Hej
miśki!
Zbliżają
się wakacje, czuć już ten miły letni wiaterek i ciepłe promienie
słońca na twarzy :)
Leci
6 rozdział, a w nim fragment, w którym okaże się, czyim Angela
jest dzieckiem! Nie
mogłam się doczekać rozwiania Waszych wątpliwości :D
Więc
jakiego ma boskiego rodzica?
Zapraszam
do czytania :*
-------------------------------------------------
Minęło
parę dni i byłam pełna przekonania, że wszystko może wrócić do
normy... jak mogłam się aż tak pomylić?!
Mogę
w skrócie tylko opowiedzieć czego udało mi się dowiedzieć o
obozie. Popytałam trochę moich przyjaciół. Zdradzili mi, że
gdzieś głęboko w lesie został wybudowany Bunkier nr 9 należący
do domku Hefajstosa. Kiedy się razem w wolnym czasie szwendaliśmy,
mogłam spotkać driady, najady i satyrów. Satyrowie to coś w
rodzaju ludzi z kopytami i rogami kozy. Przyznaję się bez bicia,
świetnie grają na piszczałkach. Najady są wodnymi nimfami,
podobno bardzo kochliwe, ale szybko im to przechodzi. Driady są
pięknymi duchami drzew. Cały obóz był niesamowitym miejscem,
cieszę się, że może zastąpić mój dom.
W
porządku. Sporo wiem już na temat obozu, ale co ze mną? Nie unika
wątpliwości że jestem jakaś inna. Minęło już tak dużo czasu,
a nadal mój ojciec mnie nie uznał. Może on wcale mnie nie chce?
Ale dlaczego? Czy ze mną naprawdę jest aż tak niedobrze?
Odpowiedzi
na te pytania postanowiłam znaleźć w Wielkim Domu. Chciałam
porozmawiać z Chejronem i z tym całym Panem D. Zapomniałam o niego
dopytać, wiem jedynie tyle, że jest dyrektorem obozu, ale szczerze
powiedziawszy, to nigdy go nie widziałam. Jednak kiedy znalazłam
się przed gmachem budynku, miałam pewne wątpliwości. Chyba nie
powinnam wchodzić bez zapowiedzi, dlatego lepiej będzie, jak
najpierw znajdę centaura.
*
* *
-
Dzień dobry...- zaczepiłam go, prawdopodobnie przerwałam mu
spacer.
-
O, dzień dobry Angelinko, jak ci się u nas podoba?
-
To miejsce jest wspaniałe, ale muszę z panem omówić inną rzecz,
pewnie nie będzie ona przyjemna.- zaczęłam się wiercić, yh
zawsze tak mam, kiedy potrzebuję porozmawiać i czymś ważnym, a
nie wiem od czego zacząć.
-
W porządku, choć ze mną do Wielkiego Domu.
Podążałam
za nim i znów stanęłam przed tym trzypiętrowym, wspaniałym
budynkiem. Ściany były pastelowo niebieskie z odrobiną białych
ornamentów. Na ganku stały fotele, parę stolików i wózek
inwalidzki... nie wiedziałam dlaczego on tam jest aż do tego
momentu kiedy...
-Poczekaj
chwilkę dobrze, muszę się wpakować do wózka.- rzucił przez
ramię centaur.
-
Chwila, że jak!?- wytrzeszczałam na niego oczy. Jak on niby miał
się tam zmieścić?!
A
jednak. Wsadził swój koński tyłek i jakby nigdy nic przykrył
kocykiem. Teraz wyglądał jak zwykły człowiek. Magia!
-
Jak pan...- stałam wryta i lampiłam się na niego jak sroka w gnat.
-
To jest zaczarowane. Teraz możemy wejść.
Otworzył
drzwi. Nie wiem co było bardziej pokręcone: centaur wpychający się
do wózka inwalidzkiego czy wielka, tętniąca życiem, dżungla w
salonie... zostawię wam to do przemyślenia.
-
Nie bój się, wejdź do środka.
-
A.... t-taaak.- otrząsnęłam się.
Po
takiej akcji, która miała przed chwileczką miejsce, słowa
Chejrona brzmiały trochę jak słowa Baby Jagi, no wiecie, tej od
Jasia i Małgosi. „No chodź tu, wcale ci się tutaj nic nie
stanie, dostaniecie po cukierku”... a nie?! Przeszłam przez próg,
przedarłam się przez winorośle, wisiały na nich dorodne kiście
winogron. Jak coś takiego mogło tu wyrosnąć... i to na dodatek w
środek zimy?! Poza roślinami w pomieszczeniu była jeszcze sofa, a
naprzeciwko niej kamienny kominek. Chyba domownicy lubili grać w
Pacmana, ponieważ w kącie znajdował się monitor wyświetlający
tą grę. Na ścianach wisiały maski niczym z teatru greckiego i
wypchana głowa lamparta... chwileczkę... CZY ON SIĘ PORUSZYŁ!?
Zrobiłam
kolejny krok do przody, łeb zwierzęcia nagle warknął, aż
podskoczyłam z wrażenia.
-
Spokojnie, on zawsze reaguje tak na nowe twarze.- upewniał opiekun.
-
Jakim cudem on...- wskazałam palcem- się porusza?!
-
O! Czyżby nowa postać zawitała w me wspaniałe progi?- usłyszałam
czyiś niski głos, dochodzący z innego pokoju.
Do
salonu wszedł jakiś mężczyzna. Miał dwie nogi (przynajmniej tyle
dobrego), nie grzeszył wzrostem i urodą. Krąglutki facet miał na
sobie bluzkę w cętki,jak u dzikiego kota, spodnie do kolan, a na
nogach miał sandały i fioletowe skarpetki. Przypominał mi stałych
pijusów z hotelu „Black Pearl”, (stąd u mamy w torebce był gaz
pieprzowy, moi mili) więc poczułam się jak w domu. Czarne jak
smoła, kręcone włosy opadały mu na ramiona.
-
Pan jest dyrektorem obozu, Panem D... Dionizosem.- wreszcie udało
mi się rozkminić kto to mógł być. Domyśliłam się, że to bóg
wina i dobrej zabawy... aż za dobrej.
-
Tak tak, a ty to...?- zapytał, skanując mnie wzrokiem.
-
Angelika Willows.
-
Witaj Amy Wilson.- machnął lekceważąco ręką. Co on głuchy?
-
Nie, nazywam się...
-
Oj dobra, mniejsza o to. Witamy w Obozie Herosów i takie tam.
-
Um, jestem tu już parę dni...- poczułam dłoń Chejrona na moim
ramieniu, przesłał mi spojrzenie mówiące „Nie przejmuj się,
ten typek tak ma”.- Przychodzę tutaj, bo chciałabym porozmawiać
na ważny temat.
-
A jaka sprawa może być aż taka istotna, aby była warta zawracania
mi głowy?
-
Jeżeli sprawa nadal nie objawionego tatusia, dziwnych zdarzeń ze
mną związanych jest wystarczająco ważna dla Waszej Wysokości, to
byłabym wdzięczna za wysłuchanie i opcjonalne wyjaśnienia.-
pokłoniłam się dyrektorowi z zadziornym uśmiechem.
-
No no, cóż z ciebie za czepliwe babsko, Amy!- odparł, zgniatając
puszkę dietetycznej koli z impetem. Widać, że na odwyku, taki
nerwowy i wcale nie zna się na żartach.- Albo zmienisz ton, albo
wylecisz w podskokach za drzwi.
-
Czyli ma pan zamiar mnie wysłuchać?- zrobiłam sztuczny i do granic
możliwości słodki uśmiech.
-
Znaj moją łaskę.- kiwnął potakująco głową.
-
To może opowiedz nam wszystko od początku. Jak się tutaj
znalazłaś?- zaproponował Chejron.
Opowiedziałam
co się wydarzyło w lesie.
-
Spokojnie, to całkiem normalne jeśli chodzi o dzieci półkrwi.-
mówił centaur.
-
Normalne...- powiedziałam jak w transie.
-
Możesz popytać swoich przyjaciół, a się przekonasz.-
zaproponował.
-
Tak, tamta banda szczeniaków miała wyjątkowego pecha.- parsknął
Dionizos.
-
Proszę tak o nich nie mówić.- zwróciłam mu uwagę.
-
Jaka się lojalna znalazła, no proszę.
-
Wracając do tematu.- rzekł Chejron aby przerwać naszą sprzeczkę.-
Jakie rzeczy cię jeszcze trapią?
Nie
byłam pewna czy jestem w stanie opowiedzieć o scenie w zbrojowni
czy o powaleniu na kolana syna Aresa. Zrobiło mi się sucho w
gardle, zaczęłam nerwowo machać palcami.
-
Bo... chodzi o to, że... moja broń... zaczęła świecić, a
wszyscy dookoła zaczęli się mi przyglądać jak jakiejś wariatce.
Jest jeszcze fakt, że udało mi się obezwładnić Dany'ego łapiąc
go tylko za rękę, kiedy chciał mnie uderzyć.
-
Dany od Aresa?
-
Tak.
-
Każdy ma w sobie coś niezwykłego, co odziedziczył od swojego
boskiego rodzica. Takie sytuacje nie są komfortowe, rozumiem cię,
ale nie przejmuj się. Nadejdzie ten moment, kiedy wszystko stanie
się jasne.- pogłaskał mnie po głowie opiekun. Spojrzałam mu w
oczy. Wydawało mi się, że jednak się o mnie niepokoił. Może mi
się tak tylko zdaje?
-
Dziękuję.- uśmiechnęłam się.
-
To wszystko? I o co takie halo?- zapytał dyrektor.
-
Racja.
Oboje
popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
-
To ja już pójdę, zaraz zacznie się ognisko.
-
w porządku, cieszę się, że w czymś ci pomogliśmy.
-
No ja to bym tak tego nie ujął.- żachnął się bóg wina
Nie
zwracając na niego uwagi wyszłam z Wielkiego Domu.
* * *
-
O jesteś wreszcie!- powitała mnie Roxy i jej siostra.- Czemu ciebie
tak długo nie było?
Usiadłam
między nimi.
-
Musiałam coś załatwić.
Chwilę
wierciły mnie wzrokiem. Wszystkie dzieci Hermesa rozmawiały i
śmiały się. Tylko my siedziałyśmy cicho.
-
Rozmawiałaś z Chejronem, prawda?- spytała ciszej grupowa domku
numer 11.
-
Skąd... to aż tak widać?- uniosłam wymownie głowę ku
gwieździstemu niebu.
-
Wyjaśniło się? Widzę jednak, że nie jesteś wcale taka
zadowolona.
-
Sama nie wiem co o tym myśleć. Rozumiem, na każdego przychodzi
czas, ale to trwa za długo.
Poczułam
dłoń Lucy na moim lewym ramieniu.
-
Będzie dobrze. Chejron nigdy się nie myli. Cokolwiek się nie
stanie, masz nas i wielu innych przyjaciół.
Uśmiechnęłam
się do niej. Pomyśleć, że ona ma tylko jedenaście lat. Z tego co
widziałam, obie siostry miały dwa koraliki na rzemyku, tak jak
Sophie. Oznacza to, że Lucy przybyła tutaj, mając dziewięć lat.
To musiało być dla nich obu trudne, Roxy bardzo troszczy się o
dziewczynkę. Kochają się. Pewnie oprócz siebie nie mają nikogo.
-
Witajcie!- na środku pojawił się opiekun obozu.- Przypominam wam o
nadchodzących Wielkich Dni Bogów. Spotykamy się wtedy najpierw na
ognisku, później przychodzimy do jadalni, tam zostaną rozdane
prezenty. Następnie rozpoczniemy nasz rytualny taniec wokół
ozdobionego drzewa Thalii. Drugiego dnia odbędzie się wielka uczta,
a trzeciego będzie impreza z fajerwerkami na plaży. Nie zabraknie
dobrej muzyki w wykonaniu dzieci Apolla.- gdy wypowiedział te słowa,
osoby z domku siódmego zaczęły sobie przybijać piątki.-
Następnym większym wydarzeniem będzie obchód Nowego Roku. To tyle
jeśli chodzi o ogłoszenia, teraz możecie zacząć śpiewać.
Pierwsze
odgłosy oczywiście dochodziły z gardeł dzieci boga muzyki. Wokół
ogniska utworzył się wielki chór, niesamowita chwila, na którą
czekam każdego dnia. Jednak nadal trudno mi jest się przełamać i
zacząć śpiewać razem z nimi. Po śmierci mamy nie umiałam albo
raczej bałam się. Wtedy zamykałam oczy i jak wszyscy zaczynałam
się kołysać. Lucy szturchnęła mnie, schyliłam się.
-
Czemu nie śpiewasz z nami!?
-
Nie umiem!- próbowałam ja przekrzyczeć.
-
Oj dawaj! Co ci szkodzi!?- zachęcała.
-
Nie, śpiewam jak niedokarmiony orangutan.- próbowałam się
wykręcić.
Chyba
zrozumiała o co chodzi, dlatego przestałą nalegać.
Było
wspaniale! Ognisko mocniej buchało ogniem. To oznaczało, ze
wszystkim dopisywał humor. Widziałam innych moich przyjaciół.
Sophie nuciła wraz ze swoim rodzeństwem. Robin wygłupiał się z
braćmi, a Austin śpiewał pełną krtanią. Wszyscy podostawali
pianki i kiełbaski. Czułam się jak w siódmym niebie.
Ognisko
dobiegło końca, musieliśmy wracać do swoich domków. Wtedy cały
mój świat przewrócił się d ogóry nogami... po raz kolejny.
Rozmawiałam
sobie z Lucy, Roxy jeszcze nie wróciła. Chciałam się zapytać o
ich przeszłość, Chejron mówił, że nie tylko ja przeżyłam
straszne chwile.
-
Jak tutaj trafiłyście?- wyrzuciłam to pytanie, które cały czas
siedziało mi na końcu języka.
Dziewczynka
zamyśliła się, po chwili odpowiedziała.
-
To dzięki mojej siostrze. Uratowała mnie. Nasza mama została
poważnie skrzywdzona przez naszego ojca. Pobłądziła w swojej
traumy, zaczęła pić.- chwilę się zatrzymała.
-
Przepraszam, nie musisz mi wszystkiego opowiadać- ugryzłam się w
język. To musiało być dla niej trudne do opowiedzenia. Czasami
zapominam o tym, że ona jest od nas młodsza. Dziewczynka jest
wyjątkowo dojżała i silna, jak na swój wiek.
-
Nie, nic nie szkodzi. To już minęło, zresztą matka nigdy nie była
dla nas dobra. Cieszę się, że tu jestem. To się liczy
najbardziej.- uśmiechnęła się do mnie, to był szczery uśmiech,
niczego nie ukrywała. Umiałam to po ludziach dostrzec, ale Lucy
naprawdę nie chowała urazy.
-
Wiesz, dziękuję, że ty i Roxy...
Nie
dokończyłam, nagle usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. To był
Hans. Ktoś do nas zapukał. Po chwili je zamknął i wrócił do
pokoju. W rękach trzymał jakieś torby... chwila...
-
Patrzcie co tutaj mamy, jakieś torebki z niespodzianką?- pokazał
wszystkim dzieciom Hermesa. Nie wierzyłam własnym oczom.
Przeszedł
mnie dreszcz po karku. Serce podskoczyło mi do gardła. Nie mogłam
się poruszyć. Patrzyłam tylko jak wokół mojego wroga zbierali
się jego bracia. Zaczęli wyjmować zawartość torebki i plecaka. Z
plecaka wyjęli pokrowiec... z moim sztyletem.
-
Ulala, pierwszorzędna broń!- krzyknął jeden, dotykając ostrza.
-
A co mu tu mamy?- Hans ze sterty przedmiotów wyciągniętych z
torebki wyciągnął kartkę... a raczej zdjęcie.- Czyżby to nasza
Angela?
-
Zostaw to gnoju!- krzyknęłam, gwałtownie wstałam, podbiegłam do
niego, jednak zablokowali mnie jego bracia.
-
Ojej! Czyżby to twoja mamusia?
-
Powiedziałam, że masz to zostawić!- zaczęłam się szarpać
mocniej. Chłopaki złapali mnie pod ręce i w pasie. Mała Lucy nie
wiedziała co zrobić, zaczęła kopać ich po łydkach, ale oni ją
tylko raz odepchnęli.
-
Lucy nie, nie pomagaj mi.- poprosiłam, musiałam zebrać jak
najwięcej opanowania w głosie. To nie było łatwe.
Wybiegła
z domku.
-
No proszę, Na tym zdjęciu tak nie winna, a w środku taki potwór.
Muszę przyznać, że nie jesteście do siebie wcale podobne. -
Podarł zdjęcie na pół rozdzielając mnie i matkę.- Ups!
Wtedy
coś we mnie pękło. Miałam wrażenie, że czas się nagle
zatrzymał. Zacisnęłam zęby. W głowie rozbrzmiewały słowa Hansa
„taki potwór”. Emanowała ze mnie niespotykana energia. Zyskałam
siłę i odepchnęłam synów Hermesa. Nagle usłyszałam wielki
krzyk, nie umiem powiedzieć, czy to ja wydałam go z siebie, czy
wszyscy herosi na obozie. Nie zdążyłam dorwać tego drania. W
jednym momencie wszyscy wybiegli z domku z przeraźliwym wrzaskiem.
Zostałam sama, Przez okno widać było panikujących obozowiczów,
ale trwało to nie długo. Wszyscy się rozpierzchli.
Przeszukałam
rupiecie z torebki mamy. Ułożyła się z tego niezła piramidka.
Mój wzrok przykuł mały pakunek. To był prezent.
Dla
Angeliki z okazji piętnastych urodzin
Zdarłam
papier ozdobny, w środku był list Otworzyłam kopertę i zaczęłam
czytać.
Droga
Angeliko.
Jeśli
to czytasz, oznacza to, że mnie już przy tobie nie ma. Wiedziałam,
że kiedyś nadejdzie moment naszego rozstania. Ten moment nadszedł
dziś, w Twoje urodziny. Wiem, że nie w taki sposób wyobrażałaś
sobie Twoje święto, jednak Fata niestety już wybrały. Chciałabym
być przy tobie, przytulić ciebie jeszcze jeden raz. Pamiętaj
jednak, że zawsze będę przy tobie, w twoim sercu. Zmieniłaś moje
życie. Dzięki Tobie byłam szczęśliwa i proszę Cię o to, żebyś
ty również zaznała spokoju i szczęścia. Oddaj mi ostatnią
przysługę. Nie próbuj mnie szukać, nie rób sobie większej
krzywdy i proszę Cię... cokolwiek się nie wydarzy, pamiętaj o
bliskich, odnajdziesz swój dom, swoją rodzinę.
Kocham
Cię.
Mama.
P.S.
Daję ci ostatni prezent. Muzyka zawsze pomaga, Kochanie.
Przycisnęłam
list do swojej piersi. Ona wiedziała. Wiedziała jak to się
wszystko skończy. Dlaczego? Dlaczego ja nie byłam niczego świadoma?
Mogłabym coś zrobić. Poczułam gorzki smak moich łez. Nie
powstrzymywałam się od płaczu. Cała się trzęsłam. Nic by to
nie dało. Klękałam na podłodze. Byłam sama. Każdy uciekł. Ode
mnie...
Nagle
usłyszałam jak drzwi się otwierają. Ja ani drgnęłam. Doszedł
do mnie przytłumiony odgłos czyiś kroków. Nie mogłam podnieść
wzroku. Nie mogłam.
-
Angela.
Ocknęłam
się. Głos należał do syna Hekate. Uniosłam głowę, chłopak
przykucnął przy mnie. Byliśmy sami. Gdzie Sophie, Lucy i Roxy oraz
Austin? Czyżby oni... nie! Nie mogą się mnie bać! Wreszcie
znalazłam przyjaciół... A teraz został tylko on. Poczułam
jeszcze większe ukłucie w sercu. Bez chwili zastanowienia objęłam
go mocno. Z każdą sekundą łez było coraz więcej.
-
Nie uciekaj...Błagam...- wyszeptałam łamiącym się głosem.
Robin
uścisnął mnie mocniej.
-
Dobrze... obiecuję- oparł brodę o moje ramie.
Nagle
otoczyła nas ciemność. Wstaliśmy
z podłogi.
-
Tak przeczuwałem.- Powiedział Robin.
-
Ale co? Wiesz, co się dzieje?
Nie
odpowiedział. Cień wypełniał połowę objętości pokoju.
Szukałam po omacku... sama nie byłam pewna czego. Musiałam
uaktywnić umysł. Co mogło spowodować coś takiego? Miałam
przeczucie...
-
Robin, czy możliwe że to może być mój...
Pokój
wypełnił się cały mrokiem. Było tak ciemno, że nie mogłam
zobaczyć chłopaka.
-
Robin! Nie uciekłeś praw...
Poczułam
jego dłoń na ramieniu. Jaka ulga.
-Daj
rękę.
Przestałam
czuć jego dotyku, zaczęłam wolno poruszać rękami, aby
zorientować się gdzie on jest.
-
Ale o co...
-
No daj, tu jestem!- nalegał nieco podnosząc głos i łapiąc za
nadgarstek. Położył mi na dłoni coś zimnego i ciężkiego. Mój
sztylet. Po zetknięciu się moich opuszków palców z tępą częścią
ostrza na rękojeści zabłysły złote litery. Będąc tutaj parę
dni udało mi się sporo nauczyć z greckiego, więc udało mi się
zrozumieć napis. Symbole układały się w jedno słowo:
FOBOS
„Strach”.
To
słowo oznaczało „strach”. Prezent od ojca. Jedyny, który
dostałam. Nawet nie podarował mi go osobiście. Byłam zła.
Rozgoryczona. Moje
oczy przywykły już do mroku.
Na
przeciw stał syn Hekate, miał twarz pogrążoną w myślach. O czym
on tak myśli? Później zobaczyłam, że coś obserwuje, a w całym
pomieszczeniu rozbłysła złota łuna. Uniosłam głowę do góry.
Nade mną wisiał
znak. Tyle czekałam. W końcu zostałam uznana. Moim boskim rodzicem
okazał się... Hades.
-
Hades.. z błogosławieństwem Apolla.- Rzekł Robin z powagą i
intryga. Stał z skrzyżowanymi rękami, czoło miał zmarszczone a
wewnętrzne kąciki brwi zbliżone do siebie. Wiedziałam czemu tak
się zamyślił. Mnie też się to wszystko nie podobało.
-
Córka boga umarły, władca podziemi i ciemności, która dostała
błogosławieństwo od boga muzyki, światła i życia. Powiedz mi...
tak szczerze...co ze mną do cholery jest nie tak?!- krzyknęłam i z
impetem rzuciłam sztylet. Wbił się w posłanie Hansa. Jak mi
przykro.
---------------------------------------------------------
I oto takim ciekawym akcentem kończymy rozdział 6!
Już nie będę Was zamęczać jakimiś słodkimi słówkami, po prostu na tym zakończę :D
mam nadzieję, że się podobało ;)
Teddy
Wiedzialam!! ^^ Ale przyznaje, latwo nie bylo zgadnac kto jest jej ojcem :) czekam na nastepny rozdzial ;)
OdpowiedzUsuńIza
kurcze ale wciaga :D
OdpowiedzUsuńhttp://happinessismytarget.blogspot.com/
Łał... Genialnie piszesz! Życzę ci jak najszybszej weny.
OdpowiedzUsuńZachęcam również do mojego bloga i byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś zajrzała :)
http://kochamciewieszotym.blogspot.com/
xxx Melete
wow ..... ten rozdział jest super!
OdpowiedzUsuńnie można było się oderwać!
zachęcam do obejrzenia mojego bloga chodź nie dorównuję twojemu do pięt !
http://girlofshadows13.blogspot.com/