sobota, 26 grudnia 2015

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 20: " Nie, nie chcę orzechów!"


Hej Miśki!
Hoł hoł hoł, Merry Christmas everyone!!
Święta święta i już po… a ja wracam z przytupem! To będzie pierwszy rozdział związany z nadchodzącą akcją w tym opowiadaniu, strasznie się cieszę! ^^
Trochę krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba ;)
Zapraszam do czytania!
------------------------------
Podziwiałam chmury za małym okienkiem samolotu. Obok mnie siedział Robin, a z drugiej strony Roxy. Dziewczyna smacznie chrapała oparta na ramieniu czarnowłosego. Tłumaczyła się tym, że sen jej z oczu ciągle uciekał tej nocy, więc miała nieodpartą ochotę kimania. Mi też powoli oczka się przymykały, ale nadal bacznie wpatrywałam się w niebo. Po pewnym czasie moja głowa również opadła na ramię syna Hekate. Czułam, jak się wiercił, ale po jakiejś chwili poczułam, jak kładzie swój policzek na czubek mojej głowy. Jego włosy opadały mi na czoło.
Pewnie też nie mógł spać.

Nagle otworzyłam oczy, usłyszałam alarm, coś zawisło przed naszymi twarzami.
- Proszę założyć maski tlenowe. Powtarzam, proszę założyć...
Pilot nie dokończył, samolot gwałtownie się przekręcił na stronę okna, przy którym siedziałam. Robin i Roxy gwałtownie przycisnęli mnie do niego, przez chwilę zabrakło mi powietrza, ale na szczęście szybko się wyprostowali. Odetchnęłam z ulgą.
- Co się dzieje?
Pasażerów było nie wielu, szybko pochwycili maseczki i zaczęli się modlić. Zapieliśmy pasy. Kiedy chciałam popatrzeć na niebo, zrobiło mi się nie dobrze. Teraz zamiast białych kłębków widziałam spore fale Oceanu Atlantyckiego.

Przyszła do nas stewardessa w niebieskiej miniówce, marynarce i dziwnej czapeczce niczym z filmów.
- Proszę założyć maseczki.- powiedziała sztucznie łagodnym głosem, ukrywającym nacisk.

Rozejrzałam się, wszyscy nagle usnęli.
Bo założyli te gówniane maski!
- Nie! Zostawcie to!- wyprzedziła mnie Roxy.
- Coś pani przeszkadza? Życzy pani sobie paczkę orzeszków.
- Dziękujemy, ale nie skorzystamy- Odparł Robin, uderzając ją rękojeścią miecza w brzuch, aż kobieta się przewróciła.- potworze.

Samolot robił ogromny slalom, jakby nie miał zamiaru lecieć normalnie. Byliśmy coraz bliżej wody, a potem coraz dalej.
- Jakieś pomysły?
- Chyba musimy uporać się z tym.
Córka Hermesa wskazała palcem na grupkę kobiet... a raczej tego, co po nich pozostało, bo teraz wyglądały, jak harpie w czystej (brudnej…) postaci.

- O cholera. Nie mogę odpiąć pasów!
Szarpałam, ale nic to nie dawało, mało tego, jeszcze bardziej się zacisnęły. Moi przyjaciele też się miotali, jak ryby w sieci. Potwory szły w naszym kierunku.
- Żryjcie te orzechy!
Rzuciły nimi w podłogę, wybuchł ogień jakieś 3 metry od nas. Ludzie! Ich ciała stanęły w płomieniach.

Udał mi się złapać za sztylet i przeciąć pasy, to samo zrobiłam z pasami Robina i Roxy. Teraz mieliśmy wybór. Albo ogień albo zmutowane stewardesy.

Rzecz jasna, wybraliśmy harpie, bo jakżeby inaczej. Jesteśmy herosami, utrudniajmy sobie życie!

Rzuciliśmy się na nie, nagle usłyszeliśmy głosy dochodzące z głośników.
- Samozapłon za 5 minut.
- Co do... CO?!
- Nie uda wam się skończyć tej misji!- krzyknęły triumfalnie.

Moje myśli gorączkowo szalały po głowie. Nie miałam pojęcia, co robić.
- Co teraz?!- próbowałam przekrzyczeć jazgoty poczwar.
- Musimy uciekać.- powiedział syn Hekate.
- A co z ludźmi?- zapytała zrozpaczona Roxy, kopiąc jedną panią w twarz.
Ich ciała się paliły, a mimo tego nikt się nie obudził.
- Nie damy rady in ocalić. Musimy uciec.
- Ale...
- Słuchaj, nie chcę przeżywać tego po raz drugi, ale nie mamy wyjścia, rozumiesz!? Musimy...
Tu Robinowi przerwało odliczanie oraz gwałtowny zakręt. Przewróciliśmy się.
- Samozapłon za 2 minuty.
- Uciec.

Działaliśmy zgrabnie i szybko, brawurowa akcja w minutę! Kto by pomyślał, że jesteśmy aż tacy zgrani?
No, nie ja...
- Dobra, mam plan. Wyskoczymy z kabiny pilota, wybijemy szyby a ja was złapię za ręce i uniesiemy się na moich...
- Biegiem!- pociągnęłam ich w stronę sterowni.
Kaszel utrudniał złapanie oddechu, było coraz mniej powietrza. Czułam, jak pojazd powoli chylił się ku wodzie.
Powoli, hehe… mało powiedziane, my po prostu spadaliśmy w stronę oceanu. Powoli...

Pilot leżał nieprzytomny. Usłyszeliśmy głośniejszy alarm.
- Pozostało 30 sekund.
Dziewczyna już chciała kopnąć z półobrotu w szybę, ale ją powstrzymałam.
- Stój! Mam lepszy pomysł, złapcie się mnie za ręce.
Robin szybko odgadł co mam na myśli.
- Nie Angela...
- Nie mamy wyjścia!

Złapałam ich. Z całej siły wyobraziłam sobie ląd, plażę, Zachodnią Europę, cokolwiek! Bałam się, że jak pomyślę o wyspie Apolla, to wyląduję zupełnie gdzieś indziej, dlatego skupiłam się na czymś łatwiejszym i bardziej realnym do wykonania.

