Kitiket), tam coś się pojawi, najprawdopodobniej na pierwszy ogień pójdą oneshoty inspirowane piosenkami, ale to wkrótcę ;)
I tak Was nie było zbyt wielu, jednak strasznie mi przykro, że w taki sposób to wszystko się kończy.

Trzymajcie się Miśki <3

sobota, 9 kwietnia 2016

Przepraszam bardzo...

Baaaardzo przepraszam za moją długą nieobecność!
Powód? Egzaminy... dun dun DUN!!!
Egzaminy odebrały mi jakąkolwiek chęć do pisania, a nawet do poprawiania tego, co już mam, bo mam już coś nadzierganego.

Ale bez obaw!
Wrócę w pierwszy weekend po egzaminach ;)
Trzymajcie się <3

Teddy

niedziela, 28 lutego 2016

Angelika i Obóz Herosów rozdział 24: "Burza mózgów, czyli Riri'ego boli myślenie"


 Hej Miski! :*
Po raz pierwszy trzymam się terminy! Brawo ja! 
Miałam ostatnio sporo weny, to ją wykorzystałam :D
Mam nadzieję, że się spodoba.
Miłego czytania! Rozdział 24 :)
---------------------------------
-Ok, postarajmy się tu odnaleźć, dobra? Czego szukamy?
- Czegokolwiek, dzięki czemu wyjedziemy z tej cholernej Hiszpanii, chyba jasne.
Przyjaciele rozprawiali nad tym, jak wydostać się z Walencji. Rankiem wyjechaliśmy z motelu. Pani, która robiła nam za wczorajszego tłumacza, podpowiedziała, jak najłatwiej się stąd przemieścić do Walencji, tam możemy popłynąć statkiem do Rzymu, bo do Grecji byłoby zdecydowanie dłużej, a stamtąd przeniesiemy się cieniem na wyspę, kiedy się dobrze zregeneruję.
- Nie denerwuj się, dobra? Damy radę, po prostu daj mi chwilę, niech mój instynkt zacznie działać.
- Nagle przestał?- wtrąciłam się z żartem.
- Nie wiem, jak wam to wyjaśnić. Czasem mam takie chwile, kiedy po prostu wiem, gdzie iść. Niestety, jak na złość, akurat teraz nic mi kurna nie idzie, aby się odnaleźć!
Roxi z impetem walnęła ręką o ławkę. Znajdowaliśmy się w parku, niedaleko jakiejś katedry z marmuru. Pieknie komponowała się z zielenią. Słońce świeciło dzisiaj wyjątkowo przyjemnie, to miejsce wydawało się naprawdę piękne. Porozmyślałabym nad tym dłużej, gdyby nie nasz problem.

Nigdzie nie mogliśmy znaleźć portu.
- Rozumiem, bo ja też tak czasem mam, ale bardzo rzadko. Mnie mamusia tak bardzo nie rozpieszcza.
Hekate jest boginią nie tylko magii, ale także dróg, dlatego czasem jej dzieci mają przebłyski jej umiejętności błyskawicznego znajdowania drogi, prawie tak, jak pies tropi swojego ulubionego listonosza.
- I akurat teraz żadne z was nie może nic rozkminić, w takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak zapytanie o drogę, w ogóle ktoś na ten pomysł wpadł, oprócz mnie?
- Cicho, faceci nie lubią się pytać o drogę!- odparł Robin, kręcąc głową.

Plusem tego miejsca było też to, że w południe dużo ludzi spacerowało tutaj, a to z dziećmi, a to z psami, co prawie na jedno wychodzi. Podeszliśmy do pana o nieco ciemnej karnacji i kruczoczarnych włosach. Ubrał się prawie, jak na lato, krótkie spodenki w kratkę, zielony podkoszulek. Guziki pod szyją były rozpięte, ukazując owłosioną klatę. Na nosie stylowe okulary i cały świat jest jego! Wyglądał na miejscowego. Zapytaliśmy gdzie jest port, wskazał nam, gdzie mamy iść.

Kiedy znaleźliśmy się na miejscu, zapłaciliśmy za rejs. Mieliśmy jeszcze dużo czasu na zwiedzenie tego malowniczego miasta, bądź na zjedzenie obiadu. Wybraliśmy drugą opcję, bo na szwendanie się nikt nie miał jakoś ochoty.

Przyjemny, ciepły wiatr mierzwił włosy, przynosząc różne zapachy: kwiatów, owoców, morza. Przeszliśmy się do knajpki, tam zamówiliśmy coś do jedzenia. Ja poprosiłam o rybę z frytkami, Roxy o grecką sałatkę, a Robin o sphagetti.
- Mamy bardzo dużo czasu. Ma ktoś jakieś pomysły, jak możemy go spędzić?- pyta chłopak, nawijając makaron na widelec.
Położyłam łokcie na blacie jasnego stolika i oparłam się, co pewnie nie wyglądało elegancko.
- Ja bym radziła teraz obgadać, co mamy zamiar robić dalej. Najpierw rejs, wysiadamy w Rzymie, tam przeniesiemy się na wyspę. Rozmawiamy z Apollel, a potem sprawa potoczy się, w zależności, czego się dowiemy.
- A przepowiednia? Zastanawialiście się nad nią?- spytała Roxy, pomijając sokiem swoją sałatkę.
A żeby to raz!- pomyślałam. Bardzo często się nad tym głowiłam, nawet udało mi się coś wyciągnać.
- Jasny jest pierwszy wers: "Wybierzesz się za ocean, bezbronnego boga odnajdziesz." Tu chodzi o Apolla, Chejron mówi, że nadal Zeus jest na niego wściekły za uznanie wyroczni, jako ludzką nastolatkę, dlatego nadal ma swoją karę. Tylko że coś musiało się zdecydowanie pogorszyć, skoro wszystkie jego dzieci nagle zachorowały w niewyjaśniony sposób.
- A drugi? "U boku syna bogini dróg i córki boga złodziei staniesz w wielkim okręgu."... nie brzmi zachęcająco.- Odparła przyjaciółka. Robin miał bardzo zamyślony wyraz twarzy, pewnie zastanawiał się nad nią już wcześniej.
- Co o tym myślisz Robin? Domyślasz się o jaki krąg chodzi?
- Nie mam zielonego pojęcia, mi się kręgi kojarzą z magią.
- Magiczne kręgi.- stwierdziła Roxy bez przekonania.
- Ale one są tworzone zawsze z jakiegoś konkretnego powodu. Najczęściej te powodu nie są przyjemnie, na przykład, jak ktoś jest uwięziony, albo coś poważniejszego, jak zabicie przeciwnika. Ale istnieje wielkie ryzyko korzystania z takich usług...
- Jasne, nie trzeba dwa razy powtarzać.- odparłam, próbując odganiać tą myśl jak najdalej od mojej pamięci.- Miejmy nadzieję, że to nie o to chodzi.
- No a dalej mamy "Co skradzione oddasz, lecz wielką stratę poniesiesz." i "Nie zatrzymasz bolesnych wspomnień biegu.", to mi się jeszcze bardziej nie podoba, nie wiem, jak wam.- skwitował zażenowany.
- Mi tak samo, to chyba jest dedykowane tylko dla ciebie, Angela.

Miała rację, to moja przepowiednia, a tamte linijki były pisane w liczbie pojedynczej, czyli skierowane tylko i wyłącznie do mnie. Ale co mam stracić? Nie mam już nic do stracenia!
- Teraz nie zajmujmy się tym, co jest jasne, dobra? Wiadomo, że mamy przesrane i nie trzeba sobie o tym dobitnie przypominać. Skupmy się na tym, co "skradzione", jak wynika z przepowiedni. Co może być skradzione i po co? I czyje to mogłoby być?
- Pewnie coś bardzo ważnego, pamiętam, jak kiedyś Percy mi opowiadał o incydencie z Piorunem należącym do Zeusa. Ciekawe o co tym razem poszło.
Roxy opowiedziała nam o zgubie Boga Olimpu, jak to się potoczyło
- Może to Apollo coś stracił? To by tłumaczyło te dziwne zachowania jego potomstwa.- odgadywałam, moje trybiki obracały się coraz szybciej, próbując poukładać to, jak puzzle.
- Ale kto by to ukradł?- zapytała Roxy, kończąc swoje danie.
Wierciłam się na krześle, ale z podekscytowania, a nie dlatego, że było niewygodne. Czułam, że jesteśmy coraz bliżej.
- Ktoś, komu zależałoby na konflikcie.

Prawdopodobnie wpadłam na pewien trop, ale obawiałam się z nim podzielić z resztą moich towarzyszy. Może dlatego, że nie chciałam potwierdzać najgorszego. W końcu jednak się odważyłam i opowiedziałam o moich spostrzeżeniach.
- To może być mój ojciec.- przerwałam ciszę, dzięki której mogliśmy przyswoić poprzednie informacje.
- Hades?- zmarszczyła czoło Roxy.
- To by miało sens.- stwierdził syn Hekate.- Te duchy w obozie nie mogą być przypadkiem, to musi mieć jakiś związek.
Przemilczałam, czyli jednak miałam rację. Wolałam się pomylić, tak, jak często mi się to przytrafia. Jednak w głębi miałam nadzieję, że to wszystko nie jest prawdą.

Ale czemu mi tak na prawdę zależy? Nawet nigdy go nie widziałam na oczy, a teraz chcę, aby był niewinny? To nie ma sensu! Po co mi świadomość jego niewinności? Po to, aby poczuć się lepiej?
- A co, jeśli dzieci Apolla wiedzą?- wypaliłam ni z tego ni z owego.
- Co?
- Co jest tym „skradzionym”! Może są nieuruchomione, bo ktoś nie chce, aby prawda wyszła na jaw?
- Myślisz, że ktoś zaplanował ich chorobę?- zapytał siedzący naprzeciwko syn Hekate.
- Może oni wiedzą, ale ktoś chce, abyśmy my się nie dowiedzieli?
Zaczęłam wyrzucać to, co mi myśli przynosiły. Coraz bardziej się nakręcałam.
- Czy ja wiem.- powiedziała szatynka.- Nie jestem do końca przekonana.
- To nie była normalna choroba, Roxy.- odparłam surowo.- To „coś” jadło ich energię, czułam, jak tracą swoją moc, daną od Apolla. Tu musi o coś chodzić. To nie przypadek.
Robin postanowił przerwać tą zażartą dyskusję.
- W porządku, na razie na tym zakończmy, mamy jeszcze 4 i pół godziny, możemy gdzieś się przejść. Mnie już łeb pęka od myślenia.
- Wiemy, Riri, to dla ciebie zbyt dużo.- poklepałam go z troską po ramieniu i wstaliśmy.
Poszliśmy na spacer, ani jednej chmurki na niebie. Potem gdzieś sobie usiedliśmy, aby odpocząć po tej wyczerpującej czynności, jaką jest, drodzy państwa, chodzenie. Nie mieliśmy ochoty na zwiedzanie, każdy chciał już stąd odpłynąć. Doszliśmy do wniosku, że prawie każde miejsce jest takie same, nawet ta ławka, na której usiedliśmy była łudząco podobna do te, na której siedzieliśmy wcześniej.
- Nie wiem, czy pływanie jest dobrym pomysłem.- stwierdził niechętnie Robin.- To długo zejdzie.
- To i tak najlepsza opcja. Może długo zejdzie, ale dłużej zszedłby mój odpoczynek, aby znowu móc się przenosić cieniem. Żałuję, że nie ma Nico, on lepiej przeszkolił swoje moce. Na dodatek na morzu istnieje mniejsze prawdopodobieństwo, że coś nas zaatakuje, czyli nie będziemy tracić siły ani czasu na te wszystkie pieprzone walki.
- Jesteś tego taka pewna?- pyta z sarkazmem chłopak.
Nie byłam pewna, zapomniałam, że Robin jest pieprzonym realistą i musi wszystko popsuć swoim praktycznym myśleniem. Gdyby się tak zastanowić, to walka na pokładzie samolotu nie jest niczym pospolitym czy normalnym. Bo niby kiedy ostatnio biliście się ze wściekłymi stewardessami nie licząc bitwy o darmowe orzeszki i napoje? Pewnie nigdy.
- Dobrze, wcale nie mamy pewności co może nas spotkać, ale bądźmy dobrej myśli. Chociaż ten jeden raz!- przerwała córka Hermesa.
Potem przypomniałam sobie o tym, co powiedział mi Austin. Opowiedział mi o ich spotkaniu. Poznali się właśnie na statku w drodze do Stanów Zjednoczonych. On pewnie nie chce płynąć, bo boi się nawrotu wspomnień, ale nie! On przecież o niczym nie powie.

                                   * * *

Już pierwszego dnia rejsu musiało być coś nie tak? Musiało?!
- Dawno ciebie nie widziałem, siostro.- powiedział chłopak w wieku studenta.

To był brat Roxy. Powód, aby ścigać nas przez całą Zachodnią Europę z powodu popełnienia przestępstwa.

sobota, 20 lutego 2016

Angeliak i Obóz Herosów Rozdział 23: "Uno Najt!!"




 Hej Miśk!
Długo mnie nie było!! Wiem, wiem, pewnie są tutaj pewne kochane osóbki, które teraz mnie zatłuką pięścią internetowej sprawiedliwości, ale mam wytłumaczenie... egzamin coraz bliżej, that's all :P

Kolejny rozdział, zapraszam!
--------------------------------------------
Przerażenie pokonało rozsądek. Nie mogłam się ruszyć.
- Angela!
Krzyki dobiegały jakby z odległej przestrzeni. Słyszałam kroki. Moi przyjaciele uciekali. Ja stałam wryta, patrzyłam w ich ślepia i nic. Nie wiem ile to trwało, ale po chwili Upadłam na ziemię. Ktoś mnie pchnął, aby wybić mnie z bezruchu.
- Angela, ogarnij się, ruchy!!
Z bliska rozpoznałam twarz Roxy, odepchnęła mnie, a potem zraniła wilka, który miał zamiar mnie zagryźć. Unosiła się nad szosą i szybko robiła uniki przez pazurami potworów.

Próbowałam wstać. Wyciągnęłam sztylet.
Myśl! Nie daj się zdominować przez strach!- ta myśl trzymała mnie przed kompletnym zgubieniem. Zaczęłam biec przed siebie, potykając się o własne nogi.
Kolejny wilk zaczął na mnie szarżować. Już szykowałam się do zamachu Fobosem, ale coś mnie powstrzymało. Cofnęłam się myślami do tamtego czasu. Las był inny, ale przeciwnik ten sam. Znowu nawiedziły mnie głosy w głowie.
Zgiń. Nie uda ci się, po prostu się poddaj. Nie cierp już więcej. Przestań walczyć.

Ręce mi się trzęsły. Ogromne kły szarego wilka zbliżały się do mnie w niebywale szybko. Te same zęby wbijały się w moje ciało poprzednim razem.
Wzięłam zamach. Może i nie był precyzyjny, ale czymś poskutkował. Zraniłam zwierzę w pysk, ale to go tylko bardziej rozbujało. Drugi również zaczął się mną interesować. Marzyłam o tym, aby się rozpłynęły w powietrzu. Aby zniknęły mi z oczu raz na zawsze.

Schowałam sztylet i wyciągnęłam łuk, który miałam cały czas przewieszony na plecach i dwie strzały. Jedną wbiłam pierś tego, co był bliżej mnie, a drugą wystrzeliłam w drugiego, który już pędził w moją stronę. Głuchy świst i jęk oznaczał trafienie w cel.

Rozejrzałam się. Robin ciął z płynnością swoim Exscaliburem, na niego uczepiły się cztery potwory. Strzeliłam jednego w głowę, pomogłam też Roxy, zabijając pociskiem dwóch.

Tak się zajęłam pomocą, że nie zauważyłam jednego z drapieżników. Skoczył na mnie, nie wiele brakowało, a wgryzłby mi się w gardło. Zamiast na szyi, zacisnął swoją paszczę na moim przedramieniu. Krzyknęłam, bój był okropny, jednak to nawet nie była ćwiartka tego, co tamtej nocy. Wtedy żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z krtani. Jak tylko pomyślałam, że mogłoby się to powtórzyć...

Siłowałam się z wilczurem. Szarpał się, głębiej wbijając zęby w skórę. Łzy napływały do moich oczów. Nagle puścił mnie, ale napiął się i wskoczył na mnie całym ciałem. Przybił mnie do ziemi.
To koniec. Nie wyrywaj się. Poddaj się.
Patrzyłam w złote oczy drapieżnika. On z satysfakcją patrzył na mój strach wyryty na twarzy. Bałam się zamknąć oczy, nie mogłam już krzyczeć.

Moje myśli odpłynęły do grudniowej nocy. Biegłam z mamą na plecach. Krwawiła, a ja nic innego nie mogłam zrobić. Zostawić ją? Biec z nią dalej?
Zostawiłam ją. Samą, nieprzytomną leżącą bezwładnie w śniegu. Tłumaczyłam sobie, że to dla niej dobra, że jeśli odciągnę wilki, to może jej niczego nie zrobią. Ale przecież dobrze wiedziałam, że to jej nie gwarantowało przeżycia. Uciekłam, a ona została.

Przyjaciele mnie uratowali. Nie wiem co się konkretnie wydarzyło, ale wilk bezwładnie upadł na moja pierś, zanim ten zdążyłem zrobić pożytek ze swojej rozwartej szczęki. Jego długie, ogromne cielsko jeszcze mocniej mnie przycisnęło, nie miałam przez chwilę czym oddychać. Robin i Roxy zdjęli go ze mnie. Już ich nie było. Znikli, tak, jak chciałam.

Cała roztrzęsiona wstałam. Rozejrzałam się, trupy wielkich wilków leżały na ziemi. Nasze ubrania były zabarwione ich i naszą krwią.
- Angela, czemu nie uciekałaś?!- pytała Roxy, nie ukrywając wyrzutów. Patrzyła na moje ramię, chłopak wyjął ambrozję.
- Nie mogłam się ruszyć z miejsca!- krzyknęłam na nią, po chwili poczułam, jak strużka łez spływa mi po policzku.- Przepraszam Roxy, to było silniejsze ode mnie, nie mogłam biec.

Syknęłam i skierowałam wzrok na rękę. Nie dawała o sobie zapomnieć. Robin zawijał mi ją bandażem. Ból był piekielny mimo delikatności półboga.
- Muszę teraz mocniej zacisnąć.- ostrzegł z czystej uprzejmości.
Myślałam, że mi oczy wyskoczą z orbit. O mało nie zemdlałam z tego koszmarnego uczucia.
- Co za cholerstwo.- przeklnęłam pod nosem zaciskając zęby.- Dzięki, oby szybko się wygoiło.
Kiedy skończył, szliśmy dalej. Doszliśmy dopiero długo po zachodzie słońca. Znaleźliśmy mały, drewniany motel o nazwie "La Isla". Pierwszy, jaki nam się trafił, nie chcieliśmy dalej szukać. Zapukaliśmy, otworzyła nam starsza kobieta z kwiecistą chustą na głowię i czarnym, przewiewnym sweterku. Niestety nie umiała zbyt dobrze po angielsku, więc prób dogadania sporo można naliczyć.
- Uno night.- literowałam starszej pani, wystawiając palec wskazujący.
Kiwała ze zdziwieniem głową.
- No hablo Ingles muy bien.
- Co ona powiedziała?
Zlekceważyłam pytanie Robina, spróbowałam jeszcze raz.
- Uno night por favor!
- N-a-j-t?- podrapała się po głowie, nadal nie wiedząc o co nam bez przerwy chodzi.
Nie wiedząc już co mogę zrobić, wskazałam ręką na księżyc, potem wydałam dźwięk podobny do chrapania i zamknęłam oczy.
- Naaajt.- powtórzyłam, miałam skrytą nadzieję, że mnie zrozumie.
W końcu udało się dogadać, po grze w kalambury, poprosiliśmy o jakieś najtańsze pokoje. Okazało się, że w środku był inny miejscowy, który potrafił rozmawiać po angielsku, więc był naszym darmowym tłumaczem.  Zakwaterowaliśmy się.

Środek nocy. Nie mogłam zasnąć. Kompletnie zero! A wiedziałam, że muszę, bo inaczej będę słaba. Ale bałam się zamknąć oczy. Kiedy próbowałam chociażby lekko przymknąć powieki, pojawiały się wilki. Ich zęby ponownie chciały mnie dosięgnąć. Trzęsłam się, spojrzałam na Roxy, spała smacznie. Jej równy oddech sprawiał, że chociaż trochę przypomniałam sobie o bezpieczeństwie.

