Hej Miśki! :*
Zapraszam na kolejny rozdział. Dzisiaj będzie nieco dłuższy niż poprzednie, ale mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Bez dalszego przeciągania, zapraszam do czytania! :D
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po
śniadaniu każdy miał się rozejść do swoich domków. Wtedy
pierwszy raz przyjrzałam się domku Hermesa. Szczerze powiedziawszy,
to jeden z najbardziej pospolitych budynków w całym obozie, miał
drewniane ściany, nad drzwiami symbol boga podróży- kaduceusz. W
środku był przytulny, stało tam sporo łóżek, panował tam
bałagan, co mi nie przeszkadzało (ja sama osobiście nie umiem
utrzymać porządku w pokoju, jak i w życiu, więc poczułam się
jak u siebie). Właśnie nadchodził czas sprzątania, Roxy
opowiedziała mi trochę o obozie. Dowiedziałam się, że każdego
dnia odbywają się normalne zajęcia... normalne... co ja gadam?! Od
kiedy nauka jazdy na pegazach, lub szkolenie technik atakowania
potworów jest czymś normalnym?! Dała mi plan lekcji. W sumie, to
jest coś w rodzaju szkoły z internatem dla bardzo nietypowych
przypadków. Mimo to na tej liście znajdywały się również
normalne czynności, na przykład właśnie sprzątanie po śniadaniu
pokoi, pranie, pisanie listów do domu (to jednak mogę sobie
darować...) albo gra w siatkówkę czy śpiewanie przy ognisku.
Wracając
do inspekcji, która przychodziła do każdego domku po kolei i
sprawdzała porządek. Wypadliśmy słabo, ponieważ grupowy od Ateny
zauważył śmieci wepchnięte pod łóżka i stertę kurzu
pozmiatanych pod kąt. W skali od 1 do 10 dostaliśmy 6, nie
najgorzej, ale podobno za najniższe wyniki w sprzątaniu czeka
sprzątanie łazienek i zmywanie naczyń po prawie 150 osobach... i
to jeszcze jest okres kiedy tylko połowa obozowiczów aktualnie
przebywa w tym miejscu, bo niektórzy się normalnie uczą w tym
czasie i są w domu, z rodziną.
-
Macie szczęście, że dzieci Hypnosa były jeszcze bardziej leniwe
od was. To one będą mieli karę, a nie wy.- Pocieszył nas Andrew,
dzisiejszy inspektor. Miał okulary, poważny wyraz twarzy, czarne
włosy i schludnie wyglądający t-shirt obozu, jakby prasował go
pół dnia.- Roxette, musisz bardziej pilnować swoich podopiecznych.
-
A bo to moja wina?- rozłożyła bezradnie ręce i zrobiła maślane
oczka.
Chłopak
tylko spojrzał na każdego z nas, pokiwał głową i wyszedł. Gdy
zamknął drzwi, nasza grupowa się odezwała.
-
No dobra, mamy z głowy, już żaden frędzel nie będzie nam głowy
zawracał. Mamy chwilę odpoczynku, a o 9 lekcje.
Wszyscy,
jak na jeden rozkaz, rzucili się się na piętrowe łóżka. Coś w
tych ludziach mi nie pasowało. Mieli chytre spojrzenia, jakby
zastanawiali się jak podsadzić pod kimś petardę. Gdy się
uśmiechali, to ciarki przeszywały całe ciało. Gadali ze sobą,
żartowali, ale nikt nie chciał do mnie podejść, oprócz Roxy.
Wszyscy inni patrzyli na mnie spode łba. Na śniadaniu byłam pewna,
że mnie obsmarowywali za plecami.
Przypomniało
mi się, że nie wiedziałam, gdzie mam posłanie.
-
A właśnie, które łóżko może być moje?
-
Możesz zająć to, nad Hansem.- wskazała łóżko na górze pod
lewą ścianą.
-
O nie! Nie chce jej tam.- odezwał się chłopak. Miał brązowe,
krótkie włosy, kwaśny uśmiech, tak jak reszta rodzeństwa i ten
tajemniczy błysk w zielonych oczach. Roxy spojrzała karcąco na
niego.
-
Co do mnie masz człowieku!? Czy wytłukłam ci połowę rodziny?
Nie, więc czego ode mnie chcesz? Będę spać, tam gdzie mi się
podoba. Mi tam pasuje spanie na piętrze.
-
Przepraszam Angela, to był jednak zły...
-
Dokładnie, ale to nie nowość. Jesteś do bani grupową.- burknął
syn Hermesa.
-
Co powiedziałeś gnoju?!- krzyknęłam na niego, podchodząc bliżej.
On nic sobie nie zrobił, nadal leżał na łóżku i miał wszystko
w nosie.- To jest jedyna osoba, która się mną łaskawie
zainteresowała, a ty śmiesz ją tak nazywać?!
Poczułam
dłoń Roxy na moim ramieniu.
-
Spokojnie, nie warto.
W
sumie, może miała rację? Ale po prostu nie lubię, kiedy ktoś coś
takiego robi osobie, która jako jedyna w tym domu jest mi
przychylna.
-
Hans, nie zadzieraj z nią, nie wiesz jak skończył Dany?- Odezwał
się jeden.
-
Tak? A co się takiego stało?- Zapytał nieco bardziej
zainteresowany.
-
Jak możesz nie wiedzieć? Położyła go na kolana. Rozumiesz?
Dziewczyna!-zakpił.
-
Zamknąć się!- Syknęłam na obojga.
Taaa,
chyba pierwsze dobre wrażenie poszło się pociąć mydłem w
płynie. Po krótkim czasie poszliśmy na zajęcia. Czekała mnie
lekcja starożytnej greki, w miarę szybko załapałam, może
dlatego, że mam dysleksję? Podobno to w jakiś sposób pomaga. Po
zajęciach każdy domek miał wolne. Postanowiłam pójść na jakiś
spacer. Spotkałam Austina.
-
I jak tam u Hermesa?- objął mnie jednym ramieniem, wzdrygnęłam
się, bo bardzo nie lubię jak ktoś narusza moją przestrzeń
osobistą. Mocniej ścisnęłam mój łuk, ale szybko skarciłam się
za ten odruch. Przecież syn Apolla był dobry, nie miałabym czego
się bać. Nadal miałam przy sobie broń, nie należy zostawiać
cennych przedmiotów tam ,gdzie dzieci boga złodziei były w
pobliżu. Chyba każde dziecko Apolla pachniało kremem
przeciwsłonecznym, mimo że było chłodno, a słońce nie grzało
tak ostro.
-
Do bani.- opuściłam głowę.
Zatrzymaliśmy
się, chłopak przystawił swoją dłoń do mojego czoła. Jego dotyk
miał nietypowy wpływ na moje ciało, jakby ktoś położył mi
ciepły termofor na zimną skórę.
-
Nie masz gorączki, coś jednak mi nie pasuję.- zmarszczył brwi.
Przeskanował mnie wzrokiem.
-
A co niby?- zapytałam obojętnie.
-
Nie powinnaś mi się odgryźć z ironią, tak jak dzisiaj rano?
-
Oh dobra, przepraszam za tamto. Może trochę przesadziłam. Po
prostu taka jestem, stare niemiłe przyzwyczajenie.
Poczułam
wyrzuty sumienia. On od początku mi chciał pomóc, a ja
podchodziłam do niego z ironią.
-
Nie o to mi chodzi.- pokręcił głową.- Co się dzieję? To nie ta
sama dziewczyna, która trafiła do szpitala.
Rzeczywiście,
ale im dłużej poznaje takich ludzi jak Austin, Roxy, Sophie i nawet
Robin (no dobra, naszego Riri'ego też mogę obdarzyć tym
zaszczytem, niech będzie), to wtedy trudniej jest mi ukrywać co
naprawdę czuję.
-
Nie, po prostu miałam spinę z moim „potencjalnym rodzeństwem”-
dłońmi wykonałam znak cudzysłowu. - Nie pasuję tam. W ogóle do
tego obozu nie pasuję.
-
Ej, nie przejmuj się.- położył rękę na moim ramieniu.- masz
mnie, Robina, Sophie. Będzie dobrze. No właśnie, o wilku mowa.
Wolnym
krokiem podeszli do nas Sophie i Robin.
-
Co tak gruchacie gołąbki?- Zapytał ciemnowłosy. Widział, że nie
jestem w humorze.
-
A zastanawiamy się, kiedy skończy ci się zasób twoich płytkich
żartów.- szturchnęłam go łokciem.
-
No i taką cie lubię.- powiedział okularnik i znowu otoczył mnie
ręką, tym razem nie było tego głupiego odruchu, co przed chwilą.-
Kiedy właśnie tak reagujesz.
-
Oj weź- odepchnęłam go od siebie i zaczęliśmy się śmiać.
Zaczęliśmy
dłużej rozmawiać. Szybko pokazali mi resztę obozu. Weszliśmy na
szczyt wzgórza, na którym stała wysoka sosna ze złotą wełną. Z
opowieści Profesora Austina dowiedziałam się, że kiedyś córka
Zeusa- Thalia, poświęciła się za dwójkę innych herosów. Jej
ojciec zamienił ją w drzewo, fajny tatuś, nie ma co.
Dolina
była piękna, tafla jeziora odbijała promienie słońca, było czuć
unoszącą się w powietrzu morska bryzę pomieszaną z zapachem
truskawek. Z daleka widziałam pracownie artystyczną, kuźnię,
teatr, który został zbudowany na wzór greckiego amfiteatru, coś
co przypominało... wulkan? A nie, przepraszam, to była ścianka
wspinaczkowa z cieknącą lawą, cóż za pomyłka. Nieopodal
znajdował się Wielki Dom i boisko do siatkówki. Całość robiła
wrażenie, ale czy to jest naprawdę mój dom? Czy mogę czuć się
tutaj bezpiecznie? Po ostatnich wydarzeniach mam sporo wątpliwości,
mam nadzieję, że z czasem nabiorę więcej zaufania.
-
Oj, chyba musimy wracać.- odezwała się Sophie.- Zaraz zaczną się
lekcje strzelania z łuku. Zeszliśmy z górki i poszliśmy na
zbiórkę.
Oczywiście
się spóźniliśmy, musiałam ustawić się przed Hansem (Yh,
dlaczego on nie miał pary?! A no tak, bo to dupek!). Ten zaczął
mnie dźgać patykiem po plecach. Odwróciłam się do niego,
wyrwałam mu badyl z dłoni i złamałam w pół. Ten tylko się
zaśmiał. Musiałam się szybko odwrócić, bo poczułam ciążący
wzrok Chejrona.
-
A więc zaczynamy zajęcia, każdy już wziął sobie łuk i strzały,
więc czas na praktykę. Każda z tablic jest w różnych
odległościach od linii, początkujący niech zaczną od tej
pierwszej. Będę śledził postępy i doradzał. W razie problemów,
proszę się do mnie zwracać.
I
znowu miałam wrażenie, że patrzy na mnie.
-
Herosi! Możecie zaczynać!- krzyknął
Każdy
wiedział gdzie się nadaje, ja oczywiście poszłam do pierwszej,
jak poradził nauczyciel. Poczekałam na swoją kolej, przede mną
był jakiś chłopak, a za mną Roxy i jakaś niska dziewczynka,
miała może z 10 lat? Miała krótkie do ramion brązowe włosy,
srebrne oczy i zadarty nosek. To była jedna z nielicznych córek
Hermesa, widziałam ją już przy śniadaniu i podczas kontroli.
Usłyszałam jej cichy głosik.
-
Cześć, jestem Lucy.
Jej
uśmiech nie był jak u jej braci. Był... serdeczny? Niesamowite...
-
Hej... jestem Angelika.- odwzajemniłam uśmiech.
-
O! Widzę, że poznałaś moją siostrę.- odezwała się grupowa.
-
Ojejku naprawdę? Miło mi.- jeszcze bardziej się ucieszyłam.
-
Nie miałam kiedy ci jej przedstawić, widzisz jakie akcje są u
Hermesa.- odparła ze zmieszaniem. Widać, że było jej za nich
wstyd, ale to nie jej wina. I tak dziewczyna daje sobie świetnie
radę, ja bym tak nie umiała.
-
To nic, cieszę się, że przynajmniej teraz mamy chwilę.
Po
tych słowach Chejron skończył doradzać osobie przede mną, więc
nadszedł mój czas. Napięłam łuk i wystrzeliłam strzałę.
Trafiła nieco poniżej środka, ale to i tak nieźle jak na pierwszy
raz. Chwilę później strzała zniknęła, został tylko słoty
pyłek, który rozwiał się po całej polanie. Chejron tylko
zmarszczył brwi i patrzył dalej.
-
Mam coś poprawić?- zapytałam centaura.
-
To twój pierwszy raz z łukiem?
-
Tak.
Miałam
wrażenie, ze nasz opiekun był myślami zupełnie gdzieś indziej.
Chwilę się zastanawiał, a potem tylko skinął, żebym poszła na
koniec kolejki. Popatrzyłam na Lucy. Traf był w obrębie trzeciego
okręgu, nie aż tak źle, zwłaszcza, że wyglądała na młodą.
Roxy trafiła w środek.
-
Dobrze wam poszło dziewczyny.- odezwałam się.
-
Dziękuję. Nie jestem w tym dobra, ale się staram.- powiedziała
Lucy.
-
Nie przepadam za tym. Wolę miecze i noże- odparła Roxy.
-
Widziałam, że trafiłaś w sam środek.- pokiwałam głową z
uznaniem.
-
Podpowiem ci, jak chcesz poprawić celność, to przy następnej
próbie wyobraź sobie tych wszystkich dupków, którzy zrobili ci na
złość. To działa.- mrugnęła do mnie.
-
Niech zgadnę, zawsze wyobrażasz sobie mnie, prawda? Burknął
chłopak przede mną. Nie odwrócił się, więc nie zobaczyłam jego
twarzy.
-
Między innymi. -syknęła szarooka.
-
Czemu mnie to nie zdziwiło Nishighan?- zwrócił do nas twarz. Był
nieco bardziej opalony niż Roxy, miał kasztanowe oczy
i
czarne, przystrzyżone
włosy. Na twarzy miał plamy od smaru.
-
Słuchaj Smith, było mnie tak nie wnerwiać!
Podeszła
do niego i oboje zmierzyli się wzrokiem, na twarzy chłopaka
widniało opanowanie, a nawet złośliwy (ale jednak!) uśmiech,
który wkurzał dziewczynę do granic możliwości, ciekawe o co
poszło?
-
Kto to?- pochyliłam się do ucha Lucy, jednak jest ktoś na tym
obozie, kto byłby niższy ode mnie.
-
Simon Smith, kiedyś byli dobrymi przyjaciółmi. Zaczęli się tak
spierać ze sobą, kiedy pobił się z jej drugim przyjacielem od
Afrodyty. Ona chyba tego nie widzi, ale Roxy strasznie mu się
podoba, sądzę, że pobił się z nią, bo był najzwyczajniej w
życiu zazdrosny. - zachichotała po chichu.
-
Może coś w tym jest.- szepnęłam.
-
Kiedy nie ma jej obok, potrafi być delikatny i troskliwy, ale przy
niej staje się twardy, niewzruszony. On tak gra.- wytłumaczyła
dziewczynka.
Patrzyliśmy
na nich, potem nadeszła kolej chłopaka. Grupowa domku Hermesa
wróciła na miejsce.
-
Może uda mi się wykorzystać ta twoją niezawodną technikę.-
parsknął i strzelił. Strzała nawet nie trafiła w tablicę,
poleciała gdzieś dalej.
-
Coś chyba nie wyszło.
-
Nie moja wina, że z ciebie taki cieć!- machnęła rękoma.
Wymieniłyśmy
spojrzenia z siostrą Roxy. Mała nie mogła się powstrzymać od
śmiechu, w sumie się nie dziwię. Chłopak się o nią pobił, a
ona mu taki ochrzan robi i nie widzi, że on się tak tylko droczy.
-
Co was tak bawi?
-
A nie, nic.- odpowiedziała Lucy, kołysząc się na boki.
-
Właśnie widzę.- starsza siostra potarmosiła ja po włoskach.
Teraz
moja kolej. Pomyślałam o tych wszystkich gnidach, które dane mi
było poznać. O „Wrednej Nancy” z 3a, o chłopakach JJJ (ale
ambitna ksywka, nazwali się tak, bo mają wszyscy imię na „J”
ale lans!), których spotkałam na ulicy, o wrednym panu od angola
(nie moja wina, że mam dysleksje, on oczywiście tego nie ogarnia,
padalec!) i o Danym, który mnie dzisiaj podciął. Na końcu
pokazała mi się pogoń wilków, zacisnęłam oczy. Doszłam do
granicy złości. Wszystko zostało mi zabrane. Jestem tutaj, aby
nauczyć się bronić i walczyć. Wystarczy, że emocje zamienię w
siłę.
Przepełniona
złością i żalem puściłam mocno naciągniętą strzałę.
Usłyszałam cichy świst. Nie dość, że trafiłam w środek
tarczy, to na dodatek przebiłam ją na wylot. Po chwili
zniknęła.Oczywiście nie obyło się bez spojrzeń zdumionych
półbogów.
-
Kogo musiałaś sobie wyobrazić, aby z takim impetem strzelić?-
spytała zaskoczona (nie bardziej ode mnie) Roxy. Nie odpowiedziałam,
nie mogłam niczego z siebie wydobyć. Odwróciłam się w stronę
Chejrona.
-
Możesz pójść do czwartej tablicy.
Powiedział
to zbyt głośno. Wokół mnie rozbrzmiały szepty obozowiczów. Coś
ze mną jest ewidentnie nie tak!
-
Gratulacje Angela!- rozpromieniła się Lucy.
-
Niebywałe.- rzekła z podziwem Roxy, klepiąc mnie po plecach.-
Dobra robota!
Szłam
bez słowa do czwartej kolejki. Tablica była zdecydowanie dalej, niż
poprzednim razem. Mijając trzeci rząd herosów, ujrzałam Sophie,
Jej oczy były wypełnione podziwem, uśmiech miała od ucha do ucha.
Na końcu czwartego wężyka osób stał Robin. Zaczął teatralnie
klaskać, na szczęście prawie bezdźwięcznie.
-
No nieźle, gdzie ty się tego nauczyłaś?- spytał z uznaniem w
głosie.
-
N-nie wiem.- wydukałam, patrząc to na łuk to na moja wolną rękę.-
Na prawdę nie mam pojęcia. Może jestem córką Apolla?
-Nie
wykluczone.
Nagle
chłopak szerzej otworzył oczy.
-Co
ci? Co tak się patrzysz?
-
Czy mi się wydawało, czy właśnie przed chwilą w twoim kołczanie
pojawiły się dwie strzały?
-
Co ty bredzisz? To prawda, jak wzięłam obie te rzeczy ze zbrojowni,
to były tylko dwie, właśnie się zastanawiałam skąd mam wziąć
następ...- sięgnęłam ręką do pojemnika. Ku mojemu zaskoczeniu
złapałam drewniane pociski.
-
Ale...skąd to...
-
To ciekawe- powiedział czarnowłosy.
-
Ciekawe?! To niemożliwe!- szybko schowałam je do etui.
Cała
kolejna już skończyła turę. Robin strzelił w drugie od środka
pole, kiedy ja strzeliłam kolejny raz trawiłam w dziesiątkę.
Kiedy poszłam na koniec, Riri poprosił mnie, żebym podała mu
jedną swoją strzałę.
-Broń
jest dziełem któregoś z bogów, prawdopodobnie Artemidy albo
samego Apolla.
-
Skąd ty to wiesz?
-
Jestem synem Hekate, ona jest boginią między innymi magii, a ten
przedmiot emanuje jakąś mocą. W tobie też ją wyczuwam.
-
Że niby we mnie?! Co proszę?
-
Ciszej, nie chcesz chyba, żeby wszyscy się tym tak interesowali.
-
Nic z tego nie rozumiem, dlaczego właśnie ja?
Po
skończeniu tych zajęć były lekcje mitologii greckiej. Każdy znał
historie bogów od deski do deski. Sama bardzo się tym
interesowałam, więc też dobrze mi szła nauka. Potem był obiad,
kolejna ofiara dla ojca, który ma mnie głęboko w dupie i kolejne
zajęcia. Kiedy mieliśmy chwilę wolnego, poszłam sobie na plażę.
Było
tam cicho i spokojnie, właśnie zachodziło słońce. Pamiętam moje
pierwsze, a zarazem jedyne wakacje nad wodą. Wtedy jeszcze
mieszkałyśmy z mama u dziadków. Za oszczędności wyjechałyśmy
do Bostonu. Miałam 10 lat. Spacerowałyśmy razem po plaży i tak
jak tego dnia oglądałyśmy zachodzące słońce. Niebo było
przeplatane kolorami tęczy. Pamiętam naszą rozmowę, jakby to było
wczoraj.
-
Mamo, nie jesteś na mnie zła?- zapytałam z wątpliwością.
Spacerowałyśmy po cieplutkim piasku. Mama zatrzymała się i
popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
-
Czemu miałabym się gniewać kochanie?
-
Wyrzucili mnie ze szkoły. Gdzie nie pójdę, są same problemy ze
mną.
Wtedy
mama przykucnęła i mocno mnie przytuliła.
-
Malutka, nic się nie dzieje be z powodu. Nie jestem zła, pamiętaj,
że zawsze będę przy tobie. Znalazłam ci nową szkołę nie
daleko, teraz nie mamy się czym martwić. Mamy czas wolny i jesteśmy
razem.
Potem
pocałowała mnie w czółko. Zawsze tak robiła, kiedy było mi
smutno, poprawiało mi to humor. tamtym razem było podobnie,
uśmiechnęłam się. Stałyśmy bez ruchu, zapatrzone w taflę wody.
Kiedy
pojawiło się to wspomnienie, poczułam ucisk na sercu. Cała
rozpacz w nim chowana eksplodowała potokiem łez. Upadłam kolanami
na piasek i zakryłam twarz dłońmi. Teraz nie mogłam się
powstrzymać od płaczu, nie tym razem. Byłam sama, a kiedy nikogo
przy mnie nie ma, trudno mi jest okłamać samą siebie. Poczułam
ból. Nie do opisania. Jakby twoja dusza została poszarpana na
drobne kawałki. Nie cofnę czasu. Już nigdy jej nie zobaczę. To
koniec. Straciłam jedyną osobę, dla której byłam skarbem. Nie
byłam ważna dla nikogo innego. Nie wiedziałam co dalej. To miejsce
ma mi zastąpić mój dom? Nie pasuję tutaj. Ta bezradność
sparaliżowała mnie. Nie mogłam się podnieść. To uczucie, które
przygniatało mnie do ziemi nie odpuszczało. Łzy ściskały moje
gardło, ledwo udawało mi się oddychać. Chyba trwałabym w tym
bezruchu do końca dnia, jednak z odrętwienia uratował mnie czyiś
głos.
-
Angela?
Byłam
taka zdruzgotana, że nie mogłam odróżnić głosu. Poczułam
czyjąś dłoń na ramieniu. Przestraszona odkryłam twarz.
Zobaczyłam Sophie. Objęła mnie. Ścisnęłam ją mocno.
-
M-moja mama... ja... nie mogę...- powiedziałam łamiącym się
głosem. Nie umiałam niczego wykrztusić. Córka Demeter pogłaskała
mnie po głowie.
-
Nie musisz nic mówić.- Wyszeptała, jej łzy skapywały mi na rękaw
koszulki.- Wiem, co czujesz. Każdy z nas przeżył straszne rzeczy.
Pomogła
mi wstać. Otarła mi łzy, swoje również. Znowu się
przytuliłyśmy. Za jej plecami widziałam Austina i Robina. Szli w
naszym kierunku. Wiedzieli co się stało. Złotowłosy uścisnął
nas obie.
-
Będzie dobrze dziewczyny.- uspokajał nas swoim kojącym głosem.
Teraz potrafiłam mu uwierzyć.
Robin
stał z boku. Pierwszy raz zobaczyłam na jego twarzy zmieszanie,
był... bezradny.
Może on jest taki jak ja? Może również udawał? Nie wiedziałam
co robię, ale wyciągnęłam do niego moją trzęsącą się rękę.
Syn Hekate na początku był zaskoczony, po czym się uśmiechnął.
-
No ch-chodź.- przyciągnęłam go do nas. Zrobiło mi się ciepło.
Byliśmy razem.
-
Czemu nikt mnie nie zaprosił?!- krzyknęła z daleka Roxy. Obok
stała Lucy, trzymały się za ręce. Starsza siostra szepnęła
parę słów do młodszej. Podbiegły i rzuciły się na nas.
Straciliśmy wszyscy równowagę i spadliśmy na piasek. Zaczęliśmy
się śmiać, śmiać przez łzy. Nie umiałam określić, czy tym
razem były to nadal łzy smutku czy może już łzy szczęścia.
Wiedziałam jedno. Jednak los trochę wynagrodził mnie za te moje
życie. Po raz pierwszy miałam prawdziwych przyjaciół.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Koniec na dzisiaj :)
Zapraszam do subskrybowania, niedawno powiązałam moje konto Google+, tak jak poradziła mi to pewna czytelniczka (Bardzo za to dziękuję :*). Korzystam z każdej rady, dlatego zachęcam do pisania opinii na temat mojego bloga! To jest bardzo pomocne ;)
Dziękuję i pozdrawiam Was!
Teddy