niedziela, 7 czerwca 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 6: "Zostałam uznana w niefortunny sposób"

Hej miśki!
Zbliżają się wakacje, czuć już ten miły letni wiaterek i ciepłe promienie słońca na twarzy :)
Leci 6 rozdział, a w nim fragment, w którym okaże się, czyim Angela jest dzieckiem! Nie mogłam się doczekać rozwiania Waszych wątpliwości :D
Więc jakiego ma boskiego rodzica?
Zapraszam do czytania :*
 -------------------------------------------------
Minęło parę dni i byłam pełna przekonania, że wszystko może wrócić do normy... jak  mogłam się aż tak pomylić?!

Mogę w skrócie tylko opowiedzieć czego udało mi się dowiedzieć o obozie. Popytałam trochę moich przyjaciół. Zdradzili mi, że gdzieś głęboko w lesie został wybudowany Bunkier nr 9 należący do domku Hefajstosa. Kiedy się razem w wolnym czasie szwendaliśmy, mogłam spotkać driady, najady i satyrów. Satyrowie to coś w rodzaju ludzi z kopytami i rogami kozy. Przyznaję się bez bicia, świetnie grają na piszczałkach. Najady są wodnymi nimfami, podobno bardzo kochliwe, ale szybko im to przechodzi. Driady są pięknymi duchami drzew. Cały obóz był niesamowitym miejscem, cieszę się, że może zastąpić mój dom.

W porządku. Sporo wiem już na temat obozu, ale co ze mną? Nie unika wątpliwości że jestem jakaś inna. Minęło już tak dużo czasu, a nadal mój ojciec mnie nie uznał. Może on wcale mnie nie chce? Ale dlaczego? Czy ze mną naprawdę jest aż tak niedobrze?

Odpowiedzi na te pytania postanowiłam znaleźć w Wielkim Domu. Chciałam porozmawiać z Chejronem i z tym całym Panem D. Zapomniałam o niego dopytać, wiem jedynie tyle, że jest dyrektorem obozu, ale szczerze powiedziawszy, to nigdy go nie widziałam. Jednak kiedy znalazłam się przed gmachem budynku, miałam pewne wątpliwości. Chyba nie powinnam wchodzić bez zapowiedzi, dlatego lepiej będzie, jak najpierw znajdę centaura.
* * *
- Dzień dobry...- zaczepiłam go, prawdopodobnie przerwałam mu spacer.
- O, dzień dobry Angelinko, jak ci się u nas podoba?
- To miejsce jest wspaniałe, ale muszę z panem omówić inną rzecz, pewnie nie będzie ona przyjemna.- zaczęłam się wiercić, yh zawsze tak mam, kiedy potrzebuję porozmawiać i czymś ważnym, a nie wiem od czego zacząć.
- W porządku, choć ze mną do Wielkiego Domu.

Podążałam za nim i znów stanęłam przed tym trzypiętrowym, wspaniałym budynkiem. Ściany były pastelowo niebieskie z odrobiną białych ornamentów. Na ganku stały fotele, parę stolików i wózek inwalidzki... nie wiedziałam dlaczego on tam jest aż do tego momentu kiedy...
-Poczekaj chwilkę dobrze, muszę się wpakować do wózka.- rzucił przez ramię centaur.
- Chwila, że jak!?- wytrzeszczałam na niego oczy. Jak on niby miał się tam zmieścić?!

