sobota, 23 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 4:„Modlę się o łaski mojego tatusia”

 Hej Miśki!
Sobota i to nie byle jaka! Dzisiaj odbędzie się finał Eurowizji 2015! Życzę powodzenia naszej Monice :). Mam jednak nadzieję, że znajdziecie czas na kolejny rozdział mojego opowiadania. W tym rozdziale będzie całkiem zabawnie, dowiecie się kim jest osoba, która zaskoczyła Angelikę w stajni i poznacie grupową domku Hermesa. Zachęcam do komentowania i subskrybowania mojego bloga! To mnie bardzo motywuję ;). Zapraszam na kolejny rozdział!
 ---------------------------------------------------------------------------------
Zdjęłam rękę z łba konia. Trochę się zdziwił, ale o dziwo się nie spłoszył. Osoba, która stała pod drzwiami, podchodziła do mnie. Chłopak był wysoki, rzecz jasna wyższy ode mnie. Chyba każdy na tym obozie jest wyższy! Jego gęste, czarne włosy nieco przysłaniały chłodne, niebieskie oczy, które przeszywały mnie na wylot.

- Zastanawiam się tylko, jak ci się udało go oswoić?

Obserwował mnie bacznie z założonymi rękami.

- Szczerze... ja też.- odpowiedziałam ze zmieszaniem.

Popatrzyliśmy oboje na pegaza, ten spokojnie stał i nic sobie nie robił z naszej obecności.

- Angel jest bardzo odważnym pegazem, ale nie daje się oswoić byle komu.

- Chwila kolego, uważasz, że jestem byle kim?- Spoważniałam i zmierzyłam się z jego hipnotyzującym spojrzeniem. Nikt nie będzie mnie oceniał! Dobra, przeginam, ale po prostu nie lubię, kiedy ktoś próbuje mnie tak drażnić.

- Nie no, skądże znowu? Ten pegaz się bardzo dobrze zna na ludziach.

- No ja myślę.- kiwnęłam palcem- Jestem Angela Willows.

- Robin Rose.

Podaliśmy sobie ręce, jego dłoń była zimna, ale nie aż tak jak moja. Ja mam tak od dziecka, zawsze mi marzną ręce, stopy i nos, już nic na to nie poradzę. Oczywiście chłopak musiał zwrócić na to uwagę, jakżeby inaczej jasny gwint!?

- Ale nie wydaje mi się ,że jesteś jakaś szczególnie rozsądna. Masz lodowate dłonie i nie masz bluzy.- Uśmiechnął się i podniósł jedną brew do góry.

- A ty co? Moja niańka?- Udałam nadąsaną i oparłam obie ręce na biodrach.

Obozowicz jakby się zamyślił, może skończyły się jego elokwentne zaczepki? Mam nadzieję, bo jak nie ,to chyba wiem na kim przetestuję swój nowy łuk...



W końcu się odezwał.

- Kto jest twoim boskim rodzicem?- zapytał, nadal krzyżują ramiona.

- Bo ja wiem? - odpowiedziałam łagodniej- mój tatuś powinien już dawno się o mnie upomnieć.- spojrzałam wymownie w sufit, usłyszałam jego cichy chichot, chyba zaraz naprawdę wyciągnę parę strzał!

- Co cię tak bawi do cholery?!- podeszłam do niego bliżej- Mam czymś uwaloną twarz że się tak gapisz?!

Stanęłam bardzo blisko, był wyższy ode mnie przynajmniej o półtorej głowy. To było bardzo głupie zagranie z mojej strony, mógł zauważyć, że przed chwilą uroniłam parę łez, a tego bardzo bym nie chciała. Na szczęście chyba niczego nie spostrzegł...albo udawał, ale to i lepiej. Nadal bawił się w najlepsze, czemu ten człowiek umie tak wyprowadzić mnie spod kontroli?! Muszę się ogarnąć, nie mogę pozwolić ,żeby jakiś mądrala mnie dekoncentrował. Udało mi się uspokoić, rozluźniłam dłonie, już nie zaciskałam zębów i nie marszczyłam brwi, ale nadal czułam gorące poliki. Chłopaki często mnie złościli, ale kiedyś to mnie tak bardzo nie ruszało... może po śmierci mamy coś we mnie pękło?

- Jesteś taka, jak powiedział Austin. Fajnie jest się z tobą podroczyć, grasz twardą sztukę.- Uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie był podobny do ciepłego uśmiechu syna Apolla. Szczerzył się tajemniczo i łobuzersko, no cóż, niektórzy tak mają.



O wilku mowa, właśnie do stajni wpadł nasz profesorek od siedmiu boleści!

- O Riri! Widzę, że już poznałeś Śpiącą Królewnę!- wesoło do nas machał.

- NIE NAZYWAJ MNIE TAK!- oboje krzyknęliśmy do Austina, tak głośno, że pegazy zaczęły wierzgać i wiercić w boksach.

- Nie krzyczcie, zwierzęta płoszycie.- wybuchnął śmiechem.

Ja i Robin spojrzeliśmy po sobie, tym razem myśleliśmy prawdopodobnie o tym samym...aby udusić tego lizusa! Potem jednak tamten znowu się uśmiechnął.

- Śpiąca Królewna powiadasz?-skrzyżował ręce i znowu się tak idiotycznie uśmiechnął.

- Riri, oj jak słodko.- zrobiłam maślane oczka jakbym patrzyła na małego kociaka bawiącego się kłębkiem wełny. Tym razem chyba wygrałam, heros jakby przygasł, przekręcił głowę w stronę Austina, jakby mnie obok nie było. Dobra, przesadziłam, trochę powagi Angela, to mogą być jedyne osoby na tym obozie, które jeszcze nie wiedzą jakim fatalnym przypadkiem jestem, więc muszę to wykorzystać.

- Ej nie przesadzaj, takiej ksywki to nawet Bond by się nie powstydził.- zaczęłam żartować i uśmiechać się. Znowu się do mnie odwrócił, chyba już się nie fochał.

- Ale ty mi na księżniczkę wcale nie wyglądasz, wiesz? - dalej próbował mnie zaczepiać.- Przypominasz raczej obrzydliwą ropuchę.

- Brawo, jeden, który to zauważył! Wygrywasz wycieczkę do kurortu we Włoszech!- zaczęłam teatralnie klaskać, odwróciłam się do blondyna- Bierz z niego przykład Profesorze Austin!

- Widzę, ze świetnie się dogadujecie- uśmiechnął się i mrugnął- musimy iść do jadalni, zaraz będzie śniadanie.



Wyszliśmy wszyscy ze stajni. Szłam pośrodku, oczywiście najniższa, najwyższy był Riri, ale Austinowi nie wiele brakowało. Tylko ja musiałam się urodzić takim kurduplem? Podobno małe piękne, tak?! A gówno prawda!



Mijaliśmy domki, kiedy zawołała nas Sophie.

- Tu jesteście! Wybacz Angela, że nie nie pobiegłam za tobą, ale grupowa poprosiła mnie o przysługę i nie mogłam jej odmówić.

Podeszła do nas bliżej. Chłopaki popatrzyli na mnie, pewnie zastanawiali się o jakim bieganiu ona mówi. Wolałam nie wracać do tematu świecącej broni.

- Grupowa?- szybko spytałam, aby uniknąć rozmowy o mojej ucieczce ze zbrojowni.

- Każdy domek ma swojego grupowego bądź grupową. Ta osoba nadzoruje swoje rodzeństwo i jest ich przedstawicielem na poważnych zebraniach, które odbywają się tam- wskazał ręką na większy od wszystkich innych domków w obozie- Wielkim Dom.

- Dziękuję profesorze za te niezbędne wyjaśnienia, czy to część kolejnego testu?

Chłopak zaśmiał się, tym razem odezwał się Robin.

-Twój nauczyciel zapomniał wspomnieć, że jak to pan określił: „poważne zebrania”- wykonał gest palcami- odbywają się w świetlicy przy stole do pong-ponga.

Ja i córka Demeter parsknęłyśmy śmiechem. Dziewczyna wlepiła wzrok w blondyna, a ten z kolei był czerwony. Dziwne, jak ja go gasiłam, to on nic sobie z tego nie robił, a jak robił to niebieskooki, to nagle jego twarz zamieniała się w dużego rozmiaru pomidora. Złotowłosy odchrząknął i zaczął gestykulować, mówiąc dalej.

- A żebyś wiedział paniczu Rose, na tych spotkaniach rozmawiamy o bardzo ważnych rzeczach, sam o tym dobrze wiem, bo przychodzę na nie regularnie

- A po co? Podajesz tam dietetyczną colę?

Austin dał Robinowi kuksańca, po czym wszyscy znowu wybuchnęliśmy śmiechem.



Doszliśmy na miejsce, jadalnia tak naprawdę była czymś w rodzaju pawilony, nie było ścian, tylko podłoga (która z niewiadomego powodu miała dziurę, ale okeeeej) parę kolumn podtrzymujących dach i marmurowe stoły oraz siedziska.

- Każdy ma swój stolik, w zależności do jakiego domku należy,- powiedziała Sophie, wskazując ten najbardziej zatłoczony.- ty musisz usiąść tam.

- A nie możemy jeść razem, we czwórkę, przy jednym stole?- zapytałam.

- Wiem, że będziesz usychać z tęsknoty, ale takie są tutaj zasady.- odezwał się syn Apolla.

-Poznasz dzieci Hermesa, tylko uważaj na kieszenie!- ostrzegła mnie złotowłosa.- Mogą ci coś zwinąć, jak się przytrafi dobra okazja.

- Nie mam niczego przy sobie, ale dzięki.



Każdy z nas podszedł do wybranego stolika. Poczułam się trochę spięta, wszyscy przy stoliku Hermesa byli zabawni, ale coś mi się nie podobało. Zastanawiałam się, jak zostanę przez nich przyjęta. Znalazłam się parę kroków od moich przypuszczalnych braci i sióstr i nagle zrobiło się cicho, pewnie zauważyli, że do nich zmierzam. Potem jedna osoba wstała. Dziewczyna spięła swoje brązowe włosy w kucyk, pojedyncze kosmyki opadały jej na szare oczy. Miała nie byle jaką opaleniznę i mięśnie oraz bardzo wąskie usta, jak się uśmiechała, pokazywała perłowe uzębienie.

- Witaj, jestem Roxette, ale wolę jak się mówi na mnie Roxy. Jestem grupową domku 11. Powstańcie i przywitajcie się z nową siostrą!- powiedziała zachęcająco, ale chyba nikomu nie garnęło się do takiego wspaniałego powitania.- No, na co czekacie? Wstajemy!- Krzyknęła, wszyscy obozowicze zwrócili twarz w jej kierunku, ale ją chyba to nie obchodziło. Mnie to jednak wprawiło w zakłopotanie, nie lubiłam takiego ogromnego zainteresowania moja osobą. Powstali i odkrzyknęli bez entuzjazmu: „Cześć i czołem siostro!”

- Miło mi was poznać, ale nie jestem jeszcze... jak wy to mówicie??- podrapałam się po głowie.

- Uznana?- ktoś dopowiedział.

-No, dokładnie. Nie wiadomo czyim dzieckiem jestem



Nagle zapadła dziwna atmosfera. Powiedziałam to chyba za głośno, ponieważ wszystkie osoby nadal się na mnie patrzyły. W ich spojrzeniach można było zobaczyć intrygę. Chyba nie należało do codzienności to, że przyszły heros nie został jeszcze uznany, ale ja (oczywiście ja!) musiałam być wyjątkiem. Nagle do pawilonu przyszedł jakiś w połowie koń, a w połowie człowiek... chwila, CO?! Wytrzeszczyłam oczy, tym razem nikt, oprócz mnie (oczywiście...) się nie zdziwi. Taka sytuacja była, jak widać, absolutnie normalna, że przy jedzeniu będzie nam towarzyszyć... centaur?

- To tylko Chejron, wicedyrektor obozu. Jak będziesz miała kłopoty, wal do niego.- mrugnęła do mnie Roxy.- Usiądź, pewnie ma nam coś ważnego do powiedzenia.



Przysiadłam się obok grupowej. Centaur zaczął monolog.

- Proszę o cisze. Chciałbym przywitać nowych obozowiczów. Niech ci wstaną.
Wstałam ja i cztery inne osoby, trzy dziewczyny i jednego chłopaka. Każdy z nich siedział przy innym stole, znaczy, że zostali już uznani. Kurna, to tylko ja nie mam szczęścia!

- A więc witam drodzy herosi! Jestem Chejron, koordynatorem zajęć na obozie. Jak macie jakieś problemy, to zawsze możecie przyjść do mnie.- mówiąc to, zwrócił wzrok w moim kierunku. Ta, on wiedział, że będą ze mną problemy.- możecie już usiąść.

Znowu spoczęłam na moim miejscu. Obozowicze, którzy siedzieli przy tym samym stole co ja, zaczynali coś między sobą szeptać. Miałam wrażenie, że rozmawiają o mnie.

-Teraz czas na ogłoszenia. Za cztery dni zaczną się Wielkie Dni Bogów, coś w rodzaju Bożego Narodzenia. Jutro, ci którzy mają ochotę, mogą wyjechać do Obozu Jupiter na spotkanie z przyjaciółmi, jednak na Wigilię wracacie z powrotem tutaj. Zachęcam również do wyjazdu poza teren obozu do rodziny, chociaż wiem, że większość z was jest całorocznych. Jeśli chcecie gdzieś jechać, to proszę zgłosić to do ochroniarza. Nowych herosów poinformuję, że można go znaleźć w Wielkim Domu.

Czyli można się stąd ruszyć, ciekawe czym jest Obóz Jupiter? Może kiedyś tam się wybiorę? Ale to potem, jak wszystko się uspokoi i poznam lepiej to miejsce.

-Możecie już zacząć nakładać jedzenie na ofiarę. Smacznego.- skończył centaur.



Wszyscy wstali i poszli w kierunku paleniska, mieli pełne talerze różnych smakołyków. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jaka jestem głodna i spragniona.

- Jaka ofiara? Czemu wszyscy wstają?- szturchnęłam lekko grupową, która również kierowała się w tamtą stronę.

- Wrzucamy do ognia pokarm, który trafia jako ofiara dla naszych rodziców. Wtedy składamy także modlitwę.- tłumaczyła mi, a ja napełniałam swój talerz udkami z kurczaka.

- Mam wszystko wrzucić do ognia?- pytałam w drodze

- tak, potem rzecz jasna możesz zjeść co tylko zachcesz.



Z półmiska zniknęła cała potrawa. W powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa, to chyba dobrze. Zmówiłam modlitwę o mamę. Zapytałam o to, czy jest jej dobrze w tym miejscu, gdzie teraz się znajduje. Według mitów powinna trafić do Elizjum. Nie znam wspanialszej kobiety od niej. Kolejny raz zakręciła mi się łezka w oku, ale teraz mogłam udawać, że to przez dym. Pomodliłam się też o to całe „uznanie”. Nie chciałam tkwić w niepewności. Chciałam poznać ojca.
---------------------------------------------------------------------------------------

To tyle na dziś.
Cieszę się z tego, że jest was tutaj coraz więcej ;).
Mam nadzieję, że wam się podobało :).

Teddy 

5 komentarzy:

  1. Mój RiRi <3 Zaczynam być zazdrosna o niego ;-; Co tu się rozpisywać... Rozdział super jak zawsze <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hahah tak! :D Dzięki <3 a gdzie nowy rozdział Mercy? ;-;

      Usuń
  2. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciekawe... bardzo ciekawe! Tylko te odstępy między linijkami... ciężko się czyta na dłuższą metę. Ale sama treść mnie zaintrygowała. Powoli zaczynam domyślać się, kto jest ojcem głównej bohaterki... albo nie, dowiem się w swoim czasie. I już zaczynam myśleć nad nazwą shipu - Anro? Anri? XD Szkoda, że nie masz konta połączonego z G+, byłoby łatwiej Cię obserwować xD

    Dobra, będę podła i się zareklamuję - piszę bloga z koleżankami, nie o tematyce PJ, ale... no, też fantasy. akcja-wieloswiat.blogspot.com Gdybyś chciała wyrazić opinię o naszych notkach, zapraszam!

    Życzę weny i pozdrawiam!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za opinię :D
      Racja, z tymi przerwami jest bardzo słabo, próbowałam na wiele różnych sposobów je zwiększyć, ale jak na załączonym obrazku widać, nie udało mi się w ogóle! xD
      Ja to lubię robić takie szacher-macher i mogę się nawet założyć, że kiedy dowiesz się kim jest jej boski rodzic, to się bardzo zaskoczysz ;)
      Z chęcią poczytam Waszego bloga :D

      Usuń