Zanim zniknęliśmy w ciemności dotarły do nas odgłosy wielkiego wybuchu. Tak zginęli ludzie, a my przeżyliśmy.
--------------------------------
To by było na tyle ;)
Otwieram nocną działalność, 24:00 nowy rozdział, no proszę :P
Życzę wam Wesołego Nowego Roku! <3
Teddy

sobota, 12 grudnia 2015

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 19: "Budzę się na dachu"

Hej Miśki! Próbne egzaminy to koszmar każdego gimnazjalisty,który jest w tej szkole już ostatni rok. Mój tak samo… Nie ważne, nie psujmy atmosfery świąt!! Last Christmas I gave you… dobra, nie. Rozdział 19 ląduje z hukiem na blogu! Zapraszam ;) A tak poza tym, zauważyłam, że coraz mniej z was pisze komentarze.Napiszcie coś, cokolwiek, bardzo lubię je czytać.Mogą dotyczyć postu, wyglądu bloga, pogody, o tym,jak bardzo wam się nie chce wstać z łóżka (lenie!), o czymkolwiek! :D
 ------------------------------------
 -C-co?- wydukałam.- Ale to niemożliwe! Powiedziałam już chyba po raz pięty tego dnia, dopiero się rozkręcam. - Musisz wyruszyć na misję. - To na pewno jaka pomyłka. Nie mogłam w to uwierzyć. Przepowiednia? Misja? Niechybna śmierć? To wszystko zupełnie nie było mi na rękę. 
- Wyrocznia nigdy się nie myli. Jutro wybierzesz osoby, które mają ci towarzyszyć. Wyruszysz za trzy dni. 
- Ile?!- krzyknęłam przerażona.

 Wszyscy na mnie patrzyli, niektórzy ze współczuciem, a inni ciesząc się, że nie są na moim miejscu. Ognisko zbliżało się do końca. Chejron odszedł bez słowa. Ja nie dałam rady dłużej wytrzymać, więc czmychnęłam stamtąd. Nie wiedziałam, co się ze mnądzieje. Po prostu gnałam przed siebie. Wolałam zostać sama. Sama wylać z siebie ciężar mojego życia. Wbiegłam w ten cholerny las i zaczęłam krzyczeć. Mój los sobie ze mnie drwił, aż widziałam ten jego chamski uśmieszek. 

- Angelika.... Angelika! 
Usłyszałam za sobą głos mojego brata. Odwróciłam się, biegł w moim kierunku, zostawiając w tyle resztę moich przyjaciół. Wszyscy biegli, ale Nico był najszybszy. Dopadł mnie i szybko przytulił. 
- Nico... 
To wcale nie ułatwiało obecnej sytuacji. Musiałam zacząć się szykować. Jutro miałam wszystko ustalić z Chejronem, a za parę dni opuścić obóz. Możliwe, że na zawsze. 
- Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie chcę stracić kolejnej osoby, którą kocham.-mówił roztrzęsiony, chyba nigdy nie słyszałam go takiego poruszonego. 
- Nie stracisz.- odparłam, zła na siebie, bo też nie mogłam opanować głosu. Ścisnęłam go nieco mocniej- Wrócę.  

Wszyscy dobiegli do nas po chwili. Nico jeszcze mnie nie puścił. Stali przez chwilę w milczeniu, aż mój brat zauważył, że przyjaciele nas obserwowali. Uwolnił mnie z objęć. Dopadła mnie Sophie. 
- Nie możecie tu być. Nie można wchodzić do lasu, jak harpie was przyłapią…- zaczęłam się jąkać, jak zapytana do odpowiedzi przez moją nauczycielkę od angielskiego. Szybko złapała mnie za ręce. Przypomniał mi się ten moment, kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy. Jej długie włosy niemalże robiły za kurtynę dla jej twarzy, cała się trzęsła, a kiedy się odezwała, miałam wrażenie, jakbym znała ją od dziecka. Jakby była moją przyjaciółką od zawsze. Kiedyś taka drobniutka i bezbronna, mimo że przewyższała mnie o jakieś 5 cm. Teraz to ja trochę urosłam, a ona stała się odważną i silną osobą. Mimowolnie się uśmiechnęłam. 
- Spokojnie Angela.- mówiła, lecz to jej ręce bardziej drżały, niż moje.- Nic nam nie będzie. Wszyscy podeszli i zaczęli mnie podtrzymywać na duchu wśród przyjaciół był również Justin i Simon. Syn Hefajstosa obejmował ramieniem Roxy,po której było wyraźnie widać zmartwienie. Zawsze, kiedy się denerwuje, to zaczyna szybko trajkotać, aż trudno ją czasem zrozumieć. Tym razem też takbyło. Syn Afrodyty też podchodził to tego emocjonalnie, jak to dzieci tej bogini. To w nim lubiłam, że potrafił okazywać to, co czuje.Niestety nie wszyscy tak robią. 
- Dobra ludzie, wracajmy, bo serio możemy mieć zaraz przesrane.- Całą rozczulającą scenkę zepsuł oczywiście Riri, uśmiechnęłam się, bo w sumie wolałam to, niż kolejny raz wyjść na beksę. Wracaliśmy spokojnym krokiem, lekki wiaterek głaskał po policzkach. Dopiero przy dobrze znanych nam budynkach rozeszliśmy się. 

* * * 

Wierciłam się, nie mogłam zasnąć. Żadne pieprzone owce nie pomagały. To pic na wodę! Popatrzyłam na Nico, zobaczyłam, że ma otwarte oczy, wpatrzone w sufit. Chwile się nie ruszałam, z jakiegoś powodu wolałam, żeby nie zauważył, że nie śpię. Nagle mój brat wstał. Zmarszczyłam brwi i przetarłam oczy. 
- Nico?- uniosłam się do pozycji siedzącej.- Co jest? 

Chłopak zaskoczony spojrzał na mnie. Podrapał się po głowie, nieco się speszył. 
- Ja...- powiedział niepewnie i chciał uciec cieniem, ale zdążyłam go złapać. 
- Dokąd idziesz?! Wstałam z łóżka. Mój brat miał czyste przerażenie w oczach, czułam bijący od niego niepokój. 
- Ej, co ci jest?- powiedziałam łagodniej. - Bo ja... dobra, nie ważne, puść mnie. 
Nie puściłam go, parzyłam na jego bladą dłoń, jakbym bała się, że może mi uciec z uścisku. Potem spojrzałam w jego oczy. 
- Przestraszyłeś mnie trochę. Czemu nie chcesz mi nic powiedzieć? 
- Dlatego, że mnie nie zrozumiesz. To trochę krępujące. 
- Czuję to.- powiedziałam szczerze.- Wypuść to z siebie, poczujesz się lepiej. Chwilę milczeliśmy, czarnowłosy bił się z myślami. 
- To chodź, pokażę ci coś. Przenieśliśmy się cieniem. 

Wylądowaliśmy na nierównej płaszczyźnie. 
Zachwiałam się, na szczęście Nico szybko mnie złapał. 
- Dzięki.- wysapałam.- Czekaj... co do... 
Dopiero teraz zrozumiałam, że jesteśmy na dach. Dachu naszego domku. Spojrzałam na niebo. To uczucie, jakby się patrzyło na drogę mleczną. Spoglądaliśmy na morze gwiazd, tych słabiej świecących i tych iskrzących się jaśniej, niż księżyc. 
- Robi wrażenie, co? 
Nasz dach był praktycznie płaski, położyliśmy się na dachówkach i patrzyliśmy na gwieździsty płaszcz. 
- Piękne.- Westchnęłam z ulgą. 
- Prawda. 
Chciałam rozszyfrować coś z tych jego obsydianowych oczu, jednak to nic nie dało. 
- Czemu mnie tutaj zabrałeś? - Tu zawsze czuję się lepiej. Widziałam, jak się lekko uśmiechnął. 
- Co się dzieje? 
Uśmiech mu zrzedł. 
- Zawsze, kiedy jest mi źle, przychodzę tutaj. To był mój taki sekret. Bałem się, że uznasz mnie za wariata. 
- Wiesz, nie jesteś dla mnie wariatem.
Ja też lubiłam siedzieć do późna w ogrodzie, kiedy jeszcze miałam stary dom. To chyba rodzinne. 
Znowu skierowałam twarz w kierunku nieba. Zobaczyłam spadającą gwiazdę. Szturchnęłam łokciem czarnowłosego, wskazałam mu ręką kierunek. Uniosłam się na łokciu. 
- Patrz! Spadająca gwiazda!- powiedziałam z zachwytem. Nico zmarszczył brwi i skierował twarz w stronę gwiazd. 
- Co tak się szczerzysz? Nigdy takiej nie widziałaś?- Zaśmiał się. Skrzywiłam się, to prawda, nigdy nie widziałam czegoś takiego wcześniej. Nie miałam szczęścia. Popatrzył na mnie, zamilkł. 
- Nigdy nie widziałaś spadającej gwiazdy? 
- Nigdy, widocznie miałam pecha.- uśmiechnęłam się kwaśno. 
- Pomyśl życzenie. 
Nigdy się nie zastanawiałam nad moimi marzeniami. Żyłam chwilą, nie potrzebowałam czegoś takiego, jak marzenia. Jedynie czego teraz chciałam, to wrócić z tej misji w jednym kawałku. Tego właśnie chcę, wrócić tutaj.
 - Ciekawe tylko, czy się spełni.- pomyślałam na głos. 
- Oby ci się udało. 
Czułam świeży zapach iglastych drzew, dookoła nas było cicho. 
- Nie boisz się tego, że te ptaszyska nas złapią? 
Kiedy jest cisza nocna, nikomu nie wolno wychodzić z domków, bo harpie mogą go schwytać i... no właśnie. Nie wiadomo co potem, dlatego nikt raczej nie wychyla się za drzwi, a my siedzimy sobie na dachu. 
- Nie można wychodzić poza dom, ale teoretycznie my nadal w nim jesteśmy.- puścił mi oczko. 
- Cwaniak!- potargałam jego włosy. 
- Ej, ale to tak działa.- zaśmiał się próbując odgonić się ode mnie.- Jeszcze nigdy nikt mnie nie przyłapał. Oprócz ciebie! 
- No przepraszam! Wstałeś z łóżka, myślałam, że lunatykujesz.- odpowiedziałam na jego wyrzuty.- Często tak uciekałeś? 
- Pamiętasz, jak pewnego razu obudziłaś się wcześniej i spotkałaś mnie na spacerze na dworzu o wschodzie słońca? 

Było coś takiego. Początek wiosny, poszłam się przewietrzyć, a spotkałam jego wracającego z pola truskawek, poczęstował mnie jedną. 
- Pamiętam. 
- Wtedy spałem na dachu, obudziłem się wraz z pierwszymi promieniami słońca. 
No tym to mnie zaskoczył. On?! Nie pomyślałabym nawet o czymś takim.  
- Serio? Nie gadaj! 
- Naprawdę. I chyba teraz też tak zrobię. 
Przekręcił się do mnie plecami i ułożył się wygodnie, jakby nigdy nic. 
- Ej! Co ty, żarty sobie robisz?!
 - Cicho, bo jeszcze te twoje harpie nas złapią. 
- Nico, do cholery!- szturchnęłam go, a ten się nawet nie poruszył. 
- Dobranyks.- mówił, ziewając. 
- No bez jaj... bo cię jeszcze tu zostawię. 
- Jak chcesz, na twoim miejscu bym został. 
Może i miał rację. Często zasypiałam na bujanej ławce w ogrodzie, więc czemu nie? 

Postanowiłam, że zostanę. Sen sam przyszedł. Śniła mi się mama, jej piękne jasne oczy i Złote włosy, była otoczona łuną białego światła. Trzymała mnie za rękę. I było tak, jak chłopak powiedział. Obudziliśmy się, kiedy wzeszło słońce. Piękny widok wschodu słońca i tak nie dorównywał widoku gwieździstej sfery. Po śniadaniu byłam umówiona z Chejronem na rozmowę na temat misji. Idę sobie spokojnie (jak na wojnie...) ze swoim prezentem urodzinowymod mamy, słuchając muzyki. Za mną podążał mój Shadow w formieowczarka niemieckiego, kochane stworzonko. Od czasu do czasu rzucałam mujakiś patyk, on za nim chętnie biega. Ile garstce kości potrzeba do szczęścia? Niewiele, naprawdę. Nie trzeba go nawet karmić, chociaż nie pogardzi kawałkiem smacznego mięsa... albo ryby, jak w danym momencie jest kotem... albo trawy, jak zamieni się w żyrafę (nie śmiać się, był taki przypadek!)... albo orzechów, jak zachciało mu się być wiewiórką... A tu nie wiadomo skąd słyszę krzyk przyjaciółki.
 - Angela!- krzyknęła Roxy, lecąc na swoich butach w moją stronę.

Odwróciłam się twarzą do niej. W jej srebrnych oczach zobaczyłam determinację. Za nią biegł Robin, o mało nie zionąc ducha. Poczułam rosnący niepokój mojego pupila. Pogłaskałam go po głowie i szepnęłam, że to są moi stuknięci przyjaciele. Przestał warczeć i znowu zaczął machać ogonem. 

 - Roxy, musiałaś tak lecieć?- pytał z wyrzutami w głosie. Ona nawet się nie odwróciła. 
- Angela, Ja i Robin idziemy z tobą. 

Z wrażenia nie upuściłam mojej mp3. Właśnie miałam iść porozmawiać na ten temat z Chejronem, a oni, pomimo takiego niebezpieczeństwa, chcą się narażać. 

- Zgłupieliście do reszty? Nie ma mowy. - Powiedziałam twardo, rzucając patyk daleko w stronę Wielkiego Domu, do którego właśnie zmierzałam.- Nie chcę narażać was na takie niebezpieczeństwo. Nie pozwalam. 
- W przepowiedni było coś na temat córki Hermesa.- upierała się szatynka.
 - Jesteśmy tylko ja i Lucy. Jest tam też o dziecku bogini dróg, chodzi o dziecko Hekate! 
- Nie.- Odmówiłam.- Obmówię to z Chejronem. On znajdzie wyjście. 
Próbowałam iść dalej przed siebie, ale Roxy zastawiła mi drogę. Mimowolnie się zatrzymałam, zmierzyłam się z nią spojrzeniem. Jej wzrok mówił, że zrobi wszystko, aby mnie przekonać. Szatynka miała dar do negocjacji, tak, jak na córkę Hermesa przystało. 
- Nie ma innego wyjścia! 

 Tak naprawdę wiedziałam, że miała rację. Ale nie mogłam przyjąć takiej opcji. Robin stanął obok przyjaciółki. 
- Roxy ma rację. Musimy iść z tobą. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. 
Zacisnęłam zęby i złożyłam ręce w pięść. Czemu oni chcą zrobić coś takiego dla mnie? 
- Właśnie dlatego nie chcę brać was ze sobą.- wycedziłam.- Nie mogę żadnego z was stracić, czy to do was nie dociera? Mimo wszystko nie mogę wam zabronić ani się na was za to gniewać. Nawet trochę mi ulżyło. 
To ostatnie zdanie powiedziałam lżejszym tonem. Rozluźniłam ręce, widząc ich dziwne spojrzenia, jakby współczucia, może troski.
 - Dziękuję wam.- powiedziałam, ściskając ich razem. 
- To w takim razie w trójkę tam pójdziemy.- zaproponował Robin, kiedy wyswobodzili się od mojego przytulasa. 
- W czwórkę.- poprawiłam go.- Shadow! 

Pies zaczął pędzić w naszym kierunku, jakby się chciał na kogoś rzucić. Roxy uśmiechnęła się na jego widok, ale Robin chyba nie był zbyt przekonany. 
- Angela...- powiedział nieco wyższym, niż zwykle głosem. Chytrze się uśmiechnęłam. 
- Przytul go Shadow! Chłopak czuje się samotnie. 

Pies z radością szczeknął, jakby mówił "nie ma sprawy." I skoczył całym cielskiem na chłopaka. Oboje przewrócili się na trawę, mój czworonożny przyjaciel zaczął lizać twarz czarnowłosego. Ja i Roxy nie mogłyśmy powstrzymać się od śmiechu. 
- Widzisz, Robin? Jesteś taki gorący, że nawet pies na ciebie leci.- zażartowała przyjaciółka. Robin próbował się wyrwać, mówiąc coś w stylu "Dobra, dobra, złaź już ze mnie, no, ja też cię lubię, mały, ale złaź!" Udało mu się wstać, łypnął na mnie okiem spode łba. 
- Ta, bardzo śmieszne. Chodźmy już. Wstał i bez dalszych słów ruszył przed siebie. Roxy spojrzała na mnie jednoznacznie. Wyciągnęłam do niej rękę, przybiła mi piątkę. - Co się tak wleczecie? Przyśpieszyliśmy krok, zrównaliśmy się z nim, pies szedł u mojego boku. Jego posłuszeństwo jest warte nagrody. Szkoda, że nie ma jakiegoś zoologicznego po drodze, skoczyłabym po jakieś chrupki dla niego. Zasłuży sobie. Dotarliśmy na miejsce. Zapukaliśmy do drzwi, na nasze nieszczęście otworzył nam Dionizos. 
- A wy tu czego? 
- My do Chejrona, ważna sprawa dotycząca misji. 
- Wywiewacie z obozu? O, jak miło, nigdy was nie lubiłem. 
- I wice wersa.- odparł Robin, jak widać, nie tylko ja go tak ubóstwiam...- Jest Chejron? 
- Ta, już go wołam. 

Nie musiał go nawoływać, Chejron usłyszał nas i sam przyszedł. 
- A, to wy, wejdźcie. 

* * * 

 - Chcemy z nią jechać.- Powiedziała stanowczo Roxy- W przepowiedni mowa o córce Hermesa i synu Hekate. 
- Tak, pamiętam ten fragment.- przytaknął centaur. 
- Kiedy mamy jechać?- zapytałam, obserwując bujną roślinność w pomieszczeniu. 
- Najpóźniej za dwa dni. 
Nastała niezręczna cisza. Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego jednego pytania. 
- Chejronie, co się dzieje? Te duchy, choroba i problemy z runem, a teraz ta misja, to nie może być przypadek. Centaur długo się zastanawiał, ale w końcu odpowiedział. 
- Sądzę, że to może mieć związek z twoim pochodzeniem.  

Ponownie milczenie. Musiałam to sobie wszystko poukładać. - Czyli to wszystko wina tego, że się urodziłam...moja wina, tak? 
Nie odpowiedział, szybko zmienił temat. 
- Dobra, wracajcie już i idźcie się szykować. 
- Tak, to moja wina.- stwierdziłam schodząc z werandy Wielkiego Domu. 
- Nie przesadzaj, nie możesz tak mówić.- skarciła mnie Roxy. - Ale to prawda. Przecież te duchy mają bliski związek ze mną, bo jestem córką Hadesa, a na dodatek mam błogosławieństwo Apolla, jego dzieci nagle zachorowały, a runo przestało działać. Inaczej tego nie da się wyjaśnić. Dwa dni później po śniadaniu mieliśmy wyjechać z obozu. 

Pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Zobaczyłam, jak Nico odgarnia na moment syna Hekate. Nie mogłam się powstrzymać i za nimi poszłam. Ukryli się za domkiem Hadesa.  
-…to ci tego nie wybaczę jak ona nie wróci cała. 
Mój brat swoim stalowo zimnym spojrzeniem zmierzył Robina, nie rozumiałam, 
co się dzieje, Towarzysz misji się nie odzywał. 
- Przysięgnij na Styks, że będziesz ja chronił.  
Syn Hadesa się mocno upierał. Czekał na reakcję Robina. 
- Nico, ale wiesz, że w takich sytuacjach nigdy… 
- Mam to w nosie Rose! Ona musi wrócić. Błagam, przysięgnij. 
- Dobrze, przysię… 
Nie mogłam pozwolić na dokończenie tych słów. Weszłam do akcji. 
- Robin! O, tutaj jesteś, wszędzie cię szukałam. Co robicie? Starszy brat złagodniał, cofnął się od mojego przyjaciela. 
- W sumie nic, chciałem mu życzyć powodzenia, ale nie lubię robić takich rzeczy przy wszystkich. 
- No dobrze, chodź Riri, autokar na lotnisko czeka. Uścisnęłam Nico najmocniej, jak tylko mogłam. W tej chwili nie mogłam niczego wykrztusić, jak tylko „Pa Nico.” 

Spojrzałam wyczekująco na Robina. Skinął głową i popatrzył na syna Pana Podziemi, jakby chciał mu coś przekazać bez słów. Podeszliśmy do Roxy, która sprawdzała swój plecak. 
 - Gotowa? 
- Tak, możemy iść. 
Zapięła torbę i tak zaczęła się nasza długa i przerażająca przygoda. Nie mogę się doczekać, aż wszystko wam opowiem.   
-------------------------------------  
To by było na tyle ;) 
Planuję zrobić pewien podział tego opowiadania! Mianowicie na część pierwszą- „Angelika i Obóz Herosów” i drugą „ Misja Angeliki”. To ułatwi czytanie tym osobą, które wolą już od razu przejść do akcji i pominąć tą sielankę xD Co wy na to? Dobry pomysł? Napiszcie, bo jestem ciekawa waszej opinii :) Papa, do następnego razu! 
Teddy  

sobota, 21 listopada 2015

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 18: " Syf pod łóżkiem jest adekwatny do naszego życia. SPRZĄTAJ PO SOBIE!"

 Hej Miśki! 
 Moja wena postanowiła się zbuntować (ta, po raz kolejny...), ale nie dałam za wygraną!
Oto rozdział 18! Oj, zacznie się dziać, zaczyna się moja ulubiona część, a mianowicie....
Ups, Angela mnie upomniała, lepiej, jak sie przymknę xD
Pozwolę jej przejąć dowodzenie, niech ona opowie, co się będzie działo.
 
Miłego czytania!  
----------------------------------------------------- 
Po spotkaniu wyszliśmy wszyscy w trójkę. Wolnym krokiem zmierzaliśmy do swoich domków
- Co do tych duchów, to uważam, że Chejron źle postąpił.- zaczęła Roxy.
- Też tak sądzę.- Odpowiedział Robin.- Ale czy widziałaś jakieś inne wyjście?
Dziewczyna westchnęła.
- Niby nie, ale to co? Mamy czekać, aż zaczną wyłazić z lasu i robić zamieszanie? 
Słońce pięknie świeciło, na niebie nie było ani jednej chmurki, ale mimo to, humory nam nijak nie dopisywały.
- Mogłabym porozmawiać z nim. Może zgodziłby się, abym ja z Nico spróbowali je 
odesłać. Ale Nico wspominał coś o tym, że one raczej się nas nie posłuchają...
- Będziecie się bawić w łowców duchów?- powiedział ironicznie Robin, nucąc 
potem popularną melodyjkę.- Who you gonna call? Ghostbusters!
Przekręciłam oczami i trzepnęłam go po głowie. 
- Nawet jeśli, to nie jest taki głupi pomysł.- Wsparła mnie Roxy, jedyna dobra duszyczka w pobliżu. - Ale wątpię, aby się zgodził.
No i pomoc poszła psu w tyłek. Dzięki za wiarę!
- Warto spróbować.- powiedziałam na zakończenie.

Musieliśmy wrócić do domków i przekazać innym wiadomości i o zakazie chodzenia do lasu. Ja musiałam powiedzieć tylko Nico. Weszłam do domu, zastałam go, sprzątającego pod łóżkiem  (moim łóżkiem...). Jak usłyszał skrzypienie drzwi, wygramolił się spod niego.
- Angela! Co ty robisz, że masz taki bajzel?! 
No jasne, to moja wina!
- A nie wiem! Z resztą, to mało istotne.- machnęłam ręką, siadając na 
posłaniu.- Chejron zakazał nam wchodzenia do lasu, powiedziałam mu o duchach.
- Tego się właśnie spodziewałem.- kiwnął głową, próbując znowu schować się pod 
łóżkiem.
- Ale to nie jest dobre rozwiązanie takiego problemu!- upierałam się, 
przechylając głowę pod drewniany mebel, na którym siedziałam.
- No w sumie racja, ale musi pomyśleć, zanim cokolwiek innego zadecyduje... a 
weź, sama sobie posprzątaj!

Wyszedł stamtąd i usiadł naprzeciwko mnie. Byłam niespokojna, nie wiedziałam, 
czy mu powiedzieć o moim planie. Uzna to za zbyt pochopne posunięcie.
- Znając ciebie, to już pewnie masz jakiś pomysł, z którym chciałabyś się 
podzielić.
Wytrzeszczyłam oczy, chłopak się krzywo uśmiechnął.
- Tak, jak myślałem.- powiedział nieco zrezygnowany, ale on tylko takiego 
grał.- Jaka jest twoja propozycja?
Za jego uśmiechem mogło kryć się dużo, ale nadal nie wiedziałam jak on to robił. Czasem mam takie wrażenie, jakby mój braciszek miał zdolności telepatyczne. Może każde starsze rodzeństwo coś takiego posiada? Ale czad, też tak chcę! 
- Co ty na to, abyśmy spróbowali wyłapać te duchy i je odesłali?
Popatrzył niepewnie i podrapał się po głowie.
Chyba się nie zgodzi.
- Można by spróbować.
Tak! Gdy to usłyszałam, uśmiechnęłam się. Od razu uśmiech zszedł, jak 
dokończył swoją wypowiedź.
- Tylko, że to nie będzie łatwe. No i co na to Chejron? Raczej się nie zgodzi 
na coś takiego.
Serio? Kolejna osoba?
- To najlepsze wyjście z sytuacji, musi się zgodzić!