Wstałam, wyszłam po cichu z pokoju do małego saloniku. Jedynym światłem była lampa uliczna za małym oknem. Usiadłam przy nim i wyjęłam MP3. Wpatrywałam się na bransoletkę, jakbym była zaczarowana. Bransoletka mojej mamy, czułam jej obecność. Prawie że namacalny dotyk ręki na moim ramieniu.
A jednak, to była czyjaś dłoń! Podskoczyłam, powstrzymując się od krzyku.
- O rany, uważaj!- syknął Robin.
- Ja mam uważać? Ty mnie o zawał przyprawiasz, a potem masz pretensje?!
- Dobra, cicho, bo Roxy obudzisz. Czemu w ogóle nie śpisz? Powinnaś się wyspać, a nie słuchać tych twoich 20 Hours From Merkury.
- To 30 Seconds To Mars, ośle. Poza tym, nie mogę spać, ty z resztą chyba też.
- No, a wiesz przez kogo?- odparł z ironią, pewnie gdybym lepiej widziała jego twarz, to zobaczyłabym jego kwaśny, w kompletnie jego stylu, chamski uśmieszek.
- Nie gadaj nawet, że cię obudziłam. Starałam się wyjść cicho.
- Dobra, żartowałem, tak na serio, to też nie mogłem zasnąć. To wina łóżek, na bank.
- Skąd się urwałeś? Od Afrodyty? To nie hotel, jeszcze dzisiaj spaliśmy na plaży, a ty nie możesz się wyspać na normalnym łóżku, kto by pomyślał.- prychnęłam, ten się cicho zaśmiał.
- Jak ręka?
- Beznadziejnie.- odpowiedziałam z dogłębną szczerością.- Ale była zabawa, nie ma co.
Zaśmiałam się nerwowo, gdyby to jeszcze była taka "zabawa", a to była najprawdziwsza walka o życie, nie żadne ćwiczenia praktyczne na obozie.
- Te wilki...- Zaczął Robin, a ja już wiedziałam, że teraz łatwo się nie wykręcę.- To były te same, co cię zaatakowały tamtej nocy?
"Tamtej nocy" pomyślałam, zaciskając wargi, jakbym zaraz miała się wydrzeć.
- Tak.- powiedziałam jeszcze ciszej.-Te same. Nadal nie mogę sobie wybaczyć.
- Że ją tam zostawiłaś?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Uniosłam głowę, patrząc mu w oczy. Chciałam odczytać coś z tego jego poważnego spojrzenia.
- Skąd wiedziałeś, że zostawiłam tam mamę?
- Chejron mi powiedział.
- Chejron? Czyli on...
Zmarszczyłam brwi, nic do siebie nie pasowało.
Dopiero po chwili zrozumiałam. Tą osobą, która mnie uratowała, był centaur. Myślałam, że zginę, ale wtedy wśród tej ciemności zobaczyłam światło. Ale byłam przekonana, że to było człowiek. To był człowiek, czy mi się zdawało?
- Co on?- zapytał Robin, ale za pierwszym razem nie usłyszałam tego pytania.
Promyczek nadziei tak szybko zgasł. To nie mógł być Chejron. Austin powiedział, że zostałam dostarczona pod drzwi przez kogoś, kto potem szybko uciekł z pod szpitala. Centaur powiedziałby mi, że to on mnie odnalazł, po co miałby to ukrywać? Z tego, co sobie przypominam, to chyba go nawet zapytałam, czy może coś wie na ten temat. Czyli wróciłam do punktu wyjścia, nic nie wiem!
- Ale co on?- zapytał ponownie, wróciłam na ziemię.
- On? A nie, nic. Tak sobie tylko pomyślałam. To pewnie z tych wrażeń tracę głowę.- pokazałam trochę zmęczony uśmiech.
- Dobra, ja spróbuję zasnąć. Ty też idź do pokoju.
- Nie mogę. Nie dam rady zasnąć.
Spróbowałam zamknąć oczy, ale znowu pokazał mi się ten obraz. Błyskawicznie je otworzyłam, Robin zauważył, że coś ze mną nie w porządku.
- Co się dzieje?
Miałam ochotę pójść do kąta, ssać paluszek, jak małe dziecko i ryczeć w niebo głosy, rzecz jasna tak nie zrobiłam.
- Jak zamykam oczy widzę je, to jest straszne.
Jakkolwiek chciałam wymazać to z głowy, to nie dawałam rady. Chłopak spojrzał w moje oczy z czystą powagą.
- Czasami widzę gorsze rzeczy, jak zamknę oczy.
- Na pewno!- parsknęłam.- Jakie na przykład?
- Twoją twarz. To naprawdę okropny widok.
- No i dobrze, niech ci się śni najgorszy z koszmarów, kretynie.- uśmiechnęłam się i szturchnęłam łokciem,wstając z miejsca.- Może uda mi się zasnąć.

Wróciłam do pokoju i położyłam głowę na poduszkę, sprawdziłam jeszcze godzinę, trzecia nad ranem. Wspaniale, oby tak dalej, a zdechniesz następnego dnia! Pomyślałam przed snem i padłam, jak mucha. Grunt to pozytywne myślenie!
-------------------------------------------
To wszystko na dzisiaj! :D
Do następnego razu :* 

sobota, 30 stycznia 2016

Angelika i Obóz Herosów rozdział 22: "Figowe marzenia"

 Hej Miśki!!!
ZACZYNAJĄ SIĘ FERIE!!
A przynajmniej u mnie :) Mazowieckie idzie się pobawić!
Kolejny rozdział, zapraszam serdecznie!
-------------------
Ruszyliśmy pod pancerz potwora. Krab stawiał opór, próbował nas zdeptać, jednak byliśmy nieco szybsi. Po paru chwilach zaciekłej walki z zwierze poddało się. Nogi się zachwiały, szybko pociągnęłam Robina za rękę. Gdyby nie ja miałby bliskie spotkanie z krabim dupskiem. Ciekawostka, czy kraby mają tyłki? Dobra, nie istotne.
- Dzięki.- wysapał, wstając z ziemi.
- Nic wam nie jest?
Roxy podleciała do nas, zobaczyła moją okropną zadrę na twarzy przez całą długość policzka, nieco nachodzącą na skroń. Pewnie dlatego nieco kręciło mi się w głowie. Przyłożyłam rękę w tym miejscu, aby zatamować krew.
- Tak jakby, ale zaraz mi przejdzie.
- Daj, opatrzę ci to.
Robin schylił się i zaczął grzebać w plecaku. Wyciągnął zestaw eliksirów i chusteczki higieniczne. Chwilę poszperał w swoim zbiorze i chwycił małą buteleczkę z czerwonym płynem. Nalał dosłownie jedną kropelkę na papier i przyłożył do mojej twarzy. Wziął moją rękę i przyłożył ją do opatrunku, abym go tam przykładała.
- Potrzymaj w tym miejscu, za jakieś 10 min powinno być nieco lepiej.
Nalał też kropelkę dla Roxy, której łydka była brutalnie obdarta. Przywiązał jej bandażem.
- To będzie się dłużej goić.- mówił spokojnie podczas bandażowania.

Wschodziło słońce, szarówka sprawiła, że pole widzenia nieco bardziej się powiększyło. Mogłam zobaczyć ich twarze, poharatane, ale pełne satysfakcji z pokonania kraba. Po raz pierwszy czegoś nie zepsuliśmy, oby tak dalej!
- Możemy jeszcze chwilę tu zostać. Twoja noga nie wygląda za dobrze.- Zgodnym westchnieniem wróciliśmy do namiotów.

Oni się położyli, a ja pomyślałam o moim zwierzęcym przyjacielu. Wyjęłam małą, czarną trumienkę i wyszłam na dwór.

Otworzyłam ją, wyskoczył z niej mastif, średniego rozmiaru pies o dużym pysku i popielatym zabarwieniu sierści.
Zaczął donośnie szczekać, musiałam go ogarnąć, bo łobuz mógł obudzić moich przyjaciół.
- Już dobrze, dobrze. Cichutko.
Pogłaskałam go po czubku głowy, ale ten był taki podekscytowany, że wskoczył na mnie i nadal poszczekiwał.
- Dobra Shadow, musisz być cicho teraz. Nie wiem, zamień się w żółwia.
I tak uczynił, zamienił się w czarnego gada o żółtej wstążeczce przy małych czarnych, jak koraliki, oczkach. Podniosłam go z ze złotego piasku.
- Brawo mały, coraz lepiej ci idą przemiany.
Gładziłam jego skorupę. Ciągle machał płetewkami.
-Może chcesz trochę popływać?
Nie dostałam odpowiedzi na moje pytanie, ale i tak wsadziłam go do wody. Fale tryskały Shadow'a po małym ryjku. Wszedł głębiej, a ja usiadłam po turecku tak, aby woda nie pochlapała mi spodni.

Obok mnie przysiadła Roxy. Zaskoczyła mnie jej obecność.
- Matko, obudziliśmy was?
Przyjaciółka uśmiechnęła się, pokiwała przecząco głową.
- To nie to, po prostu koszmary.
- A co ci się śniło?
Zapytałam trochę niepewnie, ale wiedziałam, że jak się powie, co leży na sercu, to robi się nieco lepiej.
- Głównie moja przeszłość, ale to tylko sen. Słyszałam twój głos i myślałam, że majaczysz, więc chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku. " Może chcesz trochę popłyyywać?"- mówiła wysokim głosem, szturchnęłam ją w ramię, śmiejąc się.
- Oj cicho! Shadow chciał pływać!
- Gdzie on jest?
- Zamienił się w żółwika.- odparłam, jakby to było całkiem normalne.- Tam gdzieś sobie pływa.
- A z twoją głową to dobrze jest?
Przyłożyła mi rękę do czoła, jakby oczekiwała natknąć się na gorący kubek. Szybko zabrała, udając, że się poparzyła.- Co by twój lekarz na to powiedział? Życie ci miłe?
Zaśmiałam się, nie wiedziałam, że w takiej sytuacji stać mnie będzie na uśmiech.
- Lekarz? Co by Will zrobił? On to by mi dopiero dał nauczkę!
Obie nadal się uśmiechałyśmy, ale tym razem nasze myśli odbiegły od tego miejsca. Wróciły do obozu, gdzie syn Apolla leżał nieprzytomny. On pewnie nawet nie wie, że my jesteśmy na misji. A może się zbudził? Może już jest w porządku?
- Ciekawe, czy u nich już lepiej.- powiedziała melancholijnym głosem Roxy, jakby czytając mi w myślach.

W tym momencie wrócił mój pupil. Z wolna doczłapał się po piasku do nas. Córka Hermesa oniemiała.
- A więc jednak.
Patrzyła na małego gada, nie mogąc zrozumieć jak to stworzenie może być psem, kotem, a za razem żółwiem.
- Mówiłam? Kto tu teraz jest chory?
Shadow zamienił się w psa, w jakiegoś mieszańca. Kudłata sierść była przemoczona, zaczął się otrzepywać, co skutkowało mokrymi bluzkami, spodniami i Hermersami przyjaciółki.
- Wspaniały akcent na zakończenie dnia.- skrzywiłam się, jednak i tak było mi całkiem wesoło.
Poklepałam psa, nadal myślałam o ciągu dalszym naszej wyprawy.

Nagle pies ruszył z miejsca w stronę namiotu. Odwróciłyśmy się zaskoczone nagłym poruszeniem zwierzaka. Zrozumiałyśmy skąd bierze się jego radość. Robin wyszedł z naszego legowiska, przeciągał się, ziewając.
- Tak, ja też się cieszę, mordo.- mówił i klepał psa po grzbiecie. Shadow ciągle merdał ogonem i zarzucał na niego łapy.- Ruszamy?
- Możemy iść.

Spakowaliśmy manatki, ruszyliśmy w drogę, gdy słońce już na dobre zagościło na niebie. Próbowaliśmy znaleźć wyjście z plaży. Idąc wzdłuż brzegu, znaleźliśmy wąską dróżkę wiodącą przez las. Była bardzo krótka, zanim się obejrzeliśmy, dotarliśmy do szosy. Mieliśmy do wyboru dwa kierunki.
- Dobra, którędy idziemy?- zapytałam przyjaciółki, rozglądając się dookoła. To nie był typowy las, jak ze strefy klimatu umiarkowanego. Dominowały rośliny charakterystyczne dla klimatu śródziemnomorskiego. To były drzewa figowe! Dziko sobie rosły. Zerwałam jeden owoc i ugryzłam go. Moja mama byłą fanatyczką owoców, nie było chyba takiego, którego chociaż raz by nie spróbował, a za tym idzie to, że ja też je musiałam jeść. Trafiały się lepsze, ale i gorsze, akurat figi mi smakowały bardzo.
- Tędy.- wskazała ręką lewą ścieżkę.- Tam znajdziemy jakąś mieścinkę, ale to dopiero za jakieś 10 kilometrów.
- No to pięknie.- westchnął Robin.- Raczej nie można zamówić taksówki.
- Daj spokój, już tyle przeszliśmy, te parę kilometrów w tą czy w tamtą, nie ma znaczenia.- mówiła Roxy, próbując wzbudzić w nas zapał. Ale było ewidentnie widać, że jej też się nie chce.

Droga ciągnęła się, zakręcała to w lewo, to w prawo. Dopiero jakieś parę minut po rozpoczęciu przechadzki owoc w mojej ręce wzbudził zainteresowanie.
- Co tam wcinasz? Daj spróbować.
- Figę, sam sobie weź, tego jest tu od cholery.
Zatoczyłam ręką łuk, specjalnie uświadamiając Robina, jakim on jest ślepolcem. Chłopak i dziewczyna zerwali po jednym smakołyku. Polubili figi, wpadli na pomysł, aby trochę ich pozbierać, na dalszą drogę.

Słońce zbliżało się ku zachodowi, a my nadal idziemy. Dookoła nadal było zielono. Na chwilę przystanęliśmy, aby się napić i trochę odsapnąć.
- Na gacie Zeusa, mamy przesrane, już mi się tak nie chce!- Zaczął narzekać syn Hekate.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Wszystko potoczyło się niespodziewanie, jedynie co nas wcześniej ostrzegło, to dźwięk łamanej gałęzi i szelestu suchej trawy. Wzdrygnęliśmy się, zaczęliśmy się rozglądać. Odruchowo sięgnęłam ręką po sztylet, nie wyciągając go z pochwy, położyłam dłoń na rękojeści. Kątem oka zobaczyłam, że moi towarzysze robią to samo.
No, ale nie wariujmy, powtarzałam sobie w głowie. Bo przecież, to mogło być jakieś zwierze. Jaszczurka...
Czy akurat jaszczurka? Nie. Coś gorszego.

W jednej chwili zza krzewów zaczęły wyskakiwać wilki. Te same, które zabiły moją matkę.
-----------------------------------
To na tyle tym razem :)
Jutro wyjeżdżam, wiec nie wiadomo, czy za tydzień będzie, ale może się jakoś postaram. Trzymajcie kciuki!
Teddy 

niedziela, 17 stycznia 2016

Wait, a jednak!!!

Jednak udało mi się załatwić te sprawy, chodziło o sposób przekazu tej niespodzianki, wiec tak....

Po 1:

Moja koleżanka założyła bloga!!!!! Yaaaaaay!! Po długim czasie w końcu przekonała się do tego pomysłu.
Tu jest link:
A to kawałek rozdziału na zrobienie smaczku:
 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~
-Pamiętaj co mówiłem , Kocham Cię ...
Trzęsienie ,trazsk , huk,wrzask , ból , krew. Zamknęłam oczy. Gdy wszystko się najwyraźniej uspokoiło otworzyłam powieki. Zobaczyłam jak krew leci z głowy taty  ,z ręki  , biodra . Miał zamknięte oczy                                        
-Tato!- krzyknęłam.                                     
Nic szturchnęłam go mimo bólu w ramieniu.Nic .Zaczęłam płakać ,ale tylko zaczęła mnie szczypać rana na policzku. Próbowałam wyciagnąć go z samochodu ale nie dawałam rady . Auto leżało w lesie do góry nogami ,a do tego miał on przytrzaśnięte nogi. Zbadałam mu puls. Nie odczuwałam bicia serca :                  
-NIE !!! -wrzeszczałam ,lecz zauwarzyłam iż nie ma to większego sensu  nic na to nie poradzę .              

Wyjdź z samochodu       
          
Usłyszałam kobiecy żeński głos , rozejrzałam się nikogo nie było widać ,ale odpowiedziałam :                 
-A tata ?   
            
Wyjdź z samochodu
        
Nie wiem czemu ale ufałam temu głosowi. Więc mimo ,że chciałam aby tatcie nic nie było i żeby ze mną wyszedł z auta wzięłam swoją torbę i wycząłgałam się z pojazdu .

Idż cały czas przed siebie , dojdziesz do łuku wejdź przez ten łuk , tam będziesz bezpieczna

Zaczęłam rozglądać się . Z kąd dochodzi ten głos ? . Ale nic nie widziałam po za drzewami i krzewami. Zrobiłam jak głos kazał. Szłam przed siebie ,kulejąc co prawda. Bo  na łydcę miałam ochydne draśnięcie tego stwora zrobione w momenicie ucieczki przez okno.Niedługo potem faktycznie był jakiś łuk na ,którym były jakieś nie zrozumiałe dla mnie słowa. Weszłam przez łuk ledwo żywa .Upadłam zaraz po wejściu.Nawet nic nie zdążyłam ujrzeć jedyne co dostrzegłam to głos najwyraźniej młodego chłopaka :               
-Mamy ranną , zawołajcie...                     
***      
Otworzyłam oczy ,leżałam w jakimś dziwnym miejscu jakby w wielkim namiocie na pryczy.Rozejrzałam się leżeli tu też inni ,jakaś pani w śmiesznej bibałej płachcie podawała coś w kubku jednej osobie z "rannych" .                
-Nareszcie wróciłaś do rzeczywistości -usłyszałam chłopaka.                     
Spojrzałam w stronę z ,której wydobywał się dźwięk . Był to chłopak chyba w podobnym wieku do mojego . Miał jasne blond włosy i chyba ... orzechowe oczy .  Nie widziałam go za bardzo jeszcze najwyraźniej nie do końca wyzdrowiałam po napaści tych potworów. Dziwił mnie jego ubiór , bo miał na sobie coś w stylu zbroi ze starożytnej Grecji czy Rzymu ... Blondyn podszedl do mnie i powiedział :
-Jestem Daniel -po prostu Dan . Witaj w obozie Herosów . 
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Ten tekst jeszcze nie ma korekty, ale sądzę, że sie wam spodoba :)

Po 2:

Jak już kiedyś pisałam, zajmuję się też innymi opowiadaniami. Czas na małe opisy tego, co moze kiedyś sie tutaj pojawi (o ilę się pojawi... huehuehue!):

*RIMO*

Rodzeństwo- Oli i Fira, mieszkaja w zwariowanym domy, może i nie są zamożni, ale wszyscy się nawzajem kochają. Ale kim oni są? Ludźmi? Nie! Oni są aurami!!!
Ale co to są aury? To tak... (nie można zacząć od "a wiec", wiec piszę "to tak" xD) Aury cos w stylu furry (zapytajcie wujka gugyl) alew bardziej przypominające człowieka. Wracając, Fira i Oli wyjadą do innego okręgu, gdzie znajduje się Rimo- akademia wojowników! DAM DAM DAM DAAAAAAM!!! Ale, ale.... po co są wojownicy? Nie ma tam totalnej sielanki? Wiecie, Teddy nie umie pisać nie uwzględniając śmierci, cierpienia i ogólnej tragedi... i tak też jest tym razem! Całemu Aksenowi (taka planeta w układzie o nazwie... a nie ważne...) grozi niebezpieczeństwo! Dlatego Wielki Wódz stworzył Rimo, aby sie bronić przed.... a to już dopiero dowiecie się zaaaa baaaardzooo dłuuugi czaaaas!!! 


*OPOWIADANI, DO KTÓREGO TEDDY NIE UMIAŁA WYMYŚLIĆ NAZWY!*

Ekhem... jaka ja nie umiejętna, nie umiem nazwy wymyśleć, a cała fabuła wraz z początkiem i końcem jest już wykreowana w jakiś tam sobie sposób... taaak....
Ale oczym jest "OPOWIADANI,DO KTÓREGO TEDDY NIE UMIAŁA WYMYŚLEĆ NAZWY!"? To tak: Melanie jest jedyną dziewczyną wśród całego rodzeństwa. trudna sytuacja rodzinna spowodowała zepsucie kontaktów z braćmi i po mimo dzielenia ogromnego domu, jest im ciężko powiązać koniec z końcem (tak, zrobię im piekło... spodziewajcie się ognia!!!). Na szczęście mają kochanego i opiekuńczego wujka, który robi co moRZe (...Bałtyckie, spokojnie, to tak specjalnie :P). Co sie okazuje? Ich matka poważnie zachorowała, potrzeba wiele pieniędzy na operację. Czy ida im się zebrać pieniadze? jak oni to zrobią (JEŚLI to zobią, po mnie się nie spodziewajcie pewności *heheszek*)? Dowiecie się też zaaaaa baaardzooo dłuuugiiiii czaaaaaas!!!!


No i 3!:

Ostatnio zaczęłam pisać wiersze!! Nie wiem jakim cudem, ale zaczęłam coś mniej prozatorskiego, a bardziej poetyckiego :)
Ostrzegam, to nie jest nic pokroju Baczyńskiego czy Słowackiego (jeśli nie znacie tych panów, gugyl pomoże <3), ale pomyślałam, że mogę sie podzielić ^^
Oto to coś, co sobie napisałam:

"Nie mam nazwy"
Stoisz nad przepaścią,
Dławisz się własnym oddechem
I patrzysz, jak spadam. 
Co wtedy poczułeś?
Wtedy, kiedy we mnei wbiłeś
Swój bezlitosny wzrok?

Gdy wyciągam do ciebie dłoń,
To tak, jakbym ostrza złapać chciała.
Ale zamiast ręki, widzę broń
Wycelowaną w moją pierś.
Co wtedy poczułeś? 
Lecz i tak się uśmiecham,
Bo przynajmniej mi dano szansę
Na zaczerpniecie powietrza 
Na mój ostatni krzyk.

Nawet nie wiem co to jest! To coś w stylu wiersza, może i nawet fragment piosenki. Serio, nie wiem. Po prostu zaczęłam pisać.
Mam jeszcze jeden, tym razem ma nazwe (Gratki dla Teddy, jednak cos umie  zrobić w 100% dobrze!)





"Noc bez snów"

Gdy krzyk się wzmaga,
A umysł wycisza,
Wciąż czekam
Na ten jeden sen o milczeniu.
Gdy cisza nastaje,
A głosy w głowach szukają
Skrytych pragnień,
Wciąż czekam
Na tą jedną noc bez snów. 





Taaaaak, jakież to depresyjne! Teddy, co sie z tobą dzieje?! Hah, ale spokojnie, może kiedyś napiszę coś bardziej oblane syropem i cukrem :D
To juz wszystko!
Całkiem sporawy post, mam nadzieję, że choć jedna osoba doczołgałą sie do konca, gratulacje dla tej osoby! Tak, właśnie dla ciebie! :)

 

 A tu takie pytanka:

PYTANIE NR 1: Jak sie spodobały moje opisy? Ciekawie sie zapowiada czy raczej zawiało nudą? Napiszcie mi, bo jestem zaintrygowana ;)

PYTANIE NR 2: Co sądzicie o wierszach? Dopiero zaczynam, pisałam przed snem, więc dlatego trochę moga być nie za ambitne, ale i tak chcę wiedzieć co sądzicie.

PYTANIE NR 3: Jaki może być tytuł do mojego wiersza "Nie mam nazwy"? Piszcie, a może dzięki wam ten biedny kawałek tekstu dostanie nowe, lepsze imię <3

Trzymajcie się mocno!
Teddy




Przepraszam was....

BAAAARDZO PRZEPRASZAM!

Niestety, niespodzianka nie pokaże się dzisiaj, ponieważ potrzebuję skonsultować parę spraw dotyczących właśnie tego surprajsa, więc bardzo mi przykro, ale będziecie musieli jeszcze trochę poczekać ;)

ALE ALE! Mam dla was coś troszeczkę innego ;)
Pojawi się dzisiaj drugi post, tym razem nie mam na to wątpliwości :D

Bądźcie cierpliwi! Trzymajcie się.

niedziela, 10 stycznia 2016

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 21: "Okropny, jak Conchita!"

 Hejka Miśki!!
Tak wiem, długo mnie nie było, przykro mi, ale tak to już jest, nic nie poradzę! :P
Tu nawet nie ma za co przepraszać, po prostu miałam ostatnio dużo spraw szkolnych i prywatnych i wszystko tak na piękny początek roku...
Jak wam idzie w roku 2016?
Mi całkiem dobrzrze, obrałam już cel na ten rok, a mianowicie skończenie tego opowiadania (ta, yhy, bo mi sie to uda... haha! :D) i wybrałam już potencjalne licea.
Idę dalej! Dzisiaj to już 21 rozdział, całkiem juz daleko ;)
Zapraszam do czytania, pamietajcie o zostawieniu komentarza! To nie jest nic w stylu "Więcej komentarzy = więcej szpanu!", ja po prostu bardzo lubię je czytać i dzięki nim mogę podbudować swój mały warsztacik.
Miłego czytania! Jeśli się spodoba, to zostań na dłużej i zaobserwuj bloga :) 

KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE INFO PONIŻEJ ROZDZIAŁU!!!
-----------------------------------------
Wylądowaliśmy na jakiejś plaży. O dziwo było pusto. Żadnej żywej duszy. Bądź martwej. Po prostu nie było nikogo, oprócz beztrosko latających na niebie mew. One o niczym nie wiedzą...
- Nic nie mogliśmy zrobić. Jestem beznadziejna, mogłam coś wymyślić, a nie...- Mówiła wkurzona Roxy, patrząc ciągle na horyzont, jakby chciała wyszukać spadający samolot.
- To nie twoja wina, Roxy. Nikt z nas tego nie przewidział.- odpowiedziałam, siadając ciężko na piasku.
- Możliwe, ale to i tak pozostaje na długo.

Mi było tak źle. Po raz pierwszy po takiej podróży nie poszłam kimać, ale to nie zmienia faktu, że czułam się, jakby ktoś przejechał po moim ciele ogromnym tirem. Dwadzieścia razy.

Poza tym, jakby było mało, ciągle myślałam o tych biednych ludziach. Oni nawet nie zdawali sobie sprawy co się dzieje. Teoretycznie to jest nasza wina, gdyż jesteśmy osobami półkrwi. Moja przyjaciółka miała rację, to długo zostaje w pamięci...
- Gdzie my tak w ogóle jesteśmy?- zapytał Robin.
Rozejrzałam się, ale nie mogłam się skupić. W odpowiedzi wyprzedziła mnie córka Hermesa.
- Z tego, co mi mój zmysł podpowiada, to w Hiszpanii.
- Zmysł?- zmarszczyłam brwi.
- Tak, wiesz, jestem córką boga podróży, ma się to we krwi.- powiedziała od niechcenia, strzepując piasek z drobnymi kamyczkami z włosów- Jesteśmy tak dokładnie nad Morzem Śródziemnym, czyli już bardziej na południowym niż zachodnim brzegu.
-Mądrala!- zakasłał syn Hekate.- A wiesz jaka to miejscowość?
Szatynka łypnęła na niego, po czym pięknie wyrecytowała, jak bez żadnego problemu.
- Z tego, co mi się wydaje, jesteśmy jakieś 54 kilometry od Malagi, czyli jakieś 421 kilometrów od Madrytu w linii prostej.
- Zmyślasz...
- Chcesz mnie sprawdzić?
- Dobra, dobra, zabierajmy się stąd powoli. - wtrąciłam się w ich zaciekłą dyskusję.
- Zaraz zajdzie słońce, nic nie zrobimy po ciemku.- Odparł chłopak.- Zostańmy tutaj.
- Pogrzało cie? Już lepiej znaleźć nocleg, mamy kasę.- kiwnęłam głową na plecak obok mnie.
- Angela, rozejrzyj się.- Robin nakreślił niewidzialny łuk ręką, wskazując na pojedyńcze domki gdzieś daleko.- Jesteśmy w czarnej dupie, tu nie będzie żadnego ośrodka wypoczynkowego!
Przewróciłam oczami, jestem taka obolała i zmęczona, że nawet nie zauważyłam, że jesteśmy na jakimś zadupiu. Bardzo mi przykro.
- Poza tym, chyba przyda nam się odpoczynek. Tobie to w szczególności i jakiś porządny opieprz przy okazji.
Wstałam, coś we mnie wstąpiło. Poczułam ogromną złość. Chciałam po prostu zniknąć.
- A niby za co? Za to, że jeszcze żyjemy?! Rzeczywiście, też bym wolała tam zostać, niż patrzeć, jak ci ludzie płoną i uciec!
Spojrzał na mnie uważnie, nie spuszczał głowy. W jego oczach widziałam determinacje i coś na wzór zrozumienia. Przypomniało mi się, co powiedział Roxy na pokładzie samolotu. Część mnie wciąż spadała w dół, usłyszałam jego drżący głos.
"Słuchaj, nie chcę przeżywać tego po raz drugi, ale nie mamy wyjścia, rozumiesz!?"

To oznacza, że nie po raz pierwszy stanął przed takim wyborem. Poczułam jego gryzące myśli, nie dające spokój. Bo wyobraźcie sobie, jak to jest? Kiedy stoisz i patrzysz na czyjąś śmierć, a ty nie możesz zrobić kompletnie nic. Wtedy każdego następnego dnia wypominasz sobie, że jednak mogło być jakieś wyjście. Też to już przeżyłam, już po raz trzeci.
O te trzy razy za dużo.
Co mnie nieco bardziej zadziwiło, że jeszcze większe falę emocji wyczułam od Roxy. Dość niepokojące jak na nią, zazwyczaj była oazą spokoju, ale ten widok musiał ją poruszyć, może też ma jakieś czarne wspomnienia?

- Przepraszam.
Obie popatrzyłyśmy na niego, jak na Greka. No, poniekąd ma grecką krew... ale nieważne!
- No bo, ja nie miałem tego na myśli... wiesz, po prostu mogliśmy wskoczyć do wody, a ty musiałaś nas w trójkę przemieścić sama, bez pomocy Nico.
Wyglądał, jak małe dziecko czekające na wybaczenie, ale przecież to nie jego wina. To był mój pomysł, bo po prostu bałam się, że coś się nam stanie. Mogłabym to nazwać nawet obowiązkiem wobec nich, bo jest moja przepowiednia, moja misja. Uśmiechnęłam się.
- Słuchaj, nie jest źle.- kłamstwo...- Warto jednak się przespać.
- Jeśli o tym mowa, to mam dla was do zaprezentowania ciekawą sztuczkę.- Wtrąciła Roxy, robiąc przebiegły wyraz twarzy. Ja i brunet wymieniliśmy niepewne spojrzenia.
- O bogowie... co tym razem?
- To coś, co na pewno wam się spodoba.

Wyprostowała rękę, sprawdzając swój zegarek. Nie widziałam go wcześniej. Wyglądał, jakby był zrobiony cały ze spiżu. Z bliska nie wyglądał wcale jak zegarek, miał dużo wskazówek, każda innego koloru, jakby z innego metalu. Zamiast cyfr arabskich były litery z greckiego alfabetu. Córka Hermesa przekręciła małe pokrętło, które w normalnym zegarku służyłoby do ustawiania czasu, ale w tym przypadku oczywiście tak nie było. Bo i po co? Zamiast tego wyskoczyły płachty i sznurki do namiotu.
- Niezłe, skąd to masz- pytam, dokładnie przyglądając się zegarkowi. Pięknie mienił się w blasku słońca.
- Simon mi dał przed wyruszeniem na misję.
- Cud chłopak!- Uśmiechnełam się, ona odwzajemniła mój uśmiech.
- Dobra, ja zabiorę się za namiot. To nie potrwa długo, nie musicie mi pomagać.

Rzeczywiście bardzo szybko jej poszło. Namiot był w sam raz dla czterech osób, więc my, będąc w trójkę, mieliśmy dużo luzu. Bardzo szubko poszliśmy spać. Niestety, sny nie chcą być miłe. Wolą być straszne, jak widok Conchity Wurst na Eurowizji.

Znalazłam się w dobrze mi znanym miejscu, w Obozie Herosów. Po raz kolejny podobny scenariusz. Ten najgorszy z możliwych. Bolesny widok domków stojących w greckich, zielonych płomieniach, a raczej same gruzy. Na spalonej ziemi leżeli herosi polegli w walkach o dom. Ten obraz rozrywał moje serce na kawałeczki każdej nocy. Wiedziałam gdzie jest powód tego bałaganu i za każdym razem próbowałam go zniszczyć, ale bez skutku.

Tym razem musi się udać!
Takie założenie stawiałam przed sobą po raz kolejny. Nic z tego. Wyciągnęłam sztylet i pobiegłam do lasu. Roiło się tam od duchów. Cięłam i strzelałam z łuku, ale wciąż nie mogłam powstrzymać powstawaniu kolejnych. Coraz więcej.
"Angela, pomóż!"
"Nie zostawiaj nas"
"Pokonaj ich"
"Wygraj"
Słyszałam ich błagania, moich przyjaciół. Lecz tylko w głowie, jakby krzyczały z oddali. Patrzyłam tylko, jak coraz więcej duchów przelatywało nad ciałami poległych. Sophie
Robin
Austin
Roxy
Wszyscy martwi, nic nie mogła z tym zrobić, a ich głosy wciąż tkwiły mi w pamięci.
"Ratuj!"
Biegłam dalej, ran coraz więcej. Łzy kreśliły smugi na moich zakrwawionych, obtartych policzkach. Zmęczenie mnie spowalniało, moje ciosy stawały się słabsze, a strzału mniej celne. Spodziewam się najgorszego. Jak za każdym razem.
" Proszę cię, zrób coś!"
Ale nie mogę, nie mogę kompletnie nic.
"Uratuj obóz!"
Jak? Bez was nie dam rady. Gdzie jesteście? Czy ktoś tu jeszcze został?
Coraz więcej zmor. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to i tak nie ma sensu, że znowu się poddaję, może następnym razem będzie lepiej?
Upadłam i czekałam, aż ze mną skończą. Znów. Czy to się kiedyś skończy?
"Angela!"
Zamknęłam oczy. Liczyłam sekundy, gdy ból nieustannie rósł. Brakło oddechu, straciłam chęci do walki. Musiałam sobie powtarzać, że to tylko zły sen.
Ale ja się duszę!
- Angela! Obudź się!
Oprzytomniałam, otarłam oczy. Nadal miałam szybkie bicie serca i nierówny oddech. Obok nie było ani Roxy ani Robina. Zdziwiłam się, po czym znowu usłyszałam wołanie, tym razem na pewno wołała mnie szatynka.
- Angela! Do cholery, pomóż!
Mój umysł otrzeźwiał, chwyciłam za sztylet i wyleciałam z namiotu.

Parę dobrych mil ode mnie Robin i Roxy walczyli z ogromnym krabem. Nie mówię tutaj o krabie wielkości pustaka, o nie, chodzi mi o kraba wielkości średniego rozmiaru boiska. Taki pikuś!

Roxy unosiła się na swoich Hermersach i próbowała dźgnąć potwora w jego pancerz koloru morza. Musiał być gruby, bo ilekroć ona uderzała, ten ani się wzruszył. Robin chciał podciąć mu nogi. Od czasu do czasu używał zaklęcia lewitacji, aby chociaż na chwilę znieruchomieć skorupiak albo zaklęcia tarczy. To drugie odkrył niedawno, na stronach tej dziwnej książeczki od Hekatę, którą dostał z okazji Wielkich Dni Bogów. Jednak coś tam było, oprócz zachęcającego czaru, dzięki któremu można było wyczarować małe chomiczki.

Wparowałam do środka wiru walki. Najpierw wstrzeliłam mu w oczy, ten jednak się tylko wkurzył i jeszcze bardziej zaczął rozrabiać. Cudem uniknęłam gwałtownego zamachu jego potężnych szczypiec wielkości dorosłego faceta. Przypomniała mi się zabawa nad morzem, kiedy z mamą szukałyśmy krabów. Były zdecydowanie mniejsze od tego tu osobnika, więc ich uszczypnięcie mogło tylko nieco zaboleć, ale przynajmniej nie groziło ryzyko stracenia głowy przez takie szczypce. Tu niestety owe zagrożenie jest i każdy dobrze o tym wiedział.
- Co to jest?!
- Teraz to chyba nie jest za bardzo istotne.- rzekł Robin, odskakując przed atakiem monstrum.
- Może dzięki temu będę wiedzieć, jak to zniszczyć... uważaj!
Popchnęłam go, dzięki temu uniknął bliskiego starcia ze szczypcami kraba.
- Tyle że tego nie można zniszczyć!- odparł zrozpaczony, wyciągając lewą rękę przed siebie, aby wykonać tarczę. Zabłysła fioletową łuną, uderzenia kraba nie przedzierały się przez nią. Wiem jednak, że Robin nie wytrzyma tak w nieskończoność.
- To Karkinos! Jego czuły punkt znajduje się gdzieś pod pancerzem, ale nie daję rady się przebić!- krzyczy do nas z góry córka Hermesa.

Tyle dobrego, że nie trzeba skupiać się na kończynach, lecz na torsie.
- To przestańmy ciąć mu nóg, tylko spróbujmy od dołu.
- Dobra. Na trzy opuszczam tarczę.
Kiwnęłam zgodnie głową.
- Raz... dwa... TRZY!
Światło się rozpłynęło, a my ile sił w nogach popędziliśmy pod pancerz Kartinosa.
-------------------------------------------------
To by było na tyle!
 TERAZ BARDZO WAŻNA INFORMACJA!!!
Mianowicie będę miała dla was taką małą niespodziankę, wypatrujcie kolejnego postu w tym tygodniu ;)
To wszystko, jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne! Żegnam was Misie!