niedziela, 28 czerwca 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 9: " Atakuje mnie Sosna Thalii"

 
Hej miśki!
WAKACJE! Rany, tak długo czekałam :D
Rozdział 9 leci na bloga, ale niestety muszę Wam przekazać, że za tydzień nie będzie kolejnego rozdziału. Będę na obozie, tak naprawdę, to już dzisiaj wyjeżdżam i łąpię ostatnią chwilę, aby wstawić bloga :')
Zapraszam do czytania! :*

 -------------------------------------------------------
 Wszystko się po układało. Już nikt nie był przerażony, ale pamiętają przez kogo się tak bali, więc uważali na mnie. Najważniejsze że moim przyjaciołom nic się nie stało.
Zjedliśmy posiłek, potem poszliśmy na wzgórze. Było tam paru herosów, między innymi Robin, Lucy, Roxy i ten syn Hefajstosa, za którym nie przepada grupowa domku Hermesa... ale ja i tak wiem swoje. Jeszcze ich spiknę ze sobą, zobaczycie.
A propo tej dwójki, właśnie się kłócili. Czeka przede mną ciężka praca...

- Ej, chwila! Co tu się dzieję?- wtarabaniłam się w środek zażartej dyskusji. Wiem, nie mam skrupułów.
Przestali jazgotać, odezwał się już bardziej opanowany Simon.
- Każdego roku wybieramy ten sam zestaw bombek i łańcuchów, czemu w tym roku nie możemy spróbować czegoś nowego?
- A no dlatego, że ten pomysł jest zupełnie bez sensu! Złoty to szlachetny kolor, a czerwony świetnie do niego pasuje.
-No nie... kłócicie się o to, jakie bombeczki zawiesić na choince?!
Oni chyba wyjątkowo lubili się ze sobą spierać. Rozumiem, chłopak był zazdrosny o jakiegoś przystojnego syna Afrodyty, dał mu w papę, a Roxy się nadal gniewa, ale oni kiedyś byli przyjaciółmi, więc nie rozumiem co to za problem?! Może gdyby ona wiedziała, dlaczego to zrobił, to byłoby zdecydowanie prościej?
- To jest najważniejszy okres dla herosów! Święto każdego boga, trochę jak urodziny, wszystko musi być idealne, a ten się upiera na jakiejś nowości!
- Ty to jednak głupia jesteś! Myślisz, że im się to nie znudziło?
- Przestańcie się na siebie wydzierać, gołąbki! Posłuchajcie mnie uważnie. Nie ma o co się tu kłócić, pójdźmy na kompromis i zawieśmy oba komplety.

Popatrzyła na mnie jak na idiotkę bez gustu. No bo przecież niebieski będzie się gryzł z czerwonym, ale coś czułam, że chyba mieli coś do tych gołąbków, o których przed chwilą napomknęłam. Swoje zmieszane twarze zwrócili do siebie, po czym znowu przekręcili, wpadając w jeszcze większe zakłopotanie. Może jednak poskutkowało?
-Dobra, róbcie co chcecie, ja idę pomóc przy truskawkach.- odwróciła się i poszła w kierunku pól.
Nie, chyba nie zadziałało. Szlag by wziął.

- W porządku, możesz mi wytłumaczyć o co tak naprawdę chodzi?
- Nie rozumiem pytania.
Chłopak przeglądał wielkie pudła z ozdobami. Były tylko srebrno-niebieskie, ale była z nami Alice, córka Iris, bogini tęczy, więc zmiana koloru łańcuchów nie była dla niej problemem. Pociągnęłam syna Hefajstosa za sobą, aby nikt przypadkiem nas nie usłyszał.
- Co ty odstawiasz?!- pytał z pretensją, szarpiąc się niemiłosiernie.
- Przymknij się- syknęłam- chcesz, żeby cały świat dowiedział się, że jesteś zakochany po uszy w Roxy?
Chłopak się zaczerwienił.
- Ale ja wcale nie...
- Oj dobra, już, cicho bądź.
Usiedliśmy u podnóża wzgórza, nikogo blisko nas nie było. Mimo zimy, trawa była soczystozielona i miękka jak puch. Było trochę chłodno, ale to mi nigdy nie przeszkadzało, gruboskórnemu synowi Hefajstosa również.
- Czy wam na prawdę chodzi o jakieś łańcuch na choinkę?- zapytałam z zażenowaniem.
- Nie oto chodzi- powiedział oschle.
- A powiesz mi o co? Byliście przyjaciółmi, co się stało?
- A ty przepraszam bardzo skąd to wiesz? Ona nie lubi rozmawiać na mój temat.
- A skąd ty wiesz, że ona o tobie nie gada, skoro ona cię nie obchodzi?- nie dawałam za wygraną. Chłopak się trochę zamyślił, chyba szukał wygodnej odpowiedzi na to trudne pytanie. Oj dobra, ale przecież to nie kłamstwo! Nie powiedziałam, że to akurat Roxy mi wszystko wyjawiła. Inna sprawa, że znam tą historię od Lucy, ale....
- Zatkało? To będziesz mi tu ładnie śpiewał czy mam ci załatwić bilet w jedną stronę do Podziemia? Uwierz mi, jestem w stanie to zrobić.
- W porządku, powiem, ale przyrzeknij na Styks, że nic nie powiesz Nishighan.
- Dobra, ale ty przyrzeknij, że ty jej to powiesz.
- N-nie ma mowy!- szybko zaprzeczał, teraz przypominał dojrzałego pomidora.
- Spokojnie, nie mówię, że masz teraz jej wszystko tłumaczyć. W swoim czasie, ale że jej powiesz.

Przysięgi na Styks to norma w świecie herosów. Gdy ktoś składa ową obietnicę, musi się liczyć z ogromnymi konsekwencjami jej złamania. Źle kończy taki oszust, oj i to bardzo!

Usiedliśmy po turecku, twarzami do siebie. Położyliśmy prawe ręce na piersiach. Podnieśliśmy swoje lewe dłonie ku niebu.
- Przysięgam na Styks.- równo wypowiedzieliśmy.
- Interesy z tobą to przyjemność, Panie Smith.- podałam mu rękę na zgodę
- Gdybym mógł powiedzieć to samo o tobie...- westchnął i niechętnie odwzajemnił gest.

- Dobrze, zacznijmy od początku. Co się właściwie z wami stało?
- Przyjaźniliśmy się w trójkę: ja, Nishighan i Justin. Gdy zauważyłem, że chłopak zaczynał się do niej zalecać, to zwróciłem jemu uwagę.
- Innymi słowy: dałeś mu w ryj.
- Nie od razu, najpierw grzecznie uprzedziłem. Zaczęliśmy się kłócić. Nishighan...
- Roxy- przerwałam.- tak tej gorącej lasce na imię. Zapomniałeś czy kuje w język i nie możesz tego wykrztusić?
- Czepiasz się!- machnął ręką- No dobra... Roxy... zaczęła się zastanawiać co się stało. Trochę nasza trójka się rozłamała, Justin nadal próbował ją podrywać, wtedy któregoś pięknego razu przywaliłem mu, aż się nogami zakrył. Roxy była wścieka, a ja nie umiałem jej powiedzieć dlaczego to zrobiłem.
- To wszystko?! Rany, a tyle zachodu. Czemu sam jej wcześniej tego nie powiedziałeś?
- Ona jest inna. Nie lubi takich romansidełek.
- To czemu przejmowałeś się Justinem?
- Poniosło mnie!
- Ciszej! - upomniałam.- Słuchaj, myślisz, że dlaczego się ona tak gniewa?
Simon podrapał się po swojej brunatnej czuprynie.
- To pytanie retoryczne? Dlatego, że zdzieliłem jej najlepszego kumpla.
- I kto tu jest głupi...- pokręciłam z niedowierzaniem głową. Czy każdy zakochany jest taki ślepy?- oczywiście, że przez to jest zła, ale nie wpadłeś na to, że może się gniewać na twoje milczenie? Może ona wcale nie wie dlaczego się pobiliście. Skoro wcześniej słabo między tobą a poszkodowanym synem Afrodyty było, to pewnie Roxy pomyślała, że pobiłeś go zupełnie z innego powodu.

Zamurowało go, tak, on serio o tym nie pomyślał.
- Teraz przepadło, ona mnie nienawidzi.
- Jeszcze nic straconego, masz idealną okazję, aby to naprawić. Są Wielkie Dni Bogów, pogódź się z nią, a kto wie...

Poklepałam go po plecach. Podnieśliśmy się z ziemi. Poszliśmy wolnym krokiem z powrotem na górę. Lucy i Robin wytrzeszczyli na nas oczy, pewnie zastanawiali się dlaczego nas nie było i czemu wracamy tacy weseli. Puściłam oczko do Simona, ten w odpowiedź też do mnie mrugnął.
- Co tacy zadowoleni?- spytał syn Hekate- O czym tam rozmawialiście?
Spojrzałam na syna Hefajstosa, bacznie mnie obserwował, chyba nie za bardzo mi zaufał. W sumie obiecałam tylko, że nie powiem Roxy, nic nie mówiłam o Robinie, ale nie powiem mu. Niech się teraz chłopak zastanawia.
- A nic.
- Blef, nie umiesz kłamać. No weź powiedz.- nalegał Robin, a się ciekawski znalazł!
- Ja nie umiem kłamać?- parsknęłam, bo kto jak kto... ale Ja nie umiem? On mnie chyba obraża...- Nie ma o czym gadać. Czemu nie zaczęliście wieszać ozdób? Mamy mało czasu!
- Ale my nie wiedzieliśmy jaki zestaw powiesić.- odezwała się Lucy.
No racja, przecież zostawili ten temat i nic nie było wiadomo. Po chwili podszedł do nas Simon.
- Może być ten czerwono-złoty- powiedział.
Uśmiechnęłam się do niego. Pierwszy mały krok dla Simona, wielki krok dla jego związku! Alice szybkim ruchem ręki zmieniła kolor ozdób i mogliśmy zabrać się do roboty.

Powoli się ściemniało, praca szybko szła. Nie miałam niczego do roboty, dlatego postanowiłam, że pójdę razem z Lucy i Nico pomóc gdzieś indziej. Już powoli schodziliśmy, kiedy oczywiście musiał przeszkodzić nam syn Hekate.
- A ty dokąd?- wystawił ręce w moim kierunku i użył tej samej kretyńskiej mocy, którą wykorzystywał do zawieszania ozdób na drzewie. Mimowolnie zaczęłam się oddalać od siostry Roxy i mojego brata, a przybliżać do szczytu wzgórza.
- Puszczaj! Nie wolno mi?!- darłam się z całej siły, próbując się wyrwać z tego podłego... czegoś! Nico wskazał ręką pola truskawek i powiedział Lucy, aby poszła pomóc siostrze. Mój brat podszedł do nas
- Nie wierć się! Odpowiesz na pytanie i cię puszczam.- uśmiechnął się chytrze.
- O nie, w takie gierki się nie bawimy! Puszczaj mnie, ty terrorysto jeden!
Stałam, w sumie wisiałam, twarzą do niego. Chłopak był o tyle łaskawy, że uniósł mnie na taką wysokość, żeby moja twarz była na równi z jego twarzą. Jego kryształowe oczy chciały chyba wywiercić mi sporą dziurę w czole, udawał takiego poważnego i myślał że speniam, a nic z tych rzeczy!
- O czym gadałaś z Simonem?
Raaaanyyyy, jaki osioł...
- A ty znowu swoje! Spadaj człowieku, nic ci nie powiem.
Zaśmiał się, on to się lubi ze mną droczyć.
- W porządku. Jak nie po dobroci...
Podniósł ręce do góry. Zaczęłam się unosić coraz wyżej.
- Może teraz powiesz?
- Się uparł...- pokiwałam głową- ani mi się śni.
Znalazłam się na samym czubku drzewa, Robin zatrzymał zaklęcie.
- To sobie poczekamy!

Uśmiechnęłam się.
- Riri! Musisz tu wejść, piękne widoki!- śmiałam się w najlepsze. Jednak są plusy tego, że się tu znalazłam. Obóz Herosów skąpany w blasku księżyca. Ludzie powoli zbierali się przy ognisku. Za jakieś dwadzieścia minut mieliśmy zacząć świętować. Musiałam stąd jakoś zejść, ale jak?
Ha! Wpadłam na głupi pomysł ( ile razy jeszcze tak pomyślę?... jeszcze ze sto?), tylko jak się nie uda, mogę skończyć w szpitalu, ale warto spróbować. Przeszłam na całkiem grubą gałąź, zawisłam na niej.
- Co ty kombinujesz, Angela?- zapytał podejrzliwie Robin. Nico wiedział, co chodzi po mi po głowie. Dawał sygnał, żebym tego nie robiła. Dobra, jak jeszcze raz to zrobię, to nic się nie stanie... chyba.

Zamknęłam oczy. Wyobraziłam sobie, że stoję obok syna Hekate. Puściłam gałąź. Usłyszała zduszone krzyki. Wpadłam w cień. Otoczyła mnie ciemność. Przypominało to stan nieważkości w kosmosie, a przynajmniej tak mi się zdawało. Po chwili rozbłysło białe światło, przeszłam przez nie. Udało się. Znalazłam się obok chłopaka. Zrobił wielkie oczy, podbiegło do nas kilkoro innych herosów. Chciałam zrobić krok do przodu, ale upadłabym, gdyby Robin mnie nie złapał.
- Dobra... a teraz dobranyks wszystki...- nie skończyłam. Zamknęłam oczy i odleciałam do krainy snów.

Pode mną nie było podłoża, jakbym lewitowała w białej plamie światła. Przestrzeń przypominała miejsce, przez które przechodzi się podczas podróży cieniem, tylko że było o wiele bardziej jaśniej, przyjemniej. Przede mną rozbłysła jakaś sylwetka. Przez światło nie mogłam rozpoznać twarzy. Kobieta miała długą do kostek sukienkę wykonaną z promieni... cała ona była promieniem. Jej zarys był subtelny. Włosy kołysały się jakby zanurzone w wodzie.
- Kochanie.- usłyszałam głos matki.
Posunęłam się do przodu, z bliska widziałam kontury twarzy, piękne, delikatne. Jak moja matka.
- Mamo?
- Może powinniśmy zabrać ją do szpitala?- tym razem odezwał się syn Hekate.
- Robin? - zaczęłam się rozglądać.
- Wiem, że się martwisz, ale nie ma takiej potrzeby. Zaraz się obudzi.- powiedział Nico.
Nikogo oprócz mnie i świetlistej kobiety nie było. Znalazła się bliżej mnie. Położyła swoją dłoń na czole. Ręka zamigotała, zamieniając się w rękę Robina. Obudziłam się z głową na jego kolanach.

- Wstałam... coś mnie ominęło?- powiedziałam cicho, zaspanym głosem.
Chłopak jak poparzony zdjął rękę z mojego czoła. Najpierw był zaskoczony, potem rozbawiony, następnie na jego twarzy można było zobaczyć ulgę, ale szybko zmieniła się w złość. Oj bez przesady! Przecież nie zginęłam! Jestem tutaj, nie? W sumie to tak naprawdę jego wina. Było mnie nie prowokować!
- Angela! Co ci wstrzeliło go głowy, żeby to robić!? Co ci mówiłem?!
- No... żadnych podróży cieniem... ale Ro...
- A co ty właśnie zrobiłaś?!- dalej prawił kazania.
-... podróżowałam cieniem.- powiedziałam z wyrzutami sumienia. Może nie powinnam tak go straszyć?
Nad plecami widziałam nachylającego się Nica. Chyba już wszyscy sobie poszli, bo było już dosyć późno.
- Mówiłem, że już wystarczy podróży jak na jeden dzie...- odezwał się, ale szybko ugryzł się w język. Zapomniał, że Robin miał nie wiedzieć o naszych ćwiczeniach. Ups... zaraz się zacznie.

Ochrzan za 3... 2...
- Czekaj czekaj... ty już wcześniej podróżowałaś cieniem?!
1...
- Um... taaaak.- szeroko się uśmiechnęłam. Ta sytuacja przypominała przyłapanie na gorącym uczynku jakiegoś małego dziecka. Miałam minę mówiącą "Oj tato, przecież wiesz, że to wina mojego brata, a nie moja...". Nico się nieco odsunął.
- Angelika! Czy ty do reszty zgłupialaś?! Za pierwszym razem Nico zemdlał na tydzień!
- Przecież sam wiesz jaka jestem, nie? Mam dużą moc, a z wielką mocą przychodzi wielka chętka na drzemkę.- mrugnęłam do brata, uśmiechnął się do mnie. Czarnooki rozumiał o co mi chodzi, bo sam często mi tak powtarzał podczas ćwiczeń.- Przecież nic mi nie jest. Nie krzycz, bo mnie głowa rozboli.
- Czemu po prostu mi nie odpowiedziałaś na pytanie?
- Styks... obiecałam, że nie powiem o niczym Roxy.
- Ale mi możesz powiedzieć. Umiem dotrzymywać tajemnic.- powiedział poważnie.
- Ale jesteś uparty.
- Ty wcale nie lepsza.- wtrącił się brat.
- Rany, tak to siedzisz cicho, ale jak się już odezwiesz...- odparłam.- W porządku, ufam wam, wiec mogę wam powiedzieć. Simon zakochał się w Roxy i umówiliśmy się, że ja nic jej nie powiem, ale że on sam wyzna jej uczucia.
- I dlatego skoczyłaś z drzewa?!- mówił z pretensją.
- Nie krzycz tak! Chciałam się podroczyć. To ty wsadziłeś mnie na czubek sosny, sama ot tak się tam nie znalazłam. Po co ci było to wiedzieć?!
Przypomniałam sobie, że nadal leżę na jego kolanach, trochę głupio się poczułam.
- A tak z ciekawości, to trochę było podejrzane, że tak znikacie, a potem wracacie i nagle humory wam dopisują.
- Taaaak? Riri detektyw...
- A ty znowu...- wymownie spojrzał w gwieździste niebo. Nie musiał kończyć, zrozumiałam.
- Dobra, chodźmy, bo zaraz się zacznie rozdawanie prezentów.- podniosłam głowę z kolan niebieskookiego. Czułam się jeszcze trochę zmęczona, ale i tak jesteśmy już spóźnieni... przeze mnie.

Spóźniliśmy się, ale nie za długo. Ognisko już płonęło, w niebo unosiły się ogromne płomienie, oznaczało to, że dzisiejszego wieczoru humory dopisywały. Moi przyjaciele trzymali się razem, dosiedliśmy się do nich.
- Co tak długo? Choinka was zaatakowała?- zaśmiał się Austin.
- Można to tak ująć.- spojrzałam z ukosa na syna Hekate. Wykonał jeden ze swoich debilnych uśmieszków- Ominęło nas coś?
- Chejron przemawiał, ogólnie to nic ciekawego, poza tym, że podobno ma dla nas jakąś niespodziankę.

Właśnie nadszedł czas na ową niespodziankę. Chejron podszedł do ogniska.
- Moi drodzy! Dzisiaj prezenty będą rozdawane przez specjalnych gości. Przywitajcie się z herosami z Wielkiej Przepowiedni Siedmiorga i ich przyjaciółmi!- wskazał ręką za naszymi plecami. Odwróciliśmy się w tamtym kierunku. W naszą stronę szła grupka herosów. Nico wstał, uśmiechnął się szeroko jak nigdy i pobiegł do nich.
- Nico!- krzyknęła jakaś dziewczyna. W ciemności jedynie mogłam dostrzec burzę loków. Była niższa od niego, gdybym stanęła obok niej, to pewnie byłybyśmy na równi. Rzucili się sobie w objęcia, reszta się do nich dołączyła. Objęci ramionami szli dalej. W blasku ognia lepiej im się przyjrzałam.
- Witajcie! Miło ponownie tu wrócić, na początku tego roku wybraliśmy inne drogi, niezwiązane z obozem, ale cieszymy się z zaproszenia!- Mówiła jakaś wysoka blondynka. Obejmował ją czarnowłosy chłopak. Można było się domyśleć, że są parą.
- Dobra Annabeth, nie musisz się aż tak oficjalnie witać. Cześć herosi! Jestem Percy Jackson, to jest Annabeth Chase, najpiękniejsza dziewczyna pod słońcem!- mówiąc to zdanie, obdarzył dziewczynę soczystym buziakiem w policzek.
- Glonomóżdżku! Zachowuj się!- Próbowała go od siebie odepchnąć, śmiejąc się do rozpuku.
- Siemka dziewczyny! Ja jestem Leo Valdez, najgorętszy chłopak jakiego świat widział.- Uśmiechnął się zalotnie i wyciągnął obie ręce, buchnął z nich najprawdziwszy ogień. Wszyscy wydawali okrzyki zachwytu, ja też. Chłopak o wysokim mniemaniu miał kręcone, ciemne włosy. W oczach latały mu iskierki, jakby wypił cztery porcje espresso.
- No już, nie popisuj się lamusie.- odezwała się dziewczyna z o karmelowych włosach. Powiedziała to raczej żartobliwie. Poklepała go po plecach, a ten szybko schował swoje płomyki.- Jestem Kalipso.
- Ja jestem Jason Grace, zostałem komunikatorem obu obozów. Niektórzy pewnie mnie nie kojarzą, bo ostatnio dłużej przebywałem w Obozie Jupiter. A to jest moja siostra, Thalia.- Wysoki blondyn w okularach wskazał na dziewczynę z krótkimi czarnymi włosami opasanymi srebrną opaską, trzymającą łuk.- Teraz ja przedstawię najpiękniejszą dziewczynę pod słońcem...- spojrzał na czarnowłosego, jego spojrzenie mówiło: „ Ha! I kto tu rządzi, bro?”. Złapał dziewczynę za rękę i przyciągnął do siebie.

To był prawdziwy ideał! Nietypowo ścięte włosy, gdzieniegdzie zaplotła malutkie warkoczyki. Jej piękno polegało na tym, że ona właśnie WCALE nie starała się być śliczna i dziewczęca. Miała piękną, brązową cerę. Oczy wyglądem przypominały kalejdoskop, uśmiechała się do wszystkich serdecznie. Nosiła czerwony, świąteczny sweter i czarne, przylegające spodnie. Stopy odziała rozchodzone trampki. Czyżby była córką Afrodyty? Teoretycznie zupełnie nie przypomina dzieci tej bogini. Tamte wyglądały jak typowe laleczki barbie, ona zupełnie nie jest do nich podobna, ale nie sposób było oderwać od niej wzroku.
- Dziękuję Jason- odezwała się, jej głos działam na mnie jak mód na serce.- Jestem Piper, od niedawna pomagam Jasonowi.
- Cześć, jestem Frank Zhang, drugi pretor Obozu Jupiter. Pierwszy pretor, Reyna Reyna Avila Ramirez- Arellano, niestety nie mogła nas odwiedzić.- mówił wysoki chłopak o azjatyckich rysach. Miał niesamowicie wyrzeźbioną posturę, otaczał ramieniem dziewczynę z loczkami, tą, którą ściskał mój brat. Wyglądali razem uroczo.
- Jestem Hazel, jestem siostrą Nico. Miło mi was poznać.- Uśmiechnęła się radośnie. Kolor włosów miała podobny do włosów Kalipso, złociste, duże oczy i ciemną skórę. Zupełnie nie widać podobieństwa między nią a synem Hadesa, jednak na pierwszy rzut oka widać ich więź.

Wszyscy się rozgościli, Nico zaprosił swoich przyjaciół do wspólnej rozmowy. Niektórzy znaleźli ze sobą własne języki... i to tak dosłownie. Austin i Leo zaczęli zasuwać po hiszpańsku. Widać po ich wyglądzie, że mają latynoskie korzenie. Roxy rozmawiała razem z Annabeth i Percy. Powiedziała mi kiedyś, że miała przyjemność ich już wcześniej poznać. Sophie rozmawiała sobie z Piper i Jasonem. Dziewczyna często chwaliła włosy mojej przyjaciółki, na co inne dziewczyny od Afrodyty reagowały wzburzeniem. Zawsze zazdrościły jej fryzury, przezywały ją Roszpunką. Zdecydowanie bardziej wolę, jak Austin ją tak nazywa. Niedawno wywęszyłam chemię między nimi. Chyba znowu pobawię się w swatkę.

Nie mogłam się nacieszyć ich widokiem. To nie byli zwykli półbogowie, to bohaterowie całego świata.
- Miło cię poznać Angela.- uścisnęła mnie siostra Nica... moja siostra.
Leo, Piper i Annabeth poszli powitać swoje rodzeństwa, reszta została z nami.
- Kurcze, nie spodziewałam się tego, że was poznam!- mówiłam z entuzjazmem.- Wiele o was słyszałam, jesteście niesamowici!
Patrzyłam, to na nowo poznanych herosów, to na przyjaciół. Wszyscy się uśmiechaliśmy.
- Nam też bardzo miło, że możemy poznać nowych przyjaciół Nica.-powiedział Jason, klepiąc go po plecach.

Na środek przyszedł Chejron, syn Posejdona ze swoją dziewczyną, Piper i syn Hefajstosa. Ciągnęli ogromny wór.
- Czas na prezenty!- krzyknął Percy, do niego podeszła reszta gości. Zaczęli rozdawać podarki od naszych boskich rodziców. Byłam bardzo ciekawa co dostanę od Hades.

Najpierw paczka poszła do Roxy. Otworzyła ją, a w środku były karminowe trampki ze znakiem Hermesa na kostkach. Dziewczyna wytrzeszczyła szeroko oczy i zaczęła skakać ze szczęścia.
- Co cię tak cieszy? Nie wiedziałam, że szalejesz za butami, tak jak córki Afrodyty- wskazałam na dziewczyny stojące w grupce i chwalącymi się wykwintnymi sukniami i oryginalnymi kosmetykami bogini piękności.
- Nie rozumiesz! To nie są normalne buty! To latające Hermersy!
- Hermersy? To jakaś kolejna podróbka Conversów?
- One latają!- mówiła podekscytowana, kładąc nacisk na ostatnie słowo. Założyła je, idealnie pasowały do jej jeansowych spodni i czerwonego płaszcza. Nie miała na sobie szalika, bo mnie nim owinęła, chociaż mówiłam, że go nie potrzebuję, bo jestem zimnolubem.
Z butów wystrzeliły dwie pary niewielkich skrzydeł. Dziewczyna skoczyła do góry i odleciała na wysokość paru metrów. Wśród obozowiczów zrobił się szum. Dziewczyna robiła salta, piruety, gwiazdy, a wszyscy zaczęli jej bić brawa, nawet Simon. Wylądowała na dół, przede mną.
- Zawsze o takich marzyłam! Mogę latać! Jason!- Śmignęła w stronę blondyna i oboje jak supermeni wystrzelili ponownie w stronę gwiazd.

Jako następna prezent dostała Sophie. Demeter podarowała jej dwa sierpy. Sophie nie była wniebowzięta... kto by był? Nie dziwię jej się.
- Super, Roxy ma latające trampki, a ja coś takiego!?- popatrzyła bezradnie na narzędzia. Ostry fragment był czarny jak mój sztylet, rączka była ze spirzu, bardzo dobre tworzywa, ale z nich wykonane praktycznie bezużyteczne narzędzie. Z racji, że Sophie miała moce związane z roślinami, nie musiała z tego korzystać.
- Bez przesady, może ci się kiedyś do czegoś przyda?- starałam się dodać jej otuchy, nigdy nie byłam w tym dobra.
Powiedzmy sobie szczerze, jestem w tym do dupy!
Zrezygnowana blondynka oddaliła się, żeby poprzyglądać się podarkowi.
Może próbowała znaleźć jakieś nowe zastosowanie?

Robin dostał zestaw ładnych flakoników z eliksirami i małą książeczkę z zaklęciami, taki typowy prezent dla nastolatka. Czarnowłosy ją otworzył, na każdej stronce był tytuł zaklęcia i jakieś dziwne znaki, które, znając życie, tylko dzieci Hekate mogą zrozumieć.
- Muszę to sobie przestudiować, bo nie sądzę, żeby moja matka dała mi formuły na zaklęcia typu: " Jak wyczarować chomika".
- Rzeczywiście niebezpieczne zaklęcie. Może wydrapać ci oczy albo...- mówiłam, z trudem zachowując powagę.
- Żebym ja ci nie wydrapał.
Wzrokiem uciekałam w kierunku buteleczek z ciekawymi eliksirami. Kolorowe jak tęcza, prawie każda była od czego innego.

* * *

- To już wszystkie prezenty! Jest już późno, więc lepiej wracajcie do swoich domków. Dobranyks.- pomachał centaur na do widzenia.

Nie dostałam nic. Nico też. W sumie, to czego się spodziewać po Władcy Umarłych? Pluszaka?

Wszyscy powoli się rozchodzili. Zostałam ja, Austin, Robin, Roxy, Lucy i Sophie. Ognisko zgasło, herosi z Wielkiej Siódemki wrócili do domków.
- Riri rusz się! Ile jeszcze będziesz to czytał?- pytał zniecierpliwiony syn Apolla. Robiło się chłodno, a on strasznie nienawidził zimna. W zimowe wieczory zakładał polar, a na niego puchową, zieloną kurtkę. Owijał się nawet dwoma szalikami, ale ja osobiście sądzę, że robił to po to, aby ten drugi dać potem Sophie. Tym razem zrobił podobnie, dał swój niebieski szalik dziewczynie. Bardzo ładnie pasował do białej kurtki.
Rany, byliby uroczą parką. Musze coś z tym zrobić!
- Jak będziesz jeszcze tak na mnie wołał, to na pewno nie wstanę.

Pan guzdrała raczył ruszyć tyłek, dzięki bogom, bo nawet mi się robiło zimno (niesamowite!). Mieliśmy już iść kiedy nagle podbiegła do nas Piper. Za ładna! To nie fer!

- A to chyba dla ciebie.- mrugnęła do mnie.- Otwórz, jestem ciekawa Hades może dać swoim dzieciom. To będzie na pewno lepsze od mojego wspaniałego zestawu kosmetyków „Blask Afrodyty”.- zaśmiała się i dała mi małą paczuszkę owiniętą w czarny papier.

Co czułam? Wielkie zaskoczenie. Nie rozumiałam dlaczego dostałam to tak późno. Jednak mój ojciec nie okazał się takim zbolałym chamem, za jakiego go uważałam.
- Ej, a jest coś dla Nico? Przekaże mu.
- Nie widziałam niczego dla niego, ani dla Hazel.
A jednak, mój ojciec jest chamem. Jak mógł zostawić moje rodzeństwo z pustymi rękoma?
- Oczywiście czarne, a jakżeby inaczej.- wymamrotałam.
Zdarłam papier i zobaczyłam małą trumienkę wielkości mojej dłoni. Skrzyneczka o atramentowej barwie miała srebrne wykończenia na wieczku.
- Otwórz to.- nalegał Austin.
Nie byłam pewna czy to był dobry pomysł.
Zanim dotknęłam pokrywki, wieczko się otworzyło, a z pudełka wyleciał mały wir kości. Zaczęły kształtować się w jakieś zwierzę. Szkielet zamienił się w kota o czarnym futerku i zielonych oczach. Miał białą plamkę na lewej, przedniej łapie. Zaczął syczeć, sierść na grzbiecie stanęła dęba, a z łap wysunęły się ostre pazurki. Nie zdążyliśmy się odsunąć. Zwierzątko skoczyło na Austina.
Coś czuję, że bardziej przypadłby mi do gustu ten zestaw od Afrodyty...

- Austin!- usłyszałam krzyk Sophie. Odciągnęłam Lucy, kiedy Roxy ruszyła na ratunek chłopakowi. Okularnik upuścił nowiusieńki łuk od Apolla. Szarpał się niemiłosiernie, rozpaczliwie próbując odepchnąć kota twarzy.
Wygimnastykowana szatynka nawet nie zdążyła podlecieć do Austina, kiedy Sophie rzuciła jednym ze swoich sierpi. Trafiła kota prosto w głowę, jedna nie był to taki trafny cel, żeby zabić zwierza. Przedmiot jednak wrócił i tą ostrą częścią nadszarpnął policzek blondynki i podciął jej włosy do ramion. Wszyscy zaniemówili, nawet Piper, która mówiła uspokajające słowa, które działały jak poduszka z pierzem.

Kot zatrzymał się w miejscu. Austin odsunął się, podnosząc łuk z ziemi, niestety nie dostał strzał, a jego kołczan został w domku numer 7. Kurna, jaki pech!
Staliśmy w wielkim okręgu. Czekaliśmy na wybuch „bomby”.

To nie była typowa walka z potworem. Na lekcjach przynajmniej można się dowiedzieć o słabych punktach danego typu potworów. Ten przypadek był ciężki do rozgryzienia.
Trzeba było coś zrobić. Myślałam gorączkowo, szukając jakichś słabych punktów...Tak!
W jego oczach nie była furia, jak u potworów z hotelu. On się bał. To był jego mechanizm obronny. Kolejna sprawa: tak naprawdę ten kotek to nic innego jak same kości. On nie był żywy, to same kości, nic więcej. Wzrokiem uciekłam w stronę pudełka, z którego owa bestia wyskoczyła. To coś w rodzaju... więzienia.

Postanowiłam. Zrobiłam krok do przodu. Obok mnie stała zdruzgotana Sophie, chwyciła mnie wolną ręką za łokieć.
- Co ty wyprawiasz?- wyszeptała z łamiącym się głosem. Teraz wyglądała nie jak słodka Roszpunka, która czeka na swojego księcia z bajki, ale jak wojowniczka. Mogę jej nawet przyznać, że w nierówno przyciętych włosach było jej do twarzy. Co chwilę patrzyła na Austina. Jego twarz wyglądała fatalnie.
Pewnie innym cisnęło się to samo pytanie, co córce Demeter, jednak nie mogła im wytłumaczyć czegoś, czego sama do końca nie rozumiałam.
- Niech nikt się nie rusza.- powiedziałam ze spokojem. Delikatnie poruszyłam ręką, aby rozluźnić uścisk Sophie.

Zrobiłam kolejny krok. Kot syknął, obnażając swoje perłowe kły. Podeszłam bliżej, usłyszałam zdenerwowany głos Robina.
- Cofnij się.-mówił przez zęby. Stał po mojej drugiej stronie. Jego wyraz twarzy mówił, że w każdej chwili może eksplodować, a to może skończyć się źle, doprowadzi tym kota do szału. Piper przestała czarować mową, więc zaklęcia stały się słabsze. Za tym idzie to, że kocur był coraz bardziej podenerwowany.

Ukucnęłam. Wystawiłam rękę.
- Jestem Angelika, twoja nowa pani. Chcę, abyś się mnie posłuchał. Oni są moimi przyjaciółmi. Nie zrobią ci krzywdy, ale jeśli im coś zrobisz, odeśle cię z powrotem, oboje chyba tego nie chcemy, prawda?- Mówiłam spokojnie, zachowując pełną powagę. Skoro jestem dzieckiem Hadesa, czemu nie mogłabym spróbować okiełznać tą niesforną kupkę kości? - Tak naprawdę wiem, że z ciebie jest super miły kociak. Nie mylę się?

W głowie miałam jednak inne myśli. Raczej coś na podobieństwo: "Hadesie, do cholery, co to ma być? Takie się prezenty daje piętnastolatkom? Już wolałabym pluszaka. Co z ciebie za ojciec?!"

Czekałam na odzew. Zwierzak powoli podchodził. Znalazł się metr ode mnie, kiedy znowu się na mnie rzucił. Użyłam całej siły woli, aby wyobrazić sobie, jak wraca do pierwotnego stanu i ląduje w pudełku, leżącym nieco dalej.

Nagle Robin ruszył z miejsca w moją stronę. Złapał mnie i przycisnął do siebie, osłaniając mnie przy tym od kota. Jednak to było zbędne. Bestia straciła swój kształt, a jej kości popełzły ku trumience. Kiedy Riri odwrócił głowę w tył, zobaczył, że niebezpieczeństwo minęło. Jego głowa opadła ciężko na moje ramie.
-...Głupia.- wydukał zmęczony.
Syn Hekate wstał. Ja nadal klęczałam na trawię. Nadal nie docierało do mnie, że udał mi się poskromić coś, co nie żyje, pochodzi z krainy umarłych. To może być potężna moc, jednak to mnie przerażało. Nie rozumiałam swoich talentów. Spojrzałam w twarz czarnowłosemu. Było widać ulgę, ale też zawód. Chyba mi do reszty odbiło.

Austin nie wyglądał najlepiej. Całą twarz miał poharataną, jego okulary były porysowane, jak po starciu z nożem. Sophie wycierała stróżki krwi cieknące z jego górnej wargi. Nawet w tej sytuacji chłopak potrafił się uśmiechnąć.
- Idioto! Ja się martwię, a ty się jeszcze szczerzysz jak głupi do sera?!- krzyknęła córka Demeter wymachując sierpami na prawo i lewo.-I czego się tak na mnie lampisz jak na ósmy cud świata?!
- N-nie musisz tak krzyczeć. Patrze się, bo ci wdzięczny jestem. Dziękuję.- mówił nieśmiało.
Byłam z niej dumna. Nie spodziewałam się tego po takiej cichej myszce, z kolei blondyn- niby taki charyzmat, a tak naprawdę to córki Demeter ma słabość. Zawsze rozważnie dobierał słowa, jakby bał się, że ona go znienawidzi. Nikt inny jego tak nie obchodził.
Syn Hekate był cały, sterczał zamyślony z założonymi rękoma i zmarszczonymi brwiami, tak jak zwykle, kiedy coś go pochłaniało. Rozmawiał z Piper, chichotała, a on się... rumienił? A to ci nowość! On tak potrafi?!

- Wszystko w porządku?- zapytałam, skanując go wzrokiem. Nie widziałam jakiś szczególnych ran, miał tylko czarne spodnie i granatową bluzę przybrudzone trawą. Niepokoił mnie jednak jego oddech.- Ciężko oddychasz, dobrze się czujesz?
- Tak.- odpowiedział sucho. Przekręcił głowę w drugą stronę.
- Dobra Robi, przemyśl to, co ci powiedziałam, a ty Roxy zaprowadź wszystkich do szpitala.
- Nie no, aż tak źle nie...- okularnik machał rękoma przecząco.
- Nie ma gadania.- odezwała się córka Demeter. Pociągnęła go za rękę. Wszyscy poszli.
Mnie zastanawiało o czym mówiła Piper.
- Ej, co jest?- dopytywałam. Wyraz jego twarzy dawał jasny sygnał, że zaraz zemdleje. Ale co się mogło stać? Przecież nie odniósł obrażeń, jakich jak Austin czy Sophie.
- Po co to zrobiłaś?- zapytał ciężko.
- Uratowałam nas, masz mi to jeszcze za złe?
- Był inny sposób.
- A jaki? Dobra, teraz to nie istotne, co się z tobą dzieje? O czym rozmawiałeś z Piper?
Chłopak upadłby, gdybym go w porę nie złapała. Usiedliśmy na ziemi. Wyciągnął coś z kieszeni i przyłożył do ust, przycisnął i schował z powrotem. To było lekarstwo. Dziadek miał takie samo. Właśnie w tym momencie przypomniało mi się na co umarł, na atak duszności.
- Masz astmę, czemu nic nie mówiłeś?
- A czym się tu chwalić? Uznalibyście mnie za ofiarę losu. Litowalibyście się nade mną, a ja dobrze wiem, jak sobie z tym radzić i nie jest wcale tak strasznie.
- Powstrzymywałeś się, czekałeś, aż wszyscy pójdą. Udusiłbyś się. I kto tutaj jest głupi?- podsumowałam, mówiłam, że nie mam skrupułów?
-A zgadnij przez kogo się tak denerwowałem?- spytał z wyrzutem. Czuł się już lepiej, ale nadal siedzieliśmy na trawie. Było trochę chłodno, lecz przyjemnie. Ognisko już pewnie zgasło, zaraz będziemy musieli wracać do domków.
- Czemu we mnie nie wierzysz?- powiedziałam całkiem poważnie. Popatrzyłam na jego twarz.
- To "coś" chciało w tamtym momencie użyć prawie całą moc. Bałem się, że nie zdążę cię ostrzec i...- nie skończył, wziął głęboki oddech. Resztę mogłam sama sobie dopowiedzieć.

Popatrzyłam na niego. Zrobił to, aby mnie ratować. Moje serce zaczęło bić szybciej. Co by się stało, gdyby mi się nie udało? Nie mogłabym sobie tego nawet wyobrazić.
- Zginąłbyś... przeze mnie! Rany, ale ze mnie ofiara!- plasnęłam ręką w czoło.- kurde, takich jak mnie, to powinni w ośrodkach specjalnej troski zamykać!
- A ty swoje...
- Co?
- Zrobiłem to z własnego wyboru.
- Nie pieprz tak, bo za to twoje gadanie mam ochotę cię udusić!
Chłopak pokazał jeden ze swoich kpiących uśmieszków. Nastała chwila niezręcznej ciszy, oboje patrzeliśmy na gwiazdy. Jego negatywne emocje znikły, a oddech zwolnił, dlatego pomyślałam, że lepiej wracać.
- Dlatego lepiej będzie, jak nie powiem ci o czym gadałem z Piper.
- Co to ma znaczyć? Jak to nie powiesz?
- Takie osoby jak ty tego nie zrozumieją.- uśmiechnął się w ten swój idiotyczny sposób. Jak on mnie czasem wkurza!
- O nie kolego, kto jak kto, ale JA czegoś nie zrozumiem?! A wiesz, pieprz się! Ja przynajmniej nie wsadzę cię na czubek drzewa!- szturchnęłam go w ramię, a ten się już zaczął na całego brechtać. Jak mam się na tego dupka gniewać?
Po chwili znowu się odezwałam.
- Dobra, widzę, że już się lepiej czujesz, to ja już lepiej się zmyję. Wstaliśmy, zrobiłam krok w przód. Przede mną pojawiła się czarna jama. Ostatnio sporo ćwiczyłam opanowanie mocy, podróż cieniem coraz lepiej mi wychodzi. Już miałam wykonać kolejny krok, kiedy syn Hekate chwycił mnie za nadgarstek i pociągnął do tyłu.
- Ej no! Czego tym razem się czepiasz? Opanowałam już tą moc.- mówiłam, patrząc podejrzanie na chłopaka.
- W to nie wątpię.
Ta odpowiedź zbiła mnie z tropu. Nie wiedziałam, czy mówi to z ironią, czy na serio.
- To o co ci chodzi?
Ten tylko wymownie spojrzał w niebo.
- No co? Poszkodowanego nie masz zamiaru odprowadzić?- zrobił maślane oczka i szeroki uśmiech.
- A żeś się uparł...- wywinęłam oczami.
- Prooooszę, no nie bądź taka...- nadal miał zamiar się droczyć. Przypominał pieska, którego pan nie chce wyprowadzić na spacer. Całkiem zabawny widok, aż trudno mi było zachować powagę.
- Dobrze, niech stracę. Dżentelmen...- prychnęłam, udając znudzoną, ale z drugiej strony to bardzo się ucieszyłam, że powrócił mu humor.
- Śmiesz to kwestionować? Jestem twoim bohaterem, doceń to!
-Niedoszłym, ale niech ci będzie.
----------------------------------------------------

Na dzisiaj już wszystko ;)
Na kolejny rozdział będziecie musieli niestety trochę poczekać :/
No ale trudno! Życzę Wam odlotowych wakacji! :D

Teddy

niedziela, 21 czerwca 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 8: " Starcie dwóch żywiołów"


Hej miśki! :)
Ostatnio się duuużooo u mnie dzieje.... bardzo dużo! Nauczyciele nie próżnowali, cisnęli do końca, ale na szczęście już dali sobie spokój (chwała im za to :3). Rozdział ósmy ląduję na blogu! Tym razem będzie ogromna dawka emocji! Mam nadzieję, że się spodoba, bardzo się cieszę, kiedy czytam Wasze komentarze :)

Zapraszam do czytania, kochani! <3
 ------------------------------------------------------
Dzisiaj nie było inspekcji, dlatego nie musieliśmy jakoś specjalnie sprzątać na błysk. Mieliśmy sporo wolnego czasu. Sporo ze sobą gadaliśmy, chłopak opisał mi Hazel, chciałabym ją zobaczyć. Opowiadał, że jest bardzo odważna i życzliwa. Nico musi ją strasznie kochać.
Ja byłam jedynaczką, aż do teraz. Teraz wiem, że to całkiem fajne uczucie.
Mówił, że kiedyś był inny, bardziej skryty, niewiele o sobie opowiadał, wolał wszystko robić sam. Jestem w stanie sobie go wyobrazić na podstawie jego opis, są nawet takie momenty, kiedy mu takie zachowania wracają, wtedy nie ciągnę go za język (nawet jak mnie bardzo korci...).

Nadeszły czas zajęć, wahałam się czy na przyjść na nie. Nico wyciągnął mnie z rozmyślań.
-Idź, jeśli nie pokażesz im, że nie ma się czego bać, to strach będzie trwalszy.
- Masz racje, chodźmy.
Dzisiaj na zajęciach była walka bez broni, czyli co zrobić, kiedy straci się miecz podczas potyczki z potworem, a musisz dać mu w ryj. Coś w stylu zapasów.
Wszyscy się na początku wzdrygnęli na mój widok, ale to mnie nie zraziło. Podeszłam do Roxy i do Lucy. Były przestraszone moją obecnością, Roxy wzięła małą pod ramie i szybko się odsunęły.
- Czekajcie...
Wszyscy trzymali się ode mnie z daleka w odległości dobrych dwóch metrów.
Podszedł do mnie mój brat i Robin.
- Nie ma czego się bać!- Krzyknął do wszystkich Robin.
Nikt nie drgnął, wszyscy zaczęli szemrać między sobą. W śród grupki herosów widziałam Sophie i Austina, dziewczyna wtulała się do niego i zakrywała oczy. Serce mi pękało, kiedy widziałam jak wszyscy patrzyli na mnie z przerażeniem.

Z wężyka obozowiczów wystąpił Dany.
- Ja się ciebie nie boję, na dowód wyzywam cię na pojedynek.
Niemal czułam strach, który wydzierał się z jego serca na zewnątrz. Źrenice powiększyły się, kolana drżały, oddech robił się cięższy. Co on najlepszego wyprawia?
- Dany... ja wiem, że się boisz, nie rób z siebie odważnego dupka, który chce się bić z dziewczyną.
Mimo wszystko nie chcę mu tak wszystkiego podarować. Nadal pamiętam nasze pierwsze spotkanie, nie było przyjemnie. Mało co się nie posrał, a teraz chce więcej, mądre.
- Nie!- zacisnął obie ręce w pieści.- Nie boję się, żądam rewanżu za ostatni raz.
No tak, wtedy to go poniżyłam, ale sam się prosił! Szczerze nie zawahałabym się zrobić tego jeszcze raz.
- Chłopie, nie kompromituj się.- pokręciłam głową.
- A może to TY się boisz?!- wskazał na mnie.
O nie koleś, przeginasz! On chyba na serio nie jest świadomy z kim zadziera!

Nastąpiło poruszenie wśród reszty obozowiczów, patrzyli na nas, jak na starcie dwóch żywiołów. Czekali na werdykt.
- Nie musisz mu odpowiadać.- szepnął Nico.
- Przepraszam, ale ja się nie dam tak lekceważyć!
- Robin, weź jej coś powiedz!- Nalegał brat.
- Nico, to nie ma sensu, jak ona się uprze...- odpowiedział mu.
- Dobra kolego, na dzisiejszych zajęciach będziemy razem w parze. Tylko żebyś tego później nie żałował.
- Ja, żałował? N-nie!- pomachał nerwowo rękami syn Aresa.

Przyszła do nas dziewczyna prowadząca zajęcia.
- Cześć, jestem Clarisse. Od razu uprzedzam ze mną nie będzie lekko, najpierw zanim zaczniemy rozgrzewkę. Dwa kółka wokół całego obozu!- mówiła do megafonu
Wszyscy wydobyli okrzyk niezadowolenia. Zaczęłam biec, od razu reszta dostała niesamowitego spritna.
- Nieźle! Szybciej! Krowa mówi „MUUUU”!... co jest kurna?!- krzyknęła i walnęła megafonem o ziemię- Valdez, jak ja cię kiedyś dopadnę!
Ah, Leo Valdez! Słyszałam o nim. Podobno często robił jakieś nomery i ogólnie był zabawny. Należał do tej siódemki herosów, o których tak się tutaj rozmawia. Jak na załączonym obrazku widać, Clarisse chyba go nie lubi.

Podczas biegu dołączył do mnie Nico.
- Kobieto, co ty wyprawiasz?!
- O co ci chodzi?
- Ty dobrze wiesz o co!- mówił zadyszany.
- Sam się idiota prosił! Jak mogłam odmówić?
- Nie rozumiesz, że teraz oni tym bardziej będą się ciebie bać?!
Ups.. w sumie... nie uwzględniłam takiej opcji...
- Co miałam zrobić?! Poddać się?! Na dzisiejszym ognisku to odkręcę, coś im zaśpiewam czy coś...
- Dzisiejszego ogniska może nie być jak przesadzisz!
- Dobra, postaram się...

Zanim się obejrzałam, zrobiliśmy dwa kółka.
- Dobra herosi! Teraz powtarzamy ćwiczenia po mnie.
Trzeba było jej przyznać, dziewczyna ma parę! Nie jestem pewne czy następnego dnia uda mi się wstać z łóżka...

Po ćwiczeniach przyszedł dobór w pary, zdecydowana większość łączyła się w pary tej samej płci, a ja musiałam zmierzyć się z synem Aresa. Ustawiliśmy się w dwójki. Clarisse bacznie przyglądała się naszej dwójce.
- Jak masz na imię?
- Angelika Willows.
- Słuchaj Angi, nie uważasz, że to jest zbyt silny przeciwnik, jak dla ciebie?
- Nie, sądzę, że dam sobie z nim radę.- spojrzałam na Dany'edo, który miał przerażenie w oczach, yhym, wcale się mnie nie boi...- To raczej on się mnie boi, a nie ja jego.
- Wcale nie! Zamknij się!- krzyknął z uporem.
Jak małe dziecko...
- To jest jeden z moich najsilniejszych braci... Dany, wstydu przynosisz całemu domku Aresa!! Weź się w garść! A tobie serio radzę pójść bić się z kimś innym.
Do Clarisse podszedł syn Hekate. Szepnął jej coś do ucha. Wytrzeszczyła swoje paczadła.
- W porządku, możesz zostać.
Robin puścił do mnie oczko.
- Na miejsca...- Dała sygnał.
- Dany, masz szanse się jeszcze...
- NIE!
- Chłopie, zrozum, to cię psychicznie rozwali rozumiesz?!
- START!
Po dźwięku gwizdka chłopak się na mnie rzucił. Powstrzymałam jego obie pięści. Starałam się nie przesadzać z siłą. Odepchnęłam go używając mniejszej siły, niż rzeczywiście było mnie stać, aby się biedny nie przewrócił. Próbował mi podciąć nogi, ale uskoczyłam na bok. W sumie to mi go szkoda, walczy ze strachem, nie każdy daje sobie z tym radę. Dany próbował wszystkich ciosów karate. Udało mi się odpierać desperackie ciosy chłopaka. Jak ja to robię?! Jednak strach rósł, adrenalina Dany'ego sięgała granic.
- Nie mogę przegrać!- darł się. Tym razem natarł na mnie całym swoim ogromnym cielskiem. Upadł na mnie, o mało nie łamiąc mi wszystkich żeber. Syknęłam. Lekko ogłuszyłam go uderzając chłopaka szybkim ciosem w szyję. Lekko się rozluźnił, więc udało mi się go odepchnąć i wstać z ziemi. Otarłam dłonie o swoje łydki, próbując złapać oddech. Uczucie, które towarzyszyło osiłkowi, przelewało się na mnie. Teraz byłam stanie powiedzieć: „Chłopie, wiem co czujesz” i nie mieć w sobie wstydu. Serce zaczęło łomotać w klatce piersiowej, moje ręce trzęsły się jak galareta. Byłam sparaliżowana.
- Długo chcesz to ciągnąć?! Jesteś przerażony!
- Nie mów tak!
Syn Aresa podniósł się na nogi. Rozbiegł się i wykonał ten sam ruch, który zablokowałam pierwszego dnia na obozie. Tym razem również go zatrzymałam swoją dłonią. Mogłam to wszystko zakończyć. Pierwszy raz dzisiaj spojrzałam z tak blisko prosto w jego oczy. Upierał się. Walczył ze sobą. Muszę to skończyć. Im szybciej, tym lepiej. Ale jak? Jak przesadzę, to pogorszę sytuację.
Pociągnęłam chłopaka drugą ręką za bluzkę i przybliżyłam do siebie. Zadarłam głowę. Zmierzyłam się z nim spojrzeniem, ale tym razem patrzyłam łagodnie.
- Skończ to, proszę.- powiedziałam ze smutkiem. Taka walka mnie nie satysfakcjonuje. Były z góry przesądzone szanse.
- Nie mogę! Nie zawiodę mojego rodzeństwa! Nie zawiodę ojca!- Odepchnął mnie jedną ręką. W tym momencie zużył całą swoją moc, odepchnął mnie na trzy metry od ciebie. Uderzyłam głową o podłoże, mroczki przed oczami ograniczały mi widoczność. Wstałam, ale byłam w stanie jeszcze walczyć. On już nie mógł.

Wpadłam na pomysł. Może i durny, przynajmniej jak dla mnie paskudny. Wyprostowałam się. Postawiłam jedną nogę do tyłu i wzięłam rozbieg.
Chłopak nie uskoczył, był za bardzo zmęczony albo zaskoczony. Zarzuciłam wokół niego ręce (matko, jaki on jest szeroki!) i ścisnęłam najmocniej jak potrafiłam.
- Posłuchaj mnie dupku!- Krzyknęłam. Miarka się przebrała.- Spójrz na siebie! Daruj sobie, bo nie wyrobisz!
Chłopak starał się wyrwać, ale byłam silniejsza.
- N-nie rozumiesz jakie to dla mnie ważne?!
- Spokojnie. Po prostu się mnie nie bój.
- Ale... nie umiem!
- Przyznanie, że się boisz to już jest coś. Dobra, a teraz powiedz mi, czy masz jeszcze siłę.- mówiłam spokojnie, ale nie rozluźniałam uchwytu.
- Tak.- mrużył oczami. Kłamie.
- Tak? No to dobrze.
Rozluźniłam ucisk, chłopak osunął się w dół. Złapałam go, aby całkiem nie upadł.
- Powalczymy sobie kiedy indziej.- uśmiechnęłam się do niego.

Nadeszła pora obiadowa. Jakimś cudem Chejronowi udało się zachęcić resztę herosów do zjedzenie posiłku w pawilonie. Tym razem złożyłam ofiarę z modlitwą o wszystkich obozowiczów. Żeby nikt nie czuł tego samego, co chłopak od Aresa.

- Byłaś świetna! Jak ci się to udało?- Zapytał Nico, siedzący naprzeciw mnie.
- Jego strach... coś potwornego...- Mówiłam, nie umiałam tego ubrać w żadne słowa. Nie do opisania.- On nie walczył, by wygrać ze mną, tylko żeby wygrać ze strachem, a taka walka nie doprowadziłaby do niczego dobrego. Dany sam nie wiedział co robi. Był manipulowany przez przerażenie. Musiałam go uświadomić, jedyne wyjście z tej sytuacji. Jednak długo będzie wracał do siebie.- Powiedziałam z powagą.
- Wyczułaś to, tak?
- Tak, mało tego, to uczucie przeszło na mnie. Czy to znaczy, że wszyscy inni też czuja coś takiego? Są tak przerażeni?
- Nie, on bał się bardziej, dlatego, że musiał z tym walczyć. Serio umiesz czuć, kiedy inni są w złym nastroju?
- Tylko wtedy, kiedy jestem blisko tej osoby. Dlatego umiałam wyczuć jego strach, innych nie, bo oni ode mnie uciekają, więc nie wiem jak bardzo się boją.
- Rozumiem.- kiwnął głową, kosmyki włosów prawie całkowicie przykrywały jego oczy. Patrzył na talerz... nie wytrzymam z nim!
- A ty znowu masz pusty talerz!- zwróciłam mu dobitnie uwagę.
Dzisiaj zajadałam się ze smakiem spaghetti, a ten znowu nic! Jeny, mam go pilnować jak małe dziecko, a to on jest starszy!
- Mam cię karmić jak przedszkolaka?!- zawijałam z impetem makaron na widelec.
- Oj dobra, już.- popatrzył na spodek, na nim pojawiło się również spaghetti.
- Też to lubisz?- uśmiechnęłam się i pokazałam oczkami na jego danie.
- Tak, jestem z Włoszech.- wytłumaczył nieco łagodniej. Czasami bywały takie chwile, kiedy nawet ja nie mogę rozszyfrować jego uczuć.
- O! A tego to mi jeszcze nie mówiłeś.

Czas szybko leciał na rozmowie. Potem były kolejne zajęcia, a później czas wolny. Tak szybko to leciało! Wychodzę sobie z domku, w ręku MP3 , w uszach słuchawki, typowa ja.
Spacerowałam sobie po polu truskawek, podjadając przy okazji to dorodniejsze owoce (tak, w zimę też tam rosną truskawki!). Poszłam w kierunku stajni.
Nagle... ciemność. Ktoś mi zakrył oczy. Złapałam „napastnika” za ramię, a łokciem dźgnęłam w brzuch. Odwróciłam się, zdjęłam słuchawki.
- Ała! Co ty robisz?!- Chłopak o czarnych włosach kurczył się i łapał za miejsce, w które dostał solidnego kuksańca. To nie był Nico.
- Robin! Co ty do cholery wyrabiasz?!
- Pytam o to samo!
- Nie wiedziałam kto to. Nie miej do mnie pretensji.
- Przecież nikt inny by się nie odważył. Mogłaś się domyślić.
No dobrze, może miał rację, ale zrobiłam to odruchowo!
- Po co te cyrki?! Powiedz Riri, co musiało być takiego ważnego, abyś teraz zwijał się z bólu?- Żartowałam w najlepsze, a dobijmy go jeszcze bardziej!
Spojrzał spode łba, ale nie ukrywał swojego typowego, wkurzającego uśmiechu. Bez słów zrozumiałam ten przekaz: „ Nie nazywaj mnie Riri kurduplu!”, to się rozumie samo przez się...
- Chciałem ci coś pokazać.
Wyprostował się i podszedł bliżej.
- Ał! Nie musiałaś być taka brutalna.
- Przepraszam.- obróciłam oczami.- Chciałeś mi coś pokazać, zakrywając oczy?- podniosłam jedną brew do góry. Nie ogarniam go...
- Tak, czekaj...- zaczął grzebać po kieszeniach w swoich czarnych spodniach. Wyciągnął czerwoną bandankę- Zakryj nią oczy.
- Po co?
- Czy chociaż raz nie możesz się posłuchać bez zadawania pytań?- pokiwał zażenowany głową.
- Nie...- trwałam przy swoim- po co?
- To niespodzianka.- mrugnął do mnie. Miałam złe przeczucia.
- Jaki jest haczyk?- zaczęłam ją sobie wiązać.- Coś zbyt podejrzane...- uśmiechnęłam się zadziornie, lubię go tak denerwować.
- Nic. Daj rękę.
Machałam łapkami, szukając jego dłoni. Trzepnęłam go raz czy dwa (nie moja wina, że niczego nie widzę...), ale poczułam jego palce i złapałam za nie.
- Co kombinujesz?
- Jak dojdziemy na miejsc, to się dowiesz.
Szłam dzielnie do przodu, czasem sprawdzałam ręką, czy na coś przypadkiem nie wpadnę. W pewnym momencie mocno mnie szarpnął do siebie. Obiłam się o jego ramię.
- Ej!
- Prawie wlazłabyś na drzewo.
- To weź tak trochę uważaj co?- powiedziałam z ironią.
- Możesz mi zaufać.- zapewniał.
Poczułam jak idziemy coraz wyżej, wchodzimy na jakieś wzgórze. Domyśliłam się, że prowadzi mnie pod drzewo Thalii, ale po co?! Zatrzymaliśmy się.
- Mogę już ją zdjąć?
- Zaczekaj.
Złapał mnie dwiema rękoma za ramiona i przekręcił o 180 stopni.
- Już.- zaczął odwiązywać supełek chustki.

Zobaczyłam cały Obóz Herosów o zachodzie słońca. Przed teatrem stała grupka ludzi. Wystrzeliły piękne, kolorowe fajerwerki. Na trawie wyrosły różnorodne kwiaty, układające się w napis.
Sto Lat”

Zatkałam rękoma usta z wrażenia. Łzy napłynęły mi do kącików oczu.
- Czy to...- wyjąkałam.
Na dole stali Roxy, Lucy, Austin, Sophie i Nico.
- Wszystkiego najlepszego, kurduplu.- Robin potarmosił moje włosy. Niech tylko ja się kiedyś dorwę do jego łba! Niech ktoś da mi taboret!

- Matko! To oni!- Uścisnęłam Robina z całej siły. Zaczęłam do nich zbiegać, czarnowłosy pobiegł za mną. Zrobili to dla mnie. Byłam w ogromnym szoku, nie mogłam złapać tchu.
- To wy! To naprawdę wy!!
Zaczęłam ściskać każdego po kolei. O ja, ale euforia! Nawet mój brat się uśmiechał! Hadesie! Widzisz to?! Twój syn się UŚMIECHA!
Już się bałam, że będą się mnie nadal bać, a jednak oni...
i nagle dostałam olśnienia.
Zatrzymałam się, odwróciłam na pięcie do syna Hekate.
- Ty... skończony... IDIOTO!!!!!- Mówiłam przez zaciśnięte zęby. On jakby nigdy nic stał z założonymi rękami. Próbował się powstrzymać od śmiechu. Rozejrzałam się po przyjaciołach, oni już brechtali się w najlepsze. A niech cię Zeus pieprznie piorunem!
- Tak, na wszystko wpadł nasz kochany Riri.- Odezwał się Austin opanowując rozbawienie.
- Czyli że wy...
- Tak, wcale się nie baliśmy.- Potwierdziła moje przeczucia Roxy.
- Prawdziwi przyjaciele nie będą się nigdy ciebie bać, Angela.- Rzekł główny sprawca.
Nie wiedziałam czy mam go udusić czy mu podziękować.
- To czemu nie przyszliście do mnie tamtej nocy?- dopytywałam.
- Na początku nikt z nich nie miał zielonego pojęcia co się dzieje. Potem poszli spytać Chejrona, a on poprosił ich o zajęcie się przerażonymi obozowiczami. Ja przyszedłem do ciebie od razu, bo wiedziałem, że to tylko ty możesz odpalić taki numer...- na chwile się zatrzymał, czekając na moja reakcje. Patrzyłam się na niego hipnotyczne, lodowate oczy. Żadnego odzewu nie było, więc ciągnął dalej.- Potem dowiedziałem się o twoich urodzinach. Wpadłem na pomysł, że poproszę ich aby symulowali strach, ja im trochę w tym pomogłem.
- A niby jak?- powiedziałam z kamiennym spokojem.- Przecież ich twarze, to nie mogło być symu...
- Mgła.
No tak, skoro on jest synem bogini magii, mógł ich zaczarować albo... zaczarować mnie.

Domyślił moich obaw ,że nigdy już się do mnie nie odezwą, więc wykorzystał Mgłę. Mgła powoduje to, że człowiek widzi to, co chce zobaczyć. Ja myślałam o tym, że będą przerażeni i tak się stało.
- Okeeeej, skoro jesteśmy tutaj wszyscy razem, to może pójdziemy sobie wszyscy na pola truska...- zaczęła mówić Sophie, ale przerwałam jej gestem wykonanym ręką.
-Chwila... to jeszcze nie wszystko...
Zaczęłam biec na Robina. Nagle znikł mi z oczu.
- Co do... - zaczęłam się obracać wokół własnej osi. On dosłownie wyparował. Ej, Zeus, ja tak nie na serio z tym całym piorunem i w ogóle...
- Czemu ty jesteś taka przewidywalna?- Odezwał się głos z mojej lewej. Instyntkownie chciałam go złapać, ale ta próba oczywiście się nie powidła.
- Pudło mała.- Klepnął mnie w plecy. Odkręciłam się, znowu stał się widoczny. Zobaczył moją minę, pewnie był to bezcenny widok, ale nie to miałam w głowie.
- Ty....- Znowu zaczęłam biec, tym razem nie stał się niewidzialny, więc mogłam go dogonić.

Skubany szybko biegał. Im dłużej biegłam, tym szybciej opuszczała mnie złość. Z resztą, czy można być na niego długo złym? Jeszcze, kiedy wczoraj w nocy mi tak pomógł? Tak naprawdę to dzięki niemu reszta wie, że miałam niedawno urodziny. Pewnie nie powiedziałabym im o tym. Nie powiem, zrobił ogromną niespodziankę, ale bardzo się bałam, że oni nigdy nie wrócą. Pewnie Robin się wcale mnie nie dziwi czemu się wzburzyłam, ale teraz chcę, aby on się trochę pomęczył. Robin najwyraźniej się zmęczył, nieuchronnie zbliżał się moment schwytania. Nie miałam zamiaru spuścić mu aż takiego lania, ale skoro tak myślał, to niech ucieka.
Znaleźliśmy się nad jeziorem kajakowym, od kryształowej tafli odbijało się światło gwiazd i księżyca. Chłopak się zawahał, na chwilę przystanął. Zatrzymał się przed pomostem. Miałam całkiem fajny pomysł.
- Co teraz Riri?- powiedziałam z udawanym współczuciem. Nie byłam wcale zmęczona, nawet się nie zziajałam. Gorzej było z synem Hekate. Po czole spływały mu kropelki potu, miał ciężki oddech. Nie, nie ulituję się.

Podbiegłam. Już miał zamiar odskoczyć i popędzić w lewo, jednak ja byłam szybsza. Złapałam go za nadgarstki i poprowadziłam jak więźnia do celi. Byliśmy już w połowie pomostu, próbował uciekać, ale chyba na serio był zmęczony. Dziwne, żeby aż tak?

-Teraz cie mam!- krzyknęłam z satysfakcją, na twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- No nie, błagam. Angela, zaraz mamy ognisko!
Z całej siły pchnęłam go do wody, dobra, przesadziłam. Plusnął tyłkiem parę razy o taflę jak kamień do puszczania kaczek. Wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem. Robin wynurzył głowę, uśmiechnął się złośliwie i wystawił ręce w moim kierunku. Nagle zaczęłam się unosić. W brew mojej woli znalazłam się pół metra nad kładką. Wierciłam się, ale nic to nie dawało, poruszałam się coraz dalej aż znalazłam się dobre cztery metry od ostatniej deski pomostu.
- Osz ty draniu! Tylko spróbuj mnie...-nie dokończyłam. Plasnęłam całym brzuchem w wodę.
- Dobra, jesteśmy kwita.- odezwałam się, odgarniając kosmyki z mojej twarzy.
Powoli wychodziliśmy z jeziora. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść, ja pewnie wcale nie lepiej...
- Ciesz się, że tylko tak to się skończyło. Mogła polać się krew.- uśmiechnęłam się.
- Dziękuję za łaskę.
* * *

- Co wam się stało?Posejdon się na was wkurzył?- Zapytał Austin. Nasi przyjaciele otoczyli nas wianuszkiem. Wszyscy byli ciekawi co się wydarzyło podczas pościgu.
- To jej wina.- wskazał na mnie palcem czarnowłosy.
- Dobra, dobra, to może wytłumaczysz wszystkim dlaczego ja jestem cała mokra huh?
- Pomińmy ten wątek.- machnął ręką.
- W sumie masz rację. Wracając do urodzin...- na chwilę przerwałam- nie ma słów, którymi mogłabym opisać to jak się teraz czuję. Dziękuję.
Na te słowa wszyscy padliśmy sobie w objęcia i nie miało znaczenia to, że ja z Robinem byliśmy cali mokrzy. Tylko Nico nie chciał wielkiego tulaska. Jeszcze się nie przyzwyczaił, ale ja to zmienię.
Sophie w magiczny sposób pozrywała swoje kwiaty i podarowała mi je. Ten bukiet był wielkości wiązanek robionych na pogrzeb, ledwo udało mi się je uchwycić.
- Taki mały prezencik.
- Dziękuję, jesteście kochani!
- Musimy już iść na ognisko.- odezwał się Nico.
- W porządku, niech tylko Angela odłoży ten wiecheć do domu.- odparł Robin.
- Oj przymknij się! Piękne są. Chodźmy, bo mało czasu.

Weszliśmy na chwilę do domku Hadesa. Odłożyłam kwiaty i poszliśmy na ognisko. Tym razem przy ognisku byli wszyscy, ale płomień był znikomy. To oznacza, że atmosfera przygasła. Jak podeszliśmy bliżej, ogień palił się niemal na niebiesko. Niedobrze.
- Nie bójcie się jej! Ona wam nic nie zrobi!- krzyczała mała Lucy.
- Posłuchajcie jej.- mówił Chejron.
Zapadła cisza. Wszyscy się wiercili. Teraz to czułam. Tym razem nie uciekali, byli w stanie sparaliżowania. Poczułam ich przerażenie. Muszę coś zrobić, ale co?
- Zaśpiewaj.- Wyszeptał mi do ucha Nico.
- Nico, ja n-nie mogę. Ja nie śpiewałam przy kimś od...- jąkałam.
- Muzyka jest idealnym lekarstwem na strach. Proszę, spróbuj.

Nico miał rację, muzyka jest lekarstwem na strach, właściwie na wszystko. Pamiętam, że kiedy byłam mała i strasznie się bałam, mama mi nuciła jedną piosenkę. Strach zawsze mijał, na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Może tym razem też zadziała?
Miałam wrażenie, jakby w gardle zatrzymał się wielki kamień. Trzęsły mi się kolana. Nie mogłam się poruszyć. Czy oni czują coś podobnego?
- No dobrze...- powiedziałam cicho.
Zrobiłam krok do przodu. Zaczęłam śpiewać piosenkę matki. Głos niósł się daleko, jakby chciał być słyszalny na drugim końcu obozu. Zamknęłam oczy, wyobraziłam sobie te chwile, kiedy siadałam mamę na kolana, a ona śpiewała tą właśnie piosenkę. Mówiła, że mój głos kiedyś też zabrzmi wśród miliona gwiazd na niebie. Miała rację.

-Sny, które chcesz, by się spełniły, a których nie możesz osiągnąć. Staną się marzeniem i staną się nadzieją dla ludzi, którzy chcą żyć. Tam są drzwi, to czeka tam na nas. Więc będę trzymała cię za rękę. - śpiewałam. Otworzyłam oczy. Płomienie sięgały coraz wyżej. Już nie czułam takiego strachu. Pojedyncze łzy spływały mi po policzku. Kurde, muszę się tak wzruszać!? Poczułam jak łamie mi się głos, znowu zamknęłam oczy, próbują się uspokoić. Poczułam, jak jakaś mała dłoń łapie mnie za rękę. To była Lucy. Za moją drugą dłoń złapał Nico, jego rękę uchwycił Robin, a syna Hekate złapał Austin. Syn Apolla trzymał za rękę Sophie, a Roxy ujęła rączkę siostry. Byli razem ze mną, teraz mogłam zrobić wszystko.
Zakończyłam.

Jeden chłopak od Afrodyty wstał i zaczął klaskać. Na jego policzkach lśniły łzy. Kolejne osoby wstawały, rozbrzmiały gromkie brawa. Kto wie? Może teraz moja mama się do mnie uśmiecha?
-----------------------------------------------------------------
Kooooonieeeeec! :)
Za jakiś czas na światło dzienne wyjdą dwie strony: „O mnie” oraz „Bohaterowie”! :D
Jak dobrze pójdzie, to ta pierwsza pojawi się jeszcze w tym tygodniu (ale jeszcze niczego nie obiecuję B|!) Mam nadzieję, że wam się spodobało, a teraz taka krótka zajawka tego, co może się pojawić za tydzień! Pierwszy dzień Wielkich Dni Bogów! Jak w poprzednich rozdziałach przeczytaliście, w okolicach naszego Bożego Narodzenia herosi będą obchodzić bardzo podobny obrzęd składający się z trzech dni ;)
Będzie ubieranie drzewa Thalii, prezenty, wiecie, atmosfera typowo świąteczna! :D
Do zobaczyska za tydzień, miśki! <3
Teddy