niedziela, 3 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 1: "Jak nokautuję dwóch dżentelmenów, będąc w piżamie."

 Hejka Miśki ;) 

To znowu ja, mam dla was pierwszy rozdział "Angeliki". Jeśli nie przeczytaliście pierwszego posta, to radzę to zrobić. Tam macie krótki opis tego, o czym będę pisać no i napomknęłam parę informacji o sobie :D. 

To ja już nie zanudzam, życzę miłego czytania :).

-------------------------------------------------------------------------------------------

Słońce wpadało do pokoju przez szpary w żaluzjach, zapowiadał się słoneczny, chociaż zimowy dzień. Była sobota dwunastego grudnia, lecz dla mnie to nie oznaczał dzień bez żmudnej pracy.

Wstałam z łóżka. Była 5:30 i zbliżał się czas mojej pomocy w hotel. Tak, to jest hotel, a tak dokładnie hotel "Black Pearl" znajdujący się na obrzeżach głośnego Nowego Jorku. Od razu uprzedzam, nie mieszkam jak jakaś wielka gwiazda muzyki w pięciogwiazdkowej kwaterze z widokiem na rozciągające się centrum miasta.... nic z tych rzeczy, można sobie pomarzyć! To miejsce jest wielką ruderą na uboczu ogromnego miasta.

Szybko się przebrałam w czarny podkoszulek, nałożyłam koszulę w kratkę i jeansy. Na szczęście miałam włosy w miarę przybliżone do pierwotnego wyglądu, więc tylko parę razy przeciągnęłam po nich szczotkę i wybiegłam z pokoju, nie jedząc śniadania.

-Jeszcze fartuch! Dziewczyno myśl! Ekstra, zaraz się spóźnię!

Włożyłam jeszcze raz kluczę do zamka mojej kwatery i przekręciłam. Wpadłam do pokoju tak szybko jak z niego poprzednio uciekłam i złapałam mój czarny fartuch z logiem hotelu. Znowu przekręciłam klucz w zamku i pobiegłam do windy,

-Błagam, niech będzie w okolicach 20 piętra!

Skąd! To moje za przeproszeniem psie szczęście! A niech to szlag! Musiała być ma parterze!? Pobiegłam schodami, jak dobrze mieć 6 z wf-u! Mijałam kolejne piętra jak burza. Kiedy znalazłam się na samym dole, pobiegłam do baru szukając mojej mamy. Jej włosy były spięte w kok. Miała brunatne oczy, często patrzyła na świat zamyślonym spojrzeniem, pełne, naturalnie czerwone usta i malutki nosek. Była bardzo wysoka, dlaczego ja taka nie mogę być! Jej nogi były długie i zgrabne, stopy odziała w czarne, hotelowe pantofle. Nosiła niewyszukane spodnie i niebieską koszulkę. Na sobie miała również taki sam fartuch, jak ten, który trzymałam w dłoni.

-Jak dobrze, że jesteś, teraz twoja kolej.- Uśmiechnęła się do mnie z ulgą, wiedziałam, ile ją to wszystko kosztuje, robiła wszystko, aby utrzymać nas obie przy życiu. Jestem jej za to dozgonnie wdzięczna i za wszelką cenę starałam się jej w tym wszystkim jakoś pomóc. Nasza sytuacja nie była prosta...

-Które piętra mam posprzątać?

-Zostały jeszcze te od czternastego piętra wzwyż.

-Dobrze mamo.

-Dziękuję ci Angeliko, zajmę się teraz barem, jak skończysz, będziesz miała już czas dla siebie aż do 15:00. Pamiętaj, jutro świętujemy twoje urodziny!

-Tak mamo pamiętam. -Uśmiechnęłam się do niej i puściłam jej oczko. Wzięłam od niej miotłę i zmiotkę. Zaczęłam mój rutynowy dzień.

Podjechałam sobie windą, tym razem zatrzymała się na osiemnastym piętrze, więc musiałam chwilę poczekać.... eh ten mój fart! Zabrzmiał sygnał i drzwi się otworzyły. Za każdym razem, gdy nią jechałam, modliłam się w duchu, aby ten gruchot się nie zaciął. Cały czas coś trzeszczało, stukało i zagłuszało irytującą melodyjkę lecącą w tle. Uf, udało mi się, dojechałam na czternaste piętro i wzięłam się do pracy. Czas zleciał szybko, ponieważ ten hotel nie był za bardzo obleganym obiektem w Nowym Jorku.

Po sprzątaniu skoczyłam do pokoju po moją gitarę, która kiedyś była własnością mojego dziadka, moją starą MP3 i słoik na napiwki. Przespacerowałam się parę kilometrów, aby znaleźć jakieś tłoczne miejsce w mieście i zaczęłam tam grać i śpiewać. Niedaleko widziałam, trzy znajome mi postacie.... błagam tylko nie oni!

No niestety, tak, to byli oni. Trzech chłopaków z mojej klasy zmierzało w moim kierunku. Jeden z nich to był Jack, był wysoki jakby w wolnej chwili podjadał drożdże. Miał czarnego irokeza, kolczyk w nosie i okulary przeciw słoneczne.... tak, w zimę także je zakładam, co za frajer! Drugi był nieco otyły, podobny wzrostem do tego pierwszego. Miał długie, ciemne włosy, w dłoni trzymał hamburgera z Burger Kinga, typowe! On to by tylko żarł jak głupi! Miał na imię Joseph. Ostatni wyglądał przy nich jak kurdupel, chociaż i tak był wyższy ode mnie, eh.... nawet nie skomentuję jego wyglądu.

-Oh popatrzcie, jak kochana córunia pomaga mamuśce zarobić!- Wskazał na mnie Joseph swoją kanapką.

-Te, może wróć do tego swojego hoteliku i pozamiataj, co? A nie szlajasz się po mieście!

Miałam ochotę mu powiedzieć, że właśnie to zrobiłam, ale to nie było zbyt ostre, musiałam zrobić coś innego. Zaraz im tak przywalę, że stoczą się na chodnik i zakryją się nogami!

-Wracaj do swojej biednej matki! To chyba jedyna osoba, która cię w ogóle potrzebuje!- krzyknął najniższy o imieniu Josh.

O nie... tego było za wiele. Mogą nawrzucać na mnie, ale nie na moją matkę! Brzdąknęłam ostatnią strunę. Podeszłam do nich i miałam zrobić im niezłe lanie, ale wtem stało się to co zwykle.

- AAAAAAAAAAAAAAAAAAAA!!!!!! BŁAGAM NIE! JUŻ IDZIEMY!!!!- zaczęli piszczeć jak małe dziewczynki i odsunęli się ode mnie.

-Masz hajs! Zostaw nas, proszę!!- lamentował chłopak z irokezem, rzucając mi jakieś drobne. Wszyscy uciekli... dosłownie! nawet przechodnie gdzieś zniknęli i to najwyraźniej w promieniu dobrego kilometra. Zawsze mnie to zastanawiało, dlaczego tak się dzieje, może po prostu urodziłam się w celu zastraszania moich wszystkich wrogów? Lista takich osób była całkiem spora, więc to było bardzo prawdopodobne.

-Ale.... super...- pozbierałam kasę z chodnika i wzięłam moje wszystkie rzeczy. Pomyślałam, że warto już wracać.

Jak dotarłam na miejsce, była już 14:50. Za dziesięć minut miałam pomagać w obsłudze klienta, więc powoli się przygotowywałam w naszej toalecie. Odłożyłam instrument na miejsce, spięłam włosy w kucyk i zjechałam windą na sam dół.

Przy blacie recepcji stała pani Rose. Miała krótko obcięte włosy, czarne jak węgiel. Oczy miała kolory koron drzew w różnych porach roku, złocisty, niczym liście jesienią, albo zielony jak rośliny wiosną. Albo mi się zdawało, albo w zależności od humoru, zmieniała się ich barwa. Miała fartuch z napisem "Black Pearl Hotel" i granatowe jeansy. Rozmawiała z jakimiś dwoma facetami. Bardzo dziwne, kto o zdrowych zmysłach, będąc człowiekiem biznesu, przyjechałby do takiego zadupia?! Dobra, nie było czasu, żeby o tym gdybać. Podeszłam do pani Rose.

-O, dobrze, że już jesteś. Zaprowadź panów do pokoju nr 13. Weź ich torby.

-Zrozumiano proszę pani!- Żartobliwie zasalutowałam z uśmiechem. Lubiłyśmy się tak bawić, że ona jest jakimś oficerem, a ja jej podwładnym słuchającym jej poleceń. Wzięłam bagaż i poszliśmy do windy. Weszliśmy do środka, jechaliśmy ją w milczeniu. Zawsze ludzie, którzy zamawiali pobyt w tym miejscu byli bardzo rozmowni. Im chyba nie było raźno do gadania, więc wolałam się nie odzywać. Jeśli miałabym coś do nich powiedzieć, musiałabym podnieść wyżej głowę. Mieli chyba 180 cm wzrost! Ja nie mogę! Czy tylko ja jestem taka niska!? Nosili okulary, wyglądem przypominali "Facetów w Czerni". Może postanowili odpocząć od tego zgiełku, który jest w Nowym Jorku codziennością? Kto ich tam wie!?

Drzwi się otworzyli i zaprowadziłam ich do pokoju numer 13. W końcu jeden z nich się odezwał.

-Dziękujemy panieneczce.- powiedział, uśmiechając się chłodno. Głos miał, jakby stłumiony, ale za razem szorstki, nalegający.... nawet nie wiem jak to nazwać, ale na pewno nie był przyjazny. Zamknęli za sobą drzwi, a ja wróciłam na dół. Trochę się jeszcze napracowałam, o 18:00 miałam już wolne. Ucięłam sobie drzemkę. Dałam się ponieść przez rzekę koszmarów. Gdy się obudziła, zobaczyła mamę siedzącą na łóżku obok, była bardzo zmęczona.

-Znowu miałam te koszmary. Jestem jakaś nienormalna!- powiedziałam z żalem.

-Jesteś jedyna w swoim rodzaju, nie przejmuj się to, to tylko sny.- pocieszyła mnie z troską w każdym słowie.-O to, to się nie martw. Jak tam klientela dzisiaj?

- Nie było ich za dużo. Jedynie co mnie zdziwiło, to ci dwaj, widziałaś ich?- spytałam.

-Tak, masz rację, bardzo dziwne....- zamyśliła się i znowu popatrzyła swoim analizującym wzrokiem.- Ja już idę powoli spać, padam z nóg.- powiedziała mama, wysilając się na uśmiech. rozpuściła włosy i położyła się. Wzięłam słuchawki oraz MP3 i zaczęłam słuchać swojej ulubionej muzyki. Moje ukochane zespoły! Od czasu do czasu miło tak odlecieć w świat muzyki. Potem poszłam się umyć, poczułam się senne, więc poszłam w ślad mojej mamy.

Śnił mi się las. Księżyc wisiał na niebie otoczony gwiazdami. O nie.... tylko nie to.... ten sam sen co zwykle, byłam tego pewna. Już wiedziałam co mam robić. Zaczęłam bez opamiętania biec w dowolnym kierunku. Słyszałam szepty.

-Poddaj się, i tak nie wygrasz. Ciągle uciekasz, ale nie ominie cię twój los. Są coraz bliżej.... bliżej....

Wilki. Były niedaleko, z każdym krokiem zbliżały się do mnie. Szelest ściółki zdradził ich obecność. Nie patrzyłam za siebie. Za bardzo się bałam. Zaczęły ujadać, było ich chyba z tuzin. Zaszły mi drogę. Pułapka. Nic nie mogłam zrobić. Zatrzymałam się, zatoczyły wokół mnie wielki okrąg. Ich złote oczy przeszywały mnie na wylot. Zamurowało mnie jak za każdym razem. Nie mogłam wydukać ani jednego słowa.

-Czekamy na ciebie.- warknął największy z watahy, po czym zwierzęta zaczęły zmierzać w moim kierunku. Zacisnęłam oczy. Nagle po otworzeniu oczu znalazłam się znowu w hotelu. Było jednak coś nie w porządku.

- Angela! Obudź się, szybko!

-Huh? Tak zaczynamy imprezę urodzinową? A gdzie balony, tort, napis „Sweet 15” czy coś w tym stylu?- Zażartowałam i lekko się uśmiechnęłam. Był 13 grudnia, dzień, w którym piętnaście lat temu moje oczy ujrzały światło dzienne.

-Kochanie, nie pora na wygłupy, spakuj ciuchy w plecak, wyjeżdżamy i to natychmiast!- Powiedziała z przerażeniem w głosie. Tak, zdecydowanie było nie w porządku.

-Ale co się dzieje?

-W samochodzie ci wszystko powiem, szybko!

-No dobra...- Wzięłam byle jakie koszulki, dwie pary jeansów, oczywiście szybkim ruchem zgarnęłam MP3 i słuchawki z szafki nocnej. Ledwo zdążyłam schować je do kieszeni.

-To ci pomoże- Podaje mi pokrowiec na broń, w środku był sztylet. Wyjęłam go, rękojeść była idealnie wyprofilowana w kolorze srebra, u jej końca był przytwierdzony mały kryształ... czyżby to diament? Na niej był również wyryty napis, jakimiś dziwnymi literami. Ostrze było koloru obsydianu, tak jak moje oczy, Widziałam w nim moją postać, jak w lustrze. Poczułam ucisk na ręku i szarpnięcie. Zaczęłyśmy biec w kierunku schodów. Biegłam boso w piżamie! Dobrze, że udało mi się schować moje trampki, które walnęłam pod łóżko, chociaż nie było nawet okazji, aby gdzieś przystanąć i ije założyć.

-Uważaj na tych dwóch facetów, jak ich zobaczysz, użyj broni!- Rzuciła w pośpiechy do mnie.

-Skąd go masz? Czemu mam ranić ludzi?- Całą ta sytuacja coraz bardziej zaczynała mnie przerażać.

-Nie pytaj! Oni chcą nam zrobić krzywdę... miałam sen...

To dużo wyjaśniało, obie wierzyłyśmy ,że sny często się sprawdzają, przez co jeszcze bardziej ogarniał mnie strach. Moje sny to pasmo koszmarów, nie pamiętam takiego razu, aby śnił mi się chociaż w połowie normalny sen. Co mogło się przyśnić matce, żeby była aż taka zdruzgotana? Pewnie zobaczyła jej nauczyciela od matematyki z podstawówki... to by wszystko tłumaczyło.

Zbiegaliśmy po schodach, z prędkością światła mijałyśmy kolejne piętra budynku. Jejku, ale moja mama ma kondycję! Jak lekkoatleta! Był półmrok, musiałam uważać, aby się nie potykać o kolejne stopnie. Zanim się obejrzałam, znalazłyśmy się w głównym holu. Teraz jedynym źródłem światła jest księżyc. Przy wyjściu czekali na nas „Faceci w Czerni” a raczej... no... „Wilkołaki w Czerni”?

Byli owłosieni od stóp do głów, mieli już dobre dwa metry. Pozostały również te same rysy twarzy. Nadawaliby się na jedną ze stron „Księgi Rekordów Guinness'a” jako: „ Posiadacze najgęstszego futra na świecie”. Na ramionach mieli tatuaże, pewnie dlatego mieli te swoje kombinezony służbowe. Ogromne stopy z brzydkimi pazurami przyprawiały mnie o mdłości. Nadal mieli na sobie garnitury, ale były tak oooodrobinę poszarpane (tak troooszeczkę...yyyyhyyy...) i trzymali teczki. Wyglądało to idiotycznie, ale nie miałam czasu bardziej się zastanawiać nad ich ubiorem i doborem dodatków. Byłam w obliczu niebezpieczeństwa, więc myślenie o panującej modzie było równie durne, jak oblicze tych... no właśnie .. co to jest?! Wilkołaki? Mimo to byłam przerażona. Co niby nastolatka może zrobić takim... czymś?! Mogłam użyć broni, ale czy mi się uda zdzielić ich tak, aby już nie wstali z posadzki? Przecież nigdy nie chodziłam na zajęcia w stylu: „Obrona przed wielkimi potworami grasującymi w hotelach”! Musiałam coś wymyślić...

-No proszę, kogo tu mamy?- odezwał się jeden szorstkim głosem- Nasz wódz wynagrodzi nas za waszą krew!

Spojrzałam na mamę, jej spojrzenie mówiło: „Potem wytłumaczę, o ile przeżyjemy... błagam, użyj tej cholernej broni!”. No tak, ale nie mogłam się na nich rzucić, nie mając żadnego planu. Zostało mi grać na zwłokę.

-Wódz?- Zapytałam ledwo opanowując drżenie mojego głosu.

-Powiedział, że musi ujrzeć twoje martwe ciało.- odpowiedział drugi.

-Skoro tak mu zależy na mojej śmierci, to czemu sam nie przyjdzie, he?

Moja mama szturchnęła mnie w łokieć. Racja, odbiło mi, ale co poradzę, przez moje ADHD nie umiałam trzeźwo myśleć! Pewnie zaraz obie skończymy jako obiad tych dwóch, przemiłych dżentelmenów. Pozostało mi tylko próbować dalej.

-O nie, on nie może tu przybyć, ma wiele ważniejszych spraw na głowie.- Prychnął z pogardą drugi.

-Oh rozumiem,- powiedziałam, udając rozczarowaną- w takim razie który osobiście mnie wykończy? Ten, który to zrobi, pewnie dostanie większe zasługi.

- Ja!- krzyknęli naraz. Spojrzeli na siebie gniewnie.

-To ja jestem większym faworytem naszego wodza, a nie ty!

-Wcale że nie!

Nie miałam pojęcia, że taki prosty plan się w ogóle uda. W tym czasie udało mi się wpaść na pewien. Podczas ich kłótni, szepnęłam do stojącej obok mamy.

-Masz jeszcze ten gaz pieprzowy?

Bez gadania wyciągnęła jeden pojemnik. Wzięłam do ręki i schowałam za plecami.

-Jak go zaatakuję, schowaj się.

Na odpowiedź kiwnęła mi głową. To był najbardziej durny pomysł, na jaki kiedykolwiek wpadłam. Wzięłam głęboki oddech i naparłam na jedną bestię. Prysnęłam mu w twarz substancją, ten zaczął krzyczeć i łapać za twarz. Drugi już zaczął podchodzić, ale zrobiłam szybki unik. Wyciągnęłam broń i dźgnęłam zwijającego się z bólu przeciwnika. Potoczył się na ziemię i zamienił w pył. Wytrzeszczyłam oczy i niemalże nie upuściłam sztyletu na posadzkę. Nie miałam pojęcia jak, ale udało mi się pokonać potwora za jednym razem... JAK?!?! Musiałam się doprowadzić do porządku, znowu zostałam zaatakowana. Drugi wilkołak machnął łapą, podrapał mi lewe ramię do krwi. Piekło, jak polanie skóry kwasem. Odsunęliśmy się trochę od siebie, po czym wróg się odezwał.

-Może mój brat był łatwy do pokonania, ale ja tak łatwo się nie dam.- ostrzegł i zatopił swoje nienawistne spojrzenie we mnie. Chyba był tak bardzo skupiony na swojej ofierze, że prawdopodobnie zapomniał, że w tym pomieszczeniu chowała się moja mama, przynajmniej tyle dobrego.

- Tak? A chcesz się o tym przekonać, dryblasie?!- Starałam się włożyć w te słowa najwięcej odwagi i złości, na ile było mnie stać w takiej sytuacji, chyba mi się udało. Zauważyłam na jego twarzy niewielki cień strachu, ale nie uciekał, ani nie wrzeszczał jak moja przyjaciółka widząca pająka. Natarłam na niego ze sztyletem w dłoni, on jednak odbijał moje ciosy swoją teczką. Z czego do cholery on mógł mieć tą teczkę!? Ze stali!? Przecież powinna się dać przeciąć lekkim ciachnięciem, a tu nic! Świetnie, miał tarczę, a ja musiałam zdać się na swoją zwinność. Szarżowałam i odskakiwałam, co po pewnym czasie bardzo mnie zmęczyło. W pewnym momencie popchnął mnie z całej siły pod ścianę. Mocno uderzyłam nią głową. Siłą woli powstrzymałam się od zemdlenia, powoli się podnosiłam na moich uginających się nogach. Potwór zbliżał się, uśmiechając się do mnie zimno.

- To była całkiem równa walka, ale powoli dobiega końca- powiedział, szykował się do zamachu. Byłam sparaliżowana, emocje wzięły górę. Patrzyłam tylko na jego łapę, która zaczęła się podnosić. Nagle kątem oka zauważyłam mamę, która zaczęła biec w naszym kierunku. Krzyknęła i rzuciła się na potwora. Udało jej się uciec przed jego szponami. Resztkami sił skoczyłam na niego, wbijając mu nóż w plecy. Potwór ryknął z bólu i tak jak poprzedni, stał się górką pyłu.

- Wszystko w porządku?- zapytałam, dysząc.

- To ja powinnam się o to zapytać! - podeszła i mocno mnie uścisnęła.

-AŁ!- syknęłam.

-Oj przepraszam.- złapała mnie za rękę i obejrzała wielką ranę na ramieniu, z której sączyła się krew.- Musimy iść, nie jesteś tutaj bezpieczna. Znowu mnie pociągnęła za sobą. Ledwo co doszłam do naszego auta i zaczęłyśmy jechać. Jeszcze wtedy nie wiedziałam co mnie czeka.

----------------------------------------------------------------------------------------------

Skoro to czytacie, to pewnie oznacza, że dotrwaliście do końca xD. Bardzo wam za to dziękuję, czekam na wasze komentarze z opinią na temat tego, co napisałam ;). Krytyka mile widziana, możecie smarować ile wlezie :P. Przepraszam, że wyszedł taki dłuuugi, ale obiecuję, że drugi będzie krótszy i będzie się duuuużo działo :3.  

Jeszcze raz dziękuję <3!

18 komentarzy:

  1. Zajebiście piszesz Teddy czekam na kolejne opowiadanie ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Wreszcie się doczekałam ❤ Z tego co mi się wydaje to rozdział lepszy, jak jest dłuższy xD Przynajmniej ja tak uważam jak czytam blogi :P Czekam na więcej xd (co z tego, że już wiem co będzie dalej :P) A u mnie nowy rozdział już nie długo :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ale supcio! Nie mogę się doczekać (zwłaszcza, jak przeczytałam zajawkę :D)! Dzięki :*

      Usuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Wow dziewczyno świetny rozdział ! :) Zero błędów, sporo opisów, zawarta akcja ! Oby tak dalej ! Już się nie mogę doczekać dalszych losów ! Pozdrawiam, http://skarbusiowa-garderoba.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jejku dziękuję! :D To mnie strasznie motywuje :) Pozdrawiam ;)

      Usuń
  5. Zgadzam się z Momo-chan się ;)

    OdpowiedzUsuń
  6. Bardzo mile się czyta ! Ciekawa historia :)
    Czekamy na wiecej !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję! Wszystkie komentarze mnie bardzo motywują ;) postaram się wrzucać rozdziały w każdy weekend (mogą się zdarzyć drobne opóźnienia, ale postaram się pilnować :D).

      Usuń
  7. Wow, świetne! Bardzo miło się czyta, nasz boski rodzic ma Cię w opiece :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziekuję Siostro :D! Twój komentarz sprawił mi przyjemność :). Pozdrów tatę :*

      Usuń
  8. Widać, że masz potencjał. Wprawdzie warsztat wymaga nieco pracy - widziałam sporo powtórzeń i źle odmienionych wyrazów, ale jest naprawdę dobrze! Masz fajny, lekki styl, bardzo szybko się czyta, umiesz trzymać w napięciu. Oby tak dalej! W twoim przypadku nawet drobne "prace warsztatowe" będą bardziej zabawą, niż nauką, bo od razu da się poznać, czy z kogoś będzie pisarz, czy kolejny "niedouczony grafoman" :) ty masz jak najbardziej predyspozycje, więc pisz, pisz jak najwięcej!

    Jak będzie ci się nudziło, możesz wejść na bloga dzienniknihalkruger.blogspot.com. Może znajdziesz trochę inspiracji :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo dziękuję :) z chęcią poczytam Twojego bloga ;)

      Usuń
  9. Boże aż chce czytać to dalej 😍😍😍 świetny masz styl pisania ;)

    OdpowiedzUsuń
  10. Boże aż chce czytać to dalej 😍😍😍 świetny masz styl pisania ;)

    OdpowiedzUsuń
  11. Fajne opowiadanie :D Może skuszę się na dalsze czytanie ;)

    OdpowiedzUsuń