Hej Miśki!
Już minął tydzień, więc podzielę się z Wami trzecim rozdziałem Angeliki :). Wpadłam na pomysł, żeby zmienić nazwę opowiadań na Angelika i Obóz Herosów, żeby było wiadomo, że te opowiadania są FanFiction.
Bez dalszego pisania! Zapraszam na kolejny rozdział :D!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam
się. Pierwsze co zobaczyłam, to rażące światło. Jednak byłam
świadoma tego, że w pomieszczeniu nie było aż tak jasno, po
prostu taki czas w ciemności spowodował taki szok. A no właśnie...
gdzie ja jestem?! Rozejrzałam się, ściany były koloru
bezchmurnego nieba. Leżałam na łóżku, w pokoju znajdowały się
jeszcze parę innych łóżek, ale wszystkie były puste, dokładnie
posłane. Już wiedziałam, byłam w jakimś szpitalu, czyżby mi się
udało dotrzeć do obozu?
Podniosłam
się do pozycji siedzącej, lecz szybko tego pożałowała, zakręciło
mi się w głowie. Syknęłam, przymykając oczy. Spojrzałam na
swoje ręce, nie były już we krwi. Rany się zagoiły, co do
jednej. Ile czasu tu jestem?
Nagle
uchyliły się drzwi. Stanął w nich blondyn o wyjątkowo
rozczochranych włosach, jakby przed chwilą stoczył bitwę ze
kojotami, wcale nie żartuję! Jego oczy... a raczej oko (drugie miał
przysłonięte grzywką), było nieskazitelnie błękitne. Opaloną
twarz miał osypaną piegami, jego nos był lekko zadarty, a na nim
były okulary, takie typowo dla kujonów (Od razu piszę, że nie mam
nic do takich okularów! Sama chciałabym mieć takie rajbany :3).
Uśmiechał się do mnie z dobrocią. Zrobiło mi się ciepło na
sercu, nikt oprócz mojej mamy się tak nie uśmiechał... właśnie,
co się stało z mamą!?
-O!
Nasza Śpiąca Królewna się obudziła.- powiedział jeszcze
bardziej się wyszczerzając.
-Jaka
królewna! Ty, nie pozwalaj sobie, jestem raczej bestią, niż
piękną.
-
Dobra, dobra, mnie nie nabierzesz. Tylko się nie denerwuj, to tylko
pogorszy sprawę .- mówił, podchodząc bliżej. Zawsze miałam
ograniczone zaufanie do chłopaków, a zwłaszcza do takich lizusów,
jak on. Usiadł obok mnie. Przyłożył swoją dłoń do mojego
czoła. Jego dotyk sprawi, że jeszcze większa fala ciepła rozlała
się po całym moim ciele.
-Widzę,
że już ci lepiej.- powiedział z dumą, jakby to wszystko było
jego zasługą, pewnie to dzięki niemu żyję, ale kurde! Nie muszę
go przez to podziwiać, jak członków moich ulubionych zespołów!
-Nic
mi już nie jest. Gdzie moja mama?- zapytałam podejrzliwie.
-Twoja
mama?- Zdziwił się, nie mógł być chyba na tyle głupi, żeby nie
rozumieć mojego pytania...a może jednak był?
-Co
cię tak dziwi? Byłam razem z mamą. Co z nią się stało? Ktoś
jej pomógł?!- podniosłam głos. Nie wierzę... ona nie mogła...
-Bardzo
mi przykro... żadna inna osoba nie dotarła tamtego dnia do obozu.-
spochmurniał.
-
Nie! To nie może być prawda! Prosiłam o pomoc dla niej! Ona... nie
...- głos mi się załamał. Nie mogłam wydobyć ani słowa.
Moja
mama była jedyną osobą, która mnie kochała. Nikt nie był dla
mnie tak ważny, jak ona. Była przy mnie zawsze, a ja ją
zostawiłam, umierającą, samą, w lesie. Jak mogłam jej to zrobić?
Przecież wiedziałam, że są niewielkie szansę. Gdybym została,
mogłabym ostatnie sekundy swojego życia spędzić u jej boku, u
boku osoby, którą kochałam całym swoim sercem.
Po
moim policzku spłynęła mi łza.
-B-była
dla mnie wszystkim...- wyszeptałam. Oczy zaszły mgłą od
wylewających się powoli łez. Otarłam powieki, zobaczyłam na
twarzy chłopaka ogromne współczucie i żal. Ujął moją dłoń.
-
Słuchaj, ja...- Zaczął, ale szybko przerwałam. Nie mogłam
słuchać czegoś w stylu „Będzie dobrze”.... nie kurna, nie
będzie dobrze! Co dale?! Coś jak: „Wszystko się ułoży” albo
„ Wiem co czujesz”? Nie ma mowy... dlatego nie lubię okazywać
słabości, w takich problemach nikt nie umie pomóc, a tylko można
pogorszy sytuacje.
-
Nic nie rozumiesz!- wrzasnęłam-Ja naprawdę nie mam nikogo na tym
świecie! T-to moja wina, że ona nie żyje, rozumiesz?!- wyrwałam
swoją rękę z jego delikatnego uścisku. Zacisnęłam usta i
odwróciłam twarz w drugą stronę.
Muszę
wziąć się w garść. Przynajmniej muszę udawać, że jest w
porządku. Może jak zacznę udawać, to sama sobie uwierzę w to
wierutne kłamstwo? To też jakiś sposób. Kolejna ucieczka przed
uczuciami, czemu nie...
Otarłam
łzy z policzków, jednak one nadal starały się uciekać spod
powiek. Próbowałam się uspokoić, przerwałam chwilowe milczenie.
-
Ile czasu minęło?
Złotowłosy
podrapał się po czuprynie, marszcząc brwi. To byłoby wręcz nie
możliwe, żebym ocknęła się tego samego dnia, którego tutaj
trafiłam. Nie miałam prawie żadnej rany, może jakieś siniaki,
ale to wszystko. Po bardzo bolesnym zadrapaniu zostało tylko gorzkie
wspomnienie. Kiedyś musiało mi się wszystko zagoić, prawda?
-
Królewna spała pięć dni, dzisiaj jest osiemnasty grudnia, ale to
dobrze. Przynajmniej
widać już dużą poprawę. Urazy udały się zagoić.- powiedział
ze spokojem, wysilając się na uśmiech.
-
Czy naprawdę nie dociera, że ja nie jestem żadną królewną? Nic
mi już nie jest, mogę już stąd wyjść?- powiedziałam nadal z
drżącym głosem. Nie miałam ochoty siedzieć tam dłużej,
musiałam coś robić, aby chociaż trochę odreagować. Chciałam
zwiedzić ten obóz.
-
Ej, wolnego! Jest dopiero piąta rano, ze wszystkich mieszkańców to
tylko mieszkańcy domku numer 7 już nie śpią, no i oczywiście
Chejron i Pan D. Oh, jaki ja głupi, przecież pewnie nie wiesz gdzie
jesteś.
-Grunt
to szczerość. Możesz z łaski swojej mnie oświeć, o co w tym
wszystkim chodzi?- droczyłam się z ironią, udając VIP-a na
czerwonym dywanie i wachlując rzęsami. Uwielbiam podchodzić do
ludzi z ironią, tak wiem, może to trochę denerwujące, ale
potrafię zachować umiar.
-
Już chyba poprawił ci się humor, co?- założył ręce i spojrzał
spode łba, ale było widać, że nadal się uśmecha. Twardy jest.
-
Hmmmm... zastanówmy się... obudziłam się, nie wiem gdzie ja
jestem, przed chwilą dowiedziałam się o śmierci jedynej osoby,
która mnie kochała, i ogólnie mam przechlapane... tak, jest
świetnie, wiesz? .- Odparłam sarkastycznie, znowu podchodziły łzy.
Kurde! Weź się w garść! Po moich słowach jakby na chwilę
przygasł, ale potem znowu się uśmiechnął, ale raczej tak dla
siebie, z niewiadomego powodu.
-
I co cię tak bawi?
Nie
mam pojęcia jak on to robił, ale uśmiechnęłam się do siebie w
duchu, co mnie z kolei i ucieszyło i wkurzyło. Powinnam się
martwić, a tymczasem przez tego gościa jestem w całkiem całkiem
nastroju, sytuacja jest wręcz do dupy, a ja się uśmiecham... po
prostu świetnie, oby tak dalej, to tym bardziej mi odbije.
-
Nie no nic, nieźle ci wychodzi granie silnej i pyskatej. Pewnie
miałaś lata praktyki, prawda?
-
Nie muszę wcale grać.- Odpowiedziałam z przekąsem. Miał racje,
ile ja udawałam? Przez większość życia.
-
No dobra, niech ci będzie, a tak w ogóle jestem Austin Merino, syn
Apolla.
No
i tu mnie zatkało. Że kogo on jest synem?! Jakiego Apolla do
cholery?! Niby tego boga?
-
Że co?! Tego Apolla?! Znaczy się... boga?!- Zapytałam szeroko
otwierając oczy.
-
A co? Chcesz autograf?- Rzekł, starając papugować moje miny. -
niestety Wielki Apollo udziela aktualnie wywiadu, więc jest chwilowo
zajęty, proszę poczekać. Tak, panienka trafiła w dziesiątkę.
Skoro tutaj jesteś, to twoim ojcem też jest jeden z bogów.
-
Okeeeeej... czy wszyscy tutaj są zdrowi?! Mój tatuś bogiem,
ciekawa propozycja, niestety mój tata okazał się wielkim dupkiem i
zostawił nas od razu po moich narodzinach- Przekomarzałam się
dalej, tym razem musiałam ugryźć się w język, aby nie pokazać
tego, jak bardzo mi jest przykro. Gdyby na serio był kimś
wszechmogącym, mógł nas nie porzucać, jak jakieś zepsute
zabawki.
-
Bogowie tak mają, nie przejmuj się, ze mną było podobnie.
Nadal
się szczerzył, jednak kiedy to mówił, byłam święcie
przekonana, że poczuł ucisk na sercu. A jednak! On też był
aktorem.
-
W takim razie, skoro moja mama jest... um... była- ta poprawka
strasznie mnie zabolała, ale ciągnęłam dalej-człowiekiem, a mój
pożal się boże tata jest bogiem, to kim albo czym jestem?!
-
Wszyscy tutaj jesteśmy półkrwi, czyli herosami. Każdy nowy heros
dostaje przydział do domku swojego boskiego rodzica. Ja jestem z
domku numer 7. Ci, którzy jeszcze nie zostali uznani, będą
mieszkać jakoś czas w domku Hermesa, czyli numeru 11.
-
Czyli tam dzisiaj zanocuję?
-
Dokładnie. Chociaż powinnaś być już uznana, minęło sporo
czasu, a żaden znak się nie pojawił.
No
właśnie, została jeszcze kwestia mojego boskiego rodzica. Kim on
właściwie był? Trochę się interesowałam mitologią, ale nie
zobaczyłam dużego podobieństwa do jakiegokolwiek boga. Afrodyta
odpada, bo ani nie jestem piękna, ani romantyczna. Z resztą, ona
jest kobietą, a ja już miałam matkę. Więc już miałam łatwiej,
wszystkie boginie odpadły. Pozostali Zeus, Posejdon, Hades, Hermes,
Apollo, Ares, Hefajstos, Dionizos i Hypnos. No ciekawe... dlaczego
jeszcze nic na ten temat nie wiadomo?
-
Jak to uznać? Znaczy, że mój łaskawy tatuś musi dać cynk, że
ta oto ofiara losu jest jego córką? Ekstra... pewnie się nie
doczekam.- prychnęłam i odwróciłam głowę. Za oknem było już
coraz jaśniej, nawet było widać pojedyncze, spacerujące osoby.
-
Taki u nich zwyczaj. Najczęściej bywało tak, że kiedy heros
zrobił coś, co ewidentnie pasowało do zdolności rodzica, wtedy
pokazywał się symbol nad głową. Podczas ogniska również można
zostać uznanym, ale zdarzały się sytuacji, że bezpośrednio po
przekroczeniu granicy obozu znak się pojawiał.- Mówił, silnie
gestykulując i udając mądralę. Wyglądał wtedy komicznie, nawet
udało mi się jeszcze raz uśmiechnąć.
-
Oj dobra, już się tak nie wymądrzaj. Nie jesteś profesorem na
uczelni, nie musisz tak machać.- Powtórzyłam jego ruchy, po czym
się zaśmiał.
-
Profesor Austin! Ciekawa propozycja.- rozpromienił się- A więc
panno... no właśnie, jak moja uczennica ma na imię?- zapytał i
poprawił swoje okulary.
-
No wie pan? Żeby o najlepszej uczennicy zapomnieć? Jak panu nie
wstyd!-skrzyżowałam ręce i udałam focha.
-
Proszę mi wybaczyć, to się więcej nie powtórzy.- Powiedział i
schylił głowę, jakby się kłaniając- A więc?
-
Angelika Willows panie profesorze.
Niesamowite,
czułam się już o wiele lepiej i to za sprawą jakiegoś lizusa.
Może nie jest wcale taki najgorszy? Stara się poprawić mi humor,
więc tu ma u mnie duży plus.
-
A więc panienko Willows, będziesz miała sporo materiału do
nadrobienia! Pierwszy test: „Zapoznanie się z najwspanialszym
herosem na obozie” uznaję za zaliczony. Czeka cie jeszcze
obeznanie terenu, za co zabierzemy się od razu.- skończył, po czym
wstał i otworzył mała szafkę, która stała przy łóżku.
Wyciągnął z niej jakąś pomarańczową koszulkę, taką samą,
jak ta, którą miał na sobie i długie dżinsy. Położył je obok
mnie.
-
Dasz radę wstać?
Postawiłam
obie nogi na podłodze, podniosłam się. Założyłam japonki, które
były obok mojego łóżka. Nic się nie stało, znaczy mogłam iść
dalej. Zrobiłam parę kroków w przód, potem się odwróciłam.
-
To znaczy, że jest w porządku. Przebież się w te ciuchy, poczekam
na korytarzu.- rzucił przez ramię i wyszedł.
Nic
mi w tym wszystkim nie pasowało. Wiedziałam, że jestem
nienormalna, ale żeby aż tak! Zdjęłam swoją piżamę i założyłam
ubrania od Austina. O dziwo pasowały jak ulał. Chyba ktoś
spodziewał się tutaj takiego kurdupla jak ja. Ruszyłam w stronę
wyjścia. Chwyciłam za klamkę i przekroczyłam próg. Blondyn stał
oparty o ścianę.
-
To co? Idziemy?- zapytał, jakby się upewniając.
-
Jakżeby inaczej, profesorze!- zasalutowałam, po chwili szybko
zmarkotniałam. Ten gest tak mi przypomniał mój dom. Zawsze tak się
droczyłam razem z panią Rose podczas codziennej pomocy w hotelu.
Ugryzłam się w język i szłam dalej. Byliśmy już u wyjścia z
budynku, kiedy nagle jakaś dziewczyna zaczepiła okularnika.
-Austin
mamy problem. Musisz pomóc na oddziale, teraz twoja zmiana, nie
pamiętasz?
Chłopakowi
szczena opadła, spojrzał na zegarek naścienny i złapał się za
jego rozczochrany łeb.
-
Już tak późno?! Ja jeszcze się nie przebrałem!- odwrócił się
w moją stronę.- Możesz tu chwilę poczekać? Zajmie mi to jakieś
30 min. Najlepiej wróć do pokoju.
-
Co to to nie, dam radę. Znajdę kogoś, kto mógłby mi pomóc.-
uspokajałam go.
-
Ale jesteś pod moją opieką. Nigdzie się stąd nie ruszaj!- zaczął
niespokojnie machać rękoma. Dziewczyna położyła mu dłoń na
ramieniu. Była niewiele od niego niższa, brązowe włosy spięte w
kok. Miała równie miły wyraz twarzy, jak Austin. Nosiła na sobie
biały fartuch pielęgniarki, zieloną koszulkę i białe spodnie.
-
Spokojnie, dziewczyna da sobie radę, z tego co widzę, czuje się o
wiele lepiej, niż wczoraj, więc warto ją wypuścić. Nie chcemy,
żebyś nam tutaj oszalała, prawda?- uśmiechnęła się do mnie,
przymykając jej szmaragdowe oczy.
-
Tak, sam widzisz, obie mamy racje.- zmarszczyłam brwi i oparłam
ręce o biodra.
-
Dziewczyny... co ja się z wami mam! Tylko proszę, uważaj na siebie
i jakby coś się działo, od razu przychodź tutaj i....
-
Oj dobra, daj już spokój, nie mamy na co czekać, idziemy. Trzymaj
się.- pomachała do mnie i odeszła z synem Apolla.
Jak
szybko oni poszli, tak prędko opuściła mnie radość, o ile takie
uczucie u mnie w ogóle zawitało. Może tylko udawałam, żeby nie
zrobić mu przykrości? Tak ładnie się starał, żeby mnie
rozweselić, a ja miałabym mu pokazywać, że mu się nie udało?
Eh, czemu mi w ogóle na tym zależało? Przecież pierwszy raz widzę
go na oczy, ale z jakiegoś powodu nie chciałam, żeby się
rozczarował. Mimo to nadal uważam, że jest irytująco szczęśliwy!
Nic tylko by się uśmiechał!
Wyszłam
ze szpitala. Promienie słońca raziły po twarzy, poczułam się jak
wampir. Może słońce świeciło, mimo to nadal było chłodno.
Austin zapomniał mi dać jakiejś bluzy, ale na szczęście lubię
chłód, a bynajmniej mi nie przeszkadza. Przeszłam parę kroków,
znalazłam się na jakimś placu, gdzie była zbieranina najbardziej
pokręconych budowli na świecie. Jeden domek miał na dachu drut
kolczasty, a drugi trawę.... nie powiem, architekt musiał mieć
wenę twórczą na zaplanowanie czegoś tak chorego. Z kolei jeden
lśnił złotem, dając mocno po oczach, a inny był cały czarny jak
atrament. Następny miał zawieszoną sowę nad wejściem. Udało mi
się odróżnić który domek mógł należeć do jakiego boga. Po
placyku szwendali się takie same dziwne postacie jak ja. Dziwne
uczucie, może jednak będę do tego towarzystwa pasować? Stanęłam
na środku i okręcałam się dookoła. Mój łapczywy wzrok ogarniał
kolejne szczegóły domków. Poczułam zapach łąki mieszany z
siarką, morską wodą, wina i drogich perfum. Intrygująca
kombinacja, ale spodobała mi się. Zrobiłam parę kroków do tyłu,
chciałam zobaczyć, jak domki prezentują się z nieco większej
odległości.
Jeden
krok, drugi, trzeci i... bum! Straciłam równowagę i zanim zdążyłam
krzyknąć „Ej co to do cholery jest?!”, znalazłam się na
trawię. Pięknie, nowe spodnie i już je pobrudziłam! Ale właściwie
co się stało? Zakręciło mi się w głowię, spojrzałam w górę.
Zobaczyłam jakiegoś gnoja w skórzanej, motocyklowej kurtce. Miał
na szyi obroże, jak u dobermana. No, takiego to powinno się na
smyczy prowadzić. Na rękach bransoletki z ćwiekami, ale cały
efekt psuł t-shirt Obozu Herosów.
-
Co ty robisz idioto!- krzyknęłam i podniosłam się z ziemi.
Otrzepałam swoje spodnie, przyjrzałam się jego krzywemu ryju. Miał
oczy koloru zgniłych liści, kwaśny uśmiech, orli nos. Włosy miał
nastroszone żelem i ogólnie podsumowując jego postać wyglądał
jak typowy łobuz, który na każdej przerwie w szkole ma ochotę
spuścić czyjąś głowę w kiblu. Ja się takich nie boję.
-
Skwasić ci buźkę dziewczynko? Nie wiesz z kim zadzierasz.-
powiedział przez zaciśnięte zęby. Wszystkie oczy zwróciły się
na nas.
-
Jesteś... dzieckiem Aresa.- stwierdziłam, nie trudno było zgadnąć.
Od tego dupka emanowała aura agresji. Miałam ochotę mu przywalić,
a on chyba tylko na to czekał.
-
Widzę niunia szybko łapie.
-Słuchaj
padalcu, nie nazywaj mnie tak, bo jak posmakujesz mojego kopniaka, to
wystrzelisz pod swój domek.
-
Taka odważna?- syknął, po czym bez zamachnięcia skierował swoją
pięść do mojej twarzy. Szybko ja złapałam i ścisnęłam z całej
siły. Chłopak padł na kolana.
-
Koleś, radzę uważać na mnie następnym razem.
Puściłam
jego dłoń, ten szybko się odsunął i wstał. Widziałam jego
przerażenie w oczach, jakby nagle przestał być taki ze stali.
Wszyscy
się na mnie patrzyli, no dobra, poniosło mnie, co ja poradzę?!
Kretyn sam się o to prosił. Nagle przybiegła jakaś dziewczyna.
Jej długie blond włosy falowały jak u Roszpunki. Nosiła
pomarańczową, obozową bluzkę, a na niej sweter. Miała na sobie
również niebieskie dżinsy. Jej zaskoczone oczy były zielone, jak
wiosenne liście.
-
Co ty u licha wyrabiasz? On mógł ci zrobić krzywdę!- lekko mnie
skarciła. Miała zatroskaną twarz, bała się o mnie, jakbyśmy się
znały od dzieciństwa.- Nic ci nie jest?
-
Nie, spokojnie.- wykonałam uspokajający gest rękoma.- Tak w ogóle,
to kto to był?
-
Dany, najbardziej agresywny z dzieci Aresa. Tutaj wszyscy się go
boją. Jak ci się udało go tak prosto położyć?
-
Po prostu mocno zacisnęłam swoją rękę na jego pięści, gnój na
serio nie żartował z tym skwaszeniem mojej twarzy.
-
On nigdy nie żartuje, teraz będziesz miała przechlapane.
Dziewczyna
zakryła twarz malutkimi dłońmi, miała troszkę ciemniejszą
karnację ode mnie, ale nieznacznie.
-
Dlaczego niby? Poszło mu w pięty, teraz powinni mieć do mnie
szacunek.
-
Jeśli jego rodzeństwo to widziało... Będzie chciał cię
zniszczyć.- opuściła ręce, odkryła oczy, spojrzała prosto na
mnie. Była niewiele ode mnie wyższa, o jakieś trzy centymetry.
-
A to mi nowość.- Podniosłam jeden kącik ust do góry, robię to
często odruchowo, kiedy coś mi się nie podoba.
-
Jestem Sophie Weather, córka Demeter- łagodnie się uśmiechnęła
i wyciągnęła rękę.
-
Angela Willows, miło mi ciebie poznać- odwzajemniłam uśmiech i
uścisnęłam jej dłoń.
-
Nigdy cie tutaj nie widziałam, jesteś tu nowa?
-
Tak, jeszcze nie wiem kim jest mój boski rodzic.
-
Pewnie prędzej czy później się okaże do kogo należysz. Po
twojej sile mogłabym pomyśleć, że jesteś od Aresa.
O
nie, tylko nie on! Nie chcę dzielić domku z tą gnidą! Nie ma
mowy!
-
Wyjdzie w praniu, bardzo ciekawe są te domki.- Powiedziałam,
zmieniając temat.
-
Racja, ja mieszkam w domku czwartym. Dany w piątce, dwa pierwsze
należą do Zeusa i Hery, ale tam nikt nie mieszka. Trzeci domek jest
domkiem dzieci Posejdona, ale też nikogo tam nie ma, ponieważ
trójka najważniejszych bogów zawarła pakt, że od II Wojny
Światowej nie będą mieć żadnych dzieci. Potem jeszcze się we
wszystkim połapiesz, pewnie już się domyślasz które domki należą
do jakich bogów, prawda?
-
Tak, trudno się nie domyśleć.- puściłam do niej oczko.
-
To może pokaże ci cały obóz?
Kiwnęłam
głową
-
Za domkami stoi jadalnia, tam jemy śniadania i obiady. Ognisko
zastępuję nam normalna kolację.
Szłyśmy
dalej. Zaczynałam zadawać pytania.
-
Jak to jest być dzieckiem Demeter? Jakie masz zdolności?
-
Mogę wpływać na wzrost roślin, ja i moje rodzeństwo jesteśmy
świetnymi ogrodnikami. Często pomagamy dzieciom Dionizosa na polu
truskawek. To bez wątpienia moje ulubione miejsce, tam można się
wyciszyć i poczuć tą piękną woń owoców. Mogę też kazać
wyrosnąć nowym roślinom, a potem rozkazać im się schować. Tak
często blokuję ruchy nieprzyjaciela. Tak poza tym to nic
ciekawszego nie umiem.- skończyła, trochę posmutniała. Jak dla
mnie to i tak fajne umiejętności. A niech tego Dana obsypie
bluszcz!
-
A kiedy dowiedziałaś się, ze należysz do dzieci bogini urodzaju?
-
Podczas oprowadzania po obozie. Jak znalazłam się wiosną dwa lata
temu na polu truskawek, pojawił się znak Demeter.
-
Jesteś tu już dwa lata?
-
Tak, pod koniec wakacji dostaje się koralik, który zawiesza się na
rzemyku.- wyciągnęła spod bluzki naszyjnik.
-
Super, czyli że za parę miesięcy też coś takiego dostanę?
-
Tak, spójrz- wskazała na okrągły budynek z paroma wielkimi łukami
jako wejście.- to jest arena, tam odbywają się treningi w walce.
Oczywiście nie mamy na celu zabijać pokonanych, ale przy nieuwadze
mogą znaleźć się przypadki śmiertelne, jednak to się bardzo
rzadko zdarza. Chodźmy dalej.
Nie
no dobra, podczas treningu możesz zostać zabity przez innego
obozowicza, ale to przecież nic strasznego, prawda?
Niedaleko
areny spacerowali inni półbogowie. Zgaduję, że to były dzieci
Ateny. Rozmawiali na temat taktyki, architektury.
-
A tam jest zbrojownia. Właśnie, masz jakąś broń?
-
Tak, mam sztylet.- próbowałam go wyjąć z pochwy, jednak przy
sobie go nie znalazłam.- Um, znaczy miałam. Pewnie musiał mi
upaść, jak uciekałam przed wilkami.- spochmurniałam, wolałam już
o tym nie mówić. Sophie chyba to zauważyła, więc nie pytała
dalej.
-
Rozumiem, wejdźmy do środka. Wybierzesz sobie coś, co ci się
spodoba, a raczej ta broń wybierze ciebie.- uśmiechnęła się
tajemniczo.
-
Mnie?- zdziwiłam się- Że niby martwy przedmiot wybierze sobie
nowego właściciela?
-
Nie gadaj, tylko sprawdź
Lekko
pchnęła mnie w kierunku drzwi do niewielkiego pomieszczenia.
Otworzyłam je. W składziku były różne bronie, miecze, topory,
sztylety, łuki i wiele innych. Chyba nikt nie miał ochoty tu
posprzątać, wszystko leżało w nieładzie. Po kątach walały się
również tarcze. Nie rozumiem, co Sophie miała na myśli, mówiąc,
że broń sama mnie wybierze?
Rozglądałam
się, nic nadzwyczajnego się nie działo, do czasu. W pewnej chwili
coś zaświeciło w kącie graciarni, na wieszaku. To był brązowy
łuk, nie za duży ani nie za mały, taki w sam raz dla mnie. Obok
niego był czerwony kołczan z złotymi zdobieniami. Wzięłam oba
przedmioty do ręki. Nagle zabłysły jeszcze jaśniejszym światłem.
Odwróciłam wzrok, zobaczyłam córkę Demeter, ewidentnie ją
zatkało. Wytrzeszczyła oczy.
-
C-co się dzieję?! Czy to normalne?- zapytałam. Zauważyłam, że
wokół kręciło się coraz więcej osób.- Jak sprawić, aby to
cholerstwo przestało się tak iskrzyć?!
Panicznie
zaczęłam chować łuk i kołczan ze strzałami, przyciskając do
brzucha i chowając w ramionach. Nic to nie dało. Gromadziło się
coraz więcej herosów, wpatrywali się, słyszałam szepty: „
Dziwna jakaś.” „Kto to w ogóle jest?” „Nigdy czegoś
takiego nie widziałem, to pewnie jakiś zły znak.” Miałam
rumieńce na całej twarzy. Nienawidzę być w centrum uwagi, a
zwłaszcza, kiedy wszyscy sądzą, że jesteś kimś nienormalnym.
Pozostało
mi wybiec z zbrojowni, zanim zbierze się połowa obozowiczów.
Przepchnęłam się przez tłum i pobiegłam byle gdzie, tam, gdzie
wydało mi się najmniej tłocznie. Znalazłam się przed stajnią.
Pomyślałam, że posiedzę tam, dopóki moja broń przestanie
świecić.
Wpadłam
do środka. Na całe szczęście nikogo nie było. Otarłam
pojedyncze łzy z policzków, miałam wszystkiego dosyć, ale
musiałam wytrzymać. Uklęknęłam i popatrzyłam na łuk. Światło
zaczynało powoli gasnąć. Po reakcjach innych można wywnioskować,
że takie rzeczy nie działy się zbyt często. Czemu zawsze ze mną
są takie chore akcje?! Obejrzałam dokładnie oba przedmioty. Gdy
przestały świecić, wyglądały normalnie, więc nie rozumiem po co
robić od razu takie wielkie halo?
Podniosłam
wzrok. Samo pomieszczenie było wielkie, było podzielone na ponad
trzydziestu boksów. Na końcu były górki siana a na ścianach
wisiały siodła i uzdy. Jaka jest różnica między zwykłą stajnią
a tą tutaj? W tej stajnie nie było koni... były pegazy.
Wstałam
i o mało nie straciłam połowy włosów.
-Ej!-
zaskoczyłam się. Jeden z pegazów chciał zjeść parę kosmyków z
mojej czupryny. Wyrwałam je szybko, a ten na mnie prychnął.
Miał
białe umaszczenie, tego samego koloru grzywę i brązowe oczy jak
dwa kasztanki. Zawsze miałam słabość do koni z niewiadomego
powodu, po prostu je uwielbiałam. Niestety ta moja miłość nie
została nigdy odwzajemniona. Od dziecka się mnie bały. Dziadek
często zabierał mnie do jego własnej stadniny. Pomagałam w
porządkach, ale robiłam to tylko wtedy, kiedy konie wychodziły
paść się na łąkach. Zawsze wierzgały i uciekały, jak tylko
zbliżałam się do stajni. Próbowałam oswoić nawet najbardziej
ufną (podobno) klacz, ale na próżno. Prędzej czy później
dostawałam kopniaka.
Przeszłam
się dalej. Co kolejny ten piękniejszy. Tak, jak myślałam,
wszystkie zaczęły się ode mnie odsuwać. Tylko jeden stał blisko,
nie oddalił się ani kroku. Był czarny, niczym obsydian, równie
ciemny jak jego grzywa. Miał białe pasemko i duże, srebrne oczy.
Zatrzymałam się, ku zdziwieniu ten podszedł parę kroków do mnie.
Przysunęłam się, pegazy zaczęły niepokojąco się poruszać i
uciekać pod ścianę. Nie, ten jeden nadal patrzył na mnie. Co ja
właściwie robię?! Co, jeśli jednak ucieknie, kiedy zrobię
jeszcze jeden ruch? Miałam to gdzieś, zrobiłam kolejny krok i bez
żadnych gwałtownych ruchów wyciągnęłam dłoń i czekałam na
reakcję. Skrzydlaty koń przybliżył swój łeb. Subtelnie musnęłam
jego pyszczek. Potem bardziej odważnie pogłaskałam zwierzę po
czuprynie. Trącił mnie lekko po ramieniu. Po plecach przeszedł
mnie miły dreszcz, pierwszy raz doznałam takiego uczucia bliskości
z koniem.
-
Piękny jesteś wiesz?- powiedziałam przyjaźnie.- Jak cie tutaj
nazywają?
Nie
wiedziałam, że uzyskam na to pytanie odpowiedź, ale tak się
jednak stało.
-
Angel.
Nie
byłam sama. Odwróciłam się w kierunku drzwi, stamtąd dochodził
głos i zobaczyłam sylwetkę jakiegoś chłopaka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Bardzo Wam wszystkim dziękuję!
Jest was tutaj coraz więcej *uśmiech do ekranu* :D
Zapraszam do obserwowania mojego bloga, wtedy będziecie informowani o kolejnych rozdziałach i dzięki temu nic wam nie umknie ;).
Następny rozdział już za tydzień, będzie trochę dłuższy, będzie dużo
nowych postaci :).
Mam nadzieję że wam się podobało, zachęcam do wyrażenia swojej
opinii, co jest dobre, a co muszę poprawić. To mi bardzo pomaga,
każdy komentarz czytam i na każdy odpisuję.
Pozdrawiam!! :D
Teddy
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz