Hejka miśki :)
Nawet nie wiecie jak ja się cieszę! Już 180 wyświetleń po pierwszym rozdziale! Wiem, ze dla innych to nie jest jakaś pokaźna liczba, ale dla mnie to wielkie osiągnięcie. Bardzo wam za to dziękuję to wasza zasługa!
Teraz zapraszam was na kolejny rozdział. Obiecałam wam więcej akcji, więc dotrzymuję słowa. Mam
nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam was do obserwowania mojego bloga, aby dowiadywać się o nowościach :D. Bez większego lania wody zapraszam! <3
--------------------------------------------------------------------------------
nadzieję, że wam się spodoba. Zapraszam was do obserwowania mojego bloga, aby dowiadywać się o nowościach :D. Bez większego lania wody zapraszam! <3
--------------------------------------------------------------------------------
Jechałyśmy
samochodem na jakieś wzgórze porośnięte drzewami. Mama dała gaz
do dechy, co jadąc przy krawędzi drogi, nie było
dobrym pomysłem!! To był BARDZO zły pomysł!!! Żwirowa doga wiła
się dookoła góry, jak sprężyna, niedaleko znajdował się stromy
spadek, ale mama najwyraźniej nie miała zamiaru zdejmować nogi z
pedału. W sumie, to im dłużej jej słuchałam, tym większą
ochotę miałam wyskoczyć przez okno...
i to tak
na poważnie.
-Miałam
sen, powiedziano mi, ze nadszedł już ten czas...- powiedziała
poważnym tonem, jakby niczego nie była bardziej pewna, niż właśnie
tego.
-
Chwila.... po kolei, jaki czas? Gdzie jedziemy i czemu tak szybko? O
co w tym wszystkim chodzi?!- dopytywałam, kurczowo trzymając się
uchwytu i zerkając za okno. Rozpatrywałam jednak tą opcję
ucieczki z auta. Nie powiem, była bardzo kusząca....
-
Do takiego obozu, to ma związek z twoim ojcem.
Wypowiedzenie
słowa „ojciec” za każdym razem bolało, jak rana na moim
ramieniu po walce z potworami. Nigdy nie było go przy mnie. Nigdy go
nie widziałam! A gdzie alimenty ja się pytam!? Nic! Eh, mieć
takiego tatusia nie jest łatwe. Słyszy się tylko „Kiedyś go
zobaczysz, na pewno.” Zawsze czekałam na ten moment, jednak on nie
nadchodził. Mama nie lubiła o tym rozmawiać. Przynajmniej miałam
ją, nikt inny mnie nie wspierał. Moja babcia, u której
mieszkałyśmy, wyrzuciła nas z domu. Uważała mnie za dziwadło.
Przerażałam ją. W taki sposób z małej wsi przeniosłyśmy się
na obrzeża Nowego Jorku, aby poszukać jakiejś pracy. Tam ulitowali
się nad nami i mogłyśmy zamieszkać w małej kwaterze w „Black
Pearl Hotel”. W zamian za pracę, nie musiałyśmy płacić za
pokój, ale wszystkie pieniądze trafiały do właściciela budynku.
Postanowiłam, że wykorzystam gitarę zmarłego dziadka jako źródło
naszych dochodów, za które można było kupić ubrania i coś do
jedzenia. Wychodziłam z nią codziennie, zazwyczaj udawało mi się
zarobić jakieś grosze, jednak bywały dni, kiedy wracałam z
niczym. Nie było łatwo, ale miałyśmy siebie. To wystarczyło.
Tym
razem słowa mamy poczułam najmocniej. Zawsze się zastanawiałam
jak on wygląda. Może istnieje między nami jakieś podobieństwo?
Często jak patrzyłam na matkę, gołym okiem można dostrzec między
nami różnice. Miała inny kolor włosów, a to było jej naturalne
ubarwienie, jaśniejsze oczy, ciemniejszą cerę, nawet nasze rysy
twarzy się trochę różniły. Jednak w charakterze byłyśmy
podobne, tak samo uparte.
