niedziela, 21 czerwca 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 8: " Starcie dwóch żywiołów"


Hej miśki! :)
Ostatnio się duuużooo u mnie dzieje.... bardzo dużo! Nauczyciele nie próżnowali, cisnęli do końca, ale na szczęście już dali sobie spokój (chwała im za to :3). Rozdział ósmy ląduję na blogu! Tym razem będzie ogromna dawka emocji! Mam nadzieję, że się spodoba, bardzo się cieszę, kiedy czytam Wasze komentarze :)

Zapraszam do czytania, kochani! <3
 ------------------------------------------------------
Dzisiaj nie było inspekcji, dlatego nie musieliśmy jakoś specjalnie sprzątać na błysk. Mieliśmy sporo wolnego czasu. Sporo ze sobą gadaliśmy, chłopak opisał mi Hazel, chciałabym ją zobaczyć. Opowiadał, że jest bardzo odważna i życzliwa. Nico musi ją strasznie kochać.
Ja byłam jedynaczką, aż do teraz. Teraz wiem, że to całkiem fajne uczucie.
Mówił, że kiedyś był inny, bardziej skryty, niewiele o sobie opowiadał, wolał wszystko robić sam. Jestem w stanie sobie go wyobrazić na podstawie jego opis, są nawet takie momenty, kiedy mu takie zachowania wracają, wtedy nie ciągnę go za język (nawet jak mnie bardzo korci...).

Nadeszły czas zajęć, wahałam się czy na przyjść na nie. Nico wyciągnął mnie z rozmyślań.
-Idź, jeśli nie pokażesz im, że nie ma się czego bać, to strach będzie trwalszy.
- Masz racje, chodźmy.
Dzisiaj na zajęciach była walka bez broni, czyli co zrobić, kiedy straci się miecz podczas potyczki z potworem, a musisz dać mu w ryj. Coś w stylu zapasów.
Wszyscy się na początku wzdrygnęli na mój widok, ale to mnie nie zraziło. Podeszłam do Roxy i do Lucy. Były przestraszone moją obecnością, Roxy wzięła małą pod ramie i szybko się odsunęły.
- Czekajcie...
Wszyscy trzymali się ode mnie z daleka w odległości dobrych dwóch metrów.
Podszedł do mnie mój brat i Robin.
- Nie ma czego się bać!- Krzyknął do wszystkich Robin.
Nikt nie drgnął, wszyscy zaczęli szemrać między sobą. W śród grupki herosów widziałam Sophie i Austina, dziewczyna wtulała się do niego i zakrywała oczy. Serce mi pękało, kiedy widziałam jak wszyscy patrzyli na mnie z przerażeniem.

Z wężyka obozowiczów wystąpił Dany.
- Ja się ciebie nie boję, na dowód wyzywam cię na pojedynek.
Niemal czułam strach, który wydzierał się z jego serca na zewnątrz. Źrenice powiększyły się, kolana drżały, oddech robił się cięższy. Co on najlepszego wyprawia?
- Dany... ja wiem, że się boisz, nie rób z siebie odważnego dupka, który chce się bić z dziewczyną.
Mimo wszystko nie chcę mu tak wszystkiego podarować. Nadal pamiętam nasze pierwsze spotkanie, nie było przyjemnie. Mało co się nie posrał, a teraz chce więcej, mądre.
- Nie!- zacisnął obie ręce w pieści.- Nie boję się, żądam rewanżu za ostatni raz.
No tak, wtedy to go poniżyłam, ale sam się prosił! Szczerze nie zawahałabym się zrobić tego jeszcze raz.
- Chłopie, nie kompromituj się.- pokręciłam głową.
- A może to TY się boisz?!- wskazał na mnie.
O nie koleś, przeginasz! On chyba na serio nie jest świadomy z kim zadziera!

Nastąpiło poruszenie wśród reszty obozowiczów, patrzyli na nas, jak na starcie dwóch żywiołów. Czekali na werdykt.
- Nie musisz mu odpowiadać.- szepnął Nico.
- Przepraszam, ale ja się nie dam tak lekceważyć!
- Robin, weź jej coś powiedz!- Nalegał brat.
- Nico, to nie ma sensu, jak ona się uprze...- odpowiedział mu.
- Dobra kolego, na dzisiejszych zajęciach będziemy razem w parze. Tylko żebyś tego później nie żałował.
- Ja, żałował? N-nie!- pomachał nerwowo rękami syn Aresa.

Przyszła do nas dziewczyna prowadząca zajęcia.
- Cześć, jestem Clarisse. Od razu uprzedzam ze mną nie będzie lekko, najpierw zanim zaczniemy rozgrzewkę. Dwa kółka wokół całego obozu!- mówiła do megafonu
Wszyscy wydobyli okrzyk niezadowolenia. Zaczęłam biec, od razu reszta dostała niesamowitego spritna.
- Nieźle! Szybciej! Krowa mówi „MUUUU”!... co jest kurna?!- krzyknęła i walnęła megafonem o ziemię- Valdez, jak ja cię kiedyś dopadnę!
Ah, Leo Valdez! Słyszałam o nim. Podobno często robił jakieś nomery i ogólnie był zabawny. Należał do tej siódemki herosów, o których tak się tutaj rozmawia. Jak na załączonym obrazku widać, Clarisse chyba go nie lubi.

Podczas biegu dołączył do mnie Nico.
- Kobieto, co ty wyprawiasz?!
- O co ci chodzi?
- Ty dobrze wiesz o co!- mówił zadyszany.
- Sam się idiota prosił! Jak mogłam odmówić?
- Nie rozumiesz, że teraz oni tym bardziej będą się ciebie bać?!
Ups.. w sumie... nie uwzględniłam takiej opcji...
- Co miałam zrobić?! Poddać się?! Na dzisiejszym ognisku to odkręcę, coś im zaśpiewam czy coś...
- Dzisiejszego ogniska może nie być jak przesadzisz!
- Dobra, postaram się...

Zanim się obejrzałam, zrobiliśmy dwa kółka.
- Dobra herosi! Teraz powtarzamy ćwiczenia po mnie.
Trzeba było jej przyznać, dziewczyna ma parę! Nie jestem pewne czy następnego dnia uda mi się wstać z łóżka...

Po ćwiczeniach przyszedł dobór w pary, zdecydowana większość łączyła się w pary tej samej płci, a ja musiałam zmierzyć się z synem Aresa. Ustawiliśmy się w dwójki. Clarisse bacznie przyglądała się naszej dwójce.
- Jak masz na imię?
- Angelika Willows.
- Słuchaj Angi, nie uważasz, że to jest zbyt silny przeciwnik, jak dla ciebie?
- Nie, sądzę, że dam sobie z nim radę.- spojrzałam na Dany'edo, który miał przerażenie w oczach, yhym, wcale się mnie nie boi...- To raczej on się mnie boi, a nie ja jego.
- Wcale nie! Zamknij się!- krzyknął z uporem.
Jak małe dziecko...
- To jest jeden z moich najsilniejszych braci... Dany, wstydu przynosisz całemu domku Aresa!! Weź się w garść! A tobie serio radzę pójść bić się z kimś innym.
Do Clarisse podszedł syn Hekate. Szepnął jej coś do ucha. Wytrzeszczyła swoje paczadła.
- W porządku, możesz zostać.
Robin puścił do mnie oczko.
- Na miejsca...- Dała sygnał.
- Dany, masz szanse się jeszcze...
- NIE!
- Chłopie, zrozum, to cię psychicznie rozwali rozumiesz?!
- START!
Po dźwięku gwizdka chłopak się na mnie rzucił. Powstrzymałam jego obie pięści. Starałam się nie przesadzać z siłą. Odepchnęłam go używając mniejszej siły, niż rzeczywiście było mnie stać, aby się biedny nie przewrócił. Próbował mi podciąć nogi, ale uskoczyłam na bok. W sumie to mi go szkoda, walczy ze strachem, nie każdy daje sobie z tym radę. Dany próbował wszystkich ciosów karate. Udało mi się odpierać desperackie ciosy chłopaka. Jak ja to robię?! Jednak strach rósł, adrenalina Dany'ego sięgała granic.
- Nie mogę przegrać!- darł się. Tym razem natarł na mnie całym swoim ogromnym cielskiem. Upadł na mnie, o mało nie łamiąc mi wszystkich żeber. Syknęłam. Lekko ogłuszyłam go uderzając chłopaka szybkim ciosem w szyję. Lekko się rozluźnił, więc udało mi się go odepchnąć i wstać z ziemi. Otarłam dłonie o swoje łydki, próbując złapać oddech. Uczucie, które towarzyszyło osiłkowi, przelewało się na mnie. Teraz byłam stanie powiedzieć: „Chłopie, wiem co czujesz” i nie mieć w sobie wstydu. Serce zaczęło łomotać w klatce piersiowej, moje ręce trzęsły się jak galareta. Byłam sparaliżowana.
- Długo chcesz to ciągnąć?! Jesteś przerażony!
- Nie mów tak!
Syn Aresa podniósł się na nogi. Rozbiegł się i wykonał ten sam ruch, który zablokowałam pierwszego dnia na obozie. Tym razem również go zatrzymałam swoją dłonią. Mogłam to wszystko zakończyć. Pierwszy raz dzisiaj spojrzałam z tak blisko prosto w jego oczy. Upierał się. Walczył ze sobą. Muszę to skończyć. Im szybciej, tym lepiej. Ale jak? Jak przesadzę, to pogorszę sytuację.
Pociągnęłam chłopaka drugą ręką za bluzkę i przybliżyłam do siebie. Zadarłam głowę. Zmierzyłam się z nim spojrzeniem, ale tym razem patrzyłam łagodnie.
- Skończ to, proszę.- powiedziałam ze smutkiem. Taka walka mnie nie satysfakcjonuje. Były z góry przesądzone szanse.
- Nie mogę! Nie zawiodę mojego rodzeństwa! Nie zawiodę ojca!- Odepchnął mnie jedną ręką. W tym momencie zużył całą swoją moc, odepchnął mnie na trzy metry od ciebie. Uderzyłam głową o podłoże, mroczki przed oczami ograniczały mi widoczność. Wstałam, ale byłam w stanie jeszcze walczyć. On już nie mógł.