A jednak. Wsadził swój koński tyłek i jakby nigdy nic przykrył kocykiem. Teraz wyglądał jak zwykły człowiek. Magia!
- Jak pan...- stałam wryta i lampiłam się na niego jak sroka w gnat.
- To jest zaczarowane. Teraz możemy wejść.
Otworzył drzwi. Nie wiem co było bardziej pokręcone: centaur wpychający się do wózka inwalidzkiego czy wielka, tętniąca życiem, dżungla w salonie... zostawię wam to do przemyślenia.
- Nie bój się, wejdź do środka.
- A.... t-taaak.- otrząsnęłam się.
Po takiej akcji, która miała przed chwileczką miejsce, słowa Chejrona brzmiały trochę jak słowa Baby Jagi, no wiecie, tej od Jasia i Małgosi. „No chodź tu, wcale ci się tutaj nic nie stanie, dostaniecie po cukierku”... a nie?! Przeszłam przez próg, przedarłam się przez winorośle, wisiały na nich dorodne kiście winogron. Jak coś takiego mogło tu wyrosnąć... i to na dodatek w środek zimy?! Poza roślinami w pomieszczeniu była jeszcze sofa, a naprzeciwko niej kamienny kominek. Chyba domownicy lubili grać w Pacmana, ponieważ w kącie znajdował się monitor wyświetlający tą grę. Na ścianach wisiały maski niczym z teatru greckiego i wypchana głowa lamparta... chwileczkę... CZY ON SIĘ PORUSZYŁ!?

Zrobiłam kolejny krok do przody, łeb zwierzęcia nagle warknął, aż podskoczyłam z wrażenia.
- Spokojnie, on zawsze reaguje tak na nowe twarze.- upewniał opiekun.
- Jakim cudem on...- wskazałam palcem- się porusza?!
- O! Czyżby nowa postać zawitała w me wspaniałe progi?- usłyszałam czyiś niski głos, dochodzący z innego pokoju.

Do salonu wszedł jakiś mężczyzna. Miał dwie nogi (przynajmniej tyle dobrego), nie grzeszył wzrostem i urodą. Krąglutki facet miał na sobie bluzkę w cętki,jak u dzikiego kota, spodnie do kolan, a na nogach miał sandały i fioletowe skarpetki. Przypominał mi stałych pijusów z hotelu „Black Pearl”, (stąd u mamy w torebce był gaz pieprzowy, moi mili) więc poczułam się jak w domu. Czarne jak smoła, kręcone włosy opadały mu na ramiona.

- Pan jest dyrektorem obozu, Panem D... Dionizosem.- wreszcie udało mi się rozkminić kto to mógł być. Domyśliłam się, że to bóg wina i dobrej zabawy... aż za dobrej.
- Tak tak, a ty to...?- zapytał, skanując mnie wzrokiem.
- Angelika Willows.
- Witaj Amy Wilson.- machnął lekceważąco ręką. Co on głuchy?
- Nie, nazywam się...
- Oj dobra, mniejsza o to. Witamy w Obozie Herosów i takie tam.
- Um, jestem tu już parę dni...- poczułam dłoń Chejrona na moim ramieniu, przesłał mi spojrzenie mówiące „Nie przejmuj się, ten typek tak ma”.- Przychodzę tutaj, bo chciałabym porozmawiać na ważny temat.
- A jaka sprawa może być aż taka istotna, aby była warta zawracania mi głowy?
- Jeżeli sprawa nadal nie objawionego tatusia, dziwnych zdarzeń ze mną związanych jest wystarczająco ważna dla Waszej Wysokości, to byłabym wdzięczna za wysłuchanie i opcjonalne wyjaśnienia.- pokłoniłam się dyrektorowi z zadziornym uśmiechem.
- No no, cóż z ciebie za czepliwe babsko, Amy!- odparł, zgniatając puszkę dietetycznej koli z impetem. Widać, że na odwyku, taki nerwowy i wcale nie zna się na żartach.- Albo zmienisz ton, albo wylecisz w podskokach za drzwi.
- Czyli ma pan zamiar mnie wysłuchać?- zrobiłam sztuczny i do granic możliwości słodki uśmiech.
- Znaj moją łaskę.- kiwnął potakująco głową.
- To może opowiedz nam wszystko od początku. Jak się tutaj znalazłaś?- zaproponował Chejron.

Opowiedziałam co się wydarzyło w lesie.
- Spokojnie, to całkiem normalne jeśli chodzi o dzieci półkrwi.- mówił centaur.
- Normalne...- powiedziałam jak w transie.
- Możesz popytać swoich przyjaciół, a się przekonasz.- zaproponował.
- Tak, tamta banda szczeniaków miała wyjątkowego pecha.- parsknął Dionizos.
- Proszę tak o nich nie mówić.- zwróciłam mu uwagę.
- Jaka się lojalna znalazła, no proszę.
- Wracając do tematu.- rzekł Chejron aby przerwać naszą sprzeczkę.- Jakie rzeczy cię jeszcze trapią?

Nie byłam pewna czy jestem w stanie opowiedzieć o scenie w zbrojowni czy o powaleniu na kolana syna Aresa. Zrobiło mi się sucho w gardle, zaczęłam nerwowo machać palcami.
- Bo... chodzi o to, że... moja broń... zaczęła świecić, a wszyscy dookoła zaczęli się mi przyglądać jak jakiejś wariatce. Jest jeszcze fakt, że udało mi się obezwładnić Dany'ego łapiąc go tylko za rękę, kiedy chciał mnie uderzyć.
- Dany od Aresa?
- Tak.
- Każdy ma w sobie coś niezwykłego, co odziedziczył od swojego boskiego rodzica. Takie sytuacje nie są komfortowe, rozumiem cię, ale nie przejmuj się. Nadejdzie ten moment, kiedy wszystko stanie się jasne.- pogłaskał mnie po głowie opiekun. Spojrzałam mu w oczy. Wydawało mi się, że jednak się o mnie niepokoił. Może mi się tak tylko zdaje?
- Dziękuję.- uśmiechnęłam się.
- To wszystko? I o co takie halo?- zapytał dyrektor.
- Racja.
Oboje popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- To ja już pójdę, zaraz zacznie się ognisko.
- w porządku, cieszę się, że w czymś ci pomogliśmy.
- No ja to bym tak tego nie ujął.- żachnął się bóg wina
Nie zwracając na niego uwagi wyszłam z Wielkiego Domu.

* * *

- O jesteś wreszcie!- powitała mnie Roxy i jej siostra.- Czemu ciebie tak długo nie było?
Usiadłam między nimi.
- Musiałam coś załatwić.
Chwilę wierciły mnie wzrokiem. Wszystkie dzieci Hermesa rozmawiały i śmiały się. Tylko my siedziałyśmy cicho.
- Rozmawiałaś z Chejronem, prawda?- spytała ciszej grupowa domku numer 11.
- Skąd... to aż tak widać?- uniosłam wymownie głowę ku gwieździstemu niebu.
- Wyjaśniło się? Widzę jednak, że nie jesteś wcale taka zadowolona.
- Sama nie wiem co o tym myśleć. Rozumiem, na każdego przychodzi czas, ale to trwa za długo.
Poczułam dłoń Lucy na moim lewym ramieniu.
- Będzie dobrze. Chejron nigdy się nie myli. Cokolwiek się nie stanie, masz nas i wielu innych przyjaciół.
Uśmiechnęłam się do niej. Pomyśleć, że ona ma tylko jedenaście lat. Z tego co widziałam, obie siostry miały dwa koraliki na rzemyku, tak jak Sophie. Oznacza to, że Lucy przybyła tutaj, mając dziewięć lat. To musiało być dla nich obu trudne, Roxy bardzo troszczy się o dziewczynkę. Kochają się. Pewnie oprócz siebie nie mają nikogo.

- Witajcie!- na środku pojawił się opiekun obozu.- Przypominam wam o nadchodzących Wielkich Dni Bogów. Spotykamy się wtedy najpierw na ognisku, później przychodzimy do jadalni, tam zostaną rozdane prezenty. Następnie rozpoczniemy nasz rytualny taniec wokół ozdobionego drzewa Thalii. Drugiego dnia odbędzie się wielka uczta, a trzeciego będzie impreza z fajerwerkami na plaży. Nie zabraknie dobrej muzyki w wykonaniu dzieci Apolla.- gdy wypowiedział te słowa, osoby z domku siódmego zaczęły sobie przybijać piątki.- Następnym większym wydarzeniem będzie obchód Nowego Roku. To tyle jeśli chodzi o ogłoszenia, teraz możecie zacząć śpiewać.

Pierwsze odgłosy oczywiście dochodziły z gardeł dzieci boga muzyki. Wokół ogniska utworzył się wielki chór, niesamowita chwila, na którą czekam każdego dnia. Jednak nadal trudno mi jest się przełamać i zacząć śpiewać razem z nimi. Po śmierci mamy nie umiałam albo raczej bałam się. Wtedy zamykałam oczy i jak wszyscy zaczynałam się kołysać. Lucy szturchnęła mnie, schyliłam się.
- Czemu nie śpiewasz z nami!?
- Nie umiem!- próbowałam ja przekrzyczeć.
- Oj dawaj! Co ci szkodzi!?- zachęcała.
- Nie, śpiewam jak niedokarmiony orangutan.- próbowałam się wykręcić.
Chyba zrozumiała o co chodzi, dlatego przestałą nalegać.

Było wspaniale! Ognisko mocniej buchało ogniem. To oznaczało, ze wszystkim dopisywał humor. Widziałam innych moich przyjaciół. Sophie nuciła wraz ze swoim rodzeństwem. Robin wygłupiał się z braćmi, a Austin śpiewał pełną krtanią. Wszyscy podostawali pianki i kiełbaski. Czułam się jak w siódmym niebie.

Ognisko dobiegło końca, musieliśmy wracać do swoich domków. Wtedy cały mój świat przewrócił się d ogóry nogami... po raz kolejny.
Rozmawiałam sobie z Lucy, Roxy jeszcze nie wróciła. Chciałam się zapytać o ich przeszłość, Chejron mówił, że nie tylko ja przeżyłam straszne chwile.
- Jak tutaj trafiłyście?- wyrzuciłam to pytanie, które cały czas siedziało mi na końcu języka.
Dziewczynka zamyśliła się, po chwili odpowiedziała.
- To dzięki mojej siostrze. Uratowała mnie. Nasza mama została poważnie skrzywdzona przez naszego ojca. Pobłądziła w swojej traumy, zaczęła pić.- chwilę się zatrzymała.
- Przepraszam, nie musisz mi wszystkiego opowiadać- ugryzłam się w język. To musiało być dla niej trudne do opowiedzenia. Czasami zapominam o tym, że ona jest od nas młodsza. Dziewczynka jest wyjątkowo dojżała i silna, jak na swój wiek.
- Nie, nic nie szkodzi. To już minęło, zresztą matka nigdy nie była dla nas dobra. Cieszę się, że tu jestem. To się liczy najbardziej.- uśmiechnęła się do mnie, to był szczery uśmiech, niczego nie ukrywała. Umiałam to po ludziach dostrzec, ale Lucy naprawdę nie chowała urazy.
- Wiesz, dziękuję, że ty i Roxy...
Nie dokończyłam, nagle usłyszałam, jak ktoś otwiera drzwi. To był Hans. Ktoś do nas zapukał. Po chwili je zamknął i wrócił do pokoju. W rękach trzymał jakieś torby... chwila...

- Patrzcie co tutaj mamy, jakieś torebki z niespodzianką?- pokazał wszystkim dzieciom Hermesa. Nie wierzyłam własnym oczom.

Przeszedł mnie dreszcz po karku. Serce podskoczyło mi do gardła. Nie mogłam się poruszyć. Patrzyłam tylko jak wokół mojego wroga zbierali się jego bracia. Zaczęli wyjmować zawartość torebki i plecaka. Z plecaka wyjęli pokrowiec... z moim sztyletem.

- Ulala, pierwszorzędna broń!- krzyknął jeden, dotykając ostrza.
- A co mu tu mamy?- Hans ze sterty przedmiotów wyciągniętych z torebki wyciągnął kartkę... a raczej zdjęcie.- Czyżby to nasza Angela?

- Zostaw to gnoju!- krzyknęłam, gwałtownie wstałam, podbiegłam do niego, jednak zablokowali mnie jego bracia.
- Ojej! Czyżby to twoja mamusia?
- Powiedziałam, że masz to zostawić!- zaczęłam się szarpać mocniej. Chłopaki złapali mnie pod ręce i w pasie. Mała Lucy nie wiedziała co zrobić, zaczęła kopać ich po łydkach, ale oni ją tylko raz odepchnęli.
- Lucy nie, nie pomagaj mi.- poprosiłam, musiałam zebrać jak najwięcej opanowania w głosie. To nie było łatwe.
Wybiegła z domku.
- No proszę, Na tym zdjęciu tak nie winna, a w środku taki potwór. Muszę przyznać, że nie jesteście do siebie wcale podobne. - Podarł zdjęcie na pół rozdzielając mnie i matkę.- Ups!

Wtedy coś we mnie pękło. Miałam wrażenie, że czas się nagle zatrzymał. Zacisnęłam zęby. W głowie rozbrzmiewały słowa Hansa „taki potwór”. Emanowała ze mnie niespotykana energia. Zyskałam siłę i odepchnęłam synów Hermesa. Nagle usłyszałam wielki krzyk, nie umiem powiedzieć, czy to ja wydałam go z siebie, czy wszyscy herosi na obozie. Nie zdążyłam dorwać tego drania. W jednym momencie wszyscy wybiegli z domku z przeraźliwym wrzaskiem. Zostałam sama, Przez okno widać było panikujących obozowiczów, ale trwało to nie długo. Wszyscy się rozpierzchli.

Przeszukałam rupiecie z torebki mamy. Ułożyła się z tego niezła piramidka. Mój wzrok przykuł mały pakunek. To był prezent.

Dla Angeliki z okazji piętnastych urodzin

Zdarłam papier ozdobny, w środku był list Otworzyłam kopertę i zaczęłam czytać.

Droga Angeliko.
Jeśli to czytasz, oznacza to, że mnie już przy tobie nie ma. Wiedziałam, że kiedyś nadejdzie moment naszego rozstania. Ten moment nadszedł dziś, w Twoje urodziny. Wiem, że nie w taki sposób wyobrażałaś sobie Twoje święto, jednak Fata niestety już wybrały. Chciałabym być przy tobie, przytulić ciebie jeszcze jeden raz. Pamiętaj jednak, że zawsze będę przy tobie, w twoim sercu. Zmieniłaś moje życie. Dzięki Tobie byłam szczęśliwa i proszę Cię o to, żebyś ty również zaznała spokoju i szczęścia. Oddaj mi ostatnią przysługę. Nie próbuj mnie szukać, nie rób sobie większej krzywdy i proszę Cię... cokolwiek się nie wydarzy, pamiętaj o bliskich, odnajdziesz swój dom, swoją rodzinę.
Kocham Cię.
Mama.

P.S. Daję ci ostatni prezent. Muzyka zawsze pomaga, Kochanie.

Przycisnęłam list do swojej piersi. Ona wiedziała. Wiedziała jak to się wszystko skończy. Dlaczego? Dlaczego ja nie byłam niczego świadoma? Mogłabym coś zrobić. Poczułam gorzki smak moich łez. Nie powstrzymywałam się od płaczu. Cała się trzęsłam. Nic by to nie dało. Klękałam na podłodze. Byłam sama. Każdy uciekł. Ode mnie...

Nagle usłyszałam jak drzwi się otwierają. Ja ani drgnęłam. Doszedł do mnie przytłumiony odgłos czyiś kroków. Nie mogłam podnieść wzroku. Nie mogłam.
- Angela.
Ocknęłam się. Głos należał do syna Hekate. Uniosłam głowę, chłopak przykucnął przy mnie. Byliśmy sami. Gdzie Sophie, Lucy i Roxy oraz Austin? Czyżby oni... nie! Nie mogą się mnie bać! Wreszcie znalazłam przyjaciół... A teraz został tylko on. Poczułam jeszcze większe ukłucie w sercu. Bez chwili zastanowienia objęłam go mocno. Z każdą sekundą łez było coraz więcej.
- Nie uciekaj...Błagam...- wyszeptałam łamiącym się głosem.
Robin uścisnął mnie mocniej.
- Dobrze... obiecuję- oparł brodę o moje ramie.
Nagle otoczyła nas ciemność. Wstaliśmy z podłogi.
- Tak przeczuwałem.- Powiedział Robin.
- Ale co? Wiesz, co się dzieje?
Nie odpowiedział. Cień wypełniał połowę objętości pokoju. Szukałam po omacku... sama nie byłam pewna czego. Musiałam uaktywnić umysł. Co mogło spowodować coś takiego? Miałam przeczucie...
- Robin, czy możliwe że to może być mój...
Pokój wypełnił się cały mrokiem. Było tak ciemno, że nie mogłam zobaczyć chłopaka.
- Robin! Nie uciekłeś praw...
Poczułam jego dłoń na ramieniu. Jaka ulga.
-Daj rękę.
Przestałam czuć jego dotyku, zaczęłam wolno poruszać rękami, aby zorientować się gdzie on jest.
- Ale o co...
- No daj, tu jestem!- nalegał nieco podnosząc głos i łapiąc za nadgarstek. Położył mi na dłoni coś zimnego i ciężkiego. Mój sztylet. Po zetknięciu się moich opuszków palców z tępą częścią ostrza na rękojeści zabłysły złote litery. Będąc tutaj parę dni udało mi się sporo nauczyć z greckiego, więc udało mi się zrozumieć napis. Symbole układały się w jedno słowo:

FOBOS

Strach”.
To słowo oznaczało „strach”. Prezent od ojca. Jedyny, który dostałam. Nawet nie podarował mi go osobiście. Byłam zła. Rozgoryczona. Moje oczy przywykły już do mroku. Na przeciw stał syn Hekate, miał twarz pogrążoną w myślach. O czym on tak myśli? Później zobaczyłam, że coś obserwuje, a w całym pomieszczeniu rozbłysła złota łuna. Uniosłam głowę do góry. Nade mną wisiał znak. Tyle czekałam. W końcu zostałam uznana. Moim boskim rodzicem okazał się... Hades.

- Hades.. z błogosławieństwem Apolla.- Rzekł Robin z powagą i intryga. Stał z skrzyżowanymi rękami, czoło miał zmarszczone a wewnętrzne kąciki brwi zbliżone do siebie. Wiedziałam czemu tak się zamyślił. Mnie też się to wszystko nie podobało.
- Córka boga umarły, władca podziemi i ciemności, która dostała błogosławieństwo od boga muzyki, światła i życia. Powiedz mi... tak szczerze...co ze mną do cholery jest nie tak?!- krzyknęłam i z impetem rzuciłam sztylet. Wbił się w posłanie Hansa. Jak mi przykro.
---------------------------------------------------------
I oto takim ciekawym akcentem kończymy rozdział 6!
Już nie będę Was zamęczać jakimiś słodkimi słówkami, po prostu na tym zakończę :D
mam nadzieję, że się podobało ;)
Teddy 

4 komentarze:

  1. Wiedzialam!! ^^ Ale przyznaje, latwo nie bylo zgadnac kto jest jej ojcem :) czekam na nastepny rozdzial ;)
    Iza

    OdpowiedzUsuń
  2. kurcze ale wciaga :D
    http://happinessismytarget.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Łał... Genialnie piszesz! Życzę ci jak najszybszej weny.
    Zachęcam również do mojego bloga i byłabym niezmiernie wdzięczna, gdybyś zajrzała :)
    http://kochamciewieszotym.blogspot.com/
    xxx Melete

    OdpowiedzUsuń
  4. wow ..... ten rozdział jest super!
    nie można było się oderwać!
    zachęcam do obejrzenia mojego bloga chodź nie dorównuję twojemu do pięt !
    http://girlofshadows13.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń