niedziela, 30 sierpnia 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 12 "Impreza z okazji Wielkich Dni Bogów #1"

 
Hej Miśki :*
Niedawno wróciłam z Chorwacji. Piękne miejsce, idealne na wakacje.
No właśnie... wakacje, a raczej ich koniec! Smutna prawda, nie oszukujmy się, za parę dni idziemy do szkoły ;-;
Cieszmy się ostatnimi dniami laby! Zapraszam do czytania ;)

--------------------------------------------------
Wróciłam do domku i już miałam ochotę trzasnąć drzwiami, kiedy przypomniałam sobie, że nie jestem tu sama. Mogłam tym przestraszyć moje rodzeństwo. Jednak i tak użyłam zbyt dużej siły, niż oczekiwałam.
- Co się stało?- zapytała Hazel, unosząc oczy znad szkicownika. Rysowała swojego konia, Ariona. Jeden z najszybszych koni na świecie.
- Co za głupek!
Opadłam z impetem na łóżko. Córka Plutona przysiadła się do mnie.
- Kto?
- Robin.- burknęłam w poduszkę.
- Nie zaprosił cię na imprezę, dlatego się gniewasz?
- Co?- spytałam zdezorientowana.- Nie, Justin mnie zaprosił, a tamten ma wąty, bo ponoć "mogłam się zgodzić, nie mając na to najmniejszej ochoty.".- parsknęłam kpiąco.
- Jak to?- zmarszczyła brwi.- co masz przez to na myśli?
- Podobno dzieci Afrodyty używają jakichś sztuczek. Jakaś czaromowa, czy coś w ten deseń.
- No tak.- przyznała.- Piper umiała czarować głosem. To znaczy, że mogła przekonać niemal każdego.
- Piper?- podniosłam się do pozycji siedzącej.- Coś tak myślałam, że jest od Afrodyty.
- To jest bardzo podstępna moc, ale ona używała jej w dobrych celach.- uśmiechnęła się, wspominając czasy bitew. Cieszyła się, że ma to za sobą.
- Ale Justin nie używał żadnych słodkich słówek, by mnie zaprosić.- zaprzeczyłam.- Wyczułabym to. Pamiętam ton Piper, kiedy uspokajała tamtego kota. Zdecydowanie się różnił od głosu jej brata.
- Wierzę, nie masz się o co martwić.- poklepała mnie po ramieniu.- Robin jest przewrażliwiony na punkcie magii. Wie, że z nią nie ma przebacz.
Przytuliła mnie, poczułam zapach cynamonu. Musi koniecznie pożyczyć mi ten szampon, jego woń mnie rozbraja.
- Dobra, czas się szykować.- powiedziała.

No tak, przecież trzeba się jakoś ubrać. Miałam już dość sukienek, dlatego chciałam założyć normalne dżinsy i czarną koszulkę. Na nią nałożyłam koszulę w kratkę. Zauważyłam, że podczas świąt obóz wydziela jakąś cieplna energię, dlatego nie trzeba zakładać kurtek. Z resztą, tak, czy owak, nie założyłabym kurtki.

Poszłam się przebrać do łazienki. Po raz pierwszy postanowiłam spiąć włosy w wysokiego kucyka. Efekt był zadziwiająco ładny. Lekkie fale opadały na kark. Jak zwykle, parę kosmyków musiało się zbuntować i wyleźć spod gumki. Opadły mi na czoło. Tak jak planowałam wcześniej: dżinsy do kostek, moje granatowe trampki i czarna koszulka.

Przeszukując torbę mojej mamy, znalazłam jej bransoletkę. Niby proste, rzemyk, a na obu końcach dowiązany trójkąt z przecinającą linią, tworzącą trapez i mniejszy trójkącik u góry. Znak jednego z ulubionych zespołów. Często go sobie rysowałam na dłoni, kiedy lekcje doprowadzały mnie do stanu wegetacji. Moja mama znała się na muzyce. Pamiętam, jak nosiła tą bransoletkę, kiedy zamiatała hotelową podłogę. Czasami była taka zmęczona, że zapominała je zdjąć przed snem. Uśmiechając się, wspominałam stare czasy. Nie było najgorzej. Teraz też wcale nie jest źle. Mam dom, przyjaciół. Tyle mi wystarczy do szczęścia.

Wyszłam z łazienki. Była już 18:00, o 18:40 Roxy miała się spotkać z "tajemniczym wielbicielem" w pawilonie jadalnianym, niedaleko Zatoki Long Island.

Pójdę pod jej domek, tak dla pewności, że nie odpuściła.

- Za jakiś czas idę pod domek Hermesa, później do pawilonu.- powiedziałam, wychodząc z łazienki.
- Dobra.- Odpowiedział Nico.
Ten mój brat jest czasami jak ninja. Pojawia się nie wiadomo skąd i równie łatwo znika, nie zwracając niczyjej uwagi. Jakby nigdy nic, leży na łóżku z w pół przymkniętymi powiekami. Nawet się nie przebrał. Coś mi się zdaję, że on nigdzie nie ma zamiaru się ruszać. Zaczęłam go wypytywać.
- A ty z kim idziesz, Nico?
- Z nikim. Nigdzie nie idę.- odpowiedział niedbale. Hazel pokiwała tylko głową, jakby rozumiała dlaczego.
- A czemuż to? Idziesz ze mną i koniec!
- Nigdzie się nie wybieram. Nie lubię takich zabaw. Jestem nie na czasie i nigdy nie zrozumiem, co w tym takiego fajnego.- wybąkał, przekręcając się na brzuch.
- Już go przekonywałam.- Westchnęła dziewczyna z lokami.- Nic z tego.
- No dobra.- rozciągnęłam się na swoim łóżku i wzięłam Mp3. Przewertowałam playlistę i puściłam parę piosenek.

Zegar wybił 18:30. Mogłam iść już do Roxy, to też uczyniłam.
- To ja już wychodzę.
Wyszłam i wolnym krokiem podeszłam pod domek Roxy. Zapukałam do drzwi. Wolałabym, żeby to któraś z córek Hermesa otworzyła. Oczywiście nie można było spełnić moich oczekiwań. W wejściu stał Hans. Yh, tego dupka mi brakowało!
- A ty tu czego?- wycedził chłopak.
- Jest Roxy?- zapytałam, nie zwracając uwagi na jego pytanie, zadane w wręcz prostacki sposób. Nigdy się nie nauczy, że do mnie raczej nie powinno się tak zwracać...
- A co? Zatęskniłaś za swoją mamusią?
Ah, te jego uwagi na poziomie pięciolatka. Jak ja to kocham.
- Jak odpowiem "tak", to nakarmię twoje ogromne ego i dasz sobie siana?- uśmiechnęłam się złośliwie.
- Nie.
Wspaniale. Czekałam na taką odpowiedź. Z pełną satysfakcją kopnęłam tego idiotę w piszczel. Brat mojej przyjaciółki krzyknął z bólu. Złapał się za nogę i skakał na drugiej. Wykorzystałam to, wpadając do środka i popychając go. Chłopak stracił równowagę i upadł na skrzypiące deski. Do przedpokoju wparowała Roxy. Ubrała się w czarne dżinsy, purpurowe Hermersy (od czasu rozdania prezentów nie rozstawała się z nimi na krok.) I czerwony topik. Zrobiła sobie podobną fryzurę do mojej, ale to akurat było u niej normą. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam jej z rozpuszczonymi włosami.
- Angela?! Co ty...- popatrzyła na mnie, później na zwijającego się na ziemi w katuszach Hansa, a następnie znów na mnie.- Cokolwiek zrobiłaś, rób tak częściej.
Nie mogłam powstrzymać uśmiechu. Taką Roxy właśnie lubię.
- To jak? Idziemy?
- Dobra.
Chłopak stanął na równe nogi dopiero wtedy, kiedy wyszłyśmy na ganek. Zatrzasnęłam drzwi z impetem. A ,tak na „do widzenia”.

- Jak myślisz, Kto to może być?- wypytywała podczas drogi. Musiałam zacząć się wykręcać.
- Nie wiem, trudno powiedzieć.- zmarszczyłam brwi, udając, że się zastanawiam nad jej pytaniem. W rzeczywistości domyślałam się kim może być ta osoba.

Oto nadszedł ten moment. Dotarłyśmy na miejsce spotkania. Przy jednym ze stołów jadalnianych siedział Simon.
Roxy zatrzymała się.
- Nie wierzę.... wiedziałam, że to tylko jakiś marny żart!- odwróciła się w kierunku drogi, z której przyszłyśmy. Ja szybko złapałam ją za nadgarstek i pociągnęłam za sobą. Na mnie nie ma mocnych.
- To nie jest wcale żart.- mówiłam, zaciągając ją z powrotem do pawilonu.
- Roxy, daj mi powiedzieć.- powiedział zakłopotany syn Hefajstosa.
- A co ty mi masz do powiedzenia?! Nie odzywasz się, no chyba po to, żeby mnie wyprowadzić z równowagi, a teraz nagle naszło cię na przemowę? Co to? Rozadnie Oskara, czy jak?!
Z każdą chwilą robiło się coraz gorzej. Puściłam ją, stała na wyciągnięcie ramion od dziecka Hefajstosa. Odsunęłam się nieco od nich. Wolałam teraz się nie wcinać. Oby Simon opanował sytuację, bo jak nie, to będzie po nim.
- Ty mnie przecież nienawidzisz. Skąd ta zmiana?- ciągnęła dalej szatynka.
- Nigdy ci nie mówiłem, że cię nienawidzę. Zawsze byłaś kimś dla mnie ważnym.
- Byłeś moim przyjacielem.- mówiła drżącym głosem.- a ty miałeś to gdzieś. Zlekceważyłeś to, jak ważny dla mnie jesteś. Nawet nie wiesz, jak się wtedy czułam.

Jej słowa były dla chłopaka promyczkiem nadziei. Powiedziała „ jesteś”, a nie „byłeś” ważny.
- Dlatego teraz chcę to naprawić.
Chłopak przygarnął ją do siebie i mocno przytulił, Roxy starała się wyrwać z uścisku, ale nie dawała rady.
- P-puszczaj!... Co robisz?!- wydukała w szoku, nadal próbując się uwolnić.
- Nie chcę cię znowu stracić.
- Na miłość Hermesa, co ty...
- Czy to do ciebie nie dociera? Nie rozumiesz, kim dla mnie jesteś?
Chłopak lekko ją odsunął, złapał za ramiona. Nadal uścisk był mocny. Moja przyjaciółka przestała się wyrywać.
- Jesteś jedyną, która może mi dać w twarz, a ja nie będę miał pretensji. Jesteś tą, z którą mogę się kłócić, bo wiem, że kiedyś uda mam się pójść na kompromis. Tylko z tobą mogę rywalizować, bo pomimo mojej przegranej, uwielbiam patrzeć, jak zwyciężasz.- mówił z determinacją w głosie.
Roxy zaczęła szybko kiwać głową. Widziałam, jak łzy napływały jej do oczu.
Ale wiesz co jest z tych rzeczy najlepsze?- mówiła już łagodniej i ciszej, ocierając pojedyńcze łzy cieknące po policzkach oblanych rumieńcami- Ten moment, kiedy mogłem ci to wszystko powiedzieć. Możesz mnie nienawidzić, ale przynajmniej wiesz już, co czuję.

Nastała chwila ciszy, Roxy opuściła głowę. Simon puścił moją przyjaciółkę. Chciał się odsunąć, ale szarooka złapała do za ręce.
- Jesteś idiotą.- powiedziała cicho, nie unosząc głowy.- Jak możesz, mówić mi to teraz? Po prawie dwóch latach...Tyle czasu minęło od twojego ostatniego, szczerego uśmiechu. Nie rozumiałam co się dzieję. Nie wiedziałam co mam robić, straciłam przyjaciela, jednego z nielicznych tamtego czasu. Nie... utraciłam coś więcej!- mówiła wysokim głosem.-
- Ro...- chciał ją uspokoić, ale ona ciągnęła dalej.
- Straciłam jedną z niewielu osób, której, której opowiedziałam swoje sekrety. Część mnie nadal jest z tobą i czekałam na taki właśnie moment. Ale przez to, co się kiedyś stało nie umiałam...
Na chwilę urwała, coraz mocniej zacisnęła dłoń na ręce syna Hefajstosa. Drżąc, nabrała powietrza.
- A teraz stoisz tu i mówisz, że po tym wszystkim, co mi powiedziałeś, mogę cię nienawidzić!? Przez cały czas zastanawiałam się...

Chłopak zrobił się cały czerwony. Żeby ukryć swoje zawstydzenie, otoczył ją jedną ręką, drugą cały czas miał ściśniętą przez dłoń szarookiej, a twarz zakrył w jej ramieniu. Roxy tym razem też objęła go jedną wolną ręką.
- Nie wiesz, jak mi ulżyło.
Po tych słowach obdarzyła go buziakiem w policzek. Potem pocałowali się w usta.

Uśmiechnęłam się do siebie. Misja wykonana. Bez odbioru.

Poczułam czyiś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się, patrzyłam na Justina. Mimo, że się go tutaj spodziewałam, to trochę mnie przestraszył.
- Jak widać wszystko poszło zgodnie z planem. Słyszałem od Hazel i Nico, że tutaj jesteś.
Kiwnął głową na naszą parkę. Jakby nas nie zauważyli, zaczęli iść w stronę plaży.
- A jakżeby inaczej.- uśmiechnęłam się.- To jak? Idziemy?
- Jasne.- przytaknął, odwzajemniając uśmiech.

Daliśmy im się nacieszyć, sami poszliśmy na plażę. Scena z wczoraj została, ponieważ niektóre kawałki będą grane na żywo przez dzieci Apolla. Synowie i córki Hefajstosa zrobili nawet stół dla DJ. Muzykę będzie zapodawał Austin, zamieniając się czasem z Marcusem, jego bratem. Zapowiadało się ciekawie.

Ludzie się zbierali. Na widoku znaleźli się Hazel i Frank. Nigdzie nie było Nico, chyba na prawdę nie miał zamiaru przychodzić. Wielki Azjata ujmował rączkę mojej siostry, co wyglądało to słodziutko. Była między nimi duża różnica wzrostu, jakieś dwie głowy. Ja teraz patrzyłam na jej przyjaciela, wydawał się bardziej przyjazny, niż gdy widziałam go ostatnim razem. Przywitali się z nami i razem czekaliśmy na resztę.

Wreszcie przyleźli Roxy i Simon. Nie posiadali się ze szczęścia. Dawno nie widziałam takiej uśmiechniętej twarzy córki Hermesa. Nawet Lucy przyszła z jakimś chłopakiem, miał może z dwanaście lat. Miał utlenione z natury blond włoski, był troszeczkę wyższy od dziewczynki, ale niższy ode mnie. Szare oczka radośnie obserwowały wszystko dookoła. Nosił na sobie nico przydużą bluzkę i dżinsy. Widywałam go na posiłkach przy stoliku Nemeziz.

No, no, no. Kto tutaj zawitał? Jednak Robin nie dostał kosza, jak wcześniej zakładałam. Był w towarzystwie jednej z córek Ateny, Kate Evans. Miała ogniste włosy i jasną cerę i okulary takie, jak nosi Austin. Jej oczy były koloru burzowych chmur, wzrostem przewyższała mnie o głowę, jednak nadal była niższa od Robina ( nie ma jemu równych). Pokazała się w limonkowej sukience do kolan i butach na koturnach w podobnej barwie. Grzywkę na bok spięła spinkami, aby nie spadały na twarz. Zastanawiałam się, jak taka ułożona dziewczyna mogła pójść z takim powalonym chłopakiem? Ona wolała spokojnych i cichych, a tu proszę! Przyłazi z rąbniętym synem Hekate. Założę się, że rzucił na nią jakiś urok. Menda z kryształowymi gałami!

Przybyła kolejna parka. Tym razem Austin i Sophie. Blondyn wydawał się spięty, blondynka również. Pewnie się rozgrzeją, a jak nie, to im z chęcią pomogę. Mimo tego, też byli zadowoleni.

Byliśmy już wszyscy razem. Austin zdziwił się na widok Kate w naszym gronie.
- Kate? Nie wiedziałem, że Riri cię zaprosił.
- Austin!- syknął Robin, zareagował tak na jego przezwisko. Lepsze takie, niż "kurdupel"....
- No już, już.- machnął ręką.- Miło cię widzieć, Kate.
Dziewczyna odwzajemniła uśmiech złotowłosego.

Rozmawialiśmy ze sobą krótką chwilę. Ta dziewczyna, z którą przyszedł Robin wydawała się inna, niż zwykle. Zazwyczaj była nieco spięta, czasami nieco przemądrzała, ale nieśmiała. A dzisiaj tryskała humorem, jak woda z czubka wieloryba. Cóż za zmiana!

Dołączyli do nas również Annabeth, Percy, Piper, Jason, Leo i Calypso. Wszyscy byli uśmiechnięci, oni również zdziwili się widokiem Kate, zwłaszcza Annabeth. Chyba też wyczuła zmianę jej nastroju. Z tego, co widziałam, ognistowłosa miała cztery koraliki, więc dziewczyna syna Posejdona znała ją dużo wcześniej. Piper też marszczyła nos, patrząc na siostrę Annabeth i czarnowłosego. Pewnie zauważyła, że kompletnie do siebie nie pasują. Obie mamy nosa do takich rzeczy ( aż dziwne, że nie mam błogosławieństwa Afrodyty...).

Nareszcie! Ekipa z domku Apolla zaczęli ogłaszać początek imprezy. Na początku miała być muzyka grana na żywo. Jedna z sióstr Austina weszła na scenę i zaczęła śpiewać. Nasza grupa jakby zapomniała o tym, że dobieraliśmy się w pary, najpierw tańczyliśmy wszyscy razem. Dziewczyna, która stała na scenie, zaśpiewała jeszcze z dwie, trzy piosenki i zapowiedziała, że zaraz będzie lecieć muzyka, którą zagra DJ. Austin szybko popędził do stacji, biedna Sophie została z nami. Była w świetnym humorze, ale... to nie tak miało być! Ja tu chciałam ich spiknąć, a cały mój misterny plan schrzanił nasz blondaś! Akurat zachodziło słońce, to by tak ładnie wyglądało.
- Może pójdziesz do Austina? Przyda mu się twoje towarzystwo.- spytałam Sophie, musiałam mówić głośno, ponieważ głośniki nieźle nadawały. No, sprzęt porządny, to trzeba przyznać. Taki zajebisty, że ona ledwo mnie usłyszała i popędziła dalej.
Nasza grupka się rozłamała. Każdy tańczył z każdym, dawno nie widziałam, żeby wszyscy się tak fajnie dogadywali. Byłam pod wrażeniem, czasem tańczyłam obok dzieci Hermesa, a nawet niedaleko synów Aresa i nie korciło mnie, aby skopać im dupy. To już jest wyczyn.

Zawsze niedaleko był Justin, czasem darliśmy się sobie do uszu.
- JAK SIĘ BAWISZ?!- krzyczałam, nie musiałam stawać na palcach, był tylko niewiele wyższy.
- COOO?!- pytał, marszcząc brwi.
- PYTAM, JAAAK SIĘ BAAAWIIISZ?!?!
Myślałam, że ja jego twarzy pojawił się cień zrozumienia, jednak pociągnął mnie w stronę stolika z napojami. Tam było już ciszej.
- Co mówisz?- spytał po raz kolejny.
- A nic.- machnęłam ręką.- tylko pytam, jak ci się podoba.
- A no w porządku, trochę za głośno.- złapał się za skronie, jakby go bolała głowa.
- Nie gadaj.- parsknęłam.

Nagle na horyzoncie pojawiły się córki Afrodyty, rodzeństwo Justina. Zaczęły coś chichotać miedzy sobą, potem jedna z nich odezwała się do blondyna. Była niska, chudziutka jak patyk i miała zaszpachlowany ryj. Wyjątkowo paskudny typ. Wiedziałam, że jej nie polubię.
- No, no, nasz Justin sobie kogoś znalazł! No proszę, Angela!- dogryzała skrzeczącym głosem.
Justin westchnął, pewnie nie raz słyszał podobne docinki ze strony jego sióstr. Trochę mu współczuję.
Chodzące plastiki zaczęły coś szemrać. Mówiły coś po francusku. O dziwo... rozumiałam, o czym rozmawiały!
- Il a appelé l'ironie. Il frappe la pire fille au camp. Tel est le laid....
Chłopak się wkurzył, już chciał coś powiedzieć, kiedy nagle ja się odezwałam
- Baiser putain poubelle!
Lalkom Barbie opadły szczęki. Popatrzyły po sobie, wszystkie umilkły, nawet ta, co wyrwała się pierwsza. Po chwili strzeliły focha w największym stylu i podeszły potańczyć i wyrywać chłopaków.

W nie mniejszym szoku był Justin, ja również. Wytrzeszczył oczy. Po czym wyraz twarzy zmienił się, pojawił się uśmiech.
- Ej, nie wiedziałem, że znasz francuski!- powiedział z respektem.
- Ja... też nie wiedziałam, że znam francuski.
- Jak to?- zmarszczył brwi.- Nie uczyłaś się w swojej dawnej szkole?
- No właśnie nie!
To było bardzo niepokojące. Jakim cudem udało mi się zrozumieć i na dodatek odpowiedzieć w ich języku?!

Justin stał zmieszany, pewnie chciał zmienić temat.
- Zauważyłem, że przyglądałaś się tej dziewczynie, z którą przyszedł Robin.
Nie wiem, dlaczego porusza tą kwestię, może ona wydawała się również dla niego jakaś dziwna?
- Coś mi tu nie gra.- pokręciłam głową.- Ona zawsze zachowuje się inaczej. Dzisiaj, jakby nie jest sobą.
- Może się zakochała?
Zaskoczyło mnie to, dopiero teraz uwzględniłam taką możliwość. W sumie, to by się nawet zgadzało. Każdy zachowuje się inaczej, niż zwykle, kiedy się zabuja.
- Całkiem możliwe.- mówiłam, marszcząc brwi, zrobiłam nienaturalną przerwę, co syn Afrodyty szybko wychwycił.
- Ale?- popatrzył na mnie wyczekująco.
- Ale nadal coś mi tu nie pasuje.
Chłopak nie oderwał ode mnie oczu, nagle się uśmiechnął, na jego twarzy pojawiło się jakby zrozumienie. Skrzywiłam się. Zastanawiałam się, co go tak bawiło.
- Z czego się śmiejesz?- zapytałam podejrzliwie.
Blondyn popatrzył na mnie znacząco. Podniósł jedną brew, co bardzo przypomniało mi moją minę, kiedy się z kogoś nabijam, albo, kiedy wywącham jakiś podstęp.
- Już czaję.- skinął głową.- Jesteś po prostu o niego zazdrosna.
Zamurowało mnie. Nie wiem czy miałam się śmiać czy płakać z jego pomyłki. Wybrałam pierwszą opcję.
- Nie.- parsknęłam.- Ja tylko czuję, że Robin coś knuje. Zawsze wymyśli coś głupiego. Może dosypał Kate coś do napoju, a ona biedna nie wie co się dzieje.
- Sądzisz, że otumanił ją pigułkami gwałtu?- zaśmiał się, po czym skrzywił się, bo dostał o de mnie solidnego kuksańca. Jednak nie przestawał się śmiać, ja również nie mogłam zachować powagi.
- Co ty! On ma tam jakieś proszki, eliksiry, czy bogowie wiedzą, co jeszcze.
- On chyba ciebie też zaczarował.- dodał, z jego twarzy nie mógł zniknąć uśmiech.
- Pieprzysz!- skwitowałam.- Dobra, chodźmy do Austina. Chcę mu pomóc z Sophie, bo raczej sam nie da rady.
Na tą wiadomość jeszcze bardziej się wyszczerzył.
- W porządku.- odpowiedział.- Uwielbiam pomagać w miłosnych rosterkach.
Ja cię kręcę, jakbym słyszała siebie!
- Temu trzeba jak najbardziej pomóc. Tragedia, ani razu z nią nie zatańczył, bo musiał siedzieć przy sprzęcie. No, spójrz tylko.
Wskazałam na stół, przy którym urzędował DJ Austin. Wszyscy dookoła świetnie się bawili, on też wydawał się zadowolony z imprezy. Ale mnie to nie satysfakcjonowało! Ja chciałam, aby zaprosił ją do wolnego, albo co. A tu nic! Muszę coś zadziałać.
- Rzeczywiście.- zrobił kwaśną minę.- Idziemy.

Zerwaliśmy się z miejsc, które zajęliśmy przy stoliku z napojami i ruszyliśmy w stronę mojego przyjaciela. Od razu, kiedy rozpoznał nas w tłumie, zaczął do nas machać. Przycupnęłam obok niego.
- Słuchaj.- opieram się o jego ramię.- Mam propozycję.
Jak tylko usłyszał moje słowa zrobił teatralny grymas.
- Mam się bać? Czyżby to kolejna "propozycja nie do odrzucenia, której nie mogę sobie zlać bez poniesienia konsekwencji?
- Widzę, że już nieźle łapiesz.- poklepałam go parę razy.- Walnę prosto z mostu: Ty- idziesz na parkiet, szukać Sophie. Ja i Justin- opiekujemy się tym cackiem.- mówiąc to pogładziłam urządzenie.- Umowa stoi?
Syn Apolla nieco się zdziwił, ald po dłuższym zastanowieniu zgodził się, choć niechętnie. Pewnie przywiązał się do tego odtwarzacza. Wcale się nie dziwię. Czuję, że zabawa tym sprzętem, to będzie najlepsza część tego dnia.
-------------------------------------------------------------

Tak kończy się kolejny rozdział.
Miał być zdecydowanie dłuższy, ale nie chciałam, aby był zbyt nudny xD
Napiszcie w komentarzach, czy tak długość wam odpowiada, czy może wstawiać dłuższe albo krótsze. Pamiętajcie, że jeśli chcecie być na bieżąco, warto zaobserwować mojego bloga. I KOMENTUJCIE :D To baaardzo motywuje do działania :)

Teddy



piątek, 7 sierpnia 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 11: " Strzał w dziesiątkę"

 
Hej Miśki :*
Mała niespodzianka, rozdział pojawia się w piątek, a nie w sobotę czy w niedzielę. A czemuż to? To dlatego, że w sobotę mam plany i będę się pakować na wyjazd do Chorwacji :D! W niedziele natomiast mam urodziny ^^
Zauważyłam, że niedługo wybije 2000 wyświetleń. Bardzo się cieszę, dziękuję wam! I bardzo was proszę, jak czytacie, to napiszcie komentarz. Miło mi się je potem czyta :)
------------------------------------------------------------

Po wczorajszym festynie ciężko było mi zasnąć. Te emocje, wspomnienia zostaną
ze mną na zawsze. Poznałam sporo fajnych herosów, którzy pewnie już zapomnieli o dawnym strachu przede mną.
Występ wielkich herosów z przepowiedni, to był dopiero odjazd! Czułam się niczym na koncercie Fall Out Boy, ponieważ jako ścieżkę
dźwiękową wybrali właśnie jeden z ich utworów. Oczywiście mam na myśli moją
ulubioną piosenkę: "My Songs Know What You Did In The Dark (Light'em
Up)" (Rany, nie mogli wpaść na pomysł, napisania krótszego tytułu xD). Percy kontrolował wodę, tworząc ciekawe kształty, które szybko się zmieniały w to jeszcze
bardziej interesujące od poprzednich. Jason wezwał pioruna i o mało co nie zleciałam na tyłek z wrażenia. Leo w refrenach dawał wspaniały pokaz
strzelając jasnymi płomieniami. Frank zamienił się w lwa, potem w
niedźwiedzia, następnie w orła, a ja kątem oka widziałam, jak Hazel skacze i
wykrzykuje jego imię. Niesamowita zabawa, a dzisiaj zapowiadało się równie
ciekawie.

Na śniadaniu był krótki apel dotyczący dalszego planu dnia.
- Jak wiecie, w ramach ostatniego dnia jest impreza na plaży. Spotykamy się od razu na miejscu. Chcę, aby każdy w niej uczestniczył i dobrze się bawił. Dzisiaj macie też czas na zaproszenia. To tyle na dzisiaj. Smacznego!

- Jakie zapraszanie?
- To taka tradycja.- Odparł Nico.- Chłopaki zapraszają dziewczyny na tą
"zabawę"- zakończył z ironią w ostatnim słowie. Coś mi się zdaję, że
czarnooki nie przepada za takimi imprezami.
- Pf, bo mnie na pewno ktoś zaprosi! Uwaga, już to widzę.
- Nie przesadzaj, Angelika. Na pewno ktoś cię zaprosi, nie ma dwóch zdań.-
poklepała mnie po plecach Hazel. Iskierki w jej oczach mówiły, że nie widzi
innej możliwości.
- A weź! Kto by mnie tam chciał?
Oboje wymienili znaczące spojrzenia. Byli innego zdania. Uznałam, że nie będę dalej ciągnąć tematu i skończę swój posiłek.

* * *

Nie mogłam przywyknąć do tak sporej ilości czasu wolnego. Poszłam poćwiczyć
strzelanie z łuku. Coraz lepiej mi to wychodziło. Wystrzelona z całą siłą
strzała trafiała w sam środek wyznaczonego celu.

Tym razem strzelałam do manekinów przypominających różne stwory. To nowy
pomysł dzieci Hefajstosa. Sztuczne potwory wyglądały przerażająco podobnie do
tych prawdziwych. Trzeba było na głos powiedzieć z jakim monstrum chce się
poćwiczyć, a następnie poczekać, aż polecenie dotrze do tysięcy malutkich
trybików i je wykona. Jeśli chciało się zakończyć, mówiło się "koniec". Bardzo proste do ogarnięcia.
Takich manekinów na chwilę obecną jest cztery, ekipa z domku numer 9
udoskonala projekt w bunkrze ukrytym w lesie. Kiedyś się tam przejdę.

- Pomyślmy, może tym razem zmierzę się z...
Nie zdążyłam dopowiedzieć, prowadzony przeze mnie monolog przerwał znajomy
skądś głos.
- Może harpię?
Odwróciłam się, za mną stał Justin Grave, syn Afrodyty, o którym mówił Simon. miałam okazje lepiej go poznać na wczorajszym festiwalu. Z niego jest całkiem w
porządku chłopak. Zawsze dopisywał mu humor. W jego błękitnych oczach
dostrzegłam skaczące iskierki. Szybkim ruchem głowy odgarnął gęstą blond
grzywkę z czoła.
- O, wybacz, nie zauważyłam cię.- przyznałam lekko speszona, ponieważ z
przyłapał mnie na rozmowie do samej siebie.- Nie wiedziałam, że strzelasz z
łuku.
Spojrzał na swój oręż, następnie na mnie. Trzeba było mu przyznać, na pierwszy
rzut oka widać, że jest dzieckiem Afrodyty.
- Do niedawna władałem mieczem, ale uznałem, że to nie dla mnie. Za to
strzelanie idzie mi całkiem dobrze, ale muszę jeszcze ćwiczyć.
Jego łuk był wykonany z jaśniejszego drewna niż moja broń. Sprawiał wrażenie
lżejszego i dłuższego. Na plecach Justina wisiał kołczan z około dwoma
tuzinami strzał. Starannie wykonane lotki mieniły się w słońcu, tak samo, jak idealnie ułożone włosy ich właściciela.
- W porządku, zobaczymy co potrafisz.- Odwróciłam się do niego plecami.-
Harpia!- wydałam krótkie polecenie maszynie, stojącej przede mną.

Z niewielkiego metalowego pudełeczka wyłonił się pierzasty potwór. Wzbił się w
niebo na wysokość kilku metrów. Ćwiczyłam już raz z tym urządzeniem, więc
wiedziałam, że ta "bestia" nie rzuci się na mnie i nie zrobi mi
krzywdy.
- To co? Gotowy?
- Oczywiście.
Przymierzył się do strzału, puścił pierwszą strzałę. Jej grot utknął w
skrzydle, ale nie przeleciał na wylot. Druga trafiła prosto w serce potwora.
Harpia zareagowała na to głośnym krzykiem i zaczęła miotać się na różne
strony, utrudniając trafienie. Trzecia strzała trafiła w drugie skrzydło, a czwarta przebiła głowę uskrzydlonego dziwoląga.
- W porządku, nie jest tak źle, potem ci dam wskazówki.- powiedziałam bez
uznania. Nie chciałam, żeby zaczął się chełpić. Dzieci bogini piękności mają ku temu skłonność.
- Teraz ty spróbuj, zobaczymy jak tobie pójdzie.- namawiał. Sądził, że
spudłuję i będzie miał okazję się wywyższyć.

Nie trzeba było zachęcać mnie ponownie. Płynnym ruchem wyjęłam strzałę i
nałożyłam ją na cięciwę. Puściłam jedną i bez dalszego zastanawiania wyjęłam
następną i powtórzyłam procedurę. I tak jeszcze jeden raz. Każda strzała
trafiła tam, gdzie chciałam. Jedna trafiła w pod gardłem, druga wbiła się w
drewnianą strzałę blondyna, a trzecią przekłułam paskudzie oko. Automat wydał
jęk boleści. Justin wydał zduszony okrzyk pełen podziwu.
- Jak ty to zrobiłaś?- zapytał zdumiony, drapiąc się po czuprynie. To w nim właśnie było fajne, nie dbał tak o wygląd włosów, jak reszta jego rodzeństwa.
- Normalnie, na spokojnie.- wzruszyłam ramionami.- Zauważyłam, że ty za słabo
naciągasz cięciwę. Spróbuj.
Chłopak pociągnął za nią. Tak jak powiedziałam, zrobił to zbyt lekko, przez to
strzała leciała z mniejszą mocą.
- Mocno, nie bój się!
Napiął mięśnie prawej ręki. Udało mu się zrobić to tak, jak należy.
- Dobrze, następnym razem groty głębiej się zatopią, przebijając się przez
grubą skórę potwora.
- Dzięki, na prawdę jesteś w tym świetna. Na dodatek zachowujesz się jak
stuprocentowa łowczyni Artemidy.- zaśmiał się.
- Dlaczego?
- Ponieważ z twojego wyrazu twarzy wynika nietolerancja chłopaków.
Na to zdanie parsknęła śmiechem.
- Doprawdy?- zapytałam z ironią- Za to ty nie zachowujesz się jak syn
Afrodyty, tylko jak dziecko Hermesa.
- A to niby czemu?- skrzyżował ręce na piersi.
- Ponieważ zamiast nokautować wszystkich swoimi przechwałkami, ty wolisz
wykorzystywać do tego swoje słabe poczucie humoru.- odparłam z uśmiechem,
dając mu do zrozumienia że to wcale nie miało być obraźliwe.
- Może teraz taki nie jestem, ale gdybyś poznała mnie wcześniej! Taki ze mnie
był laluś, aż żal za tyłek ściska.
- Słyszałam. Simon mi opowiadał o tobie.
Na te słowa, iskierki w jego o oczach jakby nieco przygasły. Wystrzeliłam jedną
strzałę w kierunku harpii. W kołczanie zostały mi tylko cztery strzały, ale
dzięki jego magicznym właściwością po wykorzystaniu wszystkich pocisków, one
same pojawiały się w pojemniku.
- Simon...- mówił, jakby w transie.- w sumie to dzięki niemu zawdzięczam tą
przemianę... oraz niezłą śliwę pod okiem.
- Siła wyższa, Justin.- przyznałam z gorzkim uśmiechem.- Ty pewnie powinieneś
coś o tym wiedzieć.
Po chwili myślenia zrozumiał o co mi chodziło.
- No tak, pewnie sądził, że podrywałem Roxy.
- A nie podrywałeś?
- Nie.. no może trochę- uśmiechnął się do siebie.- Roxy jest dla mnie jak
siostra. Parę komplementów ode mnie usłyszała, ale nie chciałem, aby to tak
zostało odebrane. Kiedy dostałem od niego lanie, nie rozmawiałem z nim aż do
teraz. Chciałbym, aby wszystko mogło wrócić do normy.
- To weź go namówi, aby ją zaprosił.
- Myślisz, że posłucha?- spytał zrezygnowany.
- Jak mu wszystko wyjaśnisz, to może ci się uda.
- Wątpię, ale spróbuję.
Zaczynało robić się późno, chciałam już wrócić do domu. Rozkazałam myślami,
aby strzały zniknęły (niedawno odkryłam jak to działa), na co tamten zaniemówi.
- One znikają, jak tylko o tym pomyślę.- zwięźle wytłumaczyłam.- Fajnie się
strzelało, ale muszę iść.
- W porządku, to cześć.- uśmiechnął się do mnie a ja zaczęłam się oddalać. Po
krótkiej usłyszałam wołanie i odgłos biegu.
- Angela!- krzyknął Justin
- Tak?
- Bo ja tak teraz się zastanawiałem, może będziesz miała ochotę pójść ze mną
na tą imprezę?

Tym to mnie koleś zamurował. Przez chwilę nie wiedziałam co powiedzieć. On
jest bardzo miły, ale nie sądziłam, że mnie zaprosi.
- Ja? O rany, zaskoczyłeś mnie.- wydukałam zakłopotana- Ok, pójdę z tobą.
- To super.- uśmiechnął się promieniście.
- Ale... mam to rozumieć jako...
Justin zaczął przecząco kręcić głowę.
- Dziwne ze mnie dziecko Afrodyty, nie zależy mi na podrywach. Wiem, to trochę
głupie, ale na prawdę taki nie jestem.
Uśmiechnęłam się, znałam to uczucie bycia "innym". To nie jest wcale
takie proste żyć, kiedy wiesz, że nikt nie toleruje twojej inności.
- Wiesz, lepszy taki syn Afrodyty, niż totalny plastik.
Chłopak odwzajemnił mój uśmiech.
- Dzięki, to do zobaczenia, ja jeszcze poćwiczę.
- Dobra, pamiętaj o tym, co ci mówiłam.- przypomniałam blondynowi.- musisz przykładać do tego więcej siły.
- W porządku, jeszcze raz dziękuję.
Pomachał na do widzenia i pobiegł ćwiczyć dalej.

* * *

- Mam zaprosić Sophie?- spytał zdziwiony Austin, przeglądając kartoteki
pacjentów. Wiem, to niegrzeczne, że przerywam mu pracę, ale nie chcę, żeby
było za późno. Bo przecież każdy mógłby go ubiec.
- Yhym- mruknęłam potwierdzająco.
Na pewno mi się nie przewidziało! Austin zaczął się rumienić!
- No... nie wiem czy to dobry pomysł...
- To bardzo dobry pomysł!- pociągnęłam go za ramię i stanęłam na palcach, aby
sięgnąć mu do ucha. Wyszeptałam.- Oj przecież wiem, że Sophie ci się podoba.
Syn Apolla odepchnął mnie i w tym momencie był już tak czerwony, że można go
pomylić z dużym pomidorem. Poprawił spadające okulary. Nadal miał zasłonięte
jedno oko, zaczęłam się zastanawiać dlaczego chce je ewidentnie schować. Tak
śmiały, a taki wstydliwy w stosunku do koleżanki. Słodkie.
- Oj przestań! Przepraszam muszę się spieszyć.
Szybkim marszem przeszedł cały korytarz i wpad do jakiegoś pokoju.

Kurde, tak bardzo chcę im pomóc, a on tego nie rozumie. Trudno, nasiono
zasiane, trzeba poczekać, aż wykiełkuje.


No i nasza sadzonka urosła. Po obiedzie Austin powiedział Sophie, że chce z
nią pójść. Zadowolona Sophie po obiedzie dopadła mnie po drodze do domku
Hadesa.
- Wiesz, że Austin zaprosił mnie na tą dyskotekę?
Jej głos nie krył szczęścia, zielone oczka błyskały z radości. Bawiła się
szelkami od spodni.
- Gdzieś obiło mi się o uszy.
Musiałam użyć całej siły woli, aby schować uśmiech, jednak patrząc na nią, było
to niewykonalne.
- Fajnie, przynajmniej nie pójdę sama.
Jakoś nie chciałam wierzyć, że to jedyny powód jej euforii.
- A ty z kimś idziesz?- zmieniła temat.
- Justin mnie zaprosił. Ten syn Afrodyty. Tak po przyjacielsku, nic wielkiego.
- Fajnie, tylko uważaj na jego rodzeństwo, to strasznie wredne szmiry.-
machnęła ręką. Jestem pod wrażeniem, to było jedno z jej największych wyzwisk
od czasu rozdania prezentów.- Ej! Może chcesz pójść ze mną na pole truskawek?
- Wiesz, za bardzo nie mam ochoty, najchętniej położyłabym się. Muszę trochę
podumać.
Tylko moi przyjaciele wiedzą, że jak czegoś nie chcę, to nie dlatego, że mam
kiepski humor albo się z kimś pokłóciłam. Ja po prostu czasem muszę odpocząć,
oni to rozumieją.
- Ok, to cześć. Do zobaczenia na imprezie!
Podskakując, rozradowana pobiegła w stronę pól.

Już byłam na werandzie, kiedy przywitał mnie Robin. Usłyszałam charakterystyczne skrzypienie desek.
- Hej Angela, słyszałem już o Austinie i Sophie.

Uśmiechnęłam się do siebie. Dobra robota, Angela!
- Ja też. Strasznie się cieszę.
Robin jak zwykle skrzyżował ręce na piersi i pokazał jeden ze swoich typowych
uśmieszków.
- Czyżbyś maczała w tym palce, kudruplu?
To pytanie było pytaniem raczej retorycznym.
- Po pierwsze, Riri, nie jestem wcale kurduplem. Są niżsi ode mnie.
Na chwilę przerwałam, z równowagi wyprowadziło mnie jego rozbawienie. Jednak
dobrze, że widzę go takiego uśmiechniętego, niż takiego, jak ze snu. Cholera!
Miałam o tym nie myśleć! Próbowałam odgarnąć tę myśl, po opanowaniu sytuacji,
pozwoliłam sobie kontynuować.
- A po drugie... no może... ale co z tego?! Robię to dla ich dobra.
- Z pewnością.- pokiwał znacząco głową.- To wspaniale, że tak dbasz o życie
innych. Szkoda, że o swoje się tak nie troszczysz.
Chłopak się zaśmiał, kiedy zobaczył moją zdumioną minę.
- Że niby ja? A czemu tak sądzisz?
- A kto tu skakał z czubka drzewa Thalii dwa dni temu?
No dobra, teraz jak o tym myślę, to nie był wcale taki mądry pomysł, ale udało
mi się. To, że poszłam w kimkę jest normalne, kiedy jednego dnia zbyt często
korzysta się z takiej linii podróży. Z resztą, im dłużej będę ćwiczyć, tym
lepiej będzie mi to szło i nie zasnę następnym razem.
- A pamiętasz może przez kogo się tam znalazłam?- zpapugowałam jego pozę i minę.
- No dobrze... niech ci będzie, jest remis. A właśnie...
Nie zdążył dokończyć. Roxy przyleciała na swoich Hermersach . O mało nie zabijając się o ogrodzenie wylądowała z przytupem przed nami.
- Angela, musisz mi w czymś pomóc.- mówiła z desperacją.
- A co się dzieję, pali się czy co?- zmarszczyłam brwi, zauważyłam, że w dłoni
mocno ściska kawałek papieru.
- Mogę ci ją zabrać na jakiś czas?- zwróciła się do bruneta. On niechętnie
przytaknął.
- Dziękuję, chodź!- pociągnęła mnie za sobą.

Zaciągnęła mnie pod Wzgórze Herosów. Jak dobrze, że nie kazała mi wspinać się na samą górę. Włożyła mi do ręki kartkę.
- Znalazłam to pod drzwiami. Jakimś cudem jeszcze nikt z mojego rodzeństwa
tego nie przechwycił.
- Co to?
- Po prostu przeczytaj.
Kartka była strasznie pomięta, jednak dało się rozczytać wiadomość na niej
napisaną.

Zaświtało mi. Takie komplementy mogły być tylko od jednej osoby. Na dodatek
były też inne ślady, że to ten, a nie inny chłopak to napisał. Musiałam je
szybko zamaskować, aby moja przyjaciółka nie mogła zgadnąć kim jest ów
tajemniczy wielbiciel”.
- Na Hadesa, Roxy... o to cały ten krzyk? To świetna wiadomość.

Roxy spojrzała wymownie w niebo, jakby szukała pozostałości mojej
inteligencji. Przepraszam bardzo, aż taka głupia nie jestem! Ja po prostu nie
rozumiem o co tyle nerwów.
- Angela, przecież wiesz jakie są moje stosunki z chłopakami! To niemożliwe,
żeby ktoś mnie zaprosił! Może któryś z moich braci robi sobie ze mnie żarty?
- Nie sądzę... oni za ofiarę dowcipu wzięliby jakąś naiwną dziewczynkę, na
przykład jakąś córeczkę Afrodyty.- mówiłam w zadumie, dokładnie przyglądając się
kartce.- Poza tym, jesteś fajną dziewczyną, więc nie rozumiem, czemu tak się
dziwisz.
- Teraz nie wiem, czy mam przyjść w to miejsce, czy może jednak nie.- rzekła
zrezygnowana, jakby wcale mnie nie słuchając.
O nie kochana, tak łatwo mi nie zrezygnujesz!
- A czemu nie?
- A co, jeśli ta osoba mnie wystawi? Z kim wtedy pójdę? A co jeśli to osoba,
której nie znam lub, co gorsza,nienawidzę?
- Czemu obstawiasz najgorsze możliwości? Skoro napisał ci coś takiego, to
znaczy, że przyjdzie.
- Może powinnam to dać komuś od Ateny, aby poddał analizie? Może będą jakieś
odciski palców?- powiedziała, oceniając w głowię skuteczność tej czynności.

O rany, robi się gorąco. Nie mogę do tego dopuścić!
- Myślisz że znajdą na to czas? Z resztą, czemu się tak boisz?- znalazłam
pierwszą, lepszą wymówkę. Po minię Roxy uznałam, że udało mi się ją przekonać
moim argumentem. Ale chyba nie na długo.
- Nie lubię nie wiedzieć co mam robić.
- To ja ci powiem, co masz zrobić.- objęłam ją jednym ramieniem.- Pójdziesz
tam i dasz się miło zaskoczyć. Nie masz nic do stracenia.- uśmiechnęłam się do
niej.
- Dobrze, dziękuję Angela- uścisnęła mnie.- Masz tą kartkę. Jak wpadniesz na
jakiś trop, to daj znać.- włożyła mi do ręki liścik.
- W porządku, pójdę nad rzekę. Może tam zaznam chociaż trochę spokoju.-
westchnęłam i rozdzieliłyśmy się. Ona poszła w stronę kompleksu domków, a ja
nad wodę.

Było za chłodni na kąpiel, z tego powodu mało osób szwendało się w pobliżu.
Leciutkie fale obijały się o brzeg. Postanowiłam usiąść na drewnianym
pomoście. Za jakiś czas i tam musiałam wracać. Czekały mnie przygotowania na
ten cały bal.

-Dziewczyny i ich problemy.- powiedziałam do siebie, po czym prędko się
skarciłam. Angela, nie gadaj do siebie.
I znowu to robię! Eh...

Musiałam poważnie się zastanowić nad tym, co się dzieję dookoła. Czemu muszę
być takim dziwadłem? Wszystko idzie mi dobrze, aż za dobrze! Wczoraj te duchy,
miałam wezwać tylko jednego, a co zrobiłam? Oczywiście z buta zaprosiłam ze
sto tych zjaw! Robiłam to automatycznie, bez zastanowienia. Nico nie musiał mi
mówić co mam zrobić, aby mi wyszło. I te plecaki. Może to właśnie Hades mi je
podrzucił? I kto właściwie mnie uratował przed wilkami tamtej nocy, kiedy
uciekałyśmy z mamą? Eh, już nie wiem. To wszystko jest jakieś bez sensu...

Z błogiego stanu przebudzili mnie chłopaki, a mianowicie syn Apolla i dziecko
Hekate.
- Tu się podziała nasza śpiąca...
- Czy na prawdę nie mogę chwilę sobie podumać!?- wrzasnęłam. Moi przyjaciele
odskoczyli iz zrobili minę, jakby przed chwilą zobaczyli minotaura ubranego w
sukienkę baletnicy.
- Nie musisz tak krzyczeć, już sobie idziemy. Chciałem tylko podziękować.-
rzucił w pośpiechu Austin.
Westchnęłam, nie powinnam tak reagować. To, że potrzebuję samotności to wina
mojego charakteru, a nie ich.
- Przepraszam.- gorzko się uśmiechnęłam.- Nie chciałam wyjść na taką jędzę, na
jaką wyglądam.
- Jak widać, nie wyszło.- odpyskował Robin z tym swoim uśmieszkiem. Już miałam
mu coś powiedzieć, kiedy wtrącił się złotowłosy.
- Dobra, dobra, wystarczy.- stanął między nami.- Jak już mówiłem. Dziękuję.

Jego uśmiech mówił wszystko. Odwzajemniłam go.
- Polecam się na przyszłość.- puściłam mu oczko.
- No, to może teraz ty się pochwalisz?- zrobił zaczepliwy ruch brwiami.
- A niby czym?- skrzywiłam się. A co mogłam jeszcze takiego zrobić?
- Słyszałem, że ciebie jakiś syn Afrodyty zaprosił. No, no...- zagwizdał
szczerząc się do mnie złośliwie.
- Syn Afrodyty?- Zapytał Riri z podniesionymi brwiami.
- Na Hadesa... - podniosłam ręcę w geście poddania.- To nic wielkiego. Justin
jest w porządku.
- Justin (nazwisko)?- naraz zapytali. O co im chodzi?!
- No, a kto? On tylko tak po przyjacielsku. Nic z tego nie wynika, z resztą,
co ja wam się będę spowiadać?- odpowiedziałam niedbale i zwróciłam twarz w
stronę jeziora. Zimny powiew wiatru musnął moje policzki i zmierzwił włosy.

Austin nie chciał wziąć tego do świadomości, dlatego ciągnął dalej.
- Akurat.- prychnął.- Wczoraj aż się ślinił na twój widok.
Rany, jaki upierdliwy nagle się zrobił! Snuje swoje teorie, błądząc w gąszczu
fałszywych domniemań. Aż mi się go szkoda zrobiło.
- Kto by chciał takiego upartego konusa?- zaśmiał się Robin.
Odwróciłam się w jego stronę. Czerwony jak burak brunet śmiał się w najlepsze.
Mnie do śmiechu wcale nie było.
- Słuchaj no! Ty tu lepiej uważaj. Taki "konus" może ci wiele
krzywdy narobić. Miło mi, że ktoś raczył zwrócić na mnie uwagę i mnie
zaprosić. To wszystko.
- Czyli zgadłem!- wyznał z satysfakcją syn Apolla.
- Otóż nie, jesteś w błędzie.- zgasiłam jego iskierkę nadziei bolesnym
faktem.- Jeżeli już, to ja miałam rację co do ciebie i Sophie.
Po obdarowaniu go szczerym uśmiechem, Austin lekko się zarumieił, ale go
odwzajemnił. Robin jakby spoważniał.
- Bo oczywiście ty zawsze masz rację.- rzekł po chwili, kiedy opanował swój
atak śmiechu.

Coś mi się w jego tonie nie podobało. Mówił z sarkazmem, ale teraz powiedział
te słowa z inną intencją, niż zwyklę. Może nawet złośliwie. Chciał mnie
podrażnić, ale raczej nie dla zabawy. Podeszłam do nich bliżej. Teraz to
wyczułam. Minimalna, ale jednak, fala negatywnych emocji. Ten znowu się
dziwnie uśmiechnął. Miałam dosyć.
- Gorzej ci?- Zapytałam ironicznie, nawet gniewnie. Austin od razu to wyczuł,
chciał się odezwać, ale miałam zamiar kontynuować.- Ah, rozumiem, czyżby
naszemu Riri'emu dał ktoś kosza?

Na te słowa niemal od razu poczułam większą falę złości. Jednak jego twarz
zachowywała stoicki spokój. Majstersztyk, to trzeba przyznać.
- Nie, tylko w prost nie mogę uwierzyć, że tak dałaś się nabrać.- pokiwał z
niedowierzaniem głową.
- Na co nabrać?- starałam się opanować. Nieznacznie się oddaliłam, aby jego
negatywne emocje miały na mnie jak najmniejszy wpływ.
- Na sztuczki dzieciaków Afrodyty. Oni używają tak zwanej czaromowy. Owijają
ludzi wokół paluszka. Myślałem, że jesteś na tyle bystra, że to zauważysz.-
wyznał, tym razem w jego głosie nie było złości, ale zawiść.- Jednak nie
miałem racji.

Nie mogłam tego dalej słuchać.
- Ej, tylko bez nerwów, kochani.- przemawiał Austin, machając uspokajająco
rękoma.- Nie ma o co się żreć.
Żadne z nas nie chciało tego tak sobie zostawić.
Byłam zła na niego, na ten jego cholernie spokojny wyraz twarzy, na to, że tak
powierzchownie ocenia ludzi i na jego irytujący ton głosu.
- On nie jest typowym dzieckiem tej bogini. Ja po prostu się cieszę, że nie
tylko wy mnie tu lubicie, ok? Czy to jest takie trudne do zaakceptowania?-
wycedziłam przez zęby.
- Dobra, tylko się nie zdziw.
Rozgoryczony odszedł, nie pozwalając mi odpowiedzieć. Austin chciał już
zawołać za nim, ale się pochamował. Nie chciał drażnić tematu.
- Spokojnie. Przejdzie mu.- wysilił się na pocieszający ton.
- Możliwe.- powiedziałam, jednak mało przekonana. Robi jest uparty jak osioł.
Nic do niego nie przemówi.- Zmywam stąd, muszę się przyszykować. Tobie też
radzę. Musisz zrobić dobre wrażenie na Sophie, prawda?- zmusiłam się do
uśmiechu.
- No tak, do zobaczenia.
Chciałam wolnym krokiem wrócić do domu, jednak moje ADHD znowu się uaktywniło.
Popędziłam, ile sił w nogach. 
------------------------------------------------------

To wszystko na dzisiaj.
Następny rozdział będzie prawdopodobnie dopiero po powrocie, czyli w ostatni weekend sierpnia. Pozdrowionka ;)



Teddy