Wpadłam na pomysł. Może i durny, przynajmniej jak dla mnie paskudny. Wyprostowałam się. Postawiłam jedną nogę do tyłu i wzięłam rozbieg.
Chłopak nie uskoczył, był za bardzo zmęczony albo zaskoczony. Zarzuciłam wokół niego ręce (matko, jaki on jest szeroki!) i ścisnęłam najmocniej jak potrafiłam.
- Posłuchaj mnie dupku!- Krzyknęłam. Miarka się przebrała.- Spójrz na siebie! Daruj sobie, bo nie wyrobisz!
Chłopak starał się wyrwać, ale byłam silniejsza.
- N-nie rozumiesz jakie to dla mnie ważne?!
- Spokojnie. Po prostu się mnie nie bój.
- Ale... nie umiem!
- Przyznanie, że się boisz to już jest coś. Dobra, a teraz powiedz mi, czy masz jeszcze siłę.- mówiłam spokojnie, ale nie rozluźniałam uchwytu.
- Tak.- mrużył oczami. Kłamie.
- Tak? No to dobrze.
Rozluźniłam ucisk, chłopak osunął się w dół. Złapałam go, aby całkiem nie upadł.
- Powalczymy sobie kiedy indziej.- uśmiechnęłam się do niego.

Nadeszła pora obiadowa. Jakimś cudem Chejronowi udało się zachęcić resztę herosów do zjedzenie posiłku w pawilonie. Tym razem złożyłam ofiarę z modlitwą o wszystkich obozowiczów. Żeby nikt nie czuł tego samego, co chłopak od Aresa.

- Byłaś świetna! Jak ci się to udało?- Zapytał Nico, siedzący naprzeciw mnie.
- Jego strach... coś potwornego...- Mówiłam, nie umiałam tego ubrać w żadne słowa. Nie do opisania.- On nie walczył, by wygrać ze mną, tylko żeby wygrać ze strachem, a taka walka nie doprowadziłaby do niczego dobrego. Dany sam nie wiedział co robi. Był manipulowany przez przerażenie. Musiałam go uświadomić, jedyne wyjście z tej sytuacji. Jednak długo będzie wracał do siebie.- Powiedziałam z powagą.
- Wyczułaś to, tak?
- Tak, mało tego, to uczucie przeszło na mnie. Czy to znaczy, że wszyscy inni też czuja coś takiego? Są tak przerażeni?
- Nie, on bał się bardziej, dlatego, że musiał z tym walczyć. Serio umiesz czuć, kiedy inni są w złym nastroju?
- Tylko wtedy, kiedy jestem blisko tej osoby. Dlatego umiałam wyczuć jego strach, innych nie, bo oni ode mnie uciekają, więc nie wiem jak bardzo się boją.
- Rozumiem.- kiwnął głową, kosmyki włosów prawie całkowicie przykrywały jego oczy. Patrzył na talerz... nie wytrzymam z nim!
- A ty znowu masz pusty talerz!- zwróciłam mu dobitnie uwagę.
Dzisiaj zajadałam się ze smakiem spaghetti, a ten znowu nic! Jeny, mam go pilnować jak małe dziecko, a to on jest starszy!
- Mam cię karmić jak przedszkolaka?!- zawijałam z impetem makaron na widelec.
- Oj dobra, już.- popatrzył na spodek, na nim pojawiło się również spaghetti.
- Też to lubisz?- uśmiechnęłam się i pokazałam oczkami na jego danie.
- Tak, jestem z Włoszech.- wytłumaczył nieco łagodniej. Czasami bywały takie chwile, kiedy nawet ja nie mogę rozszyfrować jego uczuć.
- O! A tego to mi jeszcze nie mówiłeś.

Czas szybko leciał na rozmowie. Potem były kolejne zajęcia, a później czas wolny. Tak szybko to leciało! Wychodzę sobie z domku, w ręku MP3 , w uszach słuchawki, typowa ja.
Spacerowałam sobie po polu truskawek, podjadając przy okazji to dorodniejsze owoce (tak, w zimę też tam rosną truskawki!). Poszłam w kierunku stajni.
Nagle... ciemność. Ktoś mi zakrył oczy. Złapałam „napastnika” za ramię, a łokciem dźgnęłam w brzuch. Odwróciłam się, zdjęłam słuchawki.
- Ała! Co ty robisz?!- Chłopak o czarnych włosach kurczył się i łapał za miejsce, w które dostał solidnego kuksańca. To nie był Nico.
- Robin! Co ty do cholery wyrabiasz?!
- Pytam o to samo!
- Nie wiedziałam kto to. Nie miej do mnie pretensji.
- Przecież nikt inny by się nie odważył. Mogłaś się domyślić.
No dobrze, może miał rację, ale zrobiłam to odruchowo!
- Po co te cyrki?! Powiedz Riri, co musiało być takiego ważnego, abyś teraz zwijał się z bólu?- Żartowałam w najlepsze, a dobijmy go jeszcze bardziej!
Spojrzał spode łba, ale nie ukrywał swojego typowego, wkurzającego uśmiechu. Bez słów zrozumiałam ten przekaz: „ Nie nazywaj mnie Riri kurduplu!”, to się rozumie samo przez się...
- Chciałem ci coś pokazać.
Wyprostował się i podszedł bliżej.
- Ał! Nie musiałaś być taka brutalna.
- Przepraszam.- obróciłam oczami.- Chciałeś mi coś pokazać, zakrywając oczy?- podniosłam jedną brew do góry. Nie ogarniam go...
- Tak, czekaj...- zaczął grzebać po kieszeniach w swoich czarnych spodniach. Wyciągnął czerwoną bandankę- Zakryj nią oczy.
- Po co?
- Czy chociaż raz nie możesz się posłuchać bez zadawania pytań?- pokiwał zażenowany głową.
- Nie...- trwałam przy swoim- po co?
- To niespodzianka.- mrugnął do mnie. Miałam złe przeczucia.
- Jaki jest haczyk?- zaczęłam ją sobie wiązać.- Coś zbyt podejrzane...- uśmiechnęłam się zadziornie, lubię go tak denerwować.
- Nic. Daj rękę.
Machałam łapkami, szukając jego dłoni. Trzepnęłam go raz czy dwa (nie moja wina, że niczego nie widzę...), ale poczułam jego palce i złapałam za nie.
- Co kombinujesz?
- Jak dojdziemy na miejsc, to się dowiesz.
Szłam dzielnie do przodu, czasem sprawdzałam ręką, czy na coś przypadkiem nie wpadnę. W pewnym momencie mocno mnie szarpnął do siebie. Obiłam się o jego ramię.
- Ej!
- Prawie wlazłabyś na drzewo.
- To weź tak trochę uważaj co?- powiedziałam z ironią.
- Możesz mi zaufać.- zapewniał.
Poczułam jak idziemy coraz wyżej, wchodzimy na jakieś wzgórze. Domyśliłam się, że prowadzi mnie pod drzewo Thalii, ale po co?! Zatrzymaliśmy się.
- Mogę już ją zdjąć?
- Zaczekaj.
Złapał mnie dwiema rękoma za ramiona i przekręcił o 180 stopni.
- Już.- zaczął odwiązywać supełek chustki.

Zobaczyłam cały Obóz Herosów o zachodzie słońca. Przed teatrem stała grupka ludzi. Wystrzeliły piękne, kolorowe fajerwerki. Na trawie wyrosły różnorodne kwiaty, układające się w napis.
Sto Lat”

Zatkałam rękoma usta z wrażenia. Łzy napłynęły mi do kącików oczu.
- Czy to...- wyjąkałam.
Na dole stali Roxy, Lucy, Austin, Sophie i Nico.
- Wszystkiego najlepszego, kurduplu.- Robin potarmosił moje włosy. Niech tylko ja się kiedyś dorwę do jego łba! Niech ktoś da mi taboret!

- Matko! To oni!- Uścisnęłam Robina z całej siły. Zaczęłam do nich zbiegać, czarnowłosy pobiegł za mną. Zrobili to dla mnie. Byłam w ogromnym szoku, nie mogłam złapać tchu.
- To wy! To naprawdę wy!!
Zaczęłam ściskać każdego po kolei. O ja, ale euforia! Nawet mój brat się uśmiechał! Hadesie! Widzisz to?! Twój syn się UŚMIECHA!
Już się bałam, że będą się mnie nadal bać, a jednak oni...
i nagle dostałam olśnienia.
Zatrzymałam się, odwróciłam na pięcie do syna Hekate.
- Ty... skończony... IDIOTO!!!!!- Mówiłam przez zaciśnięte zęby. On jakby nigdy nic stał z założonymi rękami. Próbował się powstrzymać od śmiechu. Rozejrzałam się po przyjaciołach, oni już brechtali się w najlepsze. A niech cię Zeus pieprznie piorunem!
- Tak, na wszystko wpadł nasz kochany Riri.- Odezwał się Austin opanowując rozbawienie.
- Czyli że wy...
- Tak, wcale się nie baliśmy.- Potwierdziła moje przeczucia Roxy.
- Prawdziwi przyjaciele nie będą się nigdy ciebie bać, Angela.- Rzekł główny sprawca.
Nie wiedziałam czy mam go udusić czy mu podziękować.
- To czemu nie przyszliście do mnie tamtej nocy?- dopytywałam.
- Na początku nikt z nich nie miał zielonego pojęcia co się dzieje. Potem poszli spytać Chejrona, a on poprosił ich o zajęcie się przerażonymi obozowiczami. Ja przyszedłem do ciebie od razu, bo wiedziałem, że to tylko ty możesz odpalić taki numer...- na chwile się zatrzymał, czekając na moja reakcje. Patrzyłam się na niego hipnotyczne, lodowate oczy. Żadnego odzewu nie było, więc ciągnął dalej.- Potem dowiedziałem się o twoich urodzinach. Wpadłem na pomysł, że poproszę ich aby symulowali strach, ja im trochę w tym pomogłem.
- A niby jak?- powiedziałam z kamiennym spokojem.- Przecież ich twarze, to nie mogło być symu...
- Mgła.
No tak, skoro on jest synem bogini magii, mógł ich zaczarować albo... zaczarować mnie.

Domyślił moich obaw ,że nigdy już się do mnie nie odezwą, więc wykorzystał Mgłę. Mgła powoduje to, że człowiek widzi to, co chce zobaczyć. Ja myślałam o tym, że będą przerażeni i tak się stało.
- Okeeeej, skoro jesteśmy tutaj wszyscy razem, to może pójdziemy sobie wszyscy na pola truska...- zaczęła mówić Sophie, ale przerwałam jej gestem wykonanym ręką.
-Chwila... to jeszcze nie wszystko...
Zaczęłam biec na Robina. Nagle znikł mi z oczu.
- Co do... - zaczęłam się obracać wokół własnej osi. On dosłownie wyparował. Ej, Zeus, ja tak nie na serio z tym całym piorunem i w ogóle...
- Czemu ty jesteś taka przewidywalna?- Odezwał się głos z mojej lewej. Instyntkownie chciałam go złapać, ale ta próba oczywiście się nie powidła.
- Pudło mała.- Klepnął mnie w plecy. Odkręciłam się, znowu stał się widoczny. Zobaczył moją minę, pewnie był to bezcenny widok, ale nie to miałam w głowie.
- Ty....- Znowu zaczęłam biec, tym razem nie stał się niewidzialny, więc mogłam go dogonić.

Skubany szybko biegał. Im dłużej biegłam, tym szybciej opuszczała mnie złość. Z resztą, czy można być na niego długo złym? Jeszcze, kiedy wczoraj w nocy mi tak pomógł? Tak naprawdę to dzięki niemu reszta wie, że miałam niedawno urodziny. Pewnie nie powiedziałabym im o tym. Nie powiem, zrobił ogromną niespodziankę, ale bardzo się bałam, że oni nigdy nie wrócą. Pewnie Robin się wcale mnie nie dziwi czemu się wzburzyłam, ale teraz chcę, aby on się trochę pomęczył. Robin najwyraźniej się zmęczył, nieuchronnie zbliżał się moment schwytania. Nie miałam zamiaru spuścić mu aż takiego lania, ale skoro tak myślał, to niech ucieka.
Znaleźliśmy się nad jeziorem kajakowym, od kryształowej tafli odbijało się światło gwiazd i księżyca. Chłopak się zawahał, na chwilę przystanął. Zatrzymał się przed pomostem. Miałam całkiem fajny pomysł.
- Co teraz Riri?- powiedziałam z udawanym współczuciem. Nie byłam wcale zmęczona, nawet się nie zziajałam. Gorzej było z synem Hekate. Po czole spływały mu kropelki potu, miał ciężki oddech. Nie, nie ulituję się.

Podbiegłam. Już miał zamiar odskoczyć i popędzić w lewo, jednak ja byłam szybsza. Złapałam go za nadgarstki i poprowadziłam jak więźnia do celi. Byliśmy już w połowie pomostu, próbował uciekać, ale chyba na serio był zmęczony. Dziwne, żeby aż tak?

-Teraz cie mam!- krzyknęłam z satysfakcją, na twarzy zagościł szeroki uśmiech.
- No nie, błagam. Angela, zaraz mamy ognisko!
Z całej siły pchnęłam go do wody, dobra, przesadziłam. Plusnął tyłkiem parę razy o taflę jak kamień do puszczania kaczek. Wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem. Robin wynurzył głowę, uśmiechnął się złośliwie i wystawił ręce w moim kierunku. Nagle zaczęłam się unosić. W brew mojej woli znalazłam się pół metra nad kładką. Wierciłam się, ale nic to nie dawało, poruszałam się coraz dalej aż znalazłam się dobre cztery metry od ostatniej deski pomostu.
- Osz ty draniu! Tylko spróbuj mnie...-nie dokończyłam. Plasnęłam całym brzuchem w wodę.
- Dobra, jesteśmy kwita.- odezwałam się, odgarniając kosmyki z mojej twarzy.
Powoli wychodziliśmy z jeziora. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść, ja pewnie wcale nie lepiej...
- Ciesz się, że tylko tak to się skończyło. Mogła polać się krew.- uśmiechnęłam się.
- Dziękuję za łaskę.
* * *

- Co wam się stało?Posejdon się na was wkurzył?- Zapytał Austin. Nasi przyjaciele otoczyli nas wianuszkiem. Wszyscy byli ciekawi co się wydarzyło podczas pościgu.
- To jej wina.- wskazał na mnie palcem czarnowłosy.
- Dobra, dobra, to może wytłumaczysz wszystkim dlaczego ja jestem cała mokra huh?
- Pomińmy ten wątek.- machnął ręką.
- W sumie masz rację. Wracając do urodzin...- na chwilę przerwałam- nie ma słów, którymi mogłabym opisać to jak się teraz czuję. Dziękuję.
Na te słowa wszyscy padliśmy sobie w objęcia i nie miało znaczenia to, że ja z Robinem byliśmy cali mokrzy. Tylko Nico nie chciał wielkiego tulaska. Jeszcze się nie przyzwyczaił, ale ja to zmienię.
Sophie w magiczny sposób pozrywała swoje kwiaty i podarowała mi je. Ten bukiet był wielkości wiązanek robionych na pogrzeb, ledwo udało mi się je uchwycić.
- Taki mały prezencik.
- Dziękuję, jesteście kochani!
- Musimy już iść na ognisko.- odezwał się Nico.
- W porządku, niech tylko Angela odłoży ten wiecheć do domu.- odparł Robin.
- Oj przymknij się! Piękne są. Chodźmy, bo mało czasu.

Weszliśmy na chwilę do domku Hadesa. Odłożyłam kwiaty i poszliśmy na ognisko. Tym razem przy ognisku byli wszyscy, ale płomień był znikomy. To oznacza, że atmosfera przygasła. Jak podeszliśmy bliżej, ogień palił się niemal na niebiesko. Niedobrze.
- Nie bójcie się jej! Ona wam nic nie zrobi!- krzyczała mała Lucy.
- Posłuchajcie jej.- mówił Chejron.
Zapadła cisza. Wszyscy się wiercili. Teraz to czułam. Tym razem nie uciekali, byli w stanie sparaliżowania. Poczułam ich przerażenie. Muszę coś zrobić, ale co?
- Zaśpiewaj.- Wyszeptał mi do ucha Nico.
- Nico, ja n-nie mogę. Ja nie śpiewałam przy kimś od...- jąkałam.
- Muzyka jest idealnym lekarstwem na strach. Proszę, spróbuj.

Nico miał rację, muzyka jest lekarstwem na strach, właściwie na wszystko. Pamiętam, że kiedy byłam mała i strasznie się bałam, mama mi nuciła jedną piosenkę. Strach zawsze mijał, na mojej twarzy pojawiał się uśmiech. Może tym razem też zadziała?
Miałam wrażenie, jakby w gardle zatrzymał się wielki kamień. Trzęsły mi się kolana. Nie mogłam się poruszyć. Czy oni czują coś podobnego?
- No dobrze...- powiedziałam cicho.
Zrobiłam krok do przodu. Zaczęłam śpiewać piosenkę matki. Głos niósł się daleko, jakby chciał być słyszalny na drugim końcu obozu. Zamknęłam oczy, wyobraziłam sobie te chwile, kiedy siadałam mamę na kolana, a ona śpiewała tą właśnie piosenkę. Mówiła, że mój głos kiedyś też zabrzmi wśród miliona gwiazd na niebie. Miała rację.

-Sny, które chcesz, by się spełniły, a których nie możesz osiągnąć. Staną się marzeniem i staną się nadzieją dla ludzi, którzy chcą żyć. Tam są drzwi, to czeka tam na nas. Więc będę trzymała cię za rękę. - śpiewałam. Otworzyłam oczy. Płomienie sięgały coraz wyżej. Już nie czułam takiego strachu. Pojedyncze łzy spływały mi po policzku. Kurde, muszę się tak wzruszać!? Poczułam jak łamie mi się głos, znowu zamknęłam oczy, próbują się uspokoić. Poczułam, jak jakaś mała dłoń łapie mnie za rękę. To była Lucy. Za moją drugą dłoń złapał Nico, jego rękę uchwycił Robin, a syna Hekate złapał Austin. Syn Apolla trzymał za rękę Sophie, a Roxy ujęła rączkę siostry. Byli razem ze mną, teraz mogłam zrobić wszystko.
Zakończyłam.

Jeden chłopak od Afrodyty wstał i zaczął klaskać. Na jego policzkach lśniły łzy. Kolejne osoby wstawały, rozbrzmiały gromkie brawa. Kto wie? Może teraz moja mama się do mnie uśmiecha?
-----------------------------------------------------------------
Kooooonieeeeec! :)
Za jakiś czas na światło dzienne wyjdą dwie strony: „O mnie” oraz „Bohaterowie”! :D
Jak dobrze pójdzie, to ta pierwsza pojawi się jeszcze w tym tygodniu (ale jeszcze niczego nie obiecuję B|!) Mam nadzieję, że wam się spodobało, a teraz taka krótka zajawka tego, co może się pojawić za tydzień! Pierwszy dzień Wielkich Dni Bogów! Jak w poprzednich rozdziałach przeczytaliście, w okolicach naszego Bożego Narodzenia herosi będą obchodzić bardzo podobny obrzęd składający się z trzech dni ;)
Będzie ubieranie drzewa Thalii, prezenty, wiecie, atmosfera typowo świąteczna! :D
Do zobaczyska za tydzień, miśki! <3
Teddy

1 komentarz:

  1. Jestem ciekawa jakie prezenty dostanie Angelika... xD No coz, musze przeczekac kolejny tydzien, zeby sie dowiedziec...
    Bardzo mi sie podoba twoje opowiadanie :)

    OdpowiedzUsuń