Najważniejsze,
że jesteśmy razem, wspieramy siebie nawzajem. Nie to co ojciec.
Mama nie lubiła rozmawiać na temat jego wyglądu, każde poruszanie
tematu, kończyło się płaczem, dlatego, że ostatnim razem
widziała go przy moich narodzinach. Wtedy odszedł, ale niby nie
dlatego, że nas nie kochał. Podobno musiał nas zostawić z
większych, niezależnych od niego, przyczyn. Ta jasne....
-
Jak to... nie dawał o sobie znaku odkąd się urodziłam! Nie
pojawiał się tyle lat, a teraz coś nagle się zmieniło i
przypomniał sobie, że ma córkę?!- uniosłam głos, ale po chwili
złagodniałam. Zaczęła mrugać oczy, powstrzymując się od
płaczu. Nie potrafiłam patrzeć na jej łzy, Miała tyle trudności
i to wszystko z mojej winy. Gdyby nie ja, mogłaby nadal mieszkać u
babci i miałaby lepsze warunki.
Rozejrzałam
się. Było strasznie mgliście, jakby nagle wszystkie chmury
zaczynały opadać ku ziemi. Wskaźnik prędkości wzrósł. Było
coraz bardziej niebezpiecznie. Dreszcz przeszył moje plecy.
-Twój
oj...- Nie dokończyła. W tej samej chwili na drogę wyskoczyło
jakieś zwierze, coś podobnego do sporego psa. Mama gwałtownie
zahamowała. Wpadłyśmy w poślizg, samochód zaczął spadać ze
wzgórza. Obijał się o drzewa z głośnym trzaskiem. Cały świat
zaczął wirować. Raz niebo było na górze a raz na dolę. Szyby
pękały, a ich odłamki raniły moją skórę. Byłam sparaliżowana.
Wszystko działo się tak naglę. Zakryłam twarz dłońmi. Czułam,
jak na mojej skórze otwierały się nowe rany. Próba opanowania
auta graniczyła z cudem. Zamknęłam oczy i czekałam na koniec.
Miałam
wrażenie, jakby ta chwila trwała wiecznie. Jakbym miała się już
nigdy nie zatrzymać. Cały świat stawał do góry nogami, to z
kolei przywracał do normy. Nie mogłam się poruszyć. Nie mogłam
nic zrobić. Odczułam ostatnie szarpnięcie. Auto zatrzymało się.
Było całe zniszczone, tylne siedzenia były prawie całkowicie
zmiażdżone, wgniecenia były również po bokach. Stoczyłyśmy się
z bardzo wysoka. Spojrzałam na miejsce kierowcy. Moja mama była
wręcz w fatalnym stanie. Krew sączyła się z ran na twarzy. Bluzka
przemokła od czerwonej cieczy, co mnie najbardziej przeraziło.
Odpięłam się. Z trudem otworzyłam zgruchotane drzwi. Szybko
otworzyłam drugie i wyciągnęłam mamę.
-
Mamo!- krzyczałam, oczy piekły mnie od łez, zbierających się i
uciekających spod powiek.
-
Idź na górę, zostaw mnie tu.- wydukała słabym głosem.
-
Nie ma mowy! Przecież wiesz, że nie zostawię ciebie tutaj!
-
Oni cię znajdą!- zaprzeczała.- Musisz uciekać!
-Pójdziesz
ze mną, tam znajdziemy pomoc.
Próbowałam
ją podnieść, z trudem wstała. Podpierała się, ale szybko
upadła, sycząc z bólu. Spróbowałyśmy ponownie. Za drugim razem
poszło lepiej, ale wiedziałam, że nie damy rady razem przejść
takiego dystansu. Musiałam jednak spróbować. Wspinałyśmy się na
górę. Było coraz ciężej. Nagle usłyszałam szelest krzaków.
-
O nie! Oni już tu są! Dopadną cię, jeśli...
Zza
drzew wyłoniło się stado wilków. Powarkiwały na nas, w ich
oczach było widać nienawiść. Ogarnęło mnie takie przerażenie,
że przez moment nie mogłam ruszyć dalej.
-
O nie... to... nie, niemożliwe...- Zaprzeczałam szeptem.
Moje
sny... ta sama scena ukazywała mi się każdej nocy. Kolejny raz
stałam bezradnie wśród drzew. Znowu towarzyszył mi księżyc.
Ponownie zostałam osaczona przez te same wilki, jak te z moich
koszmarów. Zamykałam, po czym otwierałam oczy. Miałam skrytą
nadzieję, że się rozmyją, że obudzę się w łóżku w moim
pokoju, jednak nic się nie stało. To nie był sen.
-
Nie dojdziesz do obozu Angeliko! -Powiedział jeden z tuzina
zwierząt.
-
Dojdę!- Krzyknęłam i zrobiłam straszną minę, chociaż
wiedziałam ,ze to raczej wyglądało bardziej żałośnie niż
przerażająco.
-
Twoja moc na nas nie zadziała, żegnaj.
Potwory
zaczęły się zbliżać. Wyciągnęłam sztylet, po czym zaczęła
się walka. Starałam się jak najszybciej i najmocniej ciąć,
jednak na próżno, było ich zbyt wielu. Musiałam osłaniać mamę.
Pociągnęłam ją za sobą i zaczęłyśmy biec na górę. Zimny
wiatr paraliżował pokrwawione nogi, ale wiedziałam, że muszę
biec dalej. Nadal nas goniły. Udało mi się zabić może z trzech.
Z oddali słyszałam te same głosy co we śnie.
-Poddaj
się, przecież wiesz, że to już koniec.
-Będziesz
tak dalej uciekać? To nie ma znaczenia, one i tak cię dopadną. Nic
ci nie pomoże...- Ciągnęły szepty.
Ich głosy próbowały opętać mój umysł. Zastanawiam się, przed czym tak właściwie uciekałam: przed wilkami, które zbliżały się z niesamowitą prędkością, przed głosami, które oplatały moje myśli wokół palca, przed otaczającym mnie chłodem i ciemnością czy przed własną sobą? Miałam ochotę opuścić broń i upaść na ziemię, ale musiałam iść dalej. Dla matki. Nie mogłam jej zawieść. I tak zbyt się wycierpiała przeze mnie.
Ich głosy próbowały opętać mój umysł. Zastanawiam się, przed czym tak właściwie uciekałam: przed wilkami, które zbliżały się z niesamowitą prędkością, przed głosami, które oplatały moje myśli wokół palca, przed otaczającym mnie chłodem i ciemnością czy przed własną sobą? Miałam ochotę opuścić broń i upaść na ziemię, ale musiałam iść dalej. Dla matki. Nie mogłam jej zawieść. I tak zbyt się wycierpiała przeze mnie.
W
połowie drogi zemdlała. Złapałam ją jedną ręką w pasie i
ciągnęłam za sobą. Już nas dopadły. Zaczęły gryźć nas po
nogach. Gałęzie drzew pokiereszowały mi całą twarz. Mgła
przysłaniała mi widok. Nigdzie nie widziałam żadnych oznak życia.
Wpadłam na ryzykowny pomysł. Nie byłam pewna, czy zadziała. Nie
mogłam już nic więcej zrobić. To była ostatnia szansa. Puściłam
matkę na ziemię i pobiegłam dalej. Wiedziałam, że wszystkie
wilki pobiegną za mną. Im bardziej zależało na mojej śmierci.
Starałam się włożyć w to jak najwięcej mocy. Oddaliłam się od
niej. Może gdybym dała radę dotrzeć do obozu, poprosiłabym o
pomoc dla niej.
Ale
co jeśli będzie za późno? Zadawałam sobie to pytanie przez cały
czas. Żadne wyjście z tej sytuacji nie było dobre. Gdybym ciągnęła
ja dalej, wtedy nie dotarłybyśmy na miejsce. To, że odciągnęłam
drapieżniki, to jeszcze nie dawało mi pewnej gwarancji, że
przeżyję taką utratę krwi i towarzyszące zimno. Nie mogłam
powstrzymać łez To wszystko moja wina. Poczułam, jakby połowa
mojej duszy rozpłynęła się, jakbym nieodwracalnie straciła część
siebie. Z niewiadomych przyczyn, moje zmysły podpowiadały mi, że
jest za późno. Nie! Nie mogłam tego dopuścić do siebie, nie
widziałam innej opcji. Musiało mi się udać. Z każdą sekundą
coraz bardziej kuło mnie sumienie. Zostawiłam ją. Samą. W
najgorszej chwili. Ona umiera.
Mino
dobrej kondycji, wycieńczenie i obrzęki spowodowały mój upadek.
Nie mogłam się podnieść. Ostatnimi
siłami cięłam sztyletem. Dzikie psy ujadały i kąsały.
Krzyczałam. To
już koniec.
-
Pomocy! Proszę!- Wrzeszczałam z rozpaczą. Raniłam je dalej, ale
to nic nie dawało.
-
Angeliko, poddaj się, tak będzie lepiej.- Wyszeptał głos w mojej
głowie. To była mama. Nie, to nie prawda.
-
Błagam! Pomocy!
-
To nic nie da, już nic nie jesteś w stanie zdziałać. Od śmierci
dzielą cię może sekundy. Poddaj się.
Przymykałam
już oczy. Zaczęłam walczyć podwójnie, ze zgrają wilków i ze
sobą, aby nie słuchać dalej tych nalegań. Moje wrzaski stłumił
ból. Nawet na płacz skończyły mi się siły. Nic mi nie zostało.
Nagle
zobaczyłam światło, lecz szybko po nim nie mogłam dostrzec już
niczego. Czarna plama oblała całe moje pole widzenia, jednak byłam
przytomna. Drapieżniki puściły mnie. Słyszałam ich skowyt. Nagle
poczułam czyiś dotyk. Zaczęłam się mimowolnie podnosić.
Wierciłam się i wyrywałam. Nie wiedziałam czy ta osoba miała
wobec mnie dobre zamiary czy wręcz przeciwnie. Brak zaufania. Nadal
niczego nie byłam w stanie zobaczyć. Po chwili usłyszałam głos
tej postaci.
-Już
wszystko dobrze.- uspokoił mnie. Mówił łagodnym tonem, jakby
naprawdę było w porządku.
-
N-nie, ratuj.... mamę...- Powiedziałam niemal bezdźwięcznie.
W tym momencie wyczerpanie odebrało mi świadomość.
--------------------------------------------------------------------------------------------
W tym momencie wyczerpanie odebrało mi świadomość.
--------------------------------------------------------------------------------------------
To wszystko na dzisiaj :).
Postanowiłam, ze posty będę wstawiać w weekendy. W zależności od czasu nowe rozdziały będą pokazywać się w sobotę albo w niedzielę. Zachęcam do napisania jakiejś krótkiej opinii w komentarzu ;). To nic trudnego, a tak bardzo motywuje do działania :). Proponuję również dołączenie do obserwatorów bloga :D. Jeszcze raz wam bardzo dziękuję, za to że jesteście.
Do zobaczenia miśki!
Teddy
Miałam to już okazje czytać wcześniej (czuje się taka wyróżniona <3) . Mała rada, powiększ tekst i wyjustuj tekst, bo średnio się go czyta ;)
OdpowiedzUsuńŚwietne! 😀
OdpowiedzUsuńDzięki <3
UsuńŚwietne! 😀
OdpowiedzUsuńDziękuję za radę ;) za moment z niej skorzystam i zmienię wielkość czcionki, bo rzeczywiście trochę przeszkadza ;).
OdpowiedzUsuńMy friend dalej pisz ;) genialne :)
OdpowiedzUsuńA piszę piszę :D jutro albo pojutrze następny ;)
UsuńSuper rozdział!
OdpowiedzUsuńDziękuję :)
UsuńFajnie sie czyta :) zwlaszcza jesli glowna bohaterka ma tak samo na imie jak Ty xD
OdpowiedzUsuńKolejny przecudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuń