Hej
miśki! :)
Ostatnio
się duuużooo u mnie dzieje.... bardzo dużo! Nauczyciele nie
próżnowali, cisnęli do końca, ale na szczęście już dali sobie
spokój (chwała im za to :3). Rozdział ósmy ląduję na blogu! Tym
razem będzie ogromna dawka emocji! Mam nadzieję, że się spodoba,
bardzo się cieszę, kiedy czytam Wasze komentarze :)
Zapraszam
do czytania, kochani! <3
------------------------------------------------------
Dzisiaj
nie było inspekcji, dlatego nie musieliśmy jakoś specjalnie
sprzątać na błysk. Mieliśmy sporo wolnego czasu. Sporo
ze sobą gadaliśmy, chłopak opisał mi Hazel, chciałabym ją
zobaczyć. Opowiadał,
że jest bardzo odważna i życzliwa. Nico
musi ją strasznie kochać.
Ja
byłam jedynaczką,
aż
do teraz.
Teraz wiem, że to całkiem fajne uczucie.
Mówił,
że kiedyś był inny, bardziej skryty, niewiele o sobie opowiadał,
wolał wszystko robić sam. Jestem w stanie sobie go wyobrazić na
podstawie jego opis, są nawet takie momenty, kiedy mu takie
zachowania wracają, wtedy nie ciągnę go za język (nawet jak mnie
bardzo korci...).
Nadeszły
czas zajęć, wahałam się czy na przyjść na nie. Nico wyciągnął
mnie z rozmyślań.
-Idź,
jeśli nie pokażesz im, że nie ma się czego bać, to strach będzie
trwalszy.
-
Masz racje, chodźmy.
Dzisiaj
na zajęciach była walka bez broni, czyli co zrobić, kiedy straci
się miecz podczas potyczki z potworem, a musisz dać mu w ryj. Coś
w stylu zapasów.
Wszyscy
się na początku wzdrygnęli na mój widok, ale to mnie nie zraziło.
Podeszłam do Roxy i do Lucy. Były przestraszone moją obecnością,
Roxy wzięła małą pod ramie i szybko się odsunęły.
-
Czekajcie...
Wszyscy
trzymali się ode mnie z daleka w odległości dobrych dwóch metrów.
Podszedł
do mnie mój brat i Robin.
-
Nie ma czego się bać!- Krzyknął do wszystkich Robin.
Nikt
nie drgnął, wszyscy zaczęli szemrać między sobą. W śród
grupki herosów widziałam Sophie i Austina, dziewczyna wtulała się
do niego i zakrywała oczy. Serce mi pękało, kiedy widziałam jak
wszyscy patrzyli na mnie z przerażeniem.
Z
wężyka obozowiczów wystąpił Dany.
-
Ja się ciebie nie boję, na dowód wyzywam cię na pojedynek.
Niemal
czułam strach, który wydzierał się z jego serca na zewnątrz.
Źrenice powiększyły się, kolana drżały, oddech robił się
cięższy. Co on najlepszego wyprawia?
-
Dany... ja wiem, że się boisz, nie rób z siebie odważnego dupka,
który chce się bić z dziewczyną.
Mimo
wszystko nie chcę mu tak wszystkiego podarować. Nadal pamiętam
nasze pierwsze spotkanie, nie było przyjemnie. Mało co się nie
posrał, a teraz chce więcej, mądre.
-
Nie!- zacisnął obie ręce w pieści.- Nie boję się, żądam
rewanżu za ostatni raz.
No
tak, wtedy to go poniżyłam, ale sam się prosił! Szczerze nie
zawahałabym się zrobić tego jeszcze raz.
-
Chłopie, nie kompromituj się.- pokręciłam głową.
-
A może to TY się boisz?!- wskazał na mnie.
O
nie koleś, przeginasz! On chyba na serio nie jest świadomy z kim
zadziera!
Nastąpiło
poruszenie wśród reszty obozowiczów, patrzyli na nas, jak na
starcie dwóch żywiołów. Czekali na werdykt.
-
Nie musisz mu odpowiadać.- szepnął Nico.
-
Przepraszam, ale ja się nie dam tak lekceważyć!
-
Robin, weź jej coś powiedz!- Nalegał brat.
-
Nico, to nie ma sensu, jak ona się uprze...- odpowiedział mu.
-
Dobra kolego, na dzisiejszych zajęciach będziemy razem w parze.
Tylko żebyś tego później nie żałował.
-
Ja, żałował? N-nie!- pomachał nerwowo rękami syn Aresa.
Przyszła
do nas dziewczyna prowadząca zajęcia.
-
Cześć, jestem Clarisse. Od razu uprzedzam ze mną nie będzie
lekko, najpierw zanim zaczniemy rozgrzewkę. Dwa kółka wokół
całego obozu!- mówiła do megafonu
Wszyscy
wydobyli okrzyk niezadowolenia. Zaczęłam biec, od razu reszta
dostała niesamowitego spritna.
-
Nieźle! Szybciej! Krowa mówi „MUUUU”!... co jest kurna?!-
krzyknęła i walnęła megafonem o ziemię- Valdez, jak ja cię
kiedyś dopadnę!
Ah,
Leo Valdez! Słyszałam o nim. Podobno często robił jakieś nomery
i ogólnie był zabawny. Należał do tej siódemki herosów, o
których tak się tutaj rozmawia. Jak na załączonym obrazku widać,
Clarisse chyba go nie lubi.
Podczas
biegu dołączył do mnie Nico.
-
Kobieto, co ty wyprawiasz?!
-
O co ci chodzi?
-
Ty dobrze wiesz o co!- mówił zadyszany.
-
Sam się idiota prosił! Jak mogłam odmówić?
-
Nie rozumiesz, że teraz oni tym bardziej będą się ciebie bać?!
Ups..
w sumie... nie uwzględniłam takiej opcji...
-
Co miałam zrobić?! Poddać się?! Na dzisiejszym ognisku to
odkręcę, coś im zaśpiewam czy coś...
-
Dzisiejszego ogniska może nie być jak przesadzisz!
-
Dobra, postaram się...
Zanim
się obejrzałam, zrobiliśmy dwa kółka.
-
Dobra herosi! Teraz powtarzamy ćwiczenia po mnie.
Trzeba
było jej przyznać, dziewczyna ma parę! Nie jestem pewne czy
następnego dnia uda mi się wstać z łóżka...
Po
ćwiczeniach przyszedł dobór w pary, zdecydowana większość
łączyła się w pary tej samej płci, a ja musiałam zmierzyć się
z synem Aresa. Ustawiliśmy się w dwójki. Clarisse bacznie
przyglądała się naszej dwójce.
-
Jak masz na imię?
-
Angelika Willows.
-
Słuchaj Angi, nie uważasz, że to jest zbyt silny przeciwnik, jak
dla ciebie?
-
Nie, sądzę, że dam sobie z nim radę.- spojrzałam na Dany'edo,
który miał przerażenie w oczach, yhym, wcale się mnie nie boi...-
To raczej on się mnie boi, a nie ja jego.
-
Wcale nie! Zamknij się!- krzyknął z uporem.
Jak
małe dziecko...
-
To jest jeden z moich najsilniejszych braci... Dany, wstydu
przynosisz całemu domku Aresa!! Weź się w garść! A tobie serio
radzę pójść bić się z kimś innym.
Do
Clarisse podszedł syn Hekate. Szepnął jej coś do ucha.
Wytrzeszczyła swoje paczadła.
-
W porządku, możesz zostać.
Robin
puścił do mnie oczko.
-
Na miejsca...- Dała sygnał.
-
Dany, masz szanse się jeszcze...
-
NIE!
-
Chłopie, zrozum, to cię psychicznie rozwali rozumiesz?!
-
START!
Po
dźwięku gwizdka chłopak się na mnie rzucił. Powstrzymałam jego
obie pięści. Starałam się nie przesadzać z siłą. Odepchnęłam
go używając mniejszej siły, niż rzeczywiście było mnie stać,
aby się biedny nie przewrócił. Próbował mi podciąć nogi, ale
uskoczyłam na bok. W sumie to mi go szkoda, walczy ze strachem, nie
każdy daje sobie z tym radę. Dany próbował wszystkich ciosów
karate. Udało mi się odpierać desperackie ciosy chłopaka. Jak ja
to robię?! Jednak strach rósł, adrenalina Dany'ego sięgała
granic.
-
Nie mogę przegrać!- darł się. Tym razem natarł na mnie całym
swoim ogromnym cielskiem. Upadł na mnie, o mało nie łamiąc mi
wszystkich żeber. Syknęłam. Lekko ogłuszyłam go uderzając
chłopaka szybkim ciosem w szyję. Lekko się rozluźnił, więc
udało mi się go odepchnąć i wstać z ziemi. Otarłam dłonie o
swoje łydki, próbując złapać oddech. Uczucie, które
towarzyszyło osiłkowi, przelewało się na mnie. Teraz byłam
stanie powiedzieć: „Chłopie, wiem co czujesz” i nie mieć w
sobie wstydu. Serce zaczęło łomotać w klatce piersiowej, moje
ręce trzęsły się jak galareta. Byłam sparaliżowana.
-
Długo chcesz to ciągnąć?! Jesteś przerażony!
-
Nie mów tak!
Syn
Aresa podniósł się na nogi. Rozbiegł się i wykonał ten sam
ruch, który zablokowałam pierwszego dnia na obozie. Tym razem
również go zatrzymałam swoją dłonią. Mogłam to wszystko
zakończyć. Pierwszy raz dzisiaj spojrzałam z tak blisko prosto w
jego oczy. Upierał się. Walczył ze sobą. Muszę to skończyć. Im
szybciej, tym lepiej. Ale jak? Jak przesadzę, to pogorszę sytuację.
Pociągnęłam
chłopaka drugą ręką za bluzkę i przybliżyłam do siebie.
Zadarłam głowę. Zmierzyłam się z nim spojrzeniem, ale tym razem
patrzyłam łagodnie.
-
Skończ to, proszę.- powiedziałam ze smutkiem. Taka walka mnie nie
satysfakcjonuje. Były z góry przesądzone szanse.
-
Nie mogę! Nie zawiodę mojego rodzeństwa! Nie zawiodę ojca!-
Odepchnął mnie jedną ręką. W tym momencie zużył całą swoją
moc, odepchnął mnie na trzy metry od ciebie. Uderzyłam głową o
podłoże, mroczki przed oczami ograniczały mi widoczność.
Wstałam, ale byłam w stanie jeszcze walczyć. On już nie mógł.
Wpadłam
na pomysł. Może i durny, przynajmniej jak dla mnie paskudny.
Wyprostowałam się. Postawiłam jedną nogę do tyłu i wzięłam
rozbieg.
Chłopak
nie uskoczył, był za bardzo zmęczony albo zaskoczony. Zarzuciłam
wokół niego ręce (matko, jaki on jest szeroki!) i ścisnęłam
najmocniej jak potrafiłam.
-
Posłuchaj mnie dupku!- Krzyknęłam. Miarka się przebrała.- Spójrz
na siebie! Daruj sobie, bo nie wyrobisz!
Chłopak
starał się wyrwać, ale byłam silniejsza.
-
N-nie rozumiesz jakie to dla mnie ważne?!
-
Spokojnie. Po prostu się mnie nie bój.
-
Ale... nie umiem!
-
Przyznanie, że się boisz to już jest coś. Dobra, a teraz powiedz
mi, czy masz jeszcze siłę.- mówiłam spokojnie, ale nie
rozluźniałam uchwytu.
-
Tak.- mrużył oczami. Kłamie.
-
Tak? No to dobrze.
Rozluźniłam
ucisk, chłopak osunął się w dół. Złapałam go, aby całkiem
nie upadł.
-
Powalczymy sobie kiedy indziej.- uśmiechnęłam się do niego.
Nadeszła
pora obiadowa. Jakimś cudem Chejronowi udało się zachęcić resztę
herosów do zjedzenie posiłku w pawilonie. Tym razem złożyłam
ofiarę z modlitwą o wszystkich obozowiczów. Żeby nikt nie czuł
tego samego, co chłopak od Aresa.
-
Byłaś świetna! Jak ci się to udało?- Zapytał Nico, siedzący
naprzeciw mnie.
-
Jego strach... coś potwornego...- Mówiłam, nie umiałam tego ubrać
w żadne słowa. Nie do opisania.- On nie walczył, by wygrać ze
mną, tylko żeby wygrać ze strachem, a taka walka nie
doprowadziłaby do niczego dobrego. Dany sam nie wiedział co robi.
Był manipulowany przez przerażenie. Musiałam go uświadomić,
jedyne wyjście z tej sytuacji. Jednak długo będzie wracał do
siebie.- Powiedziałam z powagą.
-
Wyczułaś to, tak?
-
Tak, mało tego, to uczucie przeszło na mnie. Czy to znaczy, że
wszyscy inni też czuja coś takiego? Są tak przerażeni?
-
Nie, on bał się bardziej, dlatego, że musiał z tym walczyć.
Serio umiesz czuć, kiedy inni są w złym nastroju?
-
Tylko wtedy, kiedy jestem blisko tej osoby. Dlatego umiałam wyczuć
jego strach, innych nie, bo oni ode mnie uciekają, więc nie wiem
jak bardzo się boją.
-
Rozumiem.- kiwnął głową, kosmyki włosów prawie całkowicie
przykrywały jego oczy. Patrzył na talerz... nie wytrzymam z nim!
-
A ty znowu masz pusty talerz!- zwróciłam mu dobitnie uwagę.
Dzisiaj
zajadałam się ze smakiem spaghetti, a ten znowu nic! Jeny, mam go
pilnować jak małe dziecko, a to on jest starszy!
-
Mam cię karmić jak przedszkolaka?!- zawijałam z impetem makaron na
widelec.
-
Oj dobra, już.- popatrzył na spodek, na nim pojawiło się również
spaghetti.
-
Też to lubisz?- uśmiechnęłam się i pokazałam oczkami na jego
danie.
-
Tak, jestem z Włoszech.- wytłumaczył nieco łagodniej. Czasami
bywały takie chwile, kiedy nawet ja nie mogę rozszyfrować jego
uczuć.
-
O! A tego to mi jeszcze nie mówiłeś.
Czas
szybko leciał na rozmowie. Potem były kolejne zajęcia, a później
czas wolny. Tak szybko to leciało! Wychodzę sobie z domku, w ręku
MP3 , w uszach słuchawki, typowa ja.
Spacerowałam
sobie po polu truskawek, podjadając przy okazji to dorodniejsze
owoce (tak, w zimę też tam rosną truskawki!). Poszłam w kierunku
stajni.
Nagle...
ciemność. Ktoś mi zakrył oczy. Złapałam „napastnika” za
ramię, a łokciem dźgnęłam w brzuch. Odwróciłam się, zdjęłam
słuchawki.
-
Ała! Co ty robisz?!- Chłopak o czarnych włosach kurczył się i
łapał za miejsce, w które dostał solidnego kuksańca. To nie był
Nico.
-
Robin! Co ty do cholery wyrabiasz?!
-
Pytam o to samo!
-
Nie wiedziałam kto to. Nie miej do mnie pretensji.
-
Przecież nikt inny by się nie odważył. Mogłaś się domyślić.
No
dobrze, może miał rację, ale zrobiłam to odruchowo!
-
Po co te cyrki?! Powiedz Riri, co musiało być takiego ważnego,
abyś teraz zwijał się z bólu?- Żartowałam w najlepsze, a
dobijmy go jeszcze bardziej!
Spojrzał
spode łba, ale nie ukrywał swojego typowego, wkurzającego
uśmiechu. Bez słów zrozumiałam ten przekaz: „ Nie nazywaj mnie
Riri kurduplu!”, to się rozumie samo przez się...
-
Chciałem ci coś pokazać.
Wyprostował
się i podszedł bliżej.
-
Ał! Nie musiałaś być taka brutalna.
-
Przepraszam.- obróciłam oczami.- Chciałeś mi coś pokazać,
zakrywając oczy?- podniosłam jedną brew do góry. Nie ogarniam
go...
-
Tak, czekaj...- zaczął grzebać po kieszeniach w swoich czarnych
spodniach. Wyciągnął czerwoną bandankę- Zakryj nią oczy.
-
Po co?
-
Czy chociaż raz nie możesz się posłuchać bez zadawania pytań?-
pokiwał zażenowany głową.
-
Nie...- trwałam przy swoim- po co?
-
To niespodzianka.- mrugnął do mnie. Miałam złe przeczucia.
-
Jaki jest haczyk?- zaczęłam ją sobie wiązać.- Coś zbyt
podejrzane...- uśmiechnęłam się zadziornie, lubię go tak
denerwować.
-
Nic. Daj rękę.
Machałam
łapkami, szukając jego dłoni. Trzepnęłam go raz czy dwa (nie
moja wina, że niczego nie widzę...), ale poczułam jego palce i
złapałam za nie.
-
Co kombinujesz?
-
Jak dojdziemy na miejsc, to się dowiesz.
Szłam
dzielnie do przodu, czasem sprawdzałam ręką, czy na coś
przypadkiem nie wpadnę. W pewnym momencie mocno mnie szarpnął do
siebie. Obiłam się o jego ramię.
-
Ej!
-
Prawie wlazłabyś na drzewo.
-
To weź tak trochę uważaj co?- powiedziałam z ironią.
-
Możesz mi zaufać.- zapewniał.
Poczułam
jak idziemy coraz wyżej, wchodzimy na jakieś wzgórze. Domyśliłam
się, że prowadzi mnie pod drzewo Thalii, ale po co?! Zatrzymaliśmy
się.
-
Mogę już ją zdjąć?
-
Zaczekaj.
Złapał
mnie dwiema rękoma za ramiona i przekręcił o 180 stopni.
-
Już.- zaczął odwiązywać supełek chustki.
Zobaczyłam
cały Obóz Herosów o zachodzie słońca. Przed teatrem stała
grupka ludzi. Wystrzeliły piękne, kolorowe fajerwerki. Na trawie
wyrosły różnorodne kwiaty, układające się w napis.
„Sto
Lat”
Zatkałam
rękoma usta z wrażenia. Łzy napłynęły mi do kącików oczu.
-
Czy to...- wyjąkałam.
Na
dole stali Roxy, Lucy, Austin, Sophie i Nico.
-
Wszystkiego najlepszego, kurduplu.- Robin potarmosił moje włosy.
Niech tylko ja się kiedyś dorwę do jego łba! Niech ktoś da mi
taboret!
-
Matko! To oni!- Uścisnęłam Robina z całej siły. Zaczęłam do
nich zbiegać, czarnowłosy pobiegł za mną. Zrobili to dla mnie.
Byłam w ogromnym szoku, nie mogłam złapać tchu.
-
To wy! To naprawdę wy!!
Zaczęłam
ściskać każdego po kolei. O ja, ale euforia! Nawet mój brat się
uśmiechał! Hadesie! Widzisz to?! Twój syn się UŚMIECHA!
Już
się bałam, że będą się mnie nadal bać, a jednak oni...
i
nagle dostałam olśnienia.
Zatrzymałam
się, odwróciłam na pięcie do syna Hekate.
-
Ty... skończony... IDIOTO!!!!!- Mówiłam przez zaciśnięte zęby.
On jakby nigdy nic stał z założonymi rękami. Próbował się
powstrzymać od śmiechu. Rozejrzałam się po przyjaciołach, oni
już brechtali się w najlepsze. A niech cię Zeus pieprznie
piorunem!
-
Tak, na wszystko wpadł nasz kochany Riri.- Odezwał się Austin
opanowując rozbawienie.
-
Czyli że wy...
-
Tak, wcale się nie baliśmy.- Potwierdziła moje przeczucia Roxy.
-
Prawdziwi przyjaciele nie będą się nigdy ciebie bać, Angela.-
Rzekł główny sprawca.
Nie
wiedziałam czy mam go udusić czy mu podziękować.
-
To czemu nie przyszliście do mnie tamtej nocy?- dopytywałam.
-
Na początku nikt z nich nie miał zielonego pojęcia co się dzieje.
Potem poszli spytać Chejrona, a on poprosił ich o zajęcie się
przerażonymi obozowiczami. Ja przyszedłem do ciebie od razu, bo
wiedziałem, że to tylko ty możesz odpalić taki numer...- na
chwile się zatrzymał, czekając na moja reakcje. Patrzyłam się na
niego hipnotyczne, lodowate oczy. Żadnego odzewu nie było, więc
ciągnął dalej.- Potem dowiedziałem się o twoich urodzinach.
Wpadłem na pomysł, że poproszę ich aby symulowali strach, ja im
trochę w tym pomogłem.
-
A niby jak?- powiedziałam z kamiennym spokojem.- Przecież ich
twarze, to nie mogło być symu...
-
Mgła.
No
tak, skoro on jest synem bogini magii, mógł ich zaczarować albo...
zaczarować mnie.
Domyślił
moich obaw ,że nigdy już się do mnie nie odezwą, więc
wykorzystał Mgłę. Mgła powoduje to, że człowiek widzi to, co
chce zobaczyć. Ja myślałam o tym, że będą przerażeni i tak się
stało.
-
Okeeeej, skoro jesteśmy tutaj wszyscy razem, to może pójdziemy
sobie wszyscy na pola truska...- zaczęła mówić Sophie, ale
przerwałam jej gestem wykonanym ręką.
-Chwila...
to jeszcze nie wszystko...
Zaczęłam
biec na Robina. Nagle znikł mi z oczu.
-
Co do... - zaczęłam się obracać wokół własnej osi. On
dosłownie wyparował. Ej, Zeus, ja tak nie na serio z tym całym
piorunem i w ogóle...
-
Czemu ty jesteś taka przewidywalna?- Odezwał się głos z mojej
lewej. Instyntkownie chciałam go złapać, ale ta próba oczywiście
się nie powidła.
-
Pudło mała.- Klepnął mnie w plecy. Odkręciłam się, znowu stał
się widoczny. Zobaczył moją minę, pewnie był to bezcenny widok,
ale nie to miałam w głowie.
-
Ty....- Znowu zaczęłam biec, tym razem nie stał się niewidzialny,
więc mogłam go dogonić.
Skubany
szybko biegał. Im dłużej biegłam, tym szybciej opuszczała mnie
złość. Z resztą, czy można być na niego długo złym? Jeszcze,
kiedy wczoraj w nocy mi tak pomógł? Tak naprawdę to dzięki niemu
reszta wie, że miałam niedawno urodziny. Pewnie nie powiedziałabym
im o tym. Nie powiem, zrobił ogromną niespodziankę, ale bardzo się
bałam, że oni nigdy nie wrócą. Pewnie Robin się wcale mnie nie
dziwi czemu się wzburzyłam, ale teraz chcę, aby on się trochę
pomęczył. Robin najwyraźniej się zmęczył, nieuchronnie zbliżał
się moment schwytania. Nie miałam zamiaru spuścić mu aż takiego
lania, ale skoro tak myślał, to niech ucieka.
Znaleźliśmy
się nad jeziorem kajakowym, od kryształowej tafli odbijało się
światło gwiazd i księżyca. Chłopak się zawahał, na chwilę
przystanął. Zatrzymał się przed pomostem. Miałam całkiem fajny
pomysł.
-
Co teraz Riri?- powiedziałam z udawanym współczuciem. Nie byłam
wcale zmęczona, nawet się nie zziajałam. Gorzej było z synem
Hekate. Po czole spływały mu kropelki potu, miał ciężki oddech.
Nie, nie ulituję się.
Podbiegłam.
Już miał zamiar odskoczyć i popędzić w lewo, jednak ja byłam
szybsza. Złapałam go za nadgarstki i poprowadziłam jak więźnia
do celi. Byliśmy już w połowie pomostu, próbował uciekać, ale
chyba na serio był zmęczony. Dziwne, żeby aż tak?
-Teraz
cie mam!- krzyknęłam z satysfakcją, na twarzy zagościł szeroki
uśmiech.
-
No nie, błagam. Angela, zaraz mamy ognisko!
Z
całej siły pchnęłam go do wody, dobra, przesadziłam. Plusnął
tyłkiem parę razy o taflę jak kamień do puszczania kaczek.
Wybuchnęłam jeszcze większym śmiechem. Robin wynurzył głowę,
uśmiechnął się złośliwie i wystawił ręce w moim kierunku.
Nagle zaczęłam się unosić. W brew mojej woli znalazłam się pół
metra nad kładką. Wierciłam się, ale nic to nie dawało,
poruszałam się coraz dalej aż znalazłam się dobre cztery metry
od ostatniej deski pomostu.
-
Osz ty draniu! Tylko spróbuj mnie...-nie dokończyłam. Plasnęłam
całym brzuchem w wodę.
-
Dobra, jesteśmy kwita.- odezwałam się, odgarniając kosmyki z
mojej twarzy.
Powoli
wychodziliśmy z jeziora. Chłopak wyglądał jak siedem nieszczęść,
ja pewnie wcale nie lepiej...
-
Ciesz się, że tylko tak to się skończyło. Mogła polać się
krew.- uśmiechnęłam się.
-
Dziękuję za łaskę.
* * *
-
Co wam się stało?Posejdon się na was wkurzył?- Zapytał Austin.
Nasi przyjaciele otoczyli nas wianuszkiem. Wszyscy byli ciekawi co
się wydarzyło podczas pościgu.
-
To jej wina.- wskazał na mnie palcem czarnowłosy.
-
Dobra, dobra, to może wytłumaczysz wszystkim dlaczego ja jestem
cała mokra huh?
-
Pomińmy ten wątek.- machnął ręką.
-
W sumie masz rację. Wracając do urodzin...- na chwilę przerwałam-
nie ma słów, którymi mogłabym opisać to jak się teraz czuję.
Dziękuję.
Na
te słowa wszyscy padliśmy sobie w objęcia i nie miało znaczenia
to, że ja z Robinem byliśmy cali mokrzy. Tylko Nico nie chciał
wielkiego tulaska. Jeszcze się nie przyzwyczaił, ale ja to zmienię.
Sophie
w magiczny sposób pozrywała swoje kwiaty i podarowała mi je. Ten
bukiet był wielkości wiązanek robionych na pogrzeb, ledwo udało
mi się je uchwycić.
-
Taki mały prezencik.
-
Dziękuję, jesteście kochani!
-
Musimy już iść na ognisko.- odezwał się Nico.
-
W porządku, niech tylko Angela odłoży ten wiecheć do domu.-
odparł Robin.
-
Oj przymknij się! Piękne są. Chodźmy, bo mało czasu.
Weszliśmy
na chwilę do domku Hadesa. Odłożyłam kwiaty i poszliśmy na
ognisko. Tym razem przy ognisku byli wszyscy, ale płomień był
znikomy. To oznacza, że atmosfera przygasła. Jak podeszliśmy
bliżej, ogień palił się niemal na niebiesko. Niedobrze.
-
Nie bójcie się jej! Ona wam nic nie zrobi!- krzyczała mała Lucy.
-
Posłuchajcie jej.- mówił Chejron.
Zapadła
cisza. Wszyscy się wiercili. Teraz to czułam. Tym razem nie
uciekali, byli w stanie sparaliżowania. Poczułam ich przerażenie.
Muszę coś zrobić, ale co?
-
Zaśpiewaj.- Wyszeptał mi do ucha Nico.
-
Nico, ja n-nie mogę. Ja nie śpiewałam przy kimś od...- jąkałam.
-
Muzyka jest idealnym lekarstwem na strach. Proszę, spróbuj.
Nico
miał rację, muzyka jest lekarstwem na strach, właściwie na
wszystko. Pamiętam, że kiedy byłam mała i strasznie się bałam,
mama mi nuciła jedną piosenkę. Strach zawsze mijał, na mojej
twarzy pojawiał się uśmiech. Może tym razem też zadziała?
Miałam
wrażenie, jakby w gardle zatrzymał się wielki kamień. Trzęsły
mi się kolana. Nie mogłam się poruszyć. Czy oni czują coś
podobnego?
-
No dobrze...- powiedziałam cicho.
Zrobiłam
krok do przodu. Zaczęłam śpiewać piosenkę matki. Głos niósł
się daleko, jakby chciał być słyszalny na drugim końcu obozu.
Zamknęłam oczy, wyobraziłam sobie te chwile, kiedy siadałam mamę
na kolana, a ona śpiewała tą właśnie piosenkę. Mówiła, że
mój głos kiedyś też zabrzmi wśród miliona gwiazd na niebie.
Miała rację.
-Sny,
które chcesz, by się spełniły, a których nie możesz osiągnąć.
Staną się marzeniem i staną się nadzieją dla ludzi, którzy chcą
żyć. Tam są drzwi, to czeka tam na nas. Więc będę trzymała cię
za rękę. - śpiewałam. Otworzyłam oczy. Płomienie sięgały
coraz wyżej. Już nie czułam takiego strachu. Pojedyncze łzy
spływały mi po policzku. Kurde, muszę się tak wzruszać!?
Poczułam jak łamie mi się głos, znowu zamknęłam oczy, próbują
się uspokoić. Poczułam, jak jakaś mała dłoń łapie mnie za
rękę. To była Lucy. Za moją drugą dłoń złapał Nico, jego
rękę uchwycił Robin, a syna Hekate złapał Austin. Syn Apolla
trzymał za rękę Sophie, a Roxy ujęła rączkę siostry. Byli
razem ze mną, teraz mogłam zrobić wszystko.
Zakończyłam.
Jeden
chłopak od Afrodyty wstał i zaczął klaskać. Na jego policzkach
lśniły łzy. Kolejne osoby wstawały, rozbrzmiały gromkie brawa.
Kto wie? Może teraz moja mama się do mnie uśmiecha?
-----------------------------------------------------------------
Kooooonieeeeec!
:)
Za
jakiś czas na światło dzienne wyjdą dwie strony: „O mnie”
oraz „Bohaterowie”! :D
Jak
dobrze pójdzie, to ta pierwsza pojawi się jeszcze w tym tygodniu
(ale jeszcze niczego nie obiecuję B|!) Mam nadzieję, że wam się
spodobało, a teraz taka krótka zajawka tego, co może się pojawić
za tydzień! Pierwszy dzień Wielkich Dni Bogów! Jak w poprzednich
rozdziałach przeczytaliście, w okolicach naszego Bożego Narodzenia
herosi będą obchodzić bardzo podobny obrzęd składający się z
trzech dni ;)
Będzie
ubieranie drzewa Thalii, prezenty, wiecie, atmosfera typowo
świąteczna! :D
Do
zobaczyska za tydzień, miśki! <3
Teddy
Jestem ciekawa jakie prezenty dostanie Angelika... xD No coz, musze przeczekac kolejny tydzien, zeby sie dowiedziec...
OdpowiedzUsuńBardzo mi sie podoba twoje opowiadanie :)