niedziela, 31 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 5: "Wystrzeliwuję moich wszystkich wrogów"

 Hej Miśki! :*
Zapraszam na kolejny rozdział. Dzisiaj będzie nieco dłuższy niż poprzednie, ale mam nadzieję, że wam się spodoba :)
Bez dalszego przeciągania, zapraszam do czytania! :D
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Po śniadaniu każdy miał się rozejść do swoich domków. Wtedy pierwszy raz przyjrzałam się domku Hermesa. Szczerze powiedziawszy, to jeden z najbardziej pospolitych budynków w całym obozie, miał drewniane ściany, nad drzwiami symbol boga podróży- kaduceusz. W środku był przytulny, stało tam sporo łóżek, panował tam bałagan, co mi nie przeszkadzało (ja sama osobiście nie umiem utrzymać porządku w pokoju, jak i w życiu, więc poczułam się jak u siebie). Właśnie nadchodził czas sprzątania, Roxy opowiedziała mi trochę o obozie. Dowiedziałam się, że każdego dnia odbywają się normalne zajęcia... normalne... co ja gadam?! Od kiedy nauka jazdy na pegazach, lub szkolenie technik atakowania potworów jest czymś normalnym?! Dała mi plan lekcji. W sumie, to jest coś w rodzaju szkoły z internatem dla bardzo nietypowych przypadków. Mimo to na tej liście znajdywały się również normalne czynności, na przykład właśnie sprzątanie po śniadaniu pokoi, pranie, pisanie listów do domu (to jednak mogę sobie darować...) albo gra w siatkówkę czy śpiewanie przy ognisku.
Wracając do inspekcji, która przychodziła do każdego domku po kolei i sprawdzała porządek. Wypadliśmy słabo, ponieważ grupowy od Ateny zauważył śmieci wepchnięte pod łóżka i stertę kurzu pozmiatanych pod kąt. W skali od 1 do 10 dostaliśmy 6, nie najgorzej, ale podobno za najniższe wyniki w sprzątaniu czeka sprzątanie łazienek i zmywanie naczyń po prawie 150 osobach... i to jeszcze jest okres kiedy tylko połowa obozowiczów aktualnie przebywa w tym miejscu, bo niektórzy się normalnie uczą w tym czasie i są w domu, z rodziną.
- Macie szczęście, że dzieci Hypnosa były jeszcze bardziej leniwe od was. To one będą mieli karę, a nie wy.- Pocieszył nas Andrew, dzisiejszy inspektor. Miał okulary, poważny wyraz twarzy, czarne włosy i schludnie wyglądający t-shirt obozu, jakby prasował go pół dnia.- Roxette, musisz bardziej pilnować swoich podopiecznych.
- A bo to moja wina?- rozłożyła bezradnie ręce i zrobiła maślane oczka.
Chłopak tylko spojrzał na każdego z nas, pokiwał głową i wyszedł. Gdy zamknął drzwi, nasza grupowa się odezwała.
- No dobra, mamy z głowy, już żaden frędzel nie będzie nam głowy zawracał. Mamy chwilę odpoczynku, a o 9 lekcje.
Wszyscy, jak na jeden rozkaz, rzucili się się na piętrowe łóżka. Coś w tych ludziach mi nie pasowało. Mieli chytre spojrzenia, jakby zastanawiali się jak podsadzić pod kimś petardę. Gdy się uśmiechali, to ciarki przeszywały całe ciało. Gadali ze sobą, żartowali, ale nikt nie chciał do mnie podejść, oprócz Roxy. Wszyscy inni patrzyli na mnie spode łba. Na śniadaniu byłam pewna, że mnie obsmarowywali za plecami.
Przypomniało mi się, że nie wiedziałam, gdzie mam posłanie.
- A właśnie, które łóżko może być moje?
- Możesz zająć to, nad Hansem.- wskazała łóżko na górze pod lewą ścianą.
- O nie! Nie chce jej tam.- odezwał się chłopak. Miał brązowe, krótkie włosy, kwaśny uśmiech, tak jak reszta rodzeństwa i ten tajemniczy błysk w zielonych oczach. Roxy spojrzała karcąco na niego.
- Co do mnie masz człowieku!? Czy wytłukłam ci połowę rodziny? Nie, więc czego ode mnie chcesz? Będę spać, tam gdzie mi się podoba. Mi tam pasuje spanie na piętrze.
- Przepraszam Angela, to był jednak zły...
- Dokładnie, ale to nie nowość. Jesteś do bani grupową.- burknął syn Hermesa.
- Co powiedziałeś gnoju?!- krzyknęłam na niego, podchodząc bliżej. On nic sobie nie zrobił, nadal leżał na łóżku i miał wszystko w nosie.- To jest jedyna osoba, która się mną łaskawie zainteresowała, a ty śmiesz ją tak nazywać?!
Poczułam dłoń Roxy na moim ramieniu.
- Spokojnie, nie warto.
W sumie, może miała rację? Ale po prostu nie lubię, kiedy ktoś coś takiego robi osobie, która jako jedyna w tym domu jest mi przychylna.
- Hans, nie zadzieraj z nią, nie wiesz jak skończył Dany?- Odezwał się jeden.
- Tak? A co się takiego stało?- Zapytał nieco bardziej zainteresowany.
- Jak możesz nie wiedzieć? Położyła go na kolana. Rozumiesz? Dziewczyna!-zakpił.
- Zamknąć się!- Syknęłam na obojga.
Taaa, chyba pierwsze dobre wrażenie poszło się pociąć mydłem w płynie. Po krótkim czasie poszliśmy na zajęcia. Czekała mnie lekcja starożytnej greki, w miarę szybko załapałam, może dlatego, że mam dysleksję? Podobno to w jakiś sposób pomaga. Po zajęciach każdy domek miał wolne. Postanowiłam pójść na jakiś spacer. Spotkałam Austina.
- I jak tam u Hermesa?- objął mnie jednym ramieniem, wzdrygnęłam się, bo bardzo nie lubię jak ktoś narusza moją przestrzeń osobistą. Mocniej ścisnęłam mój łuk, ale szybko skarciłam się za ten odruch. Przecież syn Apolla był dobry, nie miałabym czego się bać. Nadal miałam przy sobie broń, nie należy zostawiać cennych przedmiotów tam ,gdzie dzieci boga złodziei były w pobliżu. Chyba każde dziecko Apolla pachniało kremem przeciwsłonecznym, mimo że było chłodno, a słońce nie grzało tak ostro.
- Do bani.- opuściłam głowę.
Zatrzymaliśmy się, chłopak przystawił swoją dłoń do mojego czoła. Jego dotyk miał nietypowy wpływ na moje ciało, jakby ktoś położył mi ciepły termofor na zimną skórę.
- Nie masz gorączki, coś jednak mi nie pasuję.- zmarszczył brwi. Przeskanował mnie wzrokiem.
- A co niby?- zapytałam obojętnie.
- Nie powinnaś mi się odgryźć z ironią, tak jak dzisiaj rano?
- Oh dobra, przepraszam za tamto. Może trochę przesadziłam. Po prostu taka jestem, stare niemiłe przyzwyczajenie.
Poczułam wyrzuty sumienia. On od początku mi chciał pomóc, a ja podchodziłam do niego z ironią.
- Nie o to mi chodzi.- pokręcił głową.- Co się dzieję? To nie ta sama dziewczyna, która trafiła do szpitala.
Rzeczywiście, ale im dłużej poznaje takich ludzi jak Austin, Roxy, Sophie i nawet Robin (no dobra, naszego Riri'ego też mogę obdarzyć tym zaszczytem, niech będzie), to wtedy trudniej jest mi ukrywać co naprawdę czuję.
- Nie, po prostu miałam spinę z moim „potencjalnym rodzeństwem”- dłońmi wykonałam znak cudzysłowu. - Nie pasuję tam. W ogóle do tego obozu nie pasuję.
- Ej, nie przejmuj się.- położył rękę na moim ramieniu.- masz mnie, Robina, Sophie. Będzie dobrze. No właśnie, o wilku mowa.
Wolnym krokiem podeszli do nas Sophie i Robin.
- Co tak gruchacie gołąbki?- Zapytał ciemnowłosy. Widział, że nie jestem w humorze.
- A zastanawiamy się, kiedy skończy ci się zasób twoich płytkich żartów.- szturchnęłam go łokciem.
- No i taką cie lubię.- powiedział okularnik i znowu otoczył mnie ręką, tym razem nie było tego głupiego odruchu, co przed chwilą.- Kiedy właśnie tak reagujesz.
- Oj weź- odepchnęłam go od siebie i zaczęliśmy się śmiać.
Zaczęliśmy dłużej rozmawiać. Szybko pokazali mi resztę obozu. Weszliśmy na szczyt wzgórza, na którym stała wysoka sosna ze złotą wełną. Z opowieści Profesora Austina dowiedziałam się, że kiedyś córka Zeusa- Thalia, poświęciła się za dwójkę innych herosów. Jej ojciec zamienił ją w drzewo, fajny tatuś, nie ma co.
Dolina była piękna, tafla jeziora odbijała promienie słońca, było czuć unoszącą się w powietrzu morska bryzę pomieszaną z zapachem truskawek. Z daleka widziałam pracownie artystyczną, kuźnię, teatr, który został zbudowany na wzór greckiego amfiteatru, coś co przypominało... wulkan? A nie, przepraszam, to była ścianka wspinaczkowa z cieknącą lawą, cóż za pomyłka. Nieopodal znajdował się Wielki Dom i boisko do siatkówki. Całość robiła wrażenie, ale czy to jest naprawdę mój dom? Czy mogę czuć się tutaj bezpiecznie? Po ostatnich wydarzeniach mam sporo wątpliwości, mam nadzieję, że z czasem nabiorę więcej zaufania.
- Oj, chyba musimy wracać.- odezwała się Sophie.- Zaraz zaczną się lekcje strzelania z łuku. Zeszliśmy z górki i poszliśmy na zbiórkę.
Oczywiście się spóźniliśmy, musiałam ustawić się przed Hansem (Yh, dlaczego on nie miał pary?! A no tak, bo to dupek!). Ten zaczął mnie dźgać patykiem po plecach. Odwróciłam się do niego, wyrwałam mu badyl z dłoni i złamałam w pół. Ten tylko się zaśmiał. Musiałam się szybko odwrócić, bo poczułam ciążący wzrok Chejrona.
- A więc zaczynamy zajęcia, każdy już wziął sobie łuk i strzały, więc czas na praktykę. Każda z tablic jest w różnych odległościach od linii, początkujący niech zaczną od tej pierwszej. Będę śledził postępy i doradzał. W razie problemów, proszę się do mnie zwracać.
I znowu miałam wrażenie, że patrzy na mnie.
- Herosi! Możecie zaczynać!- krzyknął
Każdy wiedział gdzie się nadaje, ja oczywiście poszłam do pierwszej, jak poradził nauczyciel. Poczekałam na swoją kolej, przede mną był jakiś chłopak, a za mną Roxy i jakaś niska dziewczynka, miała może z 10 lat? Miała krótkie do ramion brązowe włosy, srebrne oczy i zadarty nosek. To była jedna z nielicznych córek Hermesa, widziałam ją już przy śniadaniu i podczas kontroli. Usłyszałam jej cichy głosik.
- Cześć, jestem Lucy.
Jej uśmiech nie był jak u jej braci. Był... serdeczny? Niesamowite...
- Hej... jestem Angelika.- odwzajemniłam uśmiech.
- O! Widzę, że poznałaś moją siostrę.- odezwała się grupowa.
- Ojejku naprawdę? Miło mi.- jeszcze bardziej się ucieszyłam.
- Nie miałam kiedy ci jej przedstawić, widzisz jakie akcje są u Hermesa.- odparła ze zmieszaniem. Widać, że było jej za nich wstyd, ale to nie jej wina. I tak dziewczyna daje sobie świetnie radę, ja bym tak nie umiała.
- To nic, cieszę się, że przynajmniej teraz mamy chwilę.
Po tych słowach Chejron skończył doradzać osobie przede mną, więc nadszedł mój czas. Napięłam łuk i wystrzeliłam strzałę. Trafiła nieco poniżej środka, ale to i tak nieźle jak na pierwszy raz. Chwilę później strzała zniknęła, został tylko słoty pyłek, który rozwiał się po całej polanie. Chejron tylko zmarszczył brwi i patrzył dalej.
- Mam coś poprawić?- zapytałam centaura.
- To twój pierwszy raz z łukiem?
- Tak.
Miałam wrażenie, ze nasz opiekun był myślami zupełnie gdzieś indziej. Chwilę się zastanawiał, a potem tylko skinął, żebym poszła na koniec kolejki. Popatrzyłam na Lucy. Traf był w obrębie trzeciego okręgu, nie aż tak źle, zwłaszcza, że wyglądała na młodą. Roxy trafiła w środek.
- Dobrze wam poszło dziewczyny.- odezwałam się.
- Dziękuję. Nie jestem w tym dobra, ale się staram.- powiedziała Lucy.
- Nie przepadam za tym. Wolę miecze i noże- odparła Roxy.
- Widziałam, że trafiłaś w sam środek.- pokiwałam głową z uznaniem.
- Podpowiem ci, jak chcesz poprawić celność, to przy następnej próbie wyobraź sobie tych wszystkich dupków, którzy zrobili ci na złość. To działa.- mrugnęła do mnie.
- Niech zgadnę, zawsze wyobrażasz sobie mnie, prawda? Burknął chłopak przede mną. Nie odwrócił się, więc nie zobaczyłam jego twarzy.
- Między innymi. -syknęła szarooka.
- Czemu mnie to nie zdziwiło Nishighan?- zwrócił do nas twarz. Był nieco bardziej opalony niż Roxy, miał kasztanowe oczy i czarne, przystrzyżone włosy. Na twarzy miał plamy od smaru.
- Słuchaj Smith, było mnie tak nie wnerwiać!
Podeszła do niego i oboje zmierzyli się wzrokiem, na twarzy chłopaka widniało opanowanie, a nawet złośliwy (ale jednak!) uśmiech, który wkurzał dziewczynę do granic możliwości, ciekawe o co poszło?
- Kto to?- pochyliłam się do ucha Lucy, jednak jest ktoś na tym obozie, kto byłby niższy ode mnie.
- Simon Smith, kiedyś byli dobrymi przyjaciółmi. Zaczęli się tak spierać ze sobą, kiedy pobił się z jej drugim przyjacielem od Afrodyty. Ona chyba tego nie widzi, ale Roxy strasznie mu się podoba, sądzę, że pobił się z nią, bo był najzwyczajniej w życiu zazdrosny. - zachichotała po chichu.
- Może coś w tym jest.- szepnęłam.
- Kiedy nie ma jej obok, potrafi być delikatny i troskliwy, ale przy niej staje się twardy, niewzruszony. On tak gra.- wytłumaczyła dziewczynka.
Patrzyliśmy na nich, potem nadeszła kolej chłopaka. Grupowa domku Hermesa wróciła na miejsce.
- Może uda mi się wykorzystać ta twoją niezawodną technikę.- parsknął i strzelił. Strzała nawet nie trafiła w tablicę, poleciała gdzieś dalej.
- Coś chyba nie wyszło.
- Nie moja wina, że z ciebie taki cieć!- machnęła rękoma.
Wymieniłyśmy spojrzenia z siostrą Roxy. Mała nie mogła się powstrzymać od śmiechu, w sumie się nie dziwię. Chłopak się o nią pobił, a ona mu taki ochrzan robi i nie widzi, że on się tak tylko droczy.
- Co was tak bawi?
- A nie, nic.- odpowiedziała Lucy, kołysząc się na boki.
- Właśnie widzę.- starsza siostra potarmosiła ja po włoskach.
Teraz moja kolej. Pomyślałam o tych wszystkich gnidach, które dane mi było poznać. O „Wrednej Nancy” z 3a, o chłopakach JJJ (ale ambitna ksywka, nazwali się tak, bo mają wszyscy imię na „J” ale lans!), których spotkałam na ulicy, o wrednym panu od angola (nie moja wina, że mam dysleksje, on oczywiście tego nie ogarnia, padalec!) i o Danym, który mnie dzisiaj podciął. Na końcu pokazała mi się pogoń wilków, zacisnęłam oczy. Doszłam do granicy złości. Wszystko zostało mi zabrane. Jestem tutaj, aby nauczyć się bronić i walczyć. Wystarczy, że emocje zamienię w siłę.
Przepełniona złością i żalem puściłam mocno naciągniętą strzałę. Usłyszałam cichy świst. Nie dość, że trafiłam w środek tarczy, to na dodatek przebiłam ją na wylot. Po chwili zniknęła.Oczywiście nie obyło się bez spojrzeń zdumionych półbogów.
- Kogo musiałaś sobie wyobrazić, aby z takim impetem strzelić?- spytała zaskoczona (nie bardziej ode mnie) Roxy. Nie odpowiedziałam, nie mogłam niczego z siebie wydobyć. Odwróciłam się w stronę Chejrona.
- Możesz pójść do czwartej tablicy.
Powiedział to zbyt głośno. Wokół mnie rozbrzmiały szepty obozowiczów. Coś ze mną jest ewidentnie nie tak!
- Gratulacje Angela!- rozpromieniła się Lucy.
- Niebywałe.- rzekła z podziwem Roxy, klepiąc mnie po plecach.- Dobra robota!
Szłam bez słowa do czwartej kolejki. Tablica była zdecydowanie dalej, niż poprzednim razem. Mijając trzeci rząd herosów, ujrzałam Sophie, Jej oczy były wypełnione podziwem, uśmiech miała od ucha do ucha. Na końcu czwartego wężyka osób stał Robin. Zaczął teatralnie klaskać, na szczęście prawie bezdźwięcznie.
- No nieźle, gdzie ty się tego nauczyłaś?- spytał z uznaniem w głosie.
- N-nie wiem.- wydukałam, patrząc to na łuk to na moja wolną rękę.- Na prawdę nie mam pojęcia. Może jestem córką Apolla?
-Nie wykluczone.
Nagle chłopak szerzej otworzył oczy.
-Co ci? Co tak się patrzysz?
- Czy mi się wydawało, czy właśnie przed chwilą w twoim kołczanie pojawiły się dwie strzały?
- Co ty bredzisz? To prawda, jak wzięłam obie te rzeczy ze zbrojowni, to były tylko dwie, właśnie się zastanawiałam skąd mam wziąć następ...- sięgnęłam ręką do pojemnika. Ku mojemu zaskoczeniu złapałam drewniane pociski.
- Ale...skąd to...
- To ciekawe- powiedział czarnowłosy.
- Ciekawe?! To niemożliwe!- szybko schowałam je do etui.
Cała kolejna już skończyła turę. Robin strzelił w drugie od środka pole, kiedy ja strzeliłam kolejny raz trawiłam w dziesiątkę. Kiedy poszłam na koniec, Riri poprosił mnie, żebym podała mu jedną swoją strzałę.
-Broń jest dziełem któregoś z bogów, prawdopodobnie Artemidy albo samego Apolla.
- Skąd ty to wiesz?
- Jestem synem Hekate, ona jest boginią między innymi magii, a ten przedmiot emanuje jakąś mocą. W tobie też ją wyczuwam.
- Że niby we mnie?! Co proszę?
- Ciszej, nie chcesz chyba, żeby wszyscy się tym tak interesowali.
- Nic z tego nie rozumiem, dlaczego właśnie ja?
Po skończeniu tych zajęć były lekcje mitologii greckiej. Każdy znał historie bogów od deski do deski. Sama bardzo się tym interesowałam, więc też dobrze mi szła nauka. Potem był obiad, kolejna ofiara dla ojca, który ma mnie głęboko w dupie i kolejne zajęcia. Kiedy mieliśmy chwilę wolnego, poszłam sobie na plażę.
Było tam cicho i spokojnie, właśnie zachodziło słońce. Pamiętam moje pierwsze, a zarazem jedyne wakacje nad wodą. Wtedy jeszcze mieszkałyśmy z mama u dziadków. Za oszczędności wyjechałyśmy do Bostonu. Miałam 10 lat. Spacerowałyśmy razem po plaży i tak jak tego dnia oglądałyśmy zachodzące słońce. Niebo było przeplatane kolorami tęczy. Pamiętam naszą rozmowę, jakby to było wczoraj.
- Mamo, nie jesteś na mnie zła?- zapytałam z wątpliwością. Spacerowałyśmy po cieplutkim piasku. Mama zatrzymała się i popatrzyła na mnie ze zdziwieniem.
- Czemu miałabym się gniewać kochanie?
- Wyrzucili mnie ze szkoły. Gdzie nie pójdę, są same problemy ze mną.
Wtedy mama przykucnęła i mocno mnie przytuliła.
- Malutka, nic się nie dzieje be z powodu. Nie jestem zła, pamiętaj, że zawsze będę przy tobie. Znalazłam ci nową szkołę nie daleko, teraz nie mamy się czym martwić. Mamy czas wolny i jesteśmy razem.
Potem pocałowała mnie w czółko. Zawsze tak robiła, kiedy było mi smutno, poprawiało mi to humor. tamtym razem było podobnie, uśmiechnęłam się. Stałyśmy bez ruchu, zapatrzone w taflę wody.
Kiedy pojawiło się to wspomnienie, poczułam ucisk na sercu. Cała rozpacz w nim chowana eksplodowała potokiem łez. Upadłam kolanami na piasek i zakryłam twarz dłońmi. Teraz nie mogłam się powstrzymać od płaczu, nie tym razem. Byłam sama, a kiedy nikogo przy mnie nie ma, trudno mi jest okłamać samą siebie. Poczułam ból. Nie do opisania. Jakby twoja dusza została poszarpana na drobne kawałki. Nie cofnę czasu. Już nigdy jej nie zobaczę. To koniec. Straciłam jedyną osobę, dla której byłam skarbem. Nie byłam ważna dla nikogo innego. Nie wiedziałam co dalej. To miejsce ma mi zastąpić mój dom? Nie pasuję tutaj. Ta bezradność sparaliżowała mnie. Nie mogłam się podnieść. To uczucie, które przygniatało mnie do ziemi nie odpuszczało. Łzy ściskały moje gardło, ledwo udawało mi się oddychać. Chyba trwałabym w tym bezruchu do końca dnia, jednak z odrętwienia uratował mnie czyiś głos.
- Angela?
Byłam taka zdruzgotana, że nie mogłam odróżnić głosu. Poczułam czyjąś dłoń na ramieniu. Przestraszona odkryłam twarz. Zobaczyłam Sophie. Objęła mnie. Ścisnęłam ją mocno.
- M-moja mama... ja... nie mogę...- powiedziałam łamiącym się głosem. Nie umiałam niczego wykrztusić. Córka Demeter pogłaskała mnie po głowie.
- Nie musisz nic mówić.- Wyszeptała, jej łzy skapywały mi na rękaw koszulki.- Wiem, co czujesz. Każdy z nas przeżył straszne rzeczy.
Pomogła mi wstać. Otarła mi łzy, swoje również. Znowu się przytuliłyśmy. Za jej plecami widziałam Austina i Robina. Szli w naszym kierunku. Wiedzieli co się stało. Złotowłosy uścisnął nas obie.
- Będzie dobrze dziewczyny.- uspokajał nas swoim kojącym głosem. Teraz potrafiłam mu uwierzyć.
Robin stał z boku. Pierwszy raz zobaczyłam na jego twarzy zmieszanie, był... bezradny. Może on jest taki jak ja? Może również udawał? Nie wiedziałam co robię, ale wyciągnęłam do niego moją trzęsącą się rękę. Syn Hekate na początku był zaskoczony, po czym się uśmiechnął.
- No ch-chodź.- przyciągnęłam go do nas. Zrobiło mi się ciepło. Byliśmy razem.
- Czemu nikt mnie nie zaprosił?!- krzyknęła z daleka Roxy. Obok stała Lucy, trzymały się za ręce. Starsza siostra szepnęła parę słów do młodszej. Podbiegły i rzuciły się na nas. Straciliśmy wszyscy równowagę i spadliśmy na piasek. Zaczęliśmy się śmiać, śmiać przez łzy. Nie umiałam określić, czy tym razem były to nadal łzy smutku czy może już łzy szczęścia. Wiedziałam jedno. Jednak los trochę wynagrodził mnie za te moje życie. Po raz pierwszy miałam prawdziwych przyjaciół.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Koniec na dzisiaj :)
Zapraszam do subskrybowania, niedawno powiązałam moje konto Google+, tak jak poradziła mi to pewna czytelniczka (Bardzo za to dziękuję :*). Korzystam z każdej rady, dlatego zachęcam do pisania opinii na temat mojego bloga! To jest bardzo pomocne ;) 
Dziękuję i pozdrawiam Was! 
Teddy

sobota, 23 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 4:„Modlę się o łaski mojego tatusia”

 Hej Miśki!
Sobota i to nie byle jaka! Dzisiaj odbędzie się finał Eurowizji 2015! Życzę powodzenia naszej Monice :). Mam jednak nadzieję, że znajdziecie czas na kolejny rozdział mojego opowiadania. W tym rozdziale będzie całkiem zabawnie, dowiecie się kim jest osoba, która zaskoczyła Angelikę w stajni i poznacie grupową domku Hermesa. Zachęcam do komentowania i subskrybowania mojego bloga! To mnie bardzo motywuję ;). Zapraszam na kolejny rozdział!
 ---------------------------------------------------------------------------------
Zdjęłam rękę z łba konia. Trochę się zdziwił, ale o dziwo się nie spłoszył. Osoba, która stała pod drzwiami, podchodziła do mnie. Chłopak był wysoki, rzecz jasna wyższy ode mnie. Chyba każdy na tym obozie jest wyższy! Jego gęste, czarne włosy nieco przysłaniały chłodne, niebieskie oczy, które przeszywały mnie na wylot.

- Zastanawiam się tylko, jak ci się udało go oswoić?

Obserwował mnie bacznie z założonymi rękami.

- Szczerze... ja też.- odpowiedziałam ze zmieszaniem.

Popatrzyliśmy oboje na pegaza, ten spokojnie stał i nic sobie nie robił z naszej obecności.

- Angel jest bardzo odważnym pegazem, ale nie daje się oswoić byle komu.

- Chwila kolego, uważasz, że jestem byle kim?- Spoważniałam i zmierzyłam się z jego hipnotyzującym spojrzeniem. Nikt nie będzie mnie oceniał! Dobra, przeginam, ale po prostu nie lubię, kiedy ktoś próbuje mnie tak drażnić.

- Nie no, skądże znowu? Ten pegaz się bardzo dobrze zna na ludziach.

- No ja myślę.- kiwnęłam palcem- Jestem Angela Willows.

- Robin Rose.

Podaliśmy sobie ręce, jego dłoń była zimna, ale nie aż tak jak moja. Ja mam tak od dziecka, zawsze mi marzną ręce, stopy i nos, już nic na to nie poradzę. Oczywiście chłopak musiał zwrócić na to uwagę, jakżeby inaczej jasny gwint!?

- Ale nie wydaje mi się ,że jesteś jakaś szczególnie rozsądna. Masz lodowate dłonie i nie masz bluzy.- Uśmiechnął się i podniósł jedną brew do góry.

- A ty co? Moja niańka?- Udałam nadąsaną i oparłam obie ręce na biodrach.

Obozowicz jakby się zamyślił, może skończyły się jego elokwentne zaczepki? Mam nadzieję, bo jak nie ,to chyba wiem na kim przetestuję swój nowy łuk...



W końcu się odezwał.

- Kto jest twoim boskim rodzicem?- zapytał, nadal krzyżują ramiona.

- Bo ja wiem? - odpowiedziałam łagodniej- mój tatuś powinien już dawno się o mnie upomnieć.- spojrzałam wymownie w sufit, usłyszałam jego cichy chichot, chyba zaraz naprawdę wyciągnę parę strzał!

- Co cię tak bawi do cholery?!- podeszłam do niego bliżej- Mam czymś uwaloną twarz że się tak gapisz?!

Stanęłam bardzo blisko, był wyższy ode mnie przynajmniej o półtorej głowy. To było bardzo głupie zagranie z mojej strony, mógł zauważyć, że przed chwilą uroniłam parę łez, a tego bardzo bym nie chciała. Na szczęście chyba niczego nie spostrzegł...albo udawał, ale to i lepiej. Nadal bawił się w najlepsze, czemu ten człowiek umie tak wyprowadzić mnie spod kontroli?! Muszę się ogarnąć, nie mogę pozwolić ,żeby jakiś mądrala mnie dekoncentrował. Udało mi się uspokoić, rozluźniłam dłonie, już nie zaciskałam zębów i nie marszczyłam brwi, ale nadal czułam gorące poliki. Chłopaki często mnie złościli, ale kiedyś to mnie tak bardzo nie ruszało... może po śmierci mamy coś we mnie pękło?

- Jesteś taka, jak powiedział Austin. Fajnie jest się z tobą podroczyć, grasz twardą sztukę.- Uśmiechnął się, ale ten uśmiech nie był podobny do ciepłego uśmiechu syna Apolla. Szczerzył się tajemniczo i łobuzersko, no cóż, niektórzy tak mają.



O wilku mowa, właśnie do stajni wpadł nasz profesorek od siedmiu boleści!

- O Riri! Widzę, że już poznałeś Śpiącą Królewnę!- wesoło do nas machał.

- NIE NAZYWAJ MNIE TAK!- oboje krzyknęliśmy do Austina, tak głośno, że pegazy zaczęły wierzgać i wiercić w boksach.

- Nie krzyczcie, zwierzęta płoszycie.- wybuchnął śmiechem.

Ja i Robin spojrzeliśmy po sobie, tym razem myśleliśmy prawdopodobnie o tym samym...aby udusić tego lizusa! Potem jednak tamten znowu się uśmiechnął.

- Śpiąca Królewna powiadasz?-skrzyżował ręce i znowu się tak idiotycznie uśmiechnął.

- Riri, oj jak słodko.- zrobiłam maślane oczka jakbym patrzyła na małego kociaka bawiącego się kłębkiem wełny. Tym razem chyba wygrałam, heros jakby przygasł, przekręcił głowę w stronę Austina, jakby mnie obok nie było. Dobra, przesadziłam, trochę powagi Angela, to mogą być jedyne osoby na tym obozie, które jeszcze nie wiedzą jakim fatalnym przypadkiem jestem, więc muszę to wykorzystać.

- Ej nie przesadzaj, takiej ksywki to nawet Bond by się nie powstydził.- zaczęłam żartować i uśmiechać się. Znowu się do mnie odwrócił, chyba już się nie fochał.

- Ale ty mi na księżniczkę wcale nie wyglądasz, wiesz? - dalej próbował mnie zaczepiać.- Przypominasz raczej obrzydliwą ropuchę.

- Brawo, jeden, który to zauważył! Wygrywasz wycieczkę do kurortu we Włoszech!- zaczęłam teatralnie klaskać, odwróciłam się do blondyna- Bierz z niego przykład Profesorze Austin!

- Widzę, ze świetnie się dogadujecie- uśmiechnął się i mrugnął- musimy iść do jadalni, zaraz będzie śniadanie.



Wyszliśmy wszyscy ze stajni. Szłam pośrodku, oczywiście najniższa, najwyższy był Riri, ale Austinowi nie wiele brakowało. Tylko ja musiałam się urodzić takim kurduplem? Podobno małe piękne, tak?! A gówno prawda!



Mijaliśmy domki, kiedy zawołała nas Sophie.

- Tu jesteście! Wybacz Angela, że nie nie pobiegłam za tobą, ale grupowa poprosiła mnie o przysługę i nie mogłam jej odmówić.

Podeszła do nas bliżej. Chłopaki popatrzyli na mnie, pewnie zastanawiali się o jakim bieganiu ona mówi. Wolałam nie wracać do tematu świecącej broni.

- Grupowa?- szybko spytałam, aby uniknąć rozmowy o mojej ucieczce ze zbrojowni.

- Każdy domek ma swojego grupowego bądź grupową. Ta osoba nadzoruje swoje rodzeństwo i jest ich przedstawicielem na poważnych zebraniach, które odbywają się tam- wskazał ręką na większy od wszystkich innych domków w obozie- Wielkim Dom.

- Dziękuję profesorze za te niezbędne wyjaśnienia, czy to część kolejnego testu?

Chłopak zaśmiał się, tym razem odezwał się Robin.

-Twój nauczyciel zapomniał wspomnieć, że jak to pan określił: „poważne zebrania”- wykonał gest palcami- odbywają się w świetlicy przy stole do pong-ponga.

Ja i córka Demeter parsknęłyśmy śmiechem. Dziewczyna wlepiła wzrok w blondyna, a ten z kolei był czerwony. Dziwne, jak ja go gasiłam, to on nic sobie z tego nie robił, a jak robił to niebieskooki, to nagle jego twarz zamieniała się w dużego rozmiaru pomidora. Złotowłosy odchrząknął i zaczął gestykulować, mówiąc dalej.

- A żebyś wiedział paniczu Rose, na tych spotkaniach rozmawiamy o bardzo ważnych rzeczach, sam o tym dobrze wiem, bo przychodzę na nie regularnie

- A po co? Podajesz tam dietetyczną colę?

Austin dał Robinowi kuksańca, po czym wszyscy znowu wybuchnęliśmy śmiechem.



Doszliśmy na miejsce, jadalnia tak naprawdę była czymś w rodzaju pawilony, nie było ścian, tylko podłoga (która z niewiadomego powodu miała dziurę, ale okeeeej) parę kolumn podtrzymujących dach i marmurowe stoły oraz siedziska.

- Każdy ma swój stolik, w zależności do jakiego domku należy,- powiedziała Sophie, wskazując ten najbardziej zatłoczony.- ty musisz usiąść tam.

- A nie możemy jeść razem, we czwórkę, przy jednym stole?- zapytałam.

- Wiem, że będziesz usychać z tęsknoty, ale takie są tutaj zasady.- odezwał się syn Apolla.

-Poznasz dzieci Hermesa, tylko uważaj na kieszenie!- ostrzegła mnie złotowłosa.- Mogą ci coś zwinąć, jak się przytrafi dobra okazja.

- Nie mam niczego przy sobie, ale dzięki.



Każdy z nas podszedł do wybranego stolika. Poczułam się trochę spięta, wszyscy przy stoliku Hermesa byli zabawni, ale coś mi się nie podobało. Zastanawiałam się, jak zostanę przez nich przyjęta. Znalazłam się parę kroków od moich przypuszczalnych braci i sióstr i nagle zrobiło się cicho, pewnie zauważyli, że do nich zmierzam. Potem jedna osoba wstała. Dziewczyna spięła swoje brązowe włosy w kucyk, pojedyncze kosmyki opadały jej na szare oczy. Miała nie byle jaką opaleniznę i mięśnie oraz bardzo wąskie usta, jak się uśmiechała, pokazywała perłowe uzębienie.

- Witaj, jestem Roxette, ale wolę jak się mówi na mnie Roxy. Jestem grupową domku 11. Powstańcie i przywitajcie się z nową siostrą!- powiedziała zachęcająco, ale chyba nikomu nie garnęło się do takiego wspaniałego powitania.- No, na co czekacie? Wstajemy!- Krzyknęła, wszyscy obozowicze zwrócili twarz w jej kierunku, ale ją chyba to nie obchodziło. Mnie to jednak wprawiło w zakłopotanie, nie lubiłam takiego ogromnego zainteresowania moja osobą. Powstali i odkrzyknęli bez entuzjazmu: „Cześć i czołem siostro!”

- Miło mi was poznać, ale nie jestem jeszcze... jak wy to mówicie??- podrapałam się po głowie.

- Uznana?- ktoś dopowiedział.

-No, dokładnie. Nie wiadomo czyim dzieckiem jestem



Nagle zapadła dziwna atmosfera. Powiedziałam to chyba za głośno, ponieważ wszystkie osoby nadal się na mnie patrzyły. W ich spojrzeniach można było zobaczyć intrygę. Chyba nie należało do codzienności to, że przyszły heros nie został jeszcze uznany, ale ja (oczywiście ja!) musiałam być wyjątkiem. Nagle do pawilonu przyszedł jakiś w połowie koń, a w połowie człowiek... chwila, CO?! Wytrzeszczyłam oczy, tym razem nikt, oprócz mnie (oczywiście...) się nie zdziwi. Taka sytuacja była, jak widać, absolutnie normalna, że przy jedzeniu będzie nam towarzyszyć... centaur?

- To tylko Chejron, wicedyrektor obozu. Jak będziesz miała kłopoty, wal do niego.- mrugnęła do mnie Roxy.- Usiądź, pewnie ma nam coś ważnego do powiedzenia.



Przysiadłam się obok grupowej. Centaur zaczął monolog.

- Proszę o cisze. Chciałbym przywitać nowych obozowiczów. Niech ci wstaną.
Wstałam ja i cztery inne osoby, trzy dziewczyny i jednego chłopaka. Każdy z nich siedział przy innym stole, znaczy, że zostali już uznani. Kurna, to tylko ja nie mam szczęścia!

- A więc witam drodzy herosi! Jestem Chejron, koordynatorem zajęć na obozie. Jak macie jakieś problemy, to zawsze możecie przyjść do mnie.- mówiąc to, zwrócił wzrok w moim kierunku. Ta, on wiedział, że będą ze mną problemy.- możecie już usiąść.

Znowu spoczęłam na moim miejscu. Obozowicze, którzy siedzieli przy tym samym stole co ja, zaczynali coś między sobą szeptać. Miałam wrażenie, że rozmawiają o mnie.

-Teraz czas na ogłoszenia. Za cztery dni zaczną się Wielkie Dni Bogów, coś w rodzaju Bożego Narodzenia. Jutro, ci którzy mają ochotę, mogą wyjechać do Obozu Jupiter na spotkanie z przyjaciółmi, jednak na Wigilię wracacie z powrotem tutaj. Zachęcam również do wyjazdu poza teren obozu do rodziny, chociaż wiem, że większość z was jest całorocznych. Jeśli chcecie gdzieś jechać, to proszę zgłosić to do ochroniarza. Nowych herosów poinformuję, że można go znaleźć w Wielkim Domu.

Czyli można się stąd ruszyć, ciekawe czym jest Obóz Jupiter? Może kiedyś tam się wybiorę? Ale to potem, jak wszystko się uspokoi i poznam lepiej to miejsce.

-Możecie już zacząć nakładać jedzenie na ofiarę. Smacznego.- skończył centaur.



Wszyscy wstali i poszli w kierunku paleniska, mieli pełne talerze różnych smakołyków. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jaka jestem głodna i spragniona.

- Jaka ofiara? Czemu wszyscy wstają?- szturchnęłam lekko grupową, która również kierowała się w tamtą stronę.

- Wrzucamy do ognia pokarm, który trafia jako ofiara dla naszych rodziców. Wtedy składamy także modlitwę.- tłumaczyła mi, a ja napełniałam swój talerz udkami z kurczaka.

- Mam wszystko wrzucić do ognia?- pytałam w drodze

- tak, potem rzecz jasna możesz zjeść co tylko zachcesz.



Z półmiska zniknęła cała potrawa. W powietrzu unosił się zapach spalonego mięsa, to chyba dobrze. Zmówiłam modlitwę o mamę. Zapytałam o to, czy jest jej dobrze w tym miejscu, gdzie teraz się znajduje. Według mitów powinna trafić do Elizjum. Nie znam wspanialszej kobiety od niej. Kolejny raz zakręciła mi się łezka w oku, ale teraz mogłam udawać, że to przez dym. Pomodliłam się też o to całe „uznanie”. Nie chciałam tkwić w niepewności. Chciałam poznać ojca.
---------------------------------------------------------------------------------------

To tyle na dziś.
Cieszę się z tego, że jest was tutaj coraz więcej ;).
Mam nadzieję, że wam się podobało :).

Teddy 

sobota, 16 maja 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 3: „Moja broń zaczyna wariować!”

Hej Miśki!
Już minął tydzień, więc podzielę się z Wami trzecim rozdziałem Angeliki :). Wpadłam na pomysł, żeby zmienić nazwę opowiadań na Angelika i Obóz Herosów, żeby było wiadomo, że te opowiadania są FanFiction.
Bez dalszego pisania! Zapraszam na kolejny rozdział :D!
------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam się. Pierwsze co zobaczyłam, to rażące światło. Jednak byłam świadoma tego, że w pomieszczeniu nie było aż tak jasno, po prostu taki czas w ciemności spowodował taki szok. A no właśnie... gdzie ja jestem?! Rozejrzałam się, ściany były koloru bezchmurnego nieba. Leżałam na łóżku, w pokoju znajdowały się jeszcze parę innych łóżek, ale wszystkie były puste, dokładnie posłane. Już wiedziałam, byłam w jakimś szpitalu, czyżby mi się udało dotrzeć do obozu?

Podniosłam się do pozycji siedzącej, lecz szybko tego pożałowała, zakręciło mi się w głowie. Syknęłam, przymykając oczy. Spojrzałam na swoje ręce, nie były już we krwi. Rany się zagoiły, co do jednej. Ile czasu tu jestem?

Nagle uchyliły się drzwi. Stanął w nich blondyn o wyjątkowo rozczochranych włosach, jakby przed chwilą stoczył bitwę ze kojotami, wcale nie żartuję! Jego oczy... a raczej oko (drugie miał przysłonięte grzywką), było nieskazitelnie błękitne. Opaloną twarz miał osypaną piegami, jego nos był lekko zadarty, a na nim były okulary, takie typowo dla kujonów (Od razu piszę, że nie mam nic do takich okularów! Sama chciałabym mieć takie rajbany :3). Uśmiechał się do mnie z dobrocią. Zrobiło mi się ciepło na sercu, nikt oprócz mojej mamy się tak nie uśmiechał... właśnie, co się stało z mamą!?

-O! Nasza Śpiąca Królewna się obudziła.- powiedział jeszcze bardziej się wyszczerzając.
-Jaka królewna! Ty, nie pozwalaj sobie, jestem raczej bestią, niż piękną.
- Dobra, dobra, mnie nie nabierzesz. Tylko się nie denerwuj, to tylko pogorszy sprawę .- mówił, podchodząc bliżej. Zawsze miałam ograniczone zaufanie do chłopaków, a zwłaszcza do takich lizusów, jak on. Usiadł obok mnie. Przyłożył swoją dłoń do mojego czoła. Jego dotyk sprawi, że jeszcze większa fala ciepła rozlała się po całym moim ciele.
-Widzę, że już ci lepiej.- powiedział z dumą, jakby to wszystko było jego zasługą, pewnie to dzięki niemu żyję, ale kurde! Nie muszę go przez to podziwiać, jak członków moich ulubionych zespołów!
-Nic mi już nie jest. Gdzie moja mama?- zapytałam podejrzliwie.
-Twoja mama?- Zdziwił się, nie mógł być chyba na tyle głupi, żeby nie rozumieć mojego pytania...a może jednak był?
-Co cię tak dziwi? Byłam razem z mamą. Co z nią się stało? Ktoś jej pomógł?!- podniosłam głos. Nie wierzę... ona nie mogła...
-Bardzo mi przykro... żadna inna osoba nie dotarła tamtego dnia do obozu.- spochmurniał.
- Nie! To nie może być prawda! Prosiłam o pomoc dla niej! Ona... nie ...- głos mi się załamał. Nie mogłam wydobyć ani słowa.

Moja mama była jedyną osobą, która mnie kochała. Nikt nie był dla mnie tak ważny, jak ona. Była przy mnie zawsze, a ja ją zostawiłam, umierającą, samą, w lesie. Jak mogłam jej to zrobić? Przecież wiedziałam, że są niewielkie szansę. Gdybym została, mogłabym ostatnie sekundy swojego życia spędzić u jej boku, u boku osoby, którą kochałam całym swoim sercem.

Po moim policzku spłynęła mi łza.
-B-była dla mnie wszystkim...- wyszeptałam. Oczy zaszły mgłą od wylewających się powoli łez. Otarłam powieki, zobaczyłam na twarzy