sobota, 30 stycznia 2016

Angelika i Obóz Herosów rozdział 22: "Figowe marzenia"

 Hej Miśki!!!
ZACZYNAJĄ SIĘ FERIE!!
A przynajmniej u mnie :) Mazowieckie idzie się pobawić!
Kolejny rozdział, zapraszam serdecznie!
-------------------
Ruszyliśmy pod pancerz potwora. Krab stawiał opór, próbował nas zdeptać, jednak byliśmy nieco szybsi. Po paru chwilach zaciekłej walki z zwierze poddało się. Nogi się zachwiały, szybko pociągnęłam Robina za rękę. Gdyby nie ja miałby bliskie spotkanie z krabim dupskiem. Ciekawostka, czy kraby mają tyłki? Dobra, nie istotne.
- Dzięki.- wysapał, wstając z ziemi.
- Nic wam nie jest?
Roxy podleciała do nas, zobaczyła moją okropną zadrę na twarzy przez całą długość policzka, nieco nachodzącą na skroń. Pewnie dlatego nieco kręciło mi się w głowie. Przyłożyłam rękę w tym miejscu, aby zatamować krew.
- Tak jakby, ale zaraz mi przejdzie.
- Daj, opatrzę ci to.
Robin schylił się i zaczął grzebać w plecaku. Wyciągnął zestaw eliksirów i chusteczki higieniczne. Chwilę poszperał w swoim zbiorze i chwycił małą buteleczkę z czerwonym płynem. Nalał dosłownie jedną kropelkę na papier i przyłożył do mojej twarzy. Wziął moją rękę i przyłożył ją do opatrunku, abym go tam przykładała.
- Potrzymaj w tym miejscu, za jakieś 10 min powinno być nieco lepiej.
Nalał też kropelkę dla Roxy, której łydka była brutalnie obdarta. Przywiązał jej bandażem.
- To będzie się dłużej goić.- mówił spokojnie podczas bandażowania.

Wschodziło słońce, szarówka sprawiła, że pole widzenia nieco bardziej się powiększyło. Mogłam zobaczyć ich twarze, poharatane, ale pełne satysfakcji z pokonania kraba. Po raz pierwszy czegoś nie zepsuliśmy, oby tak dalej!
- Możemy jeszcze chwilę tu zostać. Twoja noga nie wygląda za dobrze.- Zgodnym westchnieniem wróciliśmy do namiotów.

Oni się położyli, a ja pomyślałam o moim zwierzęcym przyjacielu. Wyjęłam małą, czarną trumienkę i wyszłam na dwór.

Otworzyłam ją, wyskoczył z niej mastif, średniego rozmiaru pies o dużym pysku i popielatym zabarwieniu sierści.
Zaczął donośnie szczekać, musiałam go ogarnąć, bo łobuz mógł obudzić moich przyjaciół.
- Już dobrze, dobrze. Cichutko.
Pogłaskałam go po czubku głowy, ale ten był taki podekscytowany, że wskoczył na mnie i nadal poszczekiwał.
- Dobra Shadow, musisz być cicho teraz. Nie wiem, zamień się w żółwia.
I tak uczynił, zamienił się w czarnego gada o żółtej wstążeczce przy małych czarnych, jak koraliki, oczkach. Podniosłam go z ze złotego piasku.
- Brawo mały, coraz lepiej ci idą przemiany.
Gładziłam jego skorupę. Ciągle machał płetewkami.
-Może chcesz trochę popływać?
Nie dostałam odpowiedzi na moje pytanie, ale i tak wsadziłam go do wody. Fale tryskały Shadow'a po małym ryjku. Wszedł głębiej, a ja usiadłam po turecku tak, aby woda nie pochlapała mi spodni.

Obok mnie przysiadła Roxy. Zaskoczyła mnie jej obecność.
- Matko, obudziliśmy was?
Przyjaciółka uśmiechnęła się, pokiwała przecząco głową.
- To nie to, po prostu koszmary.
- A co ci się śniło?
Zapytałam trochę niepewnie, ale wiedziałam, że jak się powie, co leży na sercu, to robi się nieco lepiej.
- Głównie moja przeszłość, ale to tylko sen. Słyszałam twój głos i myślałam, że majaczysz, więc chciałam sprawdzić, czy wszystko w porządku. " Może chcesz trochę popłyyywać?"- mówiła wysokim głosem, szturchnęłam ją w ramię, śmiejąc się.
- Oj cicho! Shadow chciał pływać!
- Gdzie on jest?
- Zamienił się w żółwika.- odparłam, jakby to było całkiem normalne.- Tam gdzieś sobie pływa.
- A z twoją głową to dobrze jest?
Przyłożyła mi rękę do czoła, jakby oczekiwała natknąć się na gorący kubek. Szybko zabrała, udając, że się poparzyła.- Co by twój lekarz na to powiedział? Życie ci miłe?
Zaśmiałam się, nie wiedziałam, że w takiej sytuacji stać mnie będzie na uśmiech.
- Lekarz? Co by Will zrobił? On to by mi dopiero dał nauczkę!
Obie nadal się uśmiechałyśmy, ale tym razem nasze myśli odbiegły od tego miejsca. Wróciły do obozu, gdzie syn Apolla leżał nieprzytomny. On pewnie nawet nie wie, że my jesteśmy na misji. A może się zbudził? Może już jest w porządku?
- Ciekawe, czy u nich już lepiej.- powiedziała melancholijnym głosem Roxy, jakby czytając mi w myślach.

W tym momencie wrócił mój pupil. Z wolna doczłapał się po piasku do nas. Córka Hermesa oniemiała.
- A więc jednak.
Patrzyła na małego gada, nie mogąc zrozumieć jak to stworzenie może być psem, kotem, a za razem żółwiem.
- Mówiłam? Kto tu teraz jest chory?
Shadow zamienił się w psa, w jakiegoś mieszańca. Kudłata sierść była przemoczona, zaczął się otrzepywać, co skutkowało mokrymi bluzkami, spodniami i Hermersami przyjaciółki.
- Wspaniały akcent na zakończenie dnia.- skrzywiłam się, jednak i tak było mi całkiem wesoło.
Poklepałam psa, nadal myślałam o ciągu dalszym naszej wyprawy.

Nagle pies ruszył z miejsca w stronę namiotu. Odwróciłyśmy się zaskoczone nagłym poruszeniem zwierzaka. Zrozumiałyśmy skąd bierze się jego radość. Robin wyszedł z naszego legowiska, przeciągał się, ziewając.
- Tak, ja też się cieszę, mordo.- mówił i klepał psa po grzbiecie. Shadow ciągle merdał ogonem i zarzucał na niego łapy.- Ruszamy?
- Możemy iść.

Spakowaliśmy manatki, ruszyliśmy w drogę, gdy słońce już na dobre zagościło na niebie. Próbowaliśmy znaleźć wyjście z plaży. Idąc wzdłuż brzegu, znaleźliśmy wąską dróżkę wiodącą przez las. Była bardzo krótka, zanim się obejrzeliśmy, dotarliśmy do szosy. Mieliśmy do wyboru dwa kierunki.
- Dobra, którędy idziemy?- zapytałam przyjaciółki, rozglądając się dookoła. To nie był typowy las, jak ze strefy klimatu umiarkowanego. Dominowały rośliny charakterystyczne dla klimatu śródziemnomorskiego. To były drzewa figowe! Dziko sobie rosły. Zerwałam jeden owoc i ugryzłam go. Moja mama byłą fanatyczką owoców, nie było chyba takiego, którego chociaż raz by nie spróbował, a za tym idzie to, że ja też je musiałam jeść. Trafiały się lepsze, ale i gorsze, akurat figi mi smakowały bardzo.
- Tędy.- wskazała ręką lewą ścieżkę.- Tam znajdziemy jakąś mieścinkę, ale to dopiero za jakieś 10 kilometrów.
- No to pięknie.- westchnął Robin.- Raczej nie można zamówić taksówki.
- Daj spokój, już tyle przeszliśmy, te parę kilometrów w tą czy w tamtą, nie ma znaczenia.- mówiła Roxy, próbując wzbudzić w nas zapał. Ale było ewidentnie widać, że jej też się nie chce.

Droga ciągnęła się, zakręcała to w lewo, to w prawo. Dopiero jakieś parę minut po rozpoczęciu przechadzki owoc w mojej ręce wzbudził zainteresowanie.
- Co tam wcinasz? Daj spróbować.
- Figę, sam sobie weź, tego jest tu od cholery.
Zatoczyłam ręką łuk, specjalnie uświadamiając Robina, jakim on jest ślepolcem. Chłopak i dziewczyna zerwali po jednym smakołyku. Polubili figi, wpadli na pomysł, aby trochę ich pozbierać, na dalszą drogę.

Słońce zbliżało się ku zachodowi, a my nadal idziemy. Dookoła nadal było zielono. Na chwilę przystanęliśmy, aby się napić i trochę odsapnąć.
- Na gacie Zeusa, mamy przesrane, już mi się tak nie chce!- Zaczął narzekać syn Hekate.
- Nikt nie mówił, że będzie łatwo.

Wszystko potoczyło się niespodziewanie, jedynie co nas wcześniej ostrzegło, to dźwięk łamanej gałęzi i szelestu suchej trawy. Wzdrygnęliśmy się, zaczęliśmy się rozglądać. Odruchowo sięgnęłam ręką po sztylet, nie wyciągając go z pochwy, położyłam dłoń na rękojeści. Kątem oka zobaczyłam, że moi towarzysze robią to samo.
No, ale nie wariujmy, powtarzałam sobie w głowie. Bo przecież, to mogło być jakieś zwierze. Jaszczurka...
Czy akurat jaszczurka? Nie. Coś gorszego.

W jednej chwili zza krzewów zaczęły wyskakiwać wilki. Te same, które zabiły moją matkę.
-----------------------------------
To na tyle tym razem :)
Jutro wyjeżdżam, wiec nie wiadomo, czy za tydzień będzie, ale może się jakoś postaram. Trzymajcie kciuki!
Teddy 

1 komentarz:

  1. Nieźle zaskoczyła na koniec :D
    I zazdroszczę Ci ferii - minusy mieszkania za granicą :/

    OdpowiedzUsuń