* * *

-Nie ma mowy.
- Ale dlaczego?
- To nie są zwykłe duchy. - Odpowiedział twardo centaur, głaszcząc wiszące, 
wypchane i gadające zwierzątko wiszące nad kominkiem w Wielkim Domu. Rozmawialiśmy sami, może poza tym, że po porośniętym winoroślą pokoju spacerował flegmatycznym krokiem Dionizos,ale nie brałam jego pod uwagę. 
- A czym się różnią od tych normalnych?
- Jeszcze nic nie jest do końca wiadome, ale mam co do tego pewne podejrzenia.
Mówił, jakby do siebie, myślami był zupełnie gdzie indziej.
- Co masz na myśli?- dopytywałam, dopóki nie wtrącił się wspaniałomyślny i zawsze dobrotliwy bóg wina.
- Nie interesuj się tym, gówniaro. Wystarczy, że i tak dużo narozrabiałaś, daj sobie już spokój.
- Nie chciałabym się sprzeciwiać Waszej wysokości, ale Obóz Herosów jest moim 
domem i mam prawo wiedzieć co tutaj nie gra.
Spojrzał na mnie spode łba.
- A dobra, rób, co chcesz.- Machnął ręką i wrócił do swojego jedynego 
obowiązku, czyli sączenia coca coli.
- Angeliko, na razie nie musisz się o nic martwić.- powiedział troskliwie 
Chejron i położył mi rękę na ramieniu. Nie przyćmił mojego umysłu.
- Ale Chejronje...nie chcę po raz kolejny stracić mojego domu.

Wyszłam zawiedziona. Wracałam wolnym krokiem do swojego domu. Słońce zaczęło 
zachodzić, na niebie pojawiły się kolorowe pasma chmur. Kocham zachody słońca. 
Za chwilę miało być ognisko, trójka herosów już urządzała palenisko, dźwigając 
kłody i kładąc je w odpowiednie miejsce.

Otworzyłam drzwi, przekazałam to, co powiedział mi Chejron. Nico zdawał się, 
jakby zamyślony, ale to dla niego norma, nie martwiłam się tym zanadto.
- Wiesz może, co mógł mieć na myśli?
- Nie do końca... chociaż to wszystko bardzo mi się nie podoba. To trochę tak, 
jakby one uciekały od Hadesa.- mówił silnie gestykulując. Typowy Włoch.
- Uciekały? Chwila, da się uciec z Podziemia?- zmarszczyłam brwi.
- W tym rzecz. To niemożliwe. Albo...
Na chwilę się powstrzymał.
- Albo co?
Popatrzył na mnie niepewnie, jakby nie wiedząc, czy może wypowiedzieć to na głos.
- Albo to Hades je tu zesłał.
Zaskoczyło mnie to. Nie wiedziałam, co o tym myśleć.
- Ale... to nie ma sensu!

Nie byłam taka pewna, czy Hades byłby do tego zdolny, bo go nie znam. W głębi serca wypierałam się tej myśli, że mógłby zrobić coś takiego. To jedyny członek rodziny, który mi został. Wolałabym, aby nie okazał się wielką świnią, jak moja babcia, która wypędziła nas na zbity pysk z domu. 
Dobra, przesadzam,  nikt nie może być tak wredny, jak ona.

- Nie ma.- przytaknął bez nadziei w głosie.- Nic się nie trzyma kupy, czuję, jakby coś mi umykało. Trzeba odczekać i zobaczyć, co będzie potem.

Tak, Nico miał racje. Trzeba było poczekać. Wcale nie długo, bo już tego dnia 
wszystko powoli nabierało sensu. O ile w ogóle cokolwiek w żuciu nastolatki, która dowiaduje się o tym, że jej ojcem jest bóg, Pan Ciemności, trafia półżywa do obozy, w którym żyją dzieciaki innych bogów, a jako prezent dostaje od swojego tatusia garść kości, która zamienia się w w kota z wścieklizną. Tak, to nie jest normalne! Powinnam dostać nową książkę albo koszulkę Marsów. Nie. Bo po co?

Wróć! Zboczyłam z tematu. Wracając, wszystko zaczęło się składać w całość.
Poszliśmy na ognisko. Ogień ledwo się tlił, gdyż tylko tyle było szczęścia w sercach zgromadzonych herosów. Nikt nie śpiewał. Pomimo ciepłych słów Chejrona, prośby o to, aby nikt się nie martwił, nadal nas dręczył niepokój. Wszyscy siedzieli w ciszy, tylko czasem słychać było szepty.
Nagle z miejsca zerwała się rudowłosa dziewczyna w pomazanych farbą dżinsach i  trampkach. To była Rachel Szybko podbiegła do mnie. Złapała mnie mocno za ramiona, z jej ust wyleciał dziwny zielony dym, jej oczy zrobiły się całkowicie zielone i błyszczące. Wszyscy zwrócili na nas wzrok. Dziewczyna przemówiła jakby nie należącym do niej głosem:

Wybierzesz się za ocean, bezbronnego boga odnajdziesz.
U boku syna bogini dróg i córki boga złodziei staniesz w wielkim okręgu.
Co skradzione oddasz, lecz wielką stratę poniesiesz.
Nie zatrzymasz bolesnych wspomnień biegu.

Po ostatnich słowach zamknęły jej się ślepia i upadła, Chłopaki od Hermesa 
zdołali ją w porę złapać.

Byłam przerażona, całe moje ciało dygotało. Nie rozumiałam co się dzieje. 
Popatrzyłam szybko na siedzącego obok Nico. Jego mina była pewnie podobna do 
mojej. Spojrzałam na moich przyjaciół i na Chejrona.
- Angeliko Willows.- Odezwał się centaur.- Oto twoja przepowiednia.
------------------------------------------
 Dam dam dam DAAAAM! 
Tak, moi kochani, teraz to sie dopiero zacznie prawdziwa historia!
Napiszcie, co sądzicie na temat tego fragmentu, dobrze? :)
 
Do następnego razu!
Teddy 

wtorek, 10 listopada 2015

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 17 " Co jest z tym kawałkiem wełny?!"


 Hej Miśki!
Tak, wiem. Nie było mnie długo, to przez szkołę, przez brak weny, rozdział nie w weeken, lecz trochę później, ble ble ble.... ale teraz jestem xD
Kolejny rozdział... już straciłam rachubę *patrzy na poprzednie tytuły rozdziałów"... Okej, rozdział 17!
Zapraszam do czytania, obserwowania, komentowania i takie tam ;) 
--------------------------------------------------
W ciągu jednego miesiąca wiele się wydarzyło. Całe moje życie zrobiło oberka o dobre 180C°.

Ja, Nico i Roxy pojechaliśmy do obozu Jupiter. Mówię wam, to zupełnie inne miejsce niż mi dobrze znany Obóz Herosów. Szczerze, nie polubiłam drugiego obozowiska. Jak dla mnie, kompletnie za sztywno, zero swobody! Nikt mnie tam raczej nie polubił (nie wiem, co wszyscy do mnie mają...) i cieszyłam się z powrotu.

Parę dni po moim powrocie, wszystko zaczęło się psuć.
I to poważnie.
Spaceruję sobie po lesie razem z Nico, po naszych ćwiczeniach zawsze przydaje nam się czystego chwila odpoczynku. Nagle poczułam dziwny dreszcz na plecach. Nico się zatrzymał.
- Czekaj.- powiedział, unosząc jedną rękę.
Zaczął się rozglądać. Poszłam w jego ślady, chociaż nie wiedziałam, czego mam wypatrywać.
Wtedy to zobaczyła. Szturchnęłam mojego brata ramieniem.
-Nico...
Wskazałam mu dyskretnie tamto miejsce, gdzie sobie wolnym krokiem chodził duch, o ile w ogóle one potrafią chodzić.
- Jak... duchy nie mogą od tak sobie chodzić po obozie.
Zgodziłam się z nim, o tym, to ja również wiedziałam. W tym miejscu jest wiele dziwnych rzeczy, ale duchów brak. Aż do dzisiaj.
- Chwila... To by oznaczało...
- Że Złote Runo przestało działać.- dokończył za mnie Nico.- Ale to niemożliwe.

Patrzyliśmy jak niemal przezroczysta postać łaziła sobie po lesie w biały dzień.
Nagle zobaczyłam następnego! I jeszcze kolejnego!
- Tego jest jeszcze więcej.- wyszeptał czarnowłosy.
- Co robimy?- zapytałam niepewnie.
- Musimy powiadomić Chejrona.- odparł z powagą.- Jeśli się tu pojawił samowolnie, to wątpię, aby się nas grzecznie posłuchał i poszedł z powrotem do Hadesa.
Miał rację, nie wyglądał na przytulnego, poczciwego duszka.
Wychodziliśmy z lasu. Nagle widzimy biegnącą do nas postać.
- Nico, Angela!- wołał znajomy głos. W naszą stronę pędził Robin.
- Austin... on...- przeraźliwie dyszał. Pochylił się, opierając się o kolana. Przestraszyłam się, on może się udusić! Idiota, przez niego można zawału dostać!
- Robin- powiedziałam uspokajająco, ale raczej po to, aby spowolnić moje tętno - Opanuj się, oddychaj.

Chłopak wyprostował się i nabrał powietrza.
- Austin wylądował w szpitalu. Dzieje się z nim coś dziwnego.- wydusił z siebie jednym tchem, ponownie sapiąc, jak stary odkurzacz.

Popatrzyliśmy po sobie. Wiedzieliśmy, co trzeba zrobić.
- Złap się naszych dłoni.- nakazał Nico.
- Po co?
- Przeniesiemy się do kliniki.- dokończyłam.

Pochwyciłam jego rękę, ten się szybko wyrwał.
- Nie trzeba, dam radę.- burknął.
- No, nie sądzę.- Powiedział syn Hadesa, szybko łapiąc go za prawy nadgarstek. Wykorzystałam moment zaskoczenia i też złapałam go za drugą rękę.
- Tak, jak ćwiczyliśmy.- powiedział czarnooki.- Teraz!
Zrobiliśmy krok do przodu i zalała nas ciemność. Przeszliśmy przez plamę światła i znaleźliśmy się przed drzwiami. Robin mocno nas złapał, ale mimo to, upadł na kolana, łapiąc się za brzuch.
- Nienawidzę... was...- wycedził słabym głosem.
- Miło mi.- odparł mój brat.- Chodźmy.

* * *

Otworzyliśmy drzwi pokoju, w którym znajdował się Austin. Obok niego siedziała Sophie, trzymając go kurczowo za bladą dłoń. Jego ciało było białe, jak ściany w tym pomieszczeniu, a to u dzieci Apolla nie jest normalne, ponieważ praktycznie każdy wygląda, jak po wycieczce do solarium. Miał lekko przymknięte powieki. Blondynka nie mogła zdusić szlochu.
- Jego moc... ona z niego ulatuje.- szepnął Robin.
Podeszliśmy bliżej. Sophie przekręciła głowę w naszą stronę, pewnie dopiero teraz nas zauważyła. Łzy ciekły strumieniami po policzkach. Nadal trzymali się za ręce. Fala smutku z serca córki Demeter swoją mocą była odczuwalna nawet dobre parę metrów od jego źródła. Wiedziałam, że musi to ciężko znosić. Przeszedł mnie dreszcz. Tego uczucia nie można opisać słowami.
- Powiedzcie... c-czy on...
Nie skończyła, jej oczy zaszły mgłą, znowu wybuchła płaczem. Kiedy ucichła, oparła swoją głowę o czoło chłopaka.
- Nie.- stwierdziliśmy oboje. Ja i Nico dobrze potrafimy wyczuć, kiedy ktoś jest bliski śmierci, albo kiedy umiera.- Jeszcze.- dodałam nieco ciszej. Mi również pojedyncze łzy wypłynęły na wierzch.
- Czemu nikt się nim nie zajmuję?- zapytał Nico.
On też był poruszony tym, co się stało. Życie go jednak na tyle wytrenowało, że się nie uronił ani jednej łzy.
- Dzieci Hebe robią, co mogą...
- To gdzie reszta dzieci Apolla?
Nie dostałam szybko odpowiedzi na to pytanie. Wystarczył mi jej przerażony wzrok. Coś mi mówiło, że Austin nie był jedyną ofiarą.
- Z nimi... jest to samo.- wydukała.

Popatrzyliśmy po sobie z bratem. To nie jest przypadek. Duchy, złote runo, dzieciaki z domku Apolla. Wszystko się w jakiś sposób wiązało, układało, jak puzzle.
- Idziemy z tym do Chejrona.- powiedziałam.
- O-on już wie.- wysapała, łapiąc powietrze. Podeszłam i ją przytuliła.- Zwoła zebranie grupowych.
- Wiesz może kiedy to będzie?- Zapytał spokojnie Robin, stojący jeszcze przy drzwiach. Niezły kamuflaż, tylko ja wiem, co on tak naprawdę czuje. Czasem mam do siebie pretensje, że czytam z ludzi, jak z książki.
- Po obiedzie.

Nie miałam apetytu. Nawet spaghetti mi nie szło. Bawiłam się makaronem i beznamiętnie patrzyłam na widelec.
- Coś tu nie gra.- stwierdziłam, na chwile zaprzestając zabawy.- To bardzo dzinwe, że nagle w tym samym niemal czasie cały domek Apolla choruje. Kto, jak kto, ale oni?!
Wbiłam z impetem widelec w posiłek. Nico patrzył, jakby starał się coś odnaleźć, jakby o czymś zapomniał i za wszelką cenę chciał przypomnieć.
- Oni się raczej nigdy nie skarżyli.
- Dokładnie. Mówię ci, to nie jest normalne.
- To, to ja wiem.- westchnął, biorąc do buzi jagódkę. Ten też nie miał apetytu, ale to nie nowość.- Musimy poczekać na spotkanie.
- A no właśnie, to chyba tylko ty idziesz.
- Nie. Ty idziesz.
- Ja?- spojrzałam na niego zaskoczona.- Ale ja nie jestem grupową.
- Teraz już jesteś.
- Co?! Można Od tak sobie ustalać grupowych? Nie ma żadnych na to papierów?
- No oczywiście, zaprowadzę cię do księgowej i wszystko omówimy- odparł z sarkazmem.- Po prostu sądzę, że lepiej będziesz się do tego nadawać.
- Niby czemu?
Chłopak wypuścił powietrze. Opuścił głowę, a później ją uniósł nie ukrywając ironicznego uśmiechu.
- Bo jesteś strasznie pyskata... yhm, to znaczy... masz gadane.- Powiedział, specjalnie się myląc.
- Wiesz, dzięki.- odparłam z ironią w głosie.- Ale ja kompletnie nie wiem co mam tam robić! Chłopaki mi coś tam powiedzieli o jakimś stole do ping ponga i w ogóle... takie bardzo poważne posiedzenie. Chyba nie podołam.
- Bez problemu dasz radę.

Podczas posiłku przyszedł Chejron. Ogłosił nam, abyśmy się stawili w Wielkim Domu.
* * *

- Spokój!- syn Ateny próbował ogarnąć sytuację. Rzecz jasna niczym to nie poskutkowało. Wszyscy byli podenerwowani. Atmosfera była spięta, czułam to na każdym milimetrze skóry.
- Dzieje się coś dziwnego!
- O co w tym wszystkim chodzi?
- O Bogowie, dajcie mi colę!
- DOSYĆ!- wrzasnęła Roxy.- Opanujcie się! Ile wy macie lat?! Tylko na chwilę Chejrona nie ma a wy już dostajecie świra. Trzeba do teko podejść na spokojnie.
Pomogło, zapanował chwilowy spokój.
- Wszyscy się boją, że ich też to spotka, co domek Apolla.- Odezwała się grupowa Demeter.
- Ale nie zachowujmy się jak dzieci i nie róbmy gównoburzy.- Wtrąciłam się.
- Kto to mówi?- Parsknął dobrze znany mi głos Dany’ego.- Bo ty niby jesteś...
- Morda w kubeł

Łapa mnie tak świerzbiła, że aż Robin z moją przyjaciółką powstrzymywali mnie przed porządnym rąbnięciem go w łeb. Właśnie w tym momencie przyszedł Chejron. Miał grobowa minę, jakby przed chwilą ktoś przejechał tirem jego ukochany wózek inwalidzki. Nagle przy stoliku ping-pongowym zapanowała cisza.
- Pewne jest jedno, moi drodzy.- Zaczął z powagą.- Złote Runo straciło swą moc.
Usłyszałam, jak wszyscy wstrzymują oddech. Ja i Nico domyśliliśmy się tego, ale tylko my widzieliśmy te duchy. To oznacza, że Złote Runo ma związek z nagłą chorobą dzieci Apolla i pokazaniem się ducha. Brakuje tylko kawałka tej układanki…
- Chejronie- zaczęłam niepewnie- W lesie widziałam dusze z Podziemia.
Na moją wypowiedź wszyscy zareagowali tak samo: popatrzyli na mnie, jak na ciężko chorą osobę, a potem z obawą na naszego opiekuna.
- Ale to…- wydusił Robin.
- Niemożliwe, wiem o tym.
- Ha! Jeszcze ma zwidy.- zaśmiał się nerwowo syn Aresa. Musiałam nieźle utrzymać nerwy na wodzy, bo miałam ochotę strącić go do Tartaru.
- Jak masz co do tego wątpliwości, kretynie, to zapytaj mojego brata.- odparłam z powagą.- On też przy tym był. Widział je.
Chejron był zafrasowany.
- Andrew, przeprowadź badania nad runem razem ze swoim rodzeństwem.- zwrócił się do syna Ateny.- Skontaktuję się z Asklepiosem, on może zaradzić tym nagłym chorobom. Co do duchów, wstęp do lasu od teraz jest zabroniony. Do czasu, kiedy stamtąd nie wyjdą, spróbuję wymyślić jakieś rozwiązanie.

Pomyśleć, że to był dopiero czubek góry lodowej. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, co nas czeka.
---------------------------------------

Dotrwaliście do końca, gratulacje!
Ah, czo ta Angela? Od teraz zacznie się dziać!
Dzisiaj było mniej do czytania, aby wam się oczka nie męczyły ( Kochana Teddy, zbawiciel waszych oczu!)... oj dobra, nie będę tłumaczyć swojego zapracowania! Po prostu mam harówkę i tyle, co tu dużo mówić. Bo przecież Magnus sam się nie przeczyta.... oj ciiii!