sobota, 20 lutego 2016

Angeliak i Obóz Herosów Rozdział 23: "Uno Najt!!"




 Hej Miśk!
Długo mnie nie było!! Wiem, wiem, pewnie są tutaj pewne kochane osóbki, które teraz mnie zatłuką pięścią internetowej sprawiedliwości, ale mam wytłumaczenie... egzamin coraz bliżej, that's all :P

Kolejny rozdział, zapraszam!
--------------------------------------------
Przerażenie pokonało rozsądek. Nie mogłam się ruszyć.
- Angela!
Krzyki dobiegały jakby z odległej przestrzeni. Słyszałam kroki. Moi przyjaciele uciekali. Ja stałam wryta, patrzyłam w ich ślepia i nic. Nie wiem ile to trwało, ale po chwili Upadłam na ziemię. Ktoś mnie pchnął, aby wybić mnie z bezruchu.
- Angela, ogarnij się, ruchy!!
Z bliska rozpoznałam twarz Roxy, odepchnęła mnie, a potem zraniła wilka, który miał zamiar mnie zagryźć. Unosiła się nad szosą i szybko robiła uniki przez pazurami potworów.

Próbowałam wstać. Wyciągnęłam sztylet.
Myśl! Nie daj się zdominować przez strach!- ta myśl trzymała mnie przed kompletnym zgubieniem. Zaczęłam biec przed siebie, potykając się o własne nogi.
Kolejny wilk zaczął na mnie szarżować. Już szykowałam się do zamachu Fobosem, ale coś mnie powstrzymało. Cofnęłam się myślami do tamtego czasu. Las był inny, ale przeciwnik ten sam. Znowu nawiedziły mnie głosy w głowie.
Zgiń. Nie uda ci się, po prostu się poddaj. Nie cierp już więcej. Przestań walczyć.

Ręce mi się trzęsły. Ogromne kły szarego wilka zbliżały się do mnie w niebywale szybko. Te same zęby wbijały się w moje ciało poprzednim razem.
Wzięłam zamach. Może i nie był precyzyjny, ale czymś poskutkował. Zraniłam zwierzę w pysk, ale to go tylko bardziej rozbujało. Drugi również zaczął się mną interesować. Marzyłam o tym, aby się rozpłynęły w powietrzu. Aby zniknęły mi z oczu raz na zawsze.

Schowałam sztylet i wyciągnęłam łuk, który miałam cały czas przewieszony na plecach i dwie strzały. Jedną wbiłam pierś tego, co był bliżej mnie, a drugą wystrzeliłam w drugiego, który już pędził w moją stronę. Głuchy świst i jęk oznaczał trafienie w cel.

Rozejrzałam się. Robin ciął z płynnością swoim Exscaliburem, na niego uczepiły się cztery potwory. Strzeliłam jednego w głowę, pomogłam też Roxy, zabijając pociskiem dwóch.

Tak się zajęłam pomocą, że nie zauważyłam jednego z drapieżników. Skoczył na mnie, nie wiele brakowało, a wgryzłby mi się w gardło. Zamiast na szyi, zacisnął swoją paszczę na moim przedramieniu. Krzyknęłam, bój był okropny, jednak to nawet nie była ćwiartka tego, co tamtej nocy. Wtedy żaden dźwięk nie mógł wydobyć się z krtani. Jak tylko pomyślałam, że mogłoby się to powtórzyć...

Siłowałam się z wilczurem. Szarpał się, głębiej wbijając zęby w skórę. Łzy napływały do moich oczów. Nagle puścił mnie, ale napiął się i wskoczył na mnie całym ciałem. Przybił mnie do ziemi.
To koniec. Nie wyrywaj się. Poddaj się.
Patrzyłam w złote oczy drapieżnika. On z satysfakcją patrzył na mój strach wyryty na twarzy. Bałam się zamknąć oczy, nie mogłam już krzyczeć.

Moje myśli odpłynęły do grudniowej nocy. Biegłam z mamą na plecach. Krwawiła, a ja nic innego nie mogłam zrobić. Zostawić ją? Biec z nią dalej?
Zostawiłam ją. Samą, nieprzytomną leżącą bezwładnie w śniegu. Tłumaczyłam sobie, że to dla niej dobra, że jeśli odciągnę wilki, to może jej niczego nie zrobią. Ale przecież dobrze wiedziałam, że to jej nie gwarantowało przeżycia. Uciekłam, a ona została.

Przyjaciele mnie uratowali. Nie wiem co się konkretnie wydarzyło, ale wilk bezwładnie upadł na moja pierś, zanim ten zdążyłem zrobić pożytek ze swojej rozwartej szczęki. Jego długie, ogromne cielsko jeszcze mocniej mnie przycisnęło, nie miałam przez chwilę czym oddychać. Robin i Roxy zdjęli go ze mnie. Już ich nie było. Znikli, tak, jak chciałam.

Cała roztrzęsiona wstałam. Rozejrzałam się, trupy wielkich wilków leżały na ziemi. Nasze ubrania były zabarwione ich i naszą krwią.
- Angela, czemu nie uciekałaś?!- pytała Roxy, nie ukrywając wyrzutów. Patrzyła na moje ramię, chłopak wyjął ambrozję.
- Nie mogłam się ruszyć z miejsca!- krzyknęłam na nią, po chwili poczułam, jak strużka łez spływa mi po policzku.- Przepraszam Roxy, to było silniejsze ode mnie, nie mogłam biec.

Syknęłam i skierowałam wzrok na rękę. Nie dawała o sobie zapomnieć. Robin zawijał mi ją bandażem. Ból był piekielny mimo delikatności półboga.
- Muszę teraz mocniej zacisnąć.- ostrzegł z czystej uprzejmości.
Myślałam, że mi oczy wyskoczą z orbit. O mało nie zemdlałam z tego koszmarnego uczucia.
- Co za cholerstwo.- przeklnęłam pod nosem zaciskając zęby.- Dzięki, oby szybko się wygoiło.
Kiedy skończył, szliśmy dalej. Doszliśmy dopiero długo po zachodzie słońca. Znaleźliśmy mały, drewniany motel o nazwie "La Isla". Pierwszy, jaki nam się trafił, nie chcieliśmy dalej szukać. Zapukaliśmy, otworzyła nam starsza kobieta z kwiecistą chustą na głowię i czarnym, przewiewnym sweterku. Niestety nie umiała zbyt dobrze po angielsku, więc prób dogadania sporo można naliczyć.
- Uno night.- literowałam starszej pani, wystawiając palec wskazujący.
Kiwała ze zdziwieniem głową.
- No hablo Ingles muy bien.
- Co ona powiedziała?
Zlekceważyłam pytanie Robina, spróbowałam jeszcze raz.
- Uno night por favor!
- N-a-j-t?- podrapała się po głowie, nadal nie wiedząc o co nam bez przerwy chodzi.
Nie wiedząc już co mogę zrobić, wskazałam ręką na księżyc, potem wydałam dźwięk podobny do chrapania i zamknęłam oczy.
- Naaajt.- powtórzyłam, miałam skrytą nadzieję, że mnie zrozumie.
W końcu udało się dogadać, po grze w kalambury, poprosiliśmy o jakieś najtańsze pokoje. Okazało się, że w środku był inny miejscowy, który potrafił rozmawiać po angielsku, więc był naszym darmowym tłumaczem.  Zakwaterowaliśmy się.

Środek nocy. Nie mogłam zasnąć. Kompletnie zero! A wiedziałam, że muszę, bo inaczej będę słaba. Ale bałam się zamknąć oczy. Kiedy próbowałam chociażby lekko przymknąć powieki, pojawiały się wilki. Ich zęby ponownie chciały mnie dosięgnąć. Trzęsłam się, spojrzałam na Roxy, spała smacznie. Jej równy oddech sprawiał, że chociaż trochę przypomniałam sobie o bezpieczeństwie.

Wstałam, wyszłam po cichu z pokoju do małego saloniku. Jedynym światłem była lampa uliczna za małym oknem. Usiadłam przy nim i wyjęłam MP3. Wpatrywałam się na bransoletkę, jakbym była zaczarowana. Bransoletka mojej mamy, czułam jej obecność. Prawie że namacalny dotyk ręki na moim ramieniu.
A jednak, to była czyjaś dłoń! Podskoczyłam, powstrzymując się od krzyku.
- O rany, uważaj!- syknął Robin.
- Ja mam uważać? Ty mnie o zawał przyprawiasz, a potem masz pretensje?!
- Dobra, cicho, bo Roxy obudzisz. Czemu w ogóle nie śpisz? Powinnaś się wyspać, a nie słuchać tych twoich 20 Hours From Merkury.
- To 30 Seconds To Mars, ośle. Poza tym, nie mogę spać, ty z resztą chyba też.
- No, a wiesz przez kogo?- odparł z ironią, pewnie gdybym lepiej widziała jego twarz, to zobaczyłabym jego kwaśny, w kompletnie jego stylu, chamski uśmieszek.
- Nie gadaj nawet, że cię obudziłam. Starałam się wyjść cicho.
- Dobra, żartowałem, tak na serio, to też nie mogłem zasnąć. To wina łóżek, na bank.
- Skąd się urwałeś? Od Afrodyty? To nie hotel, jeszcze dzisiaj spaliśmy na plaży, a ty nie możesz się wyspać na normalnym łóżku, kto by pomyślał.- prychnęłam, ten się cicho zaśmiał.
- Jak ręka?
- Beznadziejnie.- odpowiedziałam z dogłębną szczerością.- Ale była zabawa, nie ma co.
Zaśmiałam się nerwowo, gdyby to jeszcze była taka "zabawa", a to była najprawdziwsza walka o życie, nie żadne ćwiczenia praktyczne na obozie.
- Te wilki...- Zaczął Robin, a ja już wiedziałam, że teraz łatwo się nie wykręcę.- To były te same, co cię zaatakowały tamtej nocy?
"Tamtej nocy" pomyślałam, zaciskając wargi, jakbym zaraz miała się wydrzeć.
- Tak.- powiedziałam jeszcze ciszej.-Te same. Nadal nie mogę sobie wybaczyć.
- Że ją tam zostawiłaś?
Zaskoczyło mnie to pytanie. Uniosłam głowę, patrząc mu w oczy. Chciałam odczytać coś z tego jego poważnego spojrzenia.
- Skąd wiedziałeś, że zostawiłam tam mamę?
- Chejron mi powiedział.
- Chejron? Czyli on...
Zmarszczyłam brwi, nic do siebie nie pasowało.
Dopiero po chwili zrozumiałam. Tą osobą, która mnie uratowała, był centaur. Myślałam, że zginę, ale wtedy wśród tej ciemności zobaczyłam światło. Ale byłam przekonana, że to było człowiek. To był człowiek, czy mi się zdawało?
- Co on?- zapytał Robin, ale za pierwszym razem nie usłyszałam tego pytania.
Promyczek nadziei tak szybko zgasł. To nie mógł być Chejron. Austin powiedział, że zostałam dostarczona pod drzwi przez kogoś, kto potem szybko uciekł z pod szpitala. Centaur powiedziałby mi, że to on mnie odnalazł, po co miałby to ukrywać? Z tego, co sobie przypominam, to chyba go nawet zapytałam, czy może coś wie na ten temat. Czyli wróciłam do punktu wyjścia, nic nie wiem!
- Ale co on?- zapytał ponownie, wróciłam na ziemię.
- On? A nie, nic. Tak sobie tylko pomyślałam. To pewnie z tych wrażeń tracę głowę.- pokazałam trochę zmęczony uśmiech.
- Dobra, ja spróbuję zasnąć. Ty też idź do pokoju.
- Nie mogę. Nie dam rady zasnąć.
Spróbowałam zamknąć oczy, ale znowu pokazał mi się ten obraz. Błyskawicznie je otworzyłam, Robin zauważył, że coś ze mną nie w porządku.
- Co się dzieje?
Miałam ochotę pójść do kąta, ssać paluszek, jak małe dziecko i ryczeć w niebo głosy, rzecz jasna tak nie zrobiłam.
- Jak zamykam oczy widzę je, to jest straszne.
Jakkolwiek chciałam wymazać to z głowy, to nie dawałam rady. Chłopak spojrzał w moje oczy z czystą powagą.
- Czasami widzę gorsze rzeczy, jak zamknę oczy.
- Na pewno!- parsknęłam.- Jakie na przykład?
- Twoją twarz. To naprawdę okropny widok.
- No i dobrze, niech ci się śni najgorszy z koszmarów, kretynie.- uśmiechnęłam się i szturchnęłam łokciem,wstając z miejsca.- Może uda mi się zasnąć.

Wróciłam do pokoju i położyłam głowę na poduszkę, sprawdziłam jeszcze godzinę, trzecia nad ranem. Wspaniale, oby tak dalej, a zdechniesz następnego dnia! Pomyślałam przed snem i padłam, jak mucha. Grunt to pozytywne myślenie!
-------------------------------------------
To wszystko na dzisiaj! :D
Do następnego razu :* 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz