niedziela, 31 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 5: "Wystrzeliwuję moich wszystkich wrogów"

 Hej Miśki! :*
Zapraszam na kolejny rozdział. Dzisiaj będzie nieco dłuższy niż poprzednie, ale mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Bez dalszego przeciągania, zapraszam do czytania! :D
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po śniadaniu każdy miał się rozejść do swoich domków. Wtedy pierwszy raz przyjrzałam się domku Hermesa. Szczerze powiedziawszy, to jeden z najbardziej pospolitych budynków w całym obozie, miał drewniane ściany, nad drzwiami symbol boga podróży- kaduceusz. W środku był przytulny, stało tam sporo łóżek, panował tam bałagan, co mi nie przeszkadzało (ja sama osobiście nie umiem utrzymać porządku w pokoju, jak i w życiu, więc poczułam się jak u siebie). Właśnie nadchodził czas sprzątania, Roxy opowiedziała mi trochę o obozie. Dowiedziałam się, że każdego dnia odbywają się normalne zajęcia... normalne... co ja gadam?! Od kiedy nauka jazdy na pegazach, lub szkolenie technik atakowania potworów jest czymś normalnym?! Dała mi plan lekcji. W sumie, to jest coś w rodzaju szkoły z internatem dla bardzo nietypowych przypadków. Mimo to na tej liście znajdywały się również normalne czynności, na przykład właśnie sprzątanie po śniadaniu pokoi, pranie, pisanie listów do domu (to jednak mogę sobie darować...) albo gra w siatkówkę czy śpiewanie przy ognisku.
Wracając do inspekcji, która przychodziła do każdego domku po kolei i sprawdzała porządek. Wypadliśmy słabo, ponieważ grupowy od Ateny zauważył śmieci wepchnięte pod łóżka i stertę kurzu pozmiatanych pod kąt. W skali od 1 do 10 dostaliśmy 6, nie najgorzej, ale podobno za najniższe wyniki w sprzątaniu czeka sprzątanie łazienek i zmywanie naczyń po prawie 150 osobach... i to jeszcze jest okres kiedy tylko połowa obozowiczów aktualnie przebywa w tym miejscu, bo niektórzy się normalnie uczą w tym czasie i są w domu, z rodziną.
- Macie szczęście, że dzieci Hypnosa były jeszcze bardziej leniwe od was. To one będą mieli karę, a nie wy.- Pocieszył nas Andrew, dzisiejszy inspektor. Miał okulary, poważny wyraz twarzy, czarne włosy i schludnie wyglądający t-shirt obozu, jakby prasował go pół dnia.- Roxette, musisz bardziej pilnować swoich podopiecznych.
- A bo to moja wina?- rozłożyła bezradnie ręce i zrobiła maślane oczka.
Chłopak tylko spojrzał na każdego z nas, pokiwał głową i wyszedł. Gdy zamknął drzwi, nasza grupowa się odezwała.
- No dobra, mamy z głowy, już żaden frędzel nie będzie nam głowy zawracał. Mamy chwilę odpoczynku, a o 9 lekcje.
Wszyscy, jak na jeden rozkaz, rzucili się się na piętrowe łóżka. Coś w tych ludziach mi nie pasowało. Mieli chytre spojrzenia, jakby zastanawiali się jak podsadzić pod kimś petardę. Gdy się uśmiechali, to ciarki przeszywały całe ciało. Gadali ze sobą, żartowali, ale nikt nie chciał do mnie podejść, oprócz Roxy. Wszyscy inni patrzyli na mnie spode łba. Na śniadaniu byłam pewna, że mnie obsmarowywali za plecami.
Przypomniało mi się, że nie wiedziałam, gdzie mam posłanie.
- A właśnie, które łóżko może być moje?
- Możesz zająć to, nad Hansem.- wskazała łóżko na górze pod lewą ścianą.
- O nie! Nie chce jej tam.- odezwał się chłopak. Miał brązowe, krótkie włosy, kwaśny uśmiech, tak jak reszta rodzeństwa i ten tajemniczy błysk w zielonych oczach. Roxy spojrzała karcąco na niego.
- Co do mnie masz człowieku!? Czy wytłukłam ci połowę rodziny? Nie, więc czego ode mnie chcesz? Będę spać, tam gdzie mi się podoba. Mi tam pasuje spanie na piętrze.
- Przepraszam Angela, to był jednak zły...
- Dokładnie, ale to nie nowość. Jesteś do bani grupową.- burknął syn Hermesa.
- Co powiedziałeś gnoju?!- krzyknęłam na niego, podchodząc bliżej. On nic sobie nie zrobił, nadal leżał na łóżku i miał wszystko w nosie.- To jest jedyna osoba, która się mną łaskawie zainteresowała, a ty śmiesz ją tak nazywać?!
Poczułam dłoń Roxy na moim ramieniu.
- Spokojnie, nie warto.
W sumie, może miała rację? Ale po prostu nie lubię, kiedy ktoś coś takiego robi osobie, która jako jedyna w tym domu jest mi przychylna.
- Hans, nie zadzieraj z nią, nie wiesz jak skończył Dany?- Odezwał się jeden.
- Tak? A co się takiego stało?- Zapytał nieco bardziej zainteresowany.
- Jak możesz nie wiedzieć? Położyła go na kolana. Rozumiesz? Dziewczyna!-zakpił.
- Zamknąć się!- Syknęłam na obojga.
Taaa, chyba pierwsze dobre wrażenie poszło się pociąć mydłem w płynie. Po krótkim czasie poszliśmy na zajęcia. Czekała mnie lekcja starożytnej greki, w miarę szybko załapałam, może dlatego, że mam dysleksję? Podobno to w jakiś sposób pomaga. Po zajęciach każdy domek miał wolne. Postanowiłam pójść na jakiś spacer. Spotkałam Austina.
- I jak tam u Hermesa?- objął mnie jednym ramieniem, wzdrygnęłam się, bo bardzo nie lubię jak ktoś narusza moją przestrzeń osobistą. Mocniej ścisnęłam mój łuk, ale szybko skarciłam się za ten odruch. Przecież syn Apolla był dobry, nie miałabym czego się bać. Nadal miałam przy sobie broń, nie należy zostawiać cennych przedmiotów tam ,gdzie dzieci boga złodziei były w pobliżu. Chyba każde dziecko Apolla pachniało kremem przeciwsłonecznym, mimo że było chłodno, a słońce nie grzało tak ostro.
- Do bani.- opuściłam głowę.
Zatrzymaliśmy się, chłopak przystawił swoją dłoń do mojego czoła. Jego dotyk miał nietypowy wpływ na moje ciało, jakby ktoś położył mi ciepły termofor na zimną skórę.
- Nie masz gorączki, coś jednak mi nie pasuję.- zmarszczył brwi. Przeskanował mnie wzrokiem.
- A co niby?- zapytałam obojętnie.
- Nie powinnaś mi się odgryźć z ironią, tak jak dzisiaj rano?
- Oh dobra, przepraszam za tamto. Może trochę przesadziłam. Po prostu taka jestem, stare niemiłe przyzwyczajenie.
Poczułam wyrzuty sumienia. On od początku mi chciał pomóc, a ja podchodziłam do niego z ironią.
- Nie o to mi chodzi.- pokręcił głową.- Co się dzieję? To nie ta sama dziewczyna, która trafiła do szpitala.
Rzeczywiście, ale im dłużej poznaje takich ludzi jak Austin, Roxy, Sophie i nawet Robin (no dobra, naszego Riri'ego też mogę obdarzyć tym zaszczytem, niech będzie), to wtedy trudniej jest mi ukrywać co naprawdę czuję.
- Nie, po prostu miałam spinę z moim „potencjalnym rodzeństwem”- dłońmi wykonałam znak cudzysłowu. - Nie pasuję tam. W ogóle do tego obozu nie pasuję.
- Ej, nie przejmuj się.- położył rękę na moim ramieniu.- masz mnie, Robina, Sophie. Będzie dobrze. No właśnie, o wilku mowa.
Wolnym krokiem podeszli do nas Sophie i Robin.
- Co tak gruchacie gołąbki?- Zapytał ciemnowłosy. Widział, że nie jestem w humorze.
- A zastanawiamy się, kiedy skończy ci się zasób twoich płytkich żartów.- szturchnęłam go łokciem.
- No i taką cie lubię.- powiedział okularnik i znowu otoczył mnie ręką, tym razem nie było tego głupiego odruchu, co przed chwilą.- Kiedy właśnie tak reagujesz.
- Oj weź- odepchnęłam go od siebie i zaczęliśmy się śmiać.
Zaczęliśmy dłużej rozmawiać. Szybko pokazali mi resztę obozu. Weszliśmy na szczyt wzgórza, na którym stała wysoka sosna ze złotą wełną. Z opowieści Profesora Austina dowiedziałam się, że kiedyś córka Zeusa- Thalia, poświęciła się za dwójkę innych herosów. Jej ojciec zamienił ją w drzewo, fajny tatuś, nie ma co.
Dolina była piękna, tafla jeziora odbijała promienie słońca, było czuć unoszącą się w powietrzu morska bryzę pomieszaną z zapachem truskawek. Z daleka widziałam pracownie artystyczną, kuźnię, teatr, który został zbudowany na wzór greckiego amfiteatru, coś co przypominało... wulkan? A nie, przepraszam, to była ścianka wspinaczkowa z cieknącą lawą, cóż za pomyłka. Nieopodal znajdował się Wielki Dom i boisko do siatkówki. Całość robiła wrażenie, ale czy to jest naprawdę mój dom? Czy mogę czuć się tutaj bezpiecznie? Po ostatnich wydarzeniach mam sporo wątpliwości, mam nadzieję, że z czasem nabiorę więcej zaufania.
- Oj, chyba musimy wracać.- odezwała się Sophie.- Zaraz zaczną się lekcje strzelania z łuku. Zeszliśmy z górki i poszliśmy na zbiórkę.
Oczywiście się spóźniliśmy, musiałam ustawić się przed Hansem (Yh, dlaczego on nie miał pary?! A no tak, bo to dupek!). Ten zaczął mnie dźgać patykiem po plecach. Odwróciłam się do niego, wyrwałam mu badyl z dłoni i złamałam w pół. Ten tylko się zaśmiał. Musiałam się szybko odwrócić, bo poczułam ciążący wzrok Chejrona.
- A więc zaczynamy zajęcia, każdy już wziął sobie łuk i strzały, więc czas na praktykę. Każda z tablic jest w różnych odległościach od linii, początkujący niech zaczną od tej pierwszej. Będę śledził postępy i doradzał. W razie problemów, proszę się do mnie zwracać.
I znowu miałam wrażenie, że patrzy na mnie.
- Herosi! Możecie zaczynać!- krzyknął
Każdy wiedział gdzie się nadaje, ja oczywiście poszłam do pierwszej, jak poradził nauczyciel. Poczekałam na swoją kolej, przede mną był jakiś chłopak, a za mną Roxy i jakaś niska dziewczynka, miała może z 10 lat? Miała krótkie do ramion brązowe włosy, srebrne oczy i zadarty nosek. To była jedna z nielicznych córek Hermesa, widziałam ją już przy śniadaniu i podczas kontroli. Usłyszałam jej cichy głosik.
- Cześć, jestem Lucy.
Jej uśmiech nie był jak u jej braci. Był... serdeczny? Niesamowite...
- Hej... jestem Angelika.- odwzajemniłam uśmiech.
- O! Widzę, że poznałaś moją siostrę.- odezwała się grupowa.
- Ojejku naprawdę? Miło mi.- jeszcze bardziej się ucieszyłam.
- Nie miałam kiedy ci jej przedstawić, widzisz jakie akcje są u Hermesa.- odparła ze zmieszaniem. Widać, że było jej za nich wstyd, ale to nie jej wina. I tak dziewczyna daje sobie świetnie radę, ja bym tak nie umiała.
- To nic, cieszę się, że przynajmniej teraz mamy chwilę.
Po tych słowach Chejron skończył doradzać osobie przede mną, więc nadszedł mój czas. Napięłam łuk i wystrzeliłam strzałę. Trafiła nieco poniżej środka, ale to i tak nieźle jak na pierwszy raz. Chwilę później strzała zniknęła, został tylko słoty pyłek, który rozwiał się po całej polanie. Chejron tylko zmarszczył brwi i patrzył dalej.
- Mam coś poprawić?- zapytałam centaura.
- To twój pierwszy raz z łukiem?
- Tak.
Miałam wrażenie, ze nasz opiekun był myślami zupełnie gdzieś indziej. Chwilę się zastanawiał, a potem tylko skinął, żebym poszła na koniec kolejki. Popatrzyłam na Lucy. Traf był w obrębie trzeciego okręgu, nie aż tak źle, zwłaszcza, że wyglądała na młodą. Roxy trafiła w środek.
- Dobrze wam poszło dziewczyny.- odezwałam się.
- Dziękuję. Nie jestem w tym dobra, ale się staram.- powiedziała Lucy.
- Nie przepadam za tym. Wolę miecze i noże- odparła Roxy.
- Widziałam, że trafiłaś w sam środek.- pokiwałam głową z uznaniem.
- Podpowiem ci, jak chcesz poprawić celność, to przy następnej próbie wyobraź sobie tych wszystkich dupków, którzy zrobili ci na złość. To działa.- mrugnęła do mnie.
- Niech zgadnę, zawsze wyobrażasz sobie mnie, prawda? Burknął chłopak przede mną. Nie odwrócił się, więc nie zobaczyłam jego twarzy.
- Między innymi. -syknęła szarooka.
- Czemu mnie to nie zdziwiło Nishighan?- zwrócił do nas twarz. Był nieco bardziej opalony niż Roxy, miał kasztanowe oczy i czarne, przystrzyżone włosy. Na twarzy miał plamy od smaru.
- Słuchaj Smith, było mnie tak nie wnerwiać!
Podeszła do niego i oboje zmierzyli się wzrokiem, na twarzy chłopaka widniało opanowanie, a nawet złośliwy (ale jednak!) uśmiech, który wkurzał dziewczynę do granic możliwości, ciekawe o co poszło?
- Kto to?- pochyliłam się do ucha Lucy, jednak jest ktoś na tym obozie, kto byłby niższy ode mnie.
- Simon Smith, kiedyś byli dobrymi przyjaciółmi. Zaczęli się tak spierać ze sobą, kiedy pobił się z jej drugim przyjacielem od Afrodyty. Ona chyba tego nie widzi, ale Roxy strasznie mu się podoba, sądzę, że pobił się z nią, bo był najzwyczajniej w życiu zazdrosny. - zachichotała po chichu.
- Może coś w tym jest.- szepnęłam.
- Kiedy nie ma jej obok, potrafi być delikatny i troskliwy, ale przy niej staje się twardy, niewzruszony. On tak gra.- wytłumaczyła dziewczynka.
Patrzyliśmy na nich, potem nadeszła kolej chłopaka. Grupowa domku Hermesa wróciła na miejsce.
- Może uda mi się wykorzystać ta twoją niezawodną technikę.- parsknął i strzelił. Strzała nawet nie trafiła w tablicę, poleciała gdzieś dalej.
- Coś chyba nie wyszło.
- Nie moja wina, że z ciebie taki cieć!- machnęła rękoma.
Wymieniłyśmy spojrzenia z siostrą Roxy. Mała nie mogła się powstrzymać od śmiechu, w sumie się nie dziwię. Chłopak się o nią pobił, a ona mu taki ochrzan robi i nie widzi, że on się tak tylko droczy.
- Co was tak bawi?
- A nie, nic.- odpowiedziała Lucy, kołysząc się na boki.
- Właśnie widzę.- starsza siostra potarmosiła ja po włoskach.
Teraz moja kolej. Pomyślałam o tych wszystkich gnidach, które dane mi było poznać. O „Wrednej Nancy” z 3a, o chłopakach JJJ (ale ambitna ksywka, nazwali się tak, bo mają wszyscy imię na „J” ale lans!), których spotkałam na ulicy, o wrednym panu od angola (nie moja wina, że mam dysleksje, on oczywiście tego nie ogarnia, padalec!) i o Danym, który mnie dzisiaj podciął. Na końcu pokazała mi się pogoń wilków, zacisnęłam oczy. Doszłam do granicy złości. Wszystko zostało mi zabrane. Jestem tutaj, aby nauczyć się bronić i walczyć. Wystarczy, że emocje zamienię w siłę.
Przepełniona złością i żalem puściłam mocno naciągniętą strzałę. Usłyszałam cichy świst. Nie dość, że trafiłam w środek tarczy, to na dodatek przebiłam ją na wylot. Po chwili zniknęła.Oczywiście nie obyło się bez spojrzeń zdumionych półbogów.
- Kogo musiałaś sobie wyobrazić, aby z takim impetem strzelić?- spytała zaskoczona (nie bardziej ode mnie) Roxy. Nie odpowiedziałam, nie mogłam niczego z siebie wydobyć. Odwróciłam się w stronę Chejrona.
- Możesz pójść do czwartej tablicy.
Powiedział to zbyt głośno. Wokół mnie rozbrzmiały szepty obozowiczów. Coś ze mną jest ewidentnie nie tak!
- Gratulacje Angela!- rozpromieniła się Lucy.
- Niebywałe.- rzekła z podziwem Roxy, klepiąc mnie po plecach.- Dobra robota!
Szłam bez słowa do czwartej kolejki. Tablica była zdecydowanie dalej, niż poprzednim razem. Mijając trzeci rząd herosów, ujrzałam Sophie, Jej oczy były wypełnione podziwem, uśmiech miała od ucha do ucha. Na końcu czwartego wężyka osób stał Robin. Zaczął teatralnie klaskać, na szczęście prawie bezdźwięcznie.
- No nieźle, gdzie ty się tego nauczyłaś?- spytał z uznaniem w głosie.
- N-nie wiem.- wydukałam, patrząc to na łuk to na moja wolną rękę.- Na prawdę nie mam pojęcia. Może jestem córką Apolla?
-Nie wykluczone.
Nagle chłopak szerzej otworzył oczy.
-Co ci? Co tak się patrzysz?
- Czy mi się wydawało, czy właśnie przed chwilą w twoim kołczanie pojawiły się dwie strzały?
- Co ty bredzisz? To prawda, jak wzięłam obie te rzeczy ze zbrojowni, to były tylko dwie, właśnie się zastanawiałam skąd mam wziąć następ...- sięgnęłam ręką do pojemnika. Ku mojemu zaskoczeniu złapałam drewniane pociski.
- Ale...skąd to...
- To ciekawe- powiedział czarnowłosy.
- Ciekawe?! To niemożliwe!- szybko schowałam je do etui.
Cała kolejna już skończyła turę. Robin strzelił w drugie od środka pole, kiedy ja strzeliłam kolejny raz trawiłam w dziesiątkę. Kiedy poszłam na koniec, Riri poprosił mnie, żebym podała mu jedną swoją strzałę.
-Broń jest dziełem któregoś z bogów, prawdopodobnie Artemidy albo samego Apolla.
- Skąd ty to wiesz?
- Jestem synem Hekate, ona jest boginią między innymi magii, a ten przedmiot emanuje jakąś mocą. W tobie też ją wyczuwam.
- Że niby we mnie?! Co proszę?
- Ciszej, nie chcesz chyba, żeby wszyscy się tym tak interesowali.
- Nic z tego nie rozumiem, dlaczego właśnie ja?
Po skończeniu tych zajęć były lekcje mitologii greckiej. Każdy znał historie bogów od deski do deski. Sama bardzo się tym interesowałam, więc też dobrze mi szła nauka. Potem był obiad, kolejna ofiara dla ojca, który ma mnie głęboko w dupie i kolejne zajęcia. Kiedy mieliśmy chwilę wolnego, poszłam sobie na plażę.
Było tam cicho i spokojnie, właśnie zachodziło słońce. Pamiętam moje pierwsze, a zarazem jedyne wakacje nad wodą. Wtedy jeszcze mieszkałyśmy z mama u dziadków. Za oszczędności wyjechałyśmy do Bostonu. Miałam 10 lat. Spacerowałyśmy razem po plaży i tak jak tego dnia oglądałyśmy zachodzące słońce. Niebo było przeplatane kolorami tęczy. Pamiętam naszą rozmowę, jakby to było wczoraj.
- Mamo, nie jesteś na mnie zła?- zapytałam z wątpliwością. Spacerowałyśmy po cieplutkim piasku. Mama zatrzymała się i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Czemu miałabym się gniewać kochanie?
- Wyrzucili mnie ze szkoły. Gdzie nie pójdę, są same problemy ze mną.
Wtedy mama przykucnęła i mocno mnie przytuliła.
- Malutka, nic się nie dzieje be z powodu. Nie jestem zła, pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Znalazłam ci nową szkołę nie daleko, teraz nie mamy się czym martwić. Mamy czas wolny i jesteśmy razem.
Potem pocałowała mnie w czółko. Zawsze tak robiła, kiedy było mi smutno, poprawiało mi to humor. tamtym razem było podobnie, uśmiechnęłam się. Stałyśmy bez ruchu, zapatrzone w taflę wody.
Kiedy pojawiło się to wspomnienie, poczułam ucisk na sercu. Cała rozpacz w nim chowana eksplodowała potokiem łez. Upadłam kolanami na piasek i zakryłam twarz dłońmi. Teraz nie mogłam się powstrzymać od płaczu, nie tym razem. Byłam sama, a kiedy nikogo przy mnie nie ma, trudno mi jest okłamać samą siebie. Poczułam ból. Nie do opisania. Jakby twoja dusza została poszarpana na drobne kawałki. Nie cofnę czasu. Już nigdy jej nie zobaczę. To koniec. Straciłam jedyną osobę, dla której byłam skarbem. Nie byłam ważna dla nikogo innego. Nie wiedziałam co dalej. To miejsce ma mi zastąpić mój dom? Nie pasuję tutaj. Ta bezradność sparaliżowała mnie. Nie mogłam się podnieść. To uczucie, które przygniatało mnie do ziemi nie odpuszczało. Łzy ściskały moje gardło, ledwo udawało mi się oddychać. Chyba trwałabym w tym bezruchu do końca dnia, jednak z odrętwienia uratował mnie czyiś głos.
- Angela?
Byłam taka zdruzgotana, że nie mogłam odróżnić głosu. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Przestraszona odkryłam twarz. Zobaczyłam Sophie. Objęła mnie. Ścisnęłam ją mocno.
- M-moja mama... ja... nie mogę...- powiedziałam łamiącym się głosem. Nie umiałam niczego wykrztusić. Córka Demeter pogłaskała mnie po głowie.
- Nie musisz nic mówić.- Wyszeptała, jej łzy skapywały mi na rękaw koszulki.- Wiem, co czujesz. Każdy z nas przeżył straszne rzeczy.
Pomogła mi wstać. Otarła mi łzy, swoje również. Znowu się przytuliłyśmy. Za jej plecami widziałam Austina i Robina. Szli w naszym kierunku. Wiedzieli co się stało. Złotowłosy uścisnął nas obie.
- Będzie dobrze dziewczyny.- uspokajał nas swoim kojącym głosem. Teraz potrafiłam mu uwierzyć.
Robin stał z boku. Pierwszy raz zobaczyłam na jego twarzy zmieszanie, był... bezradny. Może on jest taki jak ja? Może również udawał? Nie wiedziałam co robię, ale wyciągnęłam do niego moją trzęsącą się rękę. Syn Hekate na początku był zaskoczony, po czym się uśmiechnął.
- No ch-chodź.- przyciągnęłam go do nas. Zrobiło mi się ciepło. Byliśmy razem.
- Czemu nikt mnie nie zaprosił?!- krzyknęła z daleka Roxy. Obok stała Lucy, trzymały się za ręce. Starsza siostra szepnęła parę słów do młodszej. Podbiegły i rzuciły się na nas. Straciliśmy wszyscy równowagę i spadliśmy na piasek. Zaczęliśmy się śmiać, śmiać przez łzy. Nie umiałam określić, czy tym razem były to nadal łzy smutku czy może już łzy szczęścia. Wiedziałam jedno. Jednak los trochę wynagrodził mnie za te moje życie. Po raz pierwszy miałam prawdziwych przyjaciół.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Koniec na dzisiaj :)
Zapraszam do subskrybowania, niedawno powiązałam moje konto Google+, tak jak poradziła mi to pewna czytelniczka (Bardzo za to dziękuję :*). Korzystam z każdej rady, dlatego zachęcam do pisania opinii na temat mojego bloga! To jest bardzo pomocne ;) 
Dziękuję i pozdrawiam Was! 
Teddy

2 komentarze:

  1. Genialne ** Wciągnęło mnie do reszty, nie mam się nawet do czego doczepić... Gratuluję talentu :)
    Iza
    izuunka.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń