sobota, 16 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 3: „Moja broń zaczyna wariować!”

Hej Miśki!
Już minął tydzień, więc podzielę się z Wami trzecim rozdziałem Angeliki :). Wpadłam na pomysł, żeby zmienić nazwę opowiadań na Angelika i Obóz Herosów, żeby było wiadomo, że te opowiadania są FanFiction.
Bez dalszego pisania! Zapraszam na kolejny rozdział :D!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam się. Pierwsze co zobaczyłam, to rażące światło. Jednak byłam świadoma tego, że w pomieszczeniu nie było aż tak jasno, po prostu taki czas w ciemności spowodował taki szok. A no właśnie... gdzie ja jestem?! Rozejrzałam się, ściany były koloru bezchmurnego nieba. Leżałam na łóżku, w pokoju znajdowały się jeszcze parę innych łóżek, ale wszystkie były puste, dokładnie posłane. Już wiedziałam, byłam w jakimś szpitalu, czyżby mi się udało dotrzeć do obozu?

Podniosłam się do pozycji siedzącej, lecz szybko tego pożałowała, zakręciło mi się w głowie. Syknęłam, przymykając oczy. Spojrzałam na swoje ręce, nie były już we krwi. Rany się zagoiły, co do jednej. Ile czasu tu jestem?

Nagle uchyliły się drzwi. Stanął w nich blondyn o wyjątkowo rozczochranych włosach, jakby przed chwilą stoczył bitwę ze kojotami, wcale nie żartuję! Jego oczy... a raczej oko (drugie miał przysłonięte grzywką), było nieskazitelnie błękitne. Opaloną twarz miał osypaną piegami, jego nos był lekko zadarty, a na nim były okulary, takie typowo dla kujonów (Od razu piszę, że nie mam nic do takich okularów! Sama chciałabym mieć takie rajbany :3). Uśmiechał się do mnie z dobrocią. Zrobiło mi się ciepło na sercu, nikt oprócz mojej mamy się tak nie uśmiechał... właśnie, co się stało z mamą!?

-O! Nasza Śpiąca Królewna się obudziła.- powiedział jeszcze bardziej się wyszczerzając.
-Jaka królewna! Ty, nie pozwalaj sobie, jestem raczej bestią, niż piękną.
- Dobra, dobra, mnie nie nabierzesz. Tylko się nie denerwuj, to tylko pogorszy sprawę .- mówił, podchodząc bliżej. Zawsze miałam ograniczone zaufanie do chłopaków, a zwłaszcza do takich lizusów, jak on. Usiadł obok mnie. Przyłożył swoją dłoń do mojego czoła. Jego dotyk sprawi, że jeszcze większa fala ciepła rozlała się po całym moim ciele.
-Widzę, że już ci lepiej.- powiedział z dumą, jakby to wszystko było jego zasługą, pewnie to dzięki niemu żyję, ale kurde! Nie muszę go przez to podziwiać, jak członków moich ulubionych zespołów!
-Nic mi już nie jest. Gdzie moja mama?- zapytałam podejrzliwie.
-Twoja mama?- Zdziwił się, nie mógł być chyba na tyle głupi, żeby nie rozumieć mojego pytania...a może jednak był?
-Co cię tak dziwi? Byłam razem z mamą. Co z nią się stało? Ktoś jej pomógł?!- podniosłam głos. Nie wierzę... ona nie mogła...
-Bardzo mi przykro... żadna inna osoba nie dotarła tamtego dnia do obozu.- spochmurniał.
- Nie! To nie może być prawda! Prosiłam o pomoc dla niej! Ona... nie ...- głos mi się załamał. Nie mogłam wydobyć ani słowa.

Moja mama była jedyną osobą, która mnie kochała. Nikt nie był dla mnie tak ważny, jak ona. Była przy mnie zawsze, a ja ją zostawiłam, umierającą, samą, w lesie. Jak mogłam jej to zrobić? Przecież wiedziałam, że są niewielkie szansę. Gdybym została, mogłabym ostatnie sekundy swojego życia spędzić u jej boku, u boku osoby, którą kochałam całym swoim sercem.

Po moim policzku spłynęła mi łza.
-B-była dla mnie wszystkim...- wyszeptałam. Oczy zaszły mgłą od wylewających się powoli łez. Otarłam powieki, zobaczyłam na twarzy chłopaka ogromne współczucie i żal. Ujął moją dłoń.
- Słuchaj, ja...- Zaczął, ale szybko przerwałam. Nie mogłam słuchać czegoś w stylu „Będzie dobrze”.... nie kurna, nie będzie dobrze! Co dale?! Coś jak: „Wszystko się ułoży” albo „ Wiem co czujesz”? Nie ma mowy... dlatego nie lubię okazywać słabości, w takich problemach nikt nie umie pomóc, a tylko można pogorszy sytuacje.
- Nic nie rozumiesz!- wrzasnęłam-Ja naprawdę nie mam nikogo na tym świecie! T-to moja wina, że ona nie żyje, rozumiesz?!- wyrwałam swoją rękę z jego delikatnego uścisku. Zacisnęłam usta i odwróciłam twarz w drugą stronę.

Muszę wziąć się w garść. Przynajmniej muszę udawać, że jest w porządku. Może jak zacznę udawać, to sama sobie uwierzę w to wierutne kłamstwo? To też jakiś sposób. Kolejna ucieczka przed uczuciami, czemu nie...
Otarłam łzy z policzków, jednak one nadal starały się uciekać spod powiek. Próbowałam się uspokoić, przerwałam chwilowe milczenie.
- Ile czasu minęło?
Złotowłosy podrapał się po czuprynie, marszcząc brwi. To byłoby wręcz nie możliwe, żebym ocknęła się tego samego dnia, którego tutaj trafiłam. Nie miałam prawie żadnej rany, może jakieś siniaki, ale to wszystko. Po bardzo bolesnym zadrapaniu zostało tylko gorzkie wspomnienie. Kiedyś musiało mi się wszystko zagoić, prawda?
- Królewna spała pięć dni, dzisiaj jest osiemnasty grudnia, ale to dobrze. Przynajmniej widać już dużą poprawę. Urazy udały się zagoić.- powiedział ze spokojem, wysilając się na uśmiech.
- Czy naprawdę nie dociera, że ja nie jestem żadną królewną? Nic mi już nie jest, mogę już stąd wyjść?- powiedziałam nadal z drżącym głosem. Nie miałam ochoty siedzieć tam dłużej, musiałam coś robić, aby chociaż trochę odreagować. Chciałam zwiedzić ten obóz.
- Ej, wolnego! Jest dopiero piąta rano, ze wszystkich mieszkańców to tylko mieszkańcy domku numer 7 już nie śpią, no i oczywiście Chejron i Pan D. Oh, jaki ja głupi, przecież pewnie nie wiesz gdzie jesteś.
-Grunt to szczerość. Możesz z łaski swojej mnie oświeć, o co w tym wszystkim chodzi?- droczyłam się z ironią, udając VIP-a na czerwonym dywanie i wachlując rzęsami. Uwielbiam podchodzić do ludzi z ironią, tak wiem, może to trochę denerwujące, ale potrafię zachować umiar.
- Już chyba poprawił ci się humor, co?- założył ręce i spojrzał spode łba, ale było widać, że nadal się uśmecha. Twardy jest.
- Hmmmm... zastanówmy się... obudziłam się, nie wiem gdzie ja jestem, przed chwilą dowiedziałam się o śmierci jedynej osoby, która mnie kochała, i ogólnie mam przechlapane... tak, jest świetnie, wiesz? .- Odparłam sarkastycznie, znowu podchodziły łzy. Kurde! Weź się w garść! Po moich słowach jakby na chwilę przygasł, ale potem znowu się uśmiechnął, ale raczej tak dla siebie, z niewiadomego powodu.
- I co cię tak bawi?
Nie mam pojęcia jak on to robił, ale uśmiechnęłam się do siebie w duchu, co mnie z kolei i ucieszyło i wkurzyło. Powinnam się martwić, a tymczasem przez tego gościa jestem w całkiem całkiem nastroju, sytuacja jest wręcz do dupy, a ja się uśmiecham... po prostu świetnie, oby tak dalej, to tym bardziej mi odbije.
- Nie no nic, nieźle ci wychodzi granie silnej i pyskatej. Pewnie miałaś lata praktyki, prawda?
- Nie muszę wcale grać.- Odpowiedziałam z przekąsem. Miał racje, ile ja udawałam? Przez większość życia.
- No dobra, niech ci będzie, a tak w ogóle jestem Austin Merino, syn Apolla.

No i tu mnie zatkało. Że kogo on jest synem?! Jakiego Apolla do cholery?! Niby tego boga?
- Że co?! Tego Apolla?! Znaczy się... boga?!- Zapytałam szeroko otwierając oczy.
- A co? Chcesz autograf?- Rzekł, starając papugować moje miny. - niestety Wielki Apollo udziela aktualnie wywiadu, więc jest chwilowo zajęty, proszę poczekać. Tak, panienka trafiła w dziesiątkę. Skoro tutaj jesteś, to twoim ojcem też jest jeden z bogów.
- Okeeeeej... czy wszyscy tutaj są zdrowi?! Mój tatuś bogiem, ciekawa propozycja, niestety mój tata okazał się wielkim dupkiem i zostawił nas od razu po moich narodzinach- Przekomarzałam się dalej, tym razem musiałam ugryźć się w język, aby nie pokazać tego, jak bardzo mi jest przykro. Gdyby na serio był kimś wszechmogącym, mógł nas nie porzucać, jak jakieś zepsute zabawki.
- Bogowie tak mają, nie przejmuj się, ze mną było podobnie.
Nadal się szczerzył, jednak kiedy to mówił, byłam święcie przekonana, że poczuł ucisk na sercu. A jednak! On też był aktorem.
- W takim razie, skoro moja mama jest... um... była- ta poprawka strasznie mnie zabolała, ale ciągnęłam dalej-człowiekiem, a mój pożal się boże tata jest bogiem, to kim albo czym jestem?!
- Wszyscy tutaj jesteśmy półkrwi, czyli herosami. Każdy nowy heros dostaje przydział do domku swojego boskiego rodzica. Ja jestem z domku numer 7. Ci, którzy jeszcze nie zostali uznani, będą mieszkać jakoś czas w domku Hermesa, czyli numeru 11.
- Czyli tam dzisiaj zanocuję?
- Dokładnie. Chociaż powinnaś być już uznana, minęło sporo czasu, a żaden znak się nie pojawił.

No właśnie, została jeszcze kwestia mojego boskiego rodzica. Kim on właściwie był? Trochę się interesowałam mitologią, ale nie zobaczyłam dużego podobieństwa do jakiegokolwiek boga. Afrodyta odpada, bo ani nie jestem piękna, ani romantyczna. Z resztą, ona jest kobietą, a ja już miałam matkę. Więc już miałam łatwiej, wszystkie boginie odpadły. Pozostali Zeus, Posejdon, Hades, Hermes, Apollo, Ares, Hefajstos, Dionizos i Hypnos. No ciekawe... dlaczego jeszcze nic na ten temat nie wiadomo?

- Jak to uznać? Znaczy, że mój łaskawy tatuś musi dać cynk, że ta oto ofiara losu jest jego córką? Ekstra... pewnie się nie doczekam.- prychnęłam i odwróciłam głowę. Za oknem było już coraz jaśniej, nawet było widać pojedyncze, spacerujące osoby.
- Taki u nich zwyczaj. Najczęściej bywało tak, że kiedy heros zrobił coś, co ewidentnie pasowało do zdolności rodzica, wtedy pokazywał się symbol nad głową. Podczas ogniska również można zostać uznanym, ale zdarzały się sytuacji, że bezpośrednio po przekroczeniu granicy obozu znak się pojawiał.- Mówił, silnie gestykulując i udając mądralę. Wyglądał wtedy komicznie, nawet udało mi się jeszcze raz uśmiechnąć.
- Oj dobra, już się tak nie wymądrzaj. Nie jesteś profesorem na uczelni, nie musisz tak machać.- Powtórzyłam jego ruchy, po czym się zaśmiał.
- Profesor Austin! Ciekawa propozycja.- rozpromienił się- A więc panno... no właśnie, jak moja uczennica ma na imię?- zapytał i poprawił swoje okulary.
- No wie pan? Żeby o najlepszej uczennicy zapomnieć? Jak panu nie wstyd!-skrzyżowałam ręce i udałam focha.
- Proszę mi wybaczyć, to się więcej nie powtórzy.- Powiedział i schylił głowę, jakby się kłaniając- A więc?
- Angelika Willows panie profesorze.
Niesamowite, czułam się już o wiele lepiej i to za sprawą jakiegoś lizusa. Może nie jest wcale taki najgorszy? Stara się poprawić mi humor, więc tu ma u mnie duży plus.
- A więc panienko Willows, będziesz miała sporo materiału do nadrobienia! Pierwszy test: „Zapoznanie się z najwspanialszym herosem na obozie” uznaję za zaliczony. Czeka cie jeszcze obeznanie terenu, za co zabierzemy się od razu.- skończył, po czym wstał i otworzył mała szafkę, która stała przy łóżku. Wyciągnął z niej jakąś pomarańczową koszulkę, taką samą, jak ta, którą miał na sobie i długie dżinsy. Położył je obok mnie.
- Dasz radę wstać?
Postawiłam obie nogi na podłodze, podniosłam się. Założyłam japonki, które były obok mojego łóżka. Nic się nie stało, znaczy mogłam iść dalej. Zrobiłam parę kroków w przód, potem się odwróciłam.
- To znaczy, że jest w porządku. Przebież się w te ciuchy, poczekam na korytarzu.- rzucił przez ramię i wyszedł.

Nic mi w tym wszystkim nie pasowało. Wiedziałam, że jestem nienormalna, ale żeby aż tak! Zdjęłam swoją piżamę i założyłam ubrania od Austina. O dziwo pasowały jak ulał. Chyba ktoś spodziewał się tutaj takiego kurdupla jak ja. Ruszyłam w stronę wyjścia. Chwyciłam za klamkę i przekroczyłam próg. Blondyn stał oparty o ścianę.
- To co? Idziemy?- zapytał, jakby się upewniając.
- Jakżeby inaczej, profesorze!- zasalutowałam, po chwili szybko zmarkotniałam. Ten gest tak mi przypomniał mój dom. Zawsze tak się droczyłam razem z panią Rose podczas codziennej pomocy w hotelu. Ugryzłam się w język i szłam dalej. Byliśmy już u wyjścia z budynku, kiedy nagle jakaś dziewczyna zaczepiła okularnika.
-Austin mamy problem. Musisz pomóc na oddziale, teraz twoja zmiana, nie pamiętasz?
Chłopakowi szczena opadła, spojrzał na zegarek naścienny i złapał się za jego rozczochrany łeb.
- Już tak późno?! Ja jeszcze się nie przebrałem!- odwrócił się w moją stronę.- Możesz tu chwilę poczekać? Zajmie mi to jakieś 30 min. Najlepiej wróć do pokoju.
- Co to to nie, dam radę. Znajdę kogoś, kto mógłby mi pomóc.- uspokajałam go.
- Ale jesteś pod moją opieką. Nigdzie się stąd nie ruszaj!- zaczął niespokojnie machać rękoma. Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu. Była niewiele od niego niższa, brązowe włosy spięte w kok. Miała równie miły wyraz twarzy, jak Austin. Nosiła na sobie biały fartuch pielęgniarki, zieloną koszulkę i białe spodnie.
- Spokojnie, dziewczyna da sobie radę, z tego co widzę, czuje się o wiele lepiej, niż wczoraj, więc warto ją wypuścić. Nie chcemy, żebyś nam tutaj oszalała, prawda?- uśmiechnęła się do mnie, przymykając jej szmaragdowe oczy.
- Tak, sam widzisz, obie mamy racje.- zmarszczyłam brwi i oparłam ręce o biodra.
- Dziewczyny... co ja się z wami mam! Tylko proszę, uważaj na siebie i jakby coś się działo, od razu przychodź tutaj i....
- Oj dobra, daj już spokój, nie mamy na co czekać, idziemy. Trzymaj się.- pomachała do mnie i odeszła z synem Apolla.

Jak szybko oni poszli, tak prędko opuściła mnie radość, o ile takie uczucie u mnie w ogóle zawitało. Może tylko udawałam, żeby nie zrobić mu przykrości? Tak ładnie się starał, żeby mnie rozweselić, a ja miałabym mu pokazywać, że mu się nie udało? Eh, czemu mi w ogóle na tym zależało? Przecież pierwszy raz widzę go na oczy, ale z jakiegoś powodu nie chciałam, żeby się rozczarował. Mimo to nadal uważam, że jest irytująco szczęśliwy! Nic tylko by się uśmiechał!

Wyszłam ze szpitala. Promienie słońca raziły po twarzy, poczułam się jak wampir. Może słońce świeciło, mimo to nadal było chłodno. Austin zapomniał mi dać jakiejś bluzy, ale na szczęście lubię chłód, a bynajmniej mi nie przeszkadza. Przeszłam parę kroków, znalazłam się na jakimś placu, gdzie była zbieranina najbardziej pokręconych budowli na świecie. Jeden domek miał na dachu drut kolczasty, a drugi trawę.... nie powiem, architekt musiał mieć wenę twórczą na zaplanowanie czegoś tak chorego. Z kolei jeden lśnił złotem, dając mocno po oczach, a inny był cały czarny jak atrament. Następny miał zawieszoną sowę nad wejściem. Udało mi się odróżnić który domek mógł należeć do jakiego boga. Po placyku szwendali się takie same dziwne postacie jak ja. Dziwne uczucie, może jednak będę do tego towarzystwa pasować? Stanęłam na środku i okręcałam się dookoła. Mój łapczywy wzrok ogarniał kolejne szczegóły domków. Poczułam zapach łąki mieszany z siarką, morską wodą, wina i drogich perfum. Intrygująca kombinacja, ale spodobała mi się. Zrobiłam parę kroków do tyłu, chciałam zobaczyć, jak domki prezentują się z nieco większej odległości.

Jeden krok, drugi, trzeci i... bum! Straciłam równowagę i zanim zdążyłam krzyknąć „Ej co to do cholery jest?!”, znalazłam się na trawię. Pięknie, nowe spodnie i już je pobrudziłam! Ale właściwie co się stało? Zakręciło mi się w głowię, spojrzałam w górę. Zobaczyłam jakiegoś gnoja w skórzanej, motocyklowej kurtce. Miał na szyi obroże, jak u dobermana. No, takiego to powinno się na smyczy prowadzić. Na rękach bransoletki z ćwiekami, ale cały efekt psuł t-shirt Obozu Herosów.

- Co ty robisz idioto!- krzyknęłam i podniosłam się z ziemi. Otrzepałam swoje spodnie, przyjrzałam się jego krzywemu ryju. Miał oczy koloru zgniłych liści, kwaśny uśmiech, orli nos. Włosy miał nastroszone żelem i ogólnie podsumowując jego postać wyglądał jak typowy łobuz, który na każdej przerwie w szkole ma ochotę spuścić czyjąś głowę w kiblu. Ja się takich nie boję.
- Skwasić ci buźkę dziewczynko? Nie wiesz z kim zadzierasz.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Wszystkie oczy zwróciły się na nas.
- Jesteś... dzieckiem Aresa.- stwierdziłam, nie trudno było zgadnąć. Od tego dupka emanowała aura agresji. Miałam ochotę mu przywalić, a on chyba tylko na to czekał.
- Widzę niunia szybko łapie.
-Słuchaj padalcu, nie nazywaj mnie tak, bo jak posmakujesz mojego kopniaka, to wystrzelisz pod swój domek.
- Taka odważna?- syknął, po czym bez zamachnięcia skierował swoją pięść do mojej twarzy. Szybko ja złapałam i ścisnęłam z całej siły. Chłopak padł na kolana.
- Koleś, radzę uważać na mnie następnym razem.
Puściłam jego dłoń, ten szybko się odsunął i wstał. Widziałam jego przerażenie w oczach, jakby nagle przestał być taki ze stali.

Wszyscy się na mnie patrzyli, no dobra, poniosło mnie, co ja poradzę?! Kretyn sam się o to prosił. Nagle przybiegła jakaś dziewczyna. Jej długie blond włosy falowały jak u Roszpunki. Nosiła pomarańczową, obozową bluzkę, a na niej sweter. Miała na sobie również niebieskie dżinsy. Jej zaskoczone oczy były zielone, jak wiosenne liście.
- Co ty u licha wyrabiasz? On mógł ci zrobić krzywdę!- lekko mnie skarciła. Miała zatroskaną twarz, bała się o mnie, jakbyśmy się znały od dzieciństwa.- Nic ci nie jest?
- Nie, spokojnie.- wykonałam uspokajający gest rękoma.- Tak w ogóle, to kto to był?
- Dany, najbardziej agresywny z dzieci Aresa. Tutaj wszyscy się go boją. Jak ci się udało go tak prosto położyć?
- Po prostu mocno zacisnęłam swoją rękę na jego pięści, gnój na serio nie żartował z tym skwaszeniem mojej twarzy.
- On nigdy nie żartuje, teraz będziesz miała przechlapane.
Dziewczyna zakryła twarz malutkimi dłońmi, miała troszkę ciemniejszą karnację ode mnie, ale nieznacznie.
- Dlaczego niby? Poszło mu w pięty, teraz powinni mieć do mnie szacunek.
- Jeśli jego rodzeństwo to widziało... Będzie chciał cię zniszczyć.- opuściła ręce, odkryła oczy, spojrzała prosto na mnie. Była niewiele ode mnie wyższa, o jakieś trzy centymetry.
- A to mi nowość.- Podniosłam jeden kącik ust do góry, robię to często odruchowo, kiedy coś mi się nie podoba.
- Jestem Sophie Weather, córka Demeter- łagodnie się uśmiechnęła i wyciągnęła rękę.
- Angela Willows, miło mi ciebie poznać- odwzajemniłam uśmiech i uścisnęłam jej dłoń.
- Nigdy cie tutaj nie widziałam, jesteś tu nowa?
- Tak, jeszcze nie wiem kim jest mój boski rodzic.
- Pewnie prędzej czy później się okaże do kogo należysz. Po twojej sile mogłabym pomyśleć, że jesteś od Aresa.
O nie, tylko nie on! Nie chcę dzielić domku z tą gnidą! Nie ma mowy!
- Wyjdzie w praniu, bardzo ciekawe są te domki.- Powiedziałam, zmieniając temat.
- Racja, ja mieszkam w domku czwartym. Dany w piątce, dwa pierwsze należą do Zeusa i Hery, ale tam nikt nie mieszka. Trzeci domek jest domkiem dzieci Posejdona, ale też nikogo tam nie ma, ponieważ trójka najważniejszych bogów zawarła pakt, że od II Wojny Światowej nie będą mieć żadnych dzieci. Potem jeszcze się we wszystkim połapiesz, pewnie już się domyślasz które domki należą do jakich bogów, prawda?
- Tak, trudno się nie domyśleć.- puściłam do niej oczko.
- To może pokaże ci cały obóz?
Kiwnęłam głową
- Za domkami stoi jadalnia, tam jemy śniadania i obiady. Ognisko zastępuję nam normalna kolację.
Szłyśmy dalej. Zaczynałam zadawać pytania.
- Jak to jest być dzieckiem Demeter? Jakie masz zdolności?
- Mogę wpływać na wzrost roślin, ja i moje rodzeństwo jesteśmy świetnymi ogrodnikami. Często pomagamy dzieciom Dionizosa na polu truskawek. To bez wątpienia moje ulubione miejsce, tam można się wyciszyć i poczuć tą piękną woń owoców. Mogę też kazać wyrosnąć nowym roślinom, a potem rozkazać im się schować. Tak często blokuję ruchy nieprzyjaciela. Tak poza tym to nic ciekawszego nie umiem.- skończyła, trochę posmutniała. Jak dla mnie to i tak fajne umiejętności. A niech tego Dana obsypie bluszcz!
- A kiedy dowiedziałaś się, ze należysz do dzieci bogini urodzaju?
- Podczas oprowadzania po obozie. Jak znalazłam się wiosną dwa lata temu na polu truskawek, pojawił się znak Demeter.
- Jesteś tu już dwa lata?
- Tak, pod koniec wakacji dostaje się koralik, który zawiesza się na rzemyku.- wyciągnęła spod bluzki naszyjnik.
- Super, czyli że za parę miesięcy też coś takiego dostanę?
- Tak, spójrz- wskazała na okrągły budynek z paroma wielkimi łukami jako wejście.- to jest arena, tam odbywają się treningi w walce. Oczywiście nie mamy na celu zabijać pokonanych, ale przy nieuwadze mogą znaleźć się przypadki śmiertelne, jednak to się bardzo rzadko zdarza. Chodźmy dalej.
Nie no dobra, podczas treningu możesz zostać zabity przez innego obozowicza, ale to przecież nic strasznego, prawda?

Niedaleko areny spacerowali inni półbogowie. Zgaduję, że to były dzieci Ateny. Rozmawiali na temat taktyki, architektury.
- A tam jest zbrojownia. Właśnie, masz jakąś broń?
- Tak, mam sztylet.- próbowałam go wyjąć z pochwy, jednak przy sobie go nie znalazłam.- Um, znaczy miałam. Pewnie musiał mi upaść, jak uciekałam przed wilkami.- spochmurniałam, wolałam już o tym nie mówić. Sophie chyba to zauważyła, więc nie pytała dalej.
- Rozumiem, wejdźmy do środka. Wybierzesz sobie coś, co ci się spodoba, a raczej ta broń wybierze ciebie.- uśmiechnęła się tajemniczo.
- Mnie?- zdziwiłam się- Że niby martwy przedmiot wybierze sobie nowego właściciela?
- Nie gadaj, tylko sprawdź
Lekko pchnęła mnie w kierunku drzwi do niewielkiego pomieszczenia. Otworzyłam je. W składziku były różne bronie, miecze, topory, sztylety, łuki i wiele innych. Chyba nikt nie miał ochoty tu posprzątać, wszystko leżało w nieładzie. Po kątach walały się również tarcze. Nie rozumiem, co Sophie miała na myśli, mówiąc, że broń sama mnie wybierze?

Rozglądałam się, nic nadzwyczajnego się nie działo, do czasu. W pewnej chwili coś zaświeciło w kącie graciarni, na wieszaku. To był brązowy łuk, nie za duży ani nie za mały, taki w sam raz dla mnie. Obok niego był czerwony kołczan z złotymi zdobieniami. Wzięłam oba przedmioty do ręki. Nagle zabłysły jeszcze jaśniejszym światłem. Odwróciłam wzrok, zobaczyłam córkę Demeter, ewidentnie ją zatkało. Wytrzeszczyła oczy.
- C-co się dzieję?! Czy to normalne?- zapytałam. Zauważyłam, że wokół kręciło się coraz więcej osób.- Jak sprawić, aby to cholerstwo przestało się tak iskrzyć?!
Panicznie zaczęłam chować łuk i kołczan ze strzałami, przyciskając do brzucha i chowając w ramionach. Nic to nie dało. Gromadziło się coraz więcej herosów, wpatrywali się, słyszałam szepty: „ Dziwna jakaś.” „Kto to w ogóle jest?” „Nigdy czegoś takiego nie widziałem, to pewnie jakiś zły znak.” Miałam rumieńce na całej twarzy. Nienawidzę być w centrum uwagi, a zwłaszcza, kiedy wszyscy sądzą, że jesteś kimś nienormalnym.

Pozostało mi wybiec z zbrojowni, zanim zbierze się połowa obozowiczów. Przepchnęłam się przez tłum i pobiegłam byle gdzie, tam, gdzie wydało mi się najmniej tłocznie. Znalazłam się przed stajnią. Pomyślałam, że posiedzę tam, dopóki moja broń przestanie świecić.

Wpadłam do środka. Na całe szczęście nikogo nie było. Otarłam pojedyncze łzy z policzków, miałam wszystkiego dosyć, ale musiałam wytrzymać. Uklęknęłam i popatrzyłam na łuk. Światło zaczynało powoli gasnąć. Po reakcjach innych można wywnioskować, że takie rzeczy nie działy się zbyt często. Czemu zawsze ze mną są takie chore akcje?! Obejrzałam dokładnie oba przedmioty. Gdy przestały świecić, wyglądały normalnie, więc nie rozumiem po co robić od razu takie wielkie halo?

Podniosłam wzrok. Samo pomieszczenie było wielkie, było podzielone na ponad trzydziestu boksów. Na końcu były górki siana a na ścianach wisiały siodła i uzdy. Jaka jest różnica między zwykłą stajnią a tą tutaj? W tej stajnie nie było koni... były pegazy.

Wstałam i o mało nie straciłam połowy włosów.
-Ej!- zaskoczyłam się. Jeden z pegazów chciał zjeść parę kosmyków z mojej czupryny. Wyrwałam je szybko, a ten na mnie prychnął.
Miał białe umaszczenie, tego samego koloru grzywę i brązowe oczy jak dwa kasztanki. Zawsze miałam słabość do koni z niewiadomego powodu, po prostu je uwielbiałam. Niestety ta moja miłość nie została nigdy odwzajemniona. Od dziecka się mnie bały. Dziadek często zabierał mnie do jego własnej stadniny. Pomagałam w porządkach, ale robiłam to tylko wtedy, kiedy konie wychodziły paść się na łąkach. Zawsze wierzgały i uciekały, jak tylko zbliżałam się do stajni. Próbowałam oswoić nawet najbardziej ufną (podobno) klacz, ale na próżno. Prędzej czy później dostawałam kopniaka.

Przeszłam się dalej. Co kolejny ten piękniejszy. Tak, jak myślałam, wszystkie zaczęły się ode mnie odsuwać. Tylko jeden stał blisko, nie oddalił się ani kroku. Był czarny, niczym obsydian, równie ciemny jak jego grzywa. Miał białe pasemko i duże, srebrne oczy. Zatrzymałam się, ku zdziwieniu ten podszedł parę kroków do mnie. Przysunęłam się, pegazy zaczęły niepokojąco się poruszać i uciekać pod ścianę. Nie, ten jeden nadal patrzył na mnie. Co ja właściwie robię?! Co, jeśli jednak ucieknie, kiedy zrobię jeszcze jeden ruch? Miałam to gdzieś, zrobiłam kolejny krok i bez żadnych gwałtownych ruchów wyciągnęłam dłoń i czekałam na reakcję. Skrzydlaty koń przybliżył swój łeb. Subtelnie musnęłam jego pyszczek. Potem bardziej odważnie pogłaskałam zwierzę po czuprynie. Trącił mnie lekko po ramieniu. Po plecach przeszedł mnie miły dreszcz, pierwszy raz doznałam takiego uczucia bliskości z koniem.
- Piękny jesteś wiesz?- powiedziałam przyjaźnie.- Jak cie tutaj nazywają?
Nie wiedziałam, że uzyskam na to pytanie odpowiedź, ale tak się jednak stało.
- Angel.
Nie byłam sama. Odwróciłam się w kierunku drzwi, stamtąd dochodził głos i zobaczyłam sylwetkę jakiegoś chłopaka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Bardzo Wam wszystkim dziękuję!

Jest was tutaj coraz więcej *uśmiech do ekranu* :D
Zapraszam do obserwowania mojego bloga, wtedy będziecie informowani o kolejnych rozdziałach i dzięki temu nic wam nie umknie ;).
Następny rozdział już za tydzień, będzie trochę dłuższy, będzie dużo
nowych postaci :).
Mam nadzieję że wam się podobało, zachęcam do wyrażenia swojej 
opinii, co jest dobre, a co muszę poprawić. To mi bardzo pomaga,
każdy komentarz czytam i na każdy odpisuję.

Pozdrawiam!! :D

Teddy 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz