niedziela, 10 stycznia 2016

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 21: "Okropny, jak Conchita!"

 Hejka Miśki!!
Tak wiem, długo mnie nie było, przykro mi, ale tak to już jest, nic nie poradzę! :P
Tu nawet nie ma za co przepraszać, po prostu miałam ostatnio dużo spraw szkolnych i prywatnych i wszystko tak na piękny początek roku...
Jak wam idzie w roku 2016?
Mi całkiem dobrzrze, obrałam już cel na ten rok, a mianowicie skończenie tego opowiadania (ta, yhy, bo mi sie to uda... haha! :D) i wybrałam już potencjalne licea.
Idę dalej! Dzisiaj to już 21 rozdział, całkiem juz daleko ;)
Zapraszam do czytania, pamietajcie o zostawieniu komentarza! To nie jest nic w stylu "Więcej komentarzy = więcej szpanu!", ja po prostu bardzo lubię je czytać i dzięki nim mogę podbudować swój mały warsztacik.
Miłego czytania! Jeśli się spodoba, to zostań na dłużej i zaobserwuj bloga :) 

KONIECZNIE PRZECZYTAJCIE INFO PONIŻEJ ROZDZIAŁU!!!
-----------------------------------------
Wylądowaliśmy na jakiejś plaży. O dziwo było pusto. Żadnej żywej duszy. Bądź martwej. Po prostu nie było nikogo, oprócz beztrosko latających na niebie mew. One o niczym nie wiedzą...
- Nic nie mogliśmy zrobić. Jestem beznadziejna, mogłam coś wymyślić, a nie...- Mówiła wkurzona Roxy, patrząc ciągle na horyzont, jakby chciała wyszukać spadający samolot.
- To nie twoja wina, Roxy. Nikt z nas tego nie przewidział.- odpowiedziałam, siadając ciężko na piasku.
- Możliwe, ale to i tak pozostaje na długo.

Mi było tak źle. Po raz pierwszy po takiej podróży nie poszłam kimać, ale to nie zmienia faktu, że czułam się, jakby ktoś przejechał po moim ciele ogromnym tirem. Dwadzieścia razy.

Poza tym, jakby było mało, ciągle myślałam o tych biednych ludziach. Oni nawet nie zdawali sobie sprawy co się dzieje. Teoretycznie to jest nasza wina, gdyż jesteśmy osobami półkrwi. Moja przyjaciółka miała rację, to długo zostaje w pamięci...
- Gdzie my tak w ogóle jesteśmy?- zapytał Robin.
Rozejrzałam się, ale nie mogłam się skupić. W odpowiedzi wyprzedziła mnie córka Hermesa.
- Z tego, co mi mój zmysł podpowiada, to w Hiszpanii.
- Zmysł?- zmarszczyłam brwi.
- Tak, wiesz, jestem córką boga podróży, ma się to we krwi.- powiedziała od niechcenia, strzepując piasek z drobnymi kamyczkami z włosów- Jesteśmy tak dokładnie nad Morzem Śródziemnym, czyli już bardziej na południowym niż zachodnim brzegu.
-Mądrala!- zakasłał syn Hekate.- A wiesz jaka to miejscowość?
Szatynka łypnęła na niego, po czym pięknie wyrecytowała, jak bez żadnego problemu.
- Z tego, co mi się wydaje, jesteśmy jakieś 54 kilometry od Malagi, czyli jakieś 421 kilometrów od Madrytu w linii prostej.
- Zmyślasz...
- Chcesz mnie sprawdzić?
- Dobra, dobra, zabierajmy się stąd powoli. - wtrąciłam się w ich zaciekłą dyskusję.
- Zaraz zajdzie słońce, nic nie zrobimy po ciemku.- Odparł chłopak.- Zostańmy tutaj.
- Pogrzało cie? Już lepiej znaleźć nocleg, mamy kasę.- kiwnęłam głową na plecak obok mnie.
- Angela, rozejrzyj się.- Robin nakreślił niewidzialny łuk ręką, wskazując na pojedyńcze domki gdzieś daleko.- Jesteśmy w czarnej dupie, tu nie będzie żadnego ośrodka wypoczynkowego!
Przewróciłam oczami, jestem taka obolała i zmęczona, że nawet nie zauważyłam, że jesteśmy na jakimś zadupiu. Bardzo mi przykro.
- Poza tym, chyba przyda nam się odpoczynek. Tobie to w szczególności i jakiś porządny opieprz przy okazji.
Wstałam, coś we mnie wstąpiło. Poczułam ogromną złość. Chciałam po prostu zniknąć.
- A niby za co? Za to, że jeszcze żyjemy?! Rzeczywiście, też bym wolała tam zostać, niż patrzeć, jak ci ludzie płoną i uciec!
Spojrzał na mnie uważnie, nie spuszczał głowy. W jego oczach widziałam determinacje i coś na wzór zrozumienia. Przypomniało mi się, co powiedział Roxy na pokładzie samolotu. Część mnie wciąż spadała w dół, usłyszałam jego drżący głos.
"Słuchaj, nie chcę przeżywać tego po raz drugi, ale nie mamy wyjścia, rozumiesz!?"

To oznacza, że nie po raz pierwszy stanął przed takim wyborem. Poczułam jego gryzące myśli, nie dające spokój. Bo wyobraźcie sobie, jak to jest? Kiedy stoisz i patrzysz na czyjąś śmierć, a ty nie możesz zrobić kompletnie nic. Wtedy każdego następnego dnia wypominasz sobie, że jednak mogło być jakieś wyjście. Też to już przeżyłam, już po raz trzeci.
O te trzy razy za dużo.
Co mnie nieco bardziej zadziwiło, że jeszcze większe falę emocji wyczułam od Roxy. Dość niepokojące jak na nią, zazwyczaj była oazą spokoju, ale ten widok musiał ją poruszyć, może też ma jakieś czarne wspomnienia?

- Przepraszam.
Obie popatrzyłyśmy na niego, jak na Greka. No, poniekąd ma grecką krew... ale nieważne!
- No bo, ja nie miałem tego na myśli... wiesz, po prostu mogliśmy wskoczyć do wody, a ty musiałaś nas w trójkę przemieścić sama, bez pomocy Nico.
Wyglądał, jak małe dziecko czekające na wybaczenie, ale przecież to nie jego wina. To był mój pomysł, bo po prostu bałam się, że coś się nam stanie. Mogłabym to nazwać nawet obowiązkiem wobec nich, bo jest moja przepowiednia, moja misja. Uśmiechnęłam się.
- Słuchaj, nie jest źle.- kłamstwo...- Warto jednak się przespać.
- Jeśli o tym mowa, to mam dla was do zaprezentowania ciekawą sztuczkę.- Wtrąciła Roxy, robiąc przebiegły wyraz twarzy. Ja i brunet wymieniliśmy niepewne spojrzenia.
- O bogowie... co tym razem?
- To coś, co na pewno wam się spodoba.

Wyprostowała rękę, sprawdzając swój zegarek. Nie widziałam go wcześniej. Wyglądał, jakby był zrobiony cały ze spiżu. Z bliska nie wyglądał wcale jak zegarek, miał dużo wskazówek, każda innego koloru, jakby z innego metalu. Zamiast cyfr arabskich były litery z greckiego alfabetu. Córka Hermesa przekręciła małe pokrętło, które w normalnym zegarku służyłoby do ustawiania czasu, ale w tym przypadku oczywiście tak nie było. Bo i po co? Zamiast tego wyskoczyły płachty i sznurki do namiotu.
- Niezłe, skąd to masz- pytam, dokładnie przyglądając się zegarkowi. Pięknie mienił się w blasku słońca.
- Simon mi dał przed wyruszeniem na misję.
- Cud chłopak!- Uśmiechnełam się, ona odwzajemniła mój uśmiech.
- Dobra, ja zabiorę się za namiot. To nie potrwa długo, nie musicie mi pomagać.

Rzeczywiście bardzo szybko jej poszło. Namiot był w sam raz dla czterech osób, więc my, będąc w trójkę, mieliśmy dużo luzu. Bardzo szubko poszliśmy spać. Niestety, sny nie chcą być miłe. Wolą być straszne, jak widok Conchity Wurst na Eurowizji.

Znalazłam się w dobrze mi znanym miejscu, w Obozie Herosów. Po raz kolejny podobny scenariusz. Ten najgorszy z możliwych. Bolesny widok domków stojących w greckich, zielonych płomieniach, a raczej same gruzy. Na spalonej ziemi leżeli herosi polegli w walkach o dom. Ten obraz rozrywał moje serce na kawałeczki każdej nocy. Wiedziałam gdzie jest powód tego bałaganu i za każdym razem próbowałam go zniszczyć, ale bez skutku.

Tym razem musi się udać!
Takie założenie stawiałam przed sobą po raz kolejny. Nic z tego. Wyciągnęłam sztylet i pobiegłam do lasu. Roiło się tam od duchów. Cięłam i strzelałam z łuku, ale wciąż nie mogłam powstrzymać powstawaniu kolejnych. Coraz więcej.
"Angela, pomóż!"
"Nie zostawiaj nas"
"Pokonaj ich"
"Wygraj"
Słyszałam ich błagania, moich przyjaciół. Lecz tylko w głowie, jakby krzyczały z oddali. Patrzyłam tylko, jak coraz więcej duchów przelatywało nad ciałami poległych. Sophie
Robin
Austin
Roxy
Wszyscy martwi, nic nie mogła z tym zrobić, a ich głosy wciąż tkwiły mi w pamięci.
"Ratuj!"
Biegłam dalej, ran coraz więcej. Łzy kreśliły smugi na moich zakrwawionych, obtartych policzkach. Zmęczenie mnie spowalniało, moje ciosy stawały się słabsze, a strzału mniej celne. Spodziewam się najgorszego. Jak za każdym razem.
" Proszę cię, zrób coś!"
Ale nie mogę, nie mogę kompletnie nic.
"Uratuj obóz!"
Jak? Bez was nie dam rady. Gdzie jesteście? Czy ktoś tu jeszcze został?
Coraz więcej zmor. Po chwili zdałam sobie sprawę, że to i tak nie ma sensu, że znowu się poddaję, może następnym razem będzie lepiej?
Upadłam i czekałam, aż ze mną skończą. Znów. Czy to się kiedyś skończy?
"Angela!"
Zamknęłam oczy. Liczyłam sekundy, gdy ból nieustannie rósł. Brakło oddechu, straciłam chęci do walki. Musiałam sobie powtarzać, że to tylko zły sen.
Ale ja się duszę!
- Angela! Obudź się!
Oprzytomniałam, otarłam oczy. Nadal miałam szybkie bicie serca i nierówny oddech. Obok nie było ani Roxy ani Robina. Zdziwiłam się, po czym znowu usłyszałam wołanie, tym razem na pewno wołała mnie szatynka.
- Angela! Do cholery, pomóż!
Mój umysł otrzeźwiał, chwyciłam za sztylet i wyleciałam z namiotu.

Parę dobrych mil ode mnie Robin i Roxy walczyli z ogromnym krabem. Nie mówię tutaj o krabie wielkości pustaka, o nie, chodzi mi o kraba wielkości średniego rozmiaru boiska. Taki pikuś!

Roxy unosiła się na swoich Hermersach i próbowała dźgnąć potwora w jego pancerz koloru morza. Musiał być gruby, bo ilekroć ona uderzała, ten ani się wzruszył. Robin chciał podciąć mu nogi. Od czasu do czasu używał zaklęcia lewitacji, aby chociaż na chwilę znieruchomieć skorupiak albo zaklęcia tarczy. To drugie odkrył niedawno, na stronach tej dziwnej książeczki od Hekatę, którą dostał z okazji Wielkich Dni Bogów. Jednak coś tam było, oprócz zachęcającego czaru, dzięki któremu można było wyczarować małe chomiczki.

Wparowałam do środka wiru walki. Najpierw wstrzeliłam mu w oczy, ten jednak się tylko wkurzył i jeszcze bardziej zaczął rozrabiać. Cudem uniknęłam gwałtownego zamachu jego potężnych szczypiec wielkości dorosłego faceta. Przypomniała mi się zabawa nad morzem, kiedy z mamą szukałyśmy krabów. Były zdecydowanie mniejsze od tego tu osobnika, więc ich uszczypnięcie mogło tylko nieco zaboleć, ale przynajmniej nie groziło ryzyko stracenia głowy przez takie szczypce. Tu niestety owe zagrożenie jest i każdy dobrze o tym wiedział.
- Co to jest?!
- Teraz to chyba nie jest za bardzo istotne.- rzekł Robin, odskakując przed atakiem monstrum.
- Może dzięki temu będę wiedzieć, jak to zniszczyć... uważaj!
Popchnęłam go, dzięki temu uniknął bliskiego starcia ze szczypcami kraba.
- Tyle że tego nie można zniszczyć!- odparł zrozpaczony, wyciągając lewą rękę przed siebie, aby wykonać tarczę. Zabłysła fioletową łuną, uderzenia kraba nie przedzierały się przez nią. Wiem jednak, że Robin nie wytrzyma tak w nieskończoność.
- To Karkinos! Jego czuły punkt znajduje się gdzieś pod pancerzem, ale nie daję rady się przebić!- krzyczy do nas z góry córka Hermesa.

Tyle dobrego, że nie trzeba skupiać się na kończynach, lecz na torsie.
- To przestańmy ciąć mu nóg, tylko spróbujmy od dołu.
- Dobra. Na trzy opuszczam tarczę.
Kiwnęłam zgodnie głową.
- Raz... dwa... TRZY!
Światło się rozpłynęło, a my ile sił w nogach popędziliśmy pod pancerz Kartinosa.
-------------------------------------------------
To by było na tyle!
 TERAZ BARDZO WAŻNA INFORMACJA!!!
Mianowicie będę miała dla was taką małą niespodziankę, wypatrujcie kolejnego postu w tym tygodniu ;)
To wszystko, jeśli chodzi o ogłoszenia parafialne! Żegnam was Misie!

2 komentarze:

  1. o wiesz ty co, w takim momencie skończyć... xD I widzę że masz takie samo postanowienie jak ja :D - choć też wątpię czy mi się uda...
    mimo wszystko powodzenia i pozdrawiam
    Iza

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, ta taka niedobraaaa! Trzymam kciuki i życzę powodzenka :)

      Usuń