niedziela, 10 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 2: „Cienie wątpliwości”

 Hejka miśki :)

Nawet nie wiecie jak ja się cieszę! Już 180 wyświetleń po pierwszym rozdziale! Wiem, ze dla innych to nie jest jakaś pokaźna liczba, ale dla mnie to wielkie osiągnięcie. Bardzo wam za to dziękuję to wasza zasługa!
Teraz zapraszam was na kolejny rozdział. Obiecałam wam więcej akcji, więc dotrzymuję słowa. Mam
nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam was do obserwowania mojego bloga, aby dowiadywać się o nowościach :D. Bez większego lania wody zapraszam! <3

 --------------------------------------------------------------------------------

Jechałyśmy samochodem na jakieś wzgórze porośnięte drzewami. Mama dała gaz do dechy, co jadąc przy krawędzi drogi, nie było dobrym pomysłem!! To był BARDZO zły pomysł!!! Żwirowa doga wiła się dookoła góry, jak sprężyna, niedaleko znajdował się stromy spadek, ale mama najwyraźniej nie miała zamiaru zdejmować nogi z pedału. W sumie, to im dłużej jej słuchałam, tym większą ochotę miałam wyskoczyć przez okno... i to tak na poważnie. 
 
-Miałam sen, powiedziano mi, ze nadszedł już ten czas...- powiedziała poważnym tonem, jakby niczego nie była bardziej pewna, niż właśnie tego.
- Chwila.... po kolei, jaki czas? Gdzie jedziemy i czemu tak szybko? O co w tym wszystkim chodzi?!- dopytywałam, kurczowo trzymając się uchwytu i zerkając za okno. Rozpatrywałam jednak tą opcję ucieczki z auta. Nie powiem, była bardzo kusząca....
- Do takiego obozu, to ma związek z twoim ojcem.

Wypowiedzenie słowa „ojciec” za każdym razem bolało, jak rana na moim ramieniu po walce z potworami. Nigdy nie było go przy mnie. Nigdy go nie widziałam! A gdzie alimenty ja się pytam!? Nic! Eh, mieć takiego tatusia nie jest łatwe. Słyszy się tylko „Kiedyś go zobaczysz, na pewno.” Zawsze czekałam na ten moment, jednak on nie nadchodził. Mama nie lubiła o tym rozmawiać. Przynajmniej miałam ją, nikt inny mnie nie wspierał. Moja babcia, u której mieszkałyśmy, wyrzuciła nas z domu. Uważała mnie za dziwadło. Przerażałam ją. W taki sposób z małej wsi przeniosłyśmy się na obrzeża Nowego Jorku, aby poszukać jakiejś pracy. Tam ulitowali się nad nami i mogłyśmy zamieszkać w małej kwaterze w „Black Pearl Hotel”. W zamian za pracę, nie musiałyśmy płacić za pokój, ale wszystkie pieniądze trafiały do właściciela budynku. Postanowiłam, że wykorzystam gitarę zmarłego dziadka jako źródło naszych dochodów, za które można było kupić ubrania i coś do jedzenia. Wychodziłam z nią codziennie, zazwyczaj udawało mi się zarobić jakieś grosze, jednak bywały dni, kiedy wracałam z niczym. Nie było łatwo, ale miałyśmy siebie. To wystarczyło.

Tym razem słowa mamy poczułam najmocniej. Zawsze się zastanawiałam jak on wygląda. Może istnieje między nami jakieś podobieństwo? Często jak patrzyłam na matkę, gołym okiem można dostrzec między nami różnice. Miała inny kolor włosów, a to było jej naturalne ubarwienie, jaśniejsze oczy, ciemniejszą cerę, nawet nasze rysy twarzy się trochę różniły. Jednak w charakterze byłyśmy podobne, tak samo uparte.
Najważniejsze, że jesteśmy razem, wspieramy siebie nawzajem. Nie to co ojciec. Mama nie lubiła rozmawiać na temat jego wyglądu, każde poruszanie tematu, kończyło się płaczem, dlatego, że ostatnim razem widziała go przy moich narodzinach. Wtedy odszedł, ale niby nie dlatego, że nas nie kochał. Podobno musiał nas zostawić z większych, niezależnych od niego, przyczyn. Ta jasne....

- Jak to... nie dawał o sobie znaku odkąd się urodziłam! Nie pojawiał się tyle lat, a teraz coś nagle się zmieniło i przypomniał sobie, że ma córkę?!- uniosłam głos, ale po chwili złagodniałam. Zaczęła mrugać oczy, powstrzymując się od płaczu. Nie potrafiłam patrzeć na jej łzy, Miała tyle trudności i to wszystko z mojej winy. Gdyby nie ja, mogłaby nadal mieszkać u babci i miałaby lepsze warunki.
Rozejrzałam się. Było strasznie mgliście, jakby nagle wszystkie chmury zaczynały opadać ku ziemi. Wskaźnik prędkości wzrósł. Było coraz bardziej niebezpiecznie. Dreszcz przeszył moje plecy.
-Twój oj...- Nie dokończyła. W tej samej chwili na drogę wyskoczyło jakieś zwierze, coś podobnego do sporego psa. Mama gwałtownie zahamowała. Wpadłyśmy w poślizg, samochód zaczął spadać ze wzgórza. Obijał się o drzewa z głośnym trzaskiem. Cały świat zaczął wirować. Raz niebo było na górze a raz na dolę. Szyby pękały, a ich odłamki raniły moją skórę. Byłam sparaliżowana. Wszystko działo się tak naglę. Zakryłam twarz dłońmi. Czułam, jak na mojej skórze otwierały się nowe rany. Próba opanowania auta graniczyła z cudem. Zamknęłam oczy i czekałam na koniec.

Miałam wrażenie, jakby ta chwila trwała wiecznie. Jakbym miała się już nigdy nie zatrzymać. Cały świat stawał do góry nogami, to z kolei przywracał do normy. Nie mogłam się poruszyć. Nie mogłam nic zrobić. Odczułam ostatnie szarpnięcie. Auto zatrzymało się. Było całe zniszczone, tylne siedzenia były prawie całkowicie zmiażdżone, wgniecenia były również po bokach. Stoczyłyśmy się z bardzo wysoka. Spojrzałam na miejsce kierowcy. Moja mama była wręcz w fatalnym stanie. Krew sączyła się z ran na twarzy. Bluzka przemokła od czerwonej cieczy, co mnie najbardziej przeraziło. Odpięłam się. Z trudem otworzyłam zgruchotane drzwi. Szybko otworzyłam drugie i wyciągnęłam mamę.
- Mamo!- krzyczałam, oczy piekły mnie od łez, zbierających się i uciekających spod powiek.
- Idź na górę, zostaw mnie tu.- wydukała słabym głosem.
- Nie ma mowy! Przecież wiesz, że nie zostawię ciebie tutaj!
- Oni cię znajdą!- zaprzeczała.- Musisz uciekać!
-Pójdziesz ze mną, tam znajdziemy pomoc.

Próbowałam ją podnieść, z trudem wstała. Podpierała się, ale szybko upadła, sycząc z bólu. Spróbowałyśmy ponownie. Za drugim razem poszło lepiej, ale wiedziałam, że nie damy rady razem przejść takiego dystansu. Musiałam jednak spróbować. Wspinałyśmy się na górę. Było coraz ciężej. Nagle usłyszałam szelest krzaków. 
 
- O nie! Oni już tu są! Dopadną cię, jeśli...
Zza drzew wyłoniło się stado wilków. Powarkiwały na nas, w ich oczach było widać nienawiść. Ogarnęło mnie takie przerażenie, że przez moment nie mogłam ruszyć dalej.
- O nie... to... nie, niemożliwe...- Zaprzeczałam szeptem.
Moje sny... ta sama scena ukazywała mi się każdej nocy. Kolejny raz stałam bezradnie wśród drzew. Znowu towarzyszył mi księżyc. Ponownie zostałam osaczona przez te same wilki, jak te z moich koszmarów. Zamykałam, po czym otwierałam oczy. Miałam skrytą nadzieję, że się rozmyją, że obudzę się w łóżku w moim pokoju, jednak nic się nie stało. To nie był sen.
- Nie dojdziesz do obozu Angeliko! -Powiedział jeden z tuzina zwierząt.
- Dojdę!- Krzyknęłam i zrobiłam straszną minę, chociaż wiedziałam ,ze to raczej wyglądało bardziej żałośnie niż przerażająco.
- Twoja moc na nas nie zadziała, żegnaj.

Potwory zaczęły się zbliżać. Wyciągnęłam sztylet, po czym zaczęła się walka. Starałam się jak najszybciej i najmocniej ciąć, jednak na próżno, było ich zbyt wielu. Musiałam osłaniać mamę. Pociągnęłam ją za sobą i zaczęłyśmy biec na górę. Zimny wiatr paraliżował pokrwawione nogi, ale wiedziałam, że muszę biec dalej. Nadal nas goniły. Udało mi się zabić może z trzech. Z oddali słyszałam te same głosy co we śnie.
-Poddaj się, przecież wiesz, że to już koniec.
-Będziesz tak dalej uciekać? To nie ma znaczenia, one i tak cię dopadną. Nic ci nie pomoże...- Ciągnęły szepty. 
Ich głosy próbowały opętać mój umysł. Zastanawiam się, przed czym tak właściwie uciekałam: przed wilkami, które zbliżały się z niesamowitą prędkością, przed głosami, które oplatały moje myśli wokół palca, przed otaczającym mnie chłodem i ciemnością czy przed własną sobą? Miałam ochotę opuścić broń i upaść na ziemię, ale musiałam iść dalej. Dla matki. Nie mogłam jej zawieść. I tak zbyt się wycierpiała przeze mnie.

W połowie drogi zemdlała. Złapałam ją jedną ręką w pasie i ciągnęłam za sobą. Już nas dopadły. Zaczęły gryźć nas po nogach. Gałęzie drzew pokiereszowały mi całą twarz. Mgła przysłaniała mi widok. Nigdzie nie widziałam żadnych oznak życia. Wpadłam na ryzykowny pomysł. Nie byłam pewna, czy zadziała. Nie mogłam już nic więcej zrobić. To była ostatnia szansa. Puściłam matkę na ziemię i pobiegłam dalej. Wiedziałam, że wszystkie wilki pobiegną za mną. Im bardziej zależało na mojej śmierci. Starałam się włożyć w to jak najwięcej mocy. Oddaliłam się od niej. Może gdybym dała radę dotrzeć do obozu, poprosiłabym o pomoc dla niej.

Ale co jeśli będzie za późno? Zadawałam sobie to pytanie przez cały czas. Żadne wyjście z tej sytuacji nie było dobre. Gdybym ciągnęła ja dalej, wtedy nie dotarłybyśmy na miejsce. To, że odciągnęłam drapieżniki, to jeszcze nie dawało mi pewnej gwarancji, że przeżyję taką utratę krwi i towarzyszące zimno. Nie mogłam powstrzymać łez To wszystko moja wina. Poczułam, jakby połowa mojej duszy rozpłynęła się, jakbym nieodwracalnie straciła część siebie. Z niewiadomych przyczyn, moje zmysły podpowiadały mi, że jest za późno. Nie! Nie mogłam tego dopuścić do siebie, nie widziałam innej opcji. Musiało mi się udać. Z każdą sekundą coraz bardziej kuło mnie sumienie. Zostawiłam ją. Samą. W najgorszej chwili. Ona umiera.

Mino dobrej kondycji, wycieńczenie i obrzęki spowodowały mój upadek. Nie mogłam się podnieść. Ostatnimi siłami cięłam sztyletem. Dzikie psy ujadały i kąsały. Krzyczałam. To już koniec.

- Pomocy! Proszę!- Wrzeszczałam z rozpaczą. Raniłam je dalej, ale to nic nie dawało.
- Angeliko, poddaj się, tak będzie lepiej.- Wyszeptał głos w mojej głowie. To była mama. Nie, to nie prawda.
- Błagam! Pomocy!
- To nic nie da, już nic nie jesteś w stanie zdziałać. Od śmierci dzielą cię może sekundy. Poddaj się.
Przymykałam już oczy. Zaczęłam walczyć podwójnie, ze zgrają wilków i ze sobą, aby nie słuchać dalej tych nalegań. Moje wrzaski stłumił ból. Nawet na płacz skończyły mi się siły. Nic mi nie zostało.
Nagle zobaczyłam światło, lecz szybko po nim nie mogłam dostrzec już niczego. Czarna plama oblała całe moje pole widzenia, jednak byłam przytomna. Drapieżniki puściły mnie. Słyszałam ich skowyt. Nagle poczułam czyiś dotyk. Zaczęłam się mimowolnie podnosić. Wierciłam się i wyrywałam. Nie wiedziałam czy ta osoba miała wobec mnie dobre zamiary czy wręcz przeciwnie. Brak zaufania. Nadal niczego nie byłam w stanie zobaczyć. Po chwili usłyszałam głos tej postaci.
-Już wszystko dobrze.- uspokoił mnie. Mówił łagodnym tonem, jakby naprawdę było w porządku.
- N-nie, ratuj.... mamę...- Powiedziałam niemal bezdźwięcznie. 
W tym momencie wyczerpanie odebrało mi świadomość. 
--------------------------------------------------------------------------------------------
To wszystko na dzisiaj :). 
Postanowiłam, ze posty będę wstawiać w weekendy. W zależności od czasu nowe rozdziały będą pokazywać się w sobotę albo w niedzielę. Zachęcam do napisania jakiejś krótkiej opinii w komentarzu ;). To nic trudnego, a tak bardzo motywuje do działania :).  Proponuję również dołączenie do obserwatorów bloga :D. Jeszcze raz wam bardzo dziękuję, za to że jesteście.
    Do zobaczenia miśki!

Teddy 

11 komentarzy:

  1. Miałam to już okazje czytać wcześniej (czuje się taka wyróżniona <3) . Mała rada, powiększ tekst i wyjustuj tekst, bo średnio się go czyta ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję za radę ;) za moment z niej skorzystam i zmienię wielkość czcionki, bo rzeczywiście trochę przeszkadza ;).

    OdpowiedzUsuń
  3. My friend dalej pisz ;) genialne :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A piszę piszę :D jutro albo pojutrze następny ;)

      Usuń
  4. Fajnie sie czyta :) zwlaszcza jesli glowna bohaterka ma tak samo na imie jak Ty xD

    OdpowiedzUsuń