sobota, 26 grudnia 2015

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 20: " Nie, nie chcę orzechów!"


Hej Miśki!
Hoł hoł hoł, Merry Christmas everyone!!
Święta święta i już po… a ja wracam z przytupem! To będzie pierwszy rozdział związany z nadchodzącą akcją w tym opowiadaniu, strasznie się cieszę! ^^
Trochę krótki, ale mam nadzieję, że się spodoba ;)
Zapraszam do czytania!
------------------------------
Podziwiałam chmury za małym okienkiem samolotu. Obok mnie siedział Robin, a z drugiej strony Roxy. Dziewczyna smacznie chrapała oparta na ramieniu czarnowłosego. Tłumaczyła się tym, że sen jej z oczu ciągle uciekał tej nocy, więc miała nieodpartą ochotę kimania. Mi też powoli oczka się przymykały, ale nadal bacznie wpatrywałam się w niebo. Po pewnym czasie moja głowa również opadła na ramię syna Hekate. Czułam, jak się wiercił, ale po jakiejś chwili poczułam, jak kładzie swój policzek na czubek mojej głowy. Jego włosy opadały mi na czoło.
Pewnie też nie mógł spać.

Nagle otworzyłam oczy, usłyszałam alarm, coś zawisło przed naszymi twarzami.
- Proszę założyć maski tlenowe. Powtarzam, proszę założyć...
Pilot nie dokończył, samolot gwałtownie się przekręcił na stronę okna, przy którym siedziałam. Robin i Roxy gwałtownie przycisnęli mnie do niego, przez chwilę zabrakło mi powietrza, ale na szczęście szybko się wyprostowali. Odetchnęłam z ulgą.
- Co się dzieje?
Pasażerów było nie wielu, szybko pochwycili maseczki i zaczęli się modlić. Zapieliśmy pasy. Kiedy chciałam popatrzeć na niebo, zrobiło mi się nie dobrze. Teraz zamiast białych kłębków widziałam spore fale Oceanu Atlantyckiego.

Przyszła do nas stewardessa w niebieskiej miniówce, marynarce i dziwnej czapeczce niczym z filmów.
- Proszę założyć maseczki.- powiedziała sztucznie łagodnym głosem, ukrywającym nacisk.

Rozejrzałam się, wszyscy nagle usnęli.
Bo założyli te gówniane maski!
- Nie! Zostawcie to!- wyprzedziła mnie Roxy.
- Coś pani przeszkadza? Życzy pani sobie paczkę orzeszków.
- Dziękujemy, ale nie skorzystamy- Odparł Robin, uderzając ją rękojeścią miecza w brzuch, aż kobieta się przewróciła.- potworze.

Samolot robił ogromny slalom, jakby nie miał zamiaru lecieć normalnie. Byliśmy coraz bliżej wody, a potem coraz dalej.
- Jakieś pomysły?
- Chyba musimy uporać się z tym.
Córka Hermesa wskazała palcem na grupkę kobiet... a raczej tego, co po nich pozostało, bo teraz wyglądały, jak harpie w czystej (brudnej…) postaci.

- O cholera. Nie mogę odpiąć pasów!
Szarpałam, ale nic to nie dawało, mało tego, jeszcze bardziej się zacisnęły. Moi przyjaciele też się miotali, jak ryby w sieci. Potwory szły w naszym kierunku.
- Żryjcie te orzechy!
Rzuciły nimi w podłogę, wybuchł ogień jakieś 3 metry od nas. Ludzie! Ich ciała stanęły w płomieniach.

Udał mi się złapać za sztylet i przeciąć pasy, to samo zrobiłam z pasami Robina i Roxy. Teraz mieliśmy wybór. Albo ogień albo zmutowane stewardesy.

Rzecz jasna, wybraliśmy harpie, bo jakżeby inaczej. Jesteśmy herosami, utrudniajmy sobie życie!

Rzuciliśmy się na nie, nagle usłyszeliśmy głosy dochodzące z głośników.
- Samozapłon za 5 minut.
- Co do... CO?!
- Nie uda wam się skończyć tej misji!- krzyknęły triumfalnie.

Moje myśli gorączkowo szalały po głowie. Nie miałam pojęcia, co robić.
- Co teraz?!- próbowałam przekrzyczeć jazgoty poczwar.
- Musimy uciekać.- powiedział syn Hekate.
- A co z ludźmi?- zapytała zrozpaczona Roxy, kopiąc jedną panią w twarz.
Ich ciała się paliły, a mimo tego nikt się nie obudził.
- Nie damy rady in ocalić. Musimy uciec.
- Ale...
- Słuchaj, nie chcę przeżywać tego po raz drugi, ale nie mamy wyjścia, rozumiesz!? Musimy...
Tu Robinowi przerwało odliczanie oraz gwałtowny zakręt. Przewróciliśmy się.
- Samozapłon za 2 minuty.
- Uciec.

Działaliśmy zgrabnie i szybko, brawurowa akcja w minutę! Kto by pomyślał, że jesteśmy aż tacy zgrani?
No, nie ja...
- Dobra, mam plan. Wyskoczymy z kabiny pilota, wybijemy szyby a ja was złapię za ręce i uniesiemy się na moich...
- Biegiem!- pociągnęłam ich w stronę sterowni.
Kaszel utrudniał złapanie oddechu, było coraz mniej powietrza. Czułam, jak pojazd powoli chylił się ku wodzie.
Powoli, hehe… mało powiedziane, my po prostu spadaliśmy w stronę oceanu. Powoli...

Pilot leżał nieprzytomny. Usłyszeliśmy głośniejszy alarm.
- Pozostało 30 sekund.
Dziewczyna już chciała kopnąć z półobrotu w szybę, ale ją powstrzymałam.
- Stój! Mam lepszy pomysł, złapcie się mnie za ręce.
Robin szybko odgadł co mam na myśli.
- Nie Angela...
- Nie mamy wyjścia!

Złapałam ich. Z całej siły wyobraziłam sobie ląd, plażę, Zachodnią Europę, cokolwiek! Bałam się, że jak pomyślę o wyspie Apolla, to wyląduję zupełnie gdzieś indziej, dlatego skupiłam się na czymś łatwiejszym i bardziej realnym do wykonania.

Zanim zniknęliśmy w ciemności dotarły do nas odgłosy wielkiego wybuchu. Tak zginęli ludzie, a my przeżyliśmy.
--------------------------------
To by było na tyle ;)
Otwieram nocną działalność, 24:00 nowy rozdział, no proszę :P
Życzę wam Wesołego Nowego Roku! <3
Teddy

sobota, 12 grudnia 2015

Angelika i Obóz Herosów Rozdział 19: "Budzę się na dachu"

Hej Miśki! Próbne egzaminy to koszmar każdego gimnazjalisty,który jest w tej szkole już ostatni rok. Mój tak samo… Nie ważne, nie psujmy atmosfery świąt!! Last Christmas I gave you… dobra, nie. Rozdział 19 ląduje z hukiem na blogu! Zapraszam ;) A tak poza tym, zauważyłam, że coraz mniej z was pisze komentarze.Napiszcie coś, cokolwiek, bardzo lubię je czytać.Mogą dotyczyć postu, wyglądu bloga, pogody, o tym,jak bardzo wam się nie chce wstać z łóżka (lenie!), o czymkolwiek! :D
 ------------------------------------
 -C-co?- wydukałam.- Ale to niemożliwe! Powiedziałam już chyba po raz pięty tego dnia, dopiero się rozkręcam. - Musisz wyruszyć na misję. - To na pewno jaka pomyłka. Nie mogłam w to uwierzyć. Przepowiednia? Misja? Niechybna śmierć? To wszystko zupełnie nie było mi na rękę. 
- Wyrocznia nigdy się nie myli. Jutro wybierzesz osoby, które mają ci towarzyszyć. Wyruszysz za trzy dni. 
- Ile?!- krzyknęłam przerażona.

 Wszyscy na mnie patrzyli, niektórzy ze współczuciem, a inni ciesząc się, że nie są na moim miejscu. Ognisko zbliżało się do końca. Chejron odszedł bez słowa. Ja nie dałam rady dłużej wytrzymać, więc czmychnęłam stamtąd. Nie wiedziałam, co się ze mnądzieje. Po prostu gnałam przed siebie. Wolałam zostać sama. Sama wylać z siebie ciężar mojego życia. Wbiegłam w ten cholerny las i zaczęłam krzyczeć. Mój los sobie ze mnie drwił, aż widziałam ten jego chamski uśmieszek. 

- Angelika.... Angelika! 
Usłyszałam za sobą głos mojego brata. Odwróciłam się, biegł w moim kierunku, zostawiając w tyle resztę moich przyjaciół. Wszyscy biegli, ale Nico był najszybszy. Dopadł mnie i szybko przytulił. 
- Nico... 
To wcale nie ułatwiało obecnej sytuacji. Musiałam zacząć się szykować. Jutro miałam wszystko ustalić z Chejronem, a za parę dni opuścić obóz. Możliwe, że na zawsze. 
- Nie mogę cię stracić, rozumiesz? Nie chcę stracić kolejnej osoby, którą kocham.-mówił roztrzęsiony, chyba nigdy nie słyszałam go takiego poruszonego. 
- Nie stracisz.- odparłam, zła na siebie, bo też nie mogłam opanować głosu. Ścisnęłam go nieco mocniej- Wrócę.  

Wszyscy dobiegli do nas po chwili. Nico jeszcze mnie nie puścił. Stali przez chwilę w milczeniu, aż mój brat zauważył, że przyjaciele nas obserwowali. Uwolnił mnie z objęć. Dopadła mnie Sophie. 
- Nie możecie tu być. Nie można wchodzić do lasu, jak harpie was przyłapią…- zaczęłam się jąkać, jak zapytana do odpowiedzi przez moją nauczycielkę od angielskiego. Szybko złapała mnie za ręce. Przypomniał mi się ten moment, kiedy pierwszy raz się spotkałyśmy. Jej długie włosy niemalże robiły za kurtynę dla jej twarzy, cała się trzęsła, a kiedy się odezwała, miałam wrażenie, jakbym znała ją od dziecka. Jakby była moją przyjaciółką od zawsze. Kiedyś taka drobniutka i bezbronna, mimo że przewyższała mnie o jakieś 5 cm. Teraz to ja trochę urosłam, a ona stała się odważną i silną osobą. Mimowolnie się uśmiechnęłam. 
- Spokojnie Angela.- mówiła, lecz to jej ręce bardziej drżały, niż moje.- Nic nam nie będzie. Wszyscy podeszli i zaczęli mnie podtrzymywać na duchu wśród przyjaciół był również Justin i Simon. Syn Hefajstosa obejmował ramieniem Roxy,po której było wyraźnie widać zmartwienie. Zawsze, kiedy się denerwuje, to zaczyna szybko trajkotać, aż trudno ją czasem zrozumieć. Tym razem też takbyło. Syn Afrodyty też podchodził to tego emocjonalnie, jak to dzieci tej bogini. To w nim lubiłam, że potrafił okazywać to, co czuje.Niestety nie wszyscy tak robią. 
- Dobra ludzie, wracajmy, bo serio możemy mieć zaraz przesrane.- Całą rozczulającą scenkę zepsuł oczywiście Riri, uśmiechnęłam się, bo w sumie wolałam to, niż kolejny raz wyjść na beksę. Wracaliśmy spokojnym krokiem, lekki wiaterek głaskał po policzkach. Dopiero przy dobrze znanych nam budynkach rozeszliśmy się. 

* * * 

Wierciłam się, nie mogłam zasnąć. Żadne pieprzone owce nie pomagały. To pic na wodę! Popatrzyłam na Nico, zobaczyłam, że ma otwarte oczy, wpatrzone w sufit. Chwile się nie ruszałam, z jakiegoś powodu wolałam, żeby nie zauważył, że nie śpię. Nagle mój brat wstał. Zmarszczyłam brwi i przetarłam oczy. 
- Nico?- uniosłam się do pozycji siedzącej.- Co jest? 

Chłopak zaskoczony spojrzał na mnie. Podrapał się po głowie, nieco się speszył. 
- Ja...- powiedział niepewnie i chciał uciec cieniem, ale zdążyłam go złapać. 
- Dokąd idziesz?! Wstałam z łóżka. Mój brat miał czyste przerażenie w oczach, czułam bijący od niego niepokój. 
- Ej, co ci jest?- powiedziałam łagodniej. - Bo ja... dobra, nie ważne, puść mnie. 
Nie puściłam go, parzyłam na jego bladą dłoń, jakbym bała się, że może mi uciec z uścisku. Potem spojrzałam w jego oczy. 
- Przestraszyłeś mnie trochę. Czemu nie chcesz mi nic powiedzieć? 
- Dlatego, że mnie nie zrozumiesz. To trochę krępujące. 
- Czuję to.- powiedziałam szczerze.- Wypuść to z siebie, poczujesz się lepiej. Chwilę milczeliśmy, czarnowłosy bił się z myślami. 
- To chodź, pokażę ci coś. Przenieśliśmy się cieniem. 

Wylądowaliśmy na nierównej płaszczyźnie. 
Zachwiałam się, na szczęście Nico szybko mnie złapał. 
- Dzięki.- wysapałam.- Czekaj... co do... 
Dopiero teraz zrozumiałam, że jesteśmy na dach. Dachu naszego domku. Spojrzałam na niebo. To uczucie, jakby się patrzyło na drogę mleczną. Spoglądaliśmy na morze gwiazd, tych słabiej świecących i tych iskrzących się jaśniej, niż księżyc. 
- Robi wrażenie, co? 
Nasz dach był praktycznie płaski, położyliśmy się na dachówkach i patrzyliśmy na gwieździsty płaszcz. 
- Piękne.- Westchnęłam z ulgą. 
- Prawda. 
Chciałam rozszyfrować coś z tych jego obsydianowych oczu, jednak to nic nie dało. 
- Czemu mnie tutaj zabrałeś? - Tu zawsze czuję się lepiej. Widziałam, jak się lekko uśmiechnął. 
- Co się dzieje? 
Uśmiech mu zrzedł. 
- Zawsze, kiedy jest mi źle, przychodzę tutaj. To był mój taki sekret. Bałem się, że uznasz mnie za wariata. 
- Wiesz, nie jesteś dla mnie wariatem.
Ja też lubiłam siedzieć do późna w ogrodzie, kiedy jeszcze miałam stary dom. To chyba rodzinne. 
Znowu skierowałam twarz w kierunku nieba. Zobaczyłam spadającą gwiazdę. Szturchnęłam łokciem czarnowłosego, wskazałam mu ręką kierunek. Uniosłam się na łokciu. 
- Patrz! Spadająca gwiazda!- powiedziałam z zachwytem. Nico zmarszczył brwi i skierował twarz w stronę gwiazd. 
- Co tak się szczerzysz? Nigdy takiej nie widziałaś?- Zaśmiał się. Skrzywiłam się, to prawda, nigdy nie widziałam czegoś takiego wcześniej. Nie miałam szczęścia. Popatrzył na mnie, zamilkł. 
- Nigdy nie widziałaś spadającej gwiazdy? 
- Nigdy, widocznie miałam pecha.- uśmiechnęłam się kwaśno. 
- Pomyśl życzenie. 
Nigdy się nie zastanawiałam nad moimi marzeniami. Żyłam chwilą, nie potrzebowałam czegoś takiego, jak marzenia. Jedynie czego teraz chciałam, to wrócić z tej misji w jednym kawałku. Tego właśnie chcę, wrócić tutaj.
 - Ciekawe tylko, czy się spełni.- pomyślałam na głos. 
- Oby ci się udało. 
Czułam świeży zapach iglastych drzew, dookoła nas było cicho. 
- Nie boisz się tego, że te ptaszyska nas złapią? 
Kiedy jest cisza nocna, nikomu nie wolno wychodzić z domków, bo harpie mogą go schwytać i... no właśnie. Nie wiadomo co potem, dlatego nikt raczej nie wychyla się za drzwi, a my siedzimy sobie na dachu. 
- Nie można wychodzić poza dom, ale teoretycznie my nadal w nim jesteśmy.- puścił mi oczko. 
- Cwaniak!- potargałam jego włosy. 
- Ej, ale to tak działa.- zaśmiał się próbując odgonić się ode mnie.- Jeszcze nigdy nikt mnie nie przyłapał. Oprócz ciebie! 
- No przepraszam! Wstałeś z łóżka, myślałam, że lunatykujesz.- odpowiedziałam na jego wyrzuty.- Często tak uciekałeś? 
- Pamiętasz, jak pewnego razu obudziłaś się wcześniej i spotkałaś mnie na spacerze na dworzu o wschodzie słońca? 

Było coś takiego. Początek wiosny, poszłam się przewietrzyć, a spotkałam jego wracającego z pola truskawek, poczęstował mnie jedną. 
- Pamiętam. 
- Wtedy spałem na dachu, obudziłem się wraz z pierwszymi promieniami słońca. 
No tym to mnie zaskoczył. On?! Nie pomyślałabym nawet o czymś takim.  
- Serio? Nie gadaj! 
- Naprawdę. I chyba teraz też tak zrobię. 
Przekręcił się do mnie plecami i ułożył się wygodnie, jakby nigdy nic. 
- Ej! Co ty, żarty sobie robisz?!
 - Cicho, bo jeszcze te twoje harpie nas złapią. 
- Nico, do cholery!- szturchnęłam go, a ten się nawet nie poruszył. 
- Dobranyks.- mówił, ziewając. 
- No bez jaj... bo cię jeszcze tu zostawię. 
- Jak chcesz, na twoim miejscu bym został. 
Może i miał rację. Często zasypiałam na bujanej ławce w ogrodzie, więc czemu nie? 

Postanowiłam, że zostanę. Sen sam przyszedł. Śniła mi się mama, jej piękne jasne oczy i Złote włosy, była otoczona łuną białego światła. Trzymała mnie za rękę. I było tak, jak chłopak powiedział. Obudziliśmy się, kiedy wzeszło słońce. Piękny widok wschodu słońca i tak nie dorównywał widoku gwieździstej sfery. Po śniadaniu byłam umówiona z Chejronem na rozmowę na temat misji. Idę sobie spokojnie (jak na wojnie...) ze swoim prezentem urodzinowymod mamy, słuchając muzyki. Za mną podążał mój Shadow w formieowczarka niemieckiego, kochane stworzonko. Od czasu do czasu rzucałam mujakiś patyk, on za nim chętnie biega. Ile garstce kości potrzeba do szczęścia? Niewiele, naprawdę. Nie trzeba go nawet karmić, chociaż nie pogardzi kawałkiem smacznego mięsa... albo ryby, jak w danym momencie jest kotem... albo trawy, jak zamieni się w żyrafę (nie śmiać się, był taki przypadek!)... albo orzechów, jak zachciało mu się być wiewiórką... A tu nie wiadomo skąd słyszę krzyk przyjaciółki.
 - Angela!- krzyknęła Roxy, lecąc na swoich butach w moją stronę.

Odwróciłam się twarzą do niej. W jej srebrnych oczach zobaczyłam determinację. Za nią biegł Robin, o mało nie zionąc ducha. Poczułam rosnący niepokój mojego pupila. Pogłaskałam go po głowie i szepnęłam, że to są moi stuknięci przyjaciele. Przestał warczeć i znowu zaczął machać ogonem. 

 - Roxy, musiałaś tak lecieć?- pytał z wyrzutami w głosie. Ona nawet się nie odwróciła. 
- Angela, Ja i Robin idziemy z tobą. 

Z wrażenia nie upuściłam mojej mp3. Właśnie miałam iść porozmawiać na ten temat z Chejronem, a oni, pomimo takiego niebezpieczeństwa, chcą się narażać. 

- Zgłupieliście do reszty? Nie ma mowy. - Powiedziałam twardo, rzucając patyk daleko w stronę Wielkiego Domu, do którego właśnie zmierzałam.- Nie chcę narażać was na takie niebezpieczeństwo. Nie pozwalam. 
- W przepowiedni było coś na temat córki Hermesa.- upierała się szatynka.
 - Jesteśmy tylko ja i Lucy. Jest tam też o dziecku bogini dróg, chodzi o dziecko Hekate! 
- Nie.- Odmówiłam.- Obmówię to z Chejronem. On znajdzie wyjście. 
Próbowałam iść dalej przed siebie, ale Roxy zastawiła mi drogę. Mimowolnie się zatrzymałam, zmierzyłam się z nią spojrzeniem. Jej wzrok mówił, że zrobi wszystko, aby mnie przekonać. Szatynka miała dar do negocjacji, tak, jak na córkę Hermesa przystało. 
- Nie ma innego wyjścia! 

 Tak naprawdę wiedziałam, że miała rację. Ale nie mogłam przyjąć takiej opcji. Robin stanął obok przyjaciółki. 
- Roxy ma rację. Musimy iść z tobą. Jesteśmy twoimi przyjaciółmi. 
Zacisnęłam zęby i złożyłam ręce w pięść. Czemu oni chcą zrobić coś takiego dla mnie? 
- Właśnie dlatego nie chcę brać was ze sobą.- wycedziłam.- Nie mogę żadnego z was stracić, czy to do was nie dociera? Mimo wszystko nie mogę wam zabronić ani się na was za to gniewać. Nawet trochę mi ulżyło. 
To ostatnie zdanie powiedziałam lżejszym tonem. Rozluźniłam ręce, widząc ich dziwne spojrzenia, jakby współczucia, może troski.
 - Dziękuję wam.- powiedziałam, ściskając ich razem. 
- To w takim razie w trójkę tam pójdziemy.- zaproponował Robin, kiedy wyswobodzili się od mojego przytulasa. 
- W czwórkę.- poprawiłam go.- Shadow! 

Pies zaczął pędzić w naszym kierunku, jakby się chciał na kogoś rzucić. Roxy uśmiechnęła się na jego widok, ale Robin chyba nie był zbyt przekonany. 
- Angela...- powiedział nieco wyższym, niż zwykle głosem. Chytrze się uśmiechnęłam. 
- Przytul go Shadow! Chłopak czuje się samotnie. 

Pies z radością szczeknął, jakby mówił "nie ma sprawy." I skoczył całym cielskiem na chłopaka. Oboje przewrócili się na trawę, mój czworonożny przyjaciel zaczął lizać twarz czarnowłosego. Ja i Roxy nie mogłyśmy powstrzymać się od śmiechu. 
- Widzisz, Robin? Jesteś taki gorący, że nawet pies na ciebie leci.- zażartowała przyjaciółka. Robin próbował się wyrwać, mówiąc coś w stylu "Dobra, dobra, złaź już ze mnie, no, ja też cię lubię, mały, ale złaź!" Udało mu się wstać, łypnął na mnie okiem spode łba. 
- Ta, bardzo śmieszne. Chodźmy już. Wstał i bez dalszych słów ruszył przed siebie. Roxy spojrzała na mnie jednoznacznie. Wyciągnęłam do niej rękę, przybiła mi piątkę. - Co się tak wleczecie? Przyśpieszyliśmy krok, zrównaliśmy się z nim, pies szedł u mojego boku. Jego posłuszeństwo jest warte nagrody. Szkoda, że nie ma jakiegoś zoologicznego po drodze, skoczyłabym po jakieś chrupki dla niego. Zasłuży sobie. Dotarliśmy na miejsce. Zapukaliśmy do drzwi, na nasze nieszczęście otworzył nam Dionizos. 
- A wy tu czego? 
- My do Chejrona, ważna sprawa dotycząca misji. 
- Wywiewacie z obozu? O, jak miło, nigdy was nie lubiłem. 
- I wice wersa.- odparł Robin, jak widać, nie tylko ja go tak ubóstwiam...- Jest Chejron? 
- Ta, już go wołam. 

Nie musiał go nawoływać, Chejron usłyszał nas i sam przyszedł. 
- A, to wy, wejdźcie. 

* * * 

 - Chcemy z nią jechać.- Powiedziała stanowczo Roxy- W przepowiedni mowa o córce Hermesa i synu Hekate. 
- Tak, pamiętam ten fragment.- przytaknął centaur. 
- Kiedy mamy jechać?- zapytałam, obserwując bujną roślinność w pomieszczeniu. 
- Najpóźniej za dwa dni. 
Nastała niezręczna cisza. Nie mogłam się powstrzymać przed zadaniem tego jednego pytania. 
- Chejronie, co się dzieje? Te duchy, choroba i problemy z runem, a teraz ta misja, to nie może być przypadek. Centaur długo się zastanawiał, ale w końcu odpowiedział. 
- Sądzę, że to może mieć związek z twoim pochodzeniem.  

Ponownie milczenie. Musiałam to sobie wszystko poukładać. - Czyli to wszystko wina tego, że się urodziłam...moja wina, tak? 
Nie odpowiedział, szybko zmienił temat. 
- Dobra, wracajcie już i idźcie się szykować. 
- Tak, to moja wina.- stwierdziłam schodząc z werandy Wielkiego Domu. 
- Nie przesadzaj, nie możesz tak mówić.- skarciła mnie Roxy. - Ale to prawda. Przecież te duchy mają bliski związek ze mną, bo jestem córką Hadesa, a na dodatek mam błogosławieństwo Apolla, jego dzieci nagle zachorowały, a runo przestało działać. Inaczej tego nie da się wyjaśnić. Dwa dni później po śniadaniu mieliśmy wyjechać z obozu. 

Pożegnaliśmy się ze wszystkimi. Zobaczyłam, jak Nico odgarnia na moment syna Hekate. Nie mogłam się powstrzymać i za nimi poszłam. Ukryli się za domkiem Hadesa.  
-…to ci tego nie wybaczę jak ona nie wróci cała. 
Mój brat swoim stalowo zimnym spojrzeniem zmierzył Robina, nie rozumiałam, 
co się dzieje, Towarzysz misji się nie odzywał. 
- Przysięgnij na Styks, że będziesz ja chronił.  
Syn Hadesa się mocno upierał. Czekał na reakcję Robina. 
- Nico, ale wiesz, że w takich sytuacjach nigdy… 
- Mam to w nosie Rose! Ona musi wrócić. Błagam, przysięgnij. 
- Dobrze, przysię… 
Nie mogłam pozwolić na dokończenie tych słów. Weszłam do akcji. 
- Robin! O, tutaj jesteś, wszędzie cię szukałam. Co robicie? Starszy brat złagodniał, cofnął się od mojego przyjaciela. 
- W sumie nic, chciałem mu życzyć powodzenia, ale nie lubię robić takich rzeczy przy wszystkich. 
- No dobrze, chodź Riri, autokar na lotnisko czeka. Uścisnęłam Nico najmocniej, jak tylko mogłam. W tej chwili nie mogłam niczego wykrztusić, jak tylko „Pa Nico.” 

Spojrzałam wyczekująco na Robina. Skinął głową i popatrzył na syna Pana Podziemi, jakby chciał mu coś przekazać bez słów. Podeszliśmy do Roxy, która sprawdzała swój plecak. 
 - Gotowa? 
- Tak, możemy iść. 
Zapięła torbę i tak zaczęła się nasza długa i przerażająca przygoda. Nie mogę się doczekać, aż wszystko wam opowiem.   
-------------------------------------  
To by było na tyle ;) 
Planuję zrobić pewien podział tego opowiadania! Mianowicie na część pierwszą- „Angelika i Obóz Herosów” i drugą „ Misja Angeliki”. To ułatwi czytanie tym osobą, które wolą już od razu przejść do akcji i pominąć tą sielankę xD Co wy na to? Dobry pomysł? Napiszcie, bo jestem ciekawa waszej opinii :) Papa, do następnego razu! 
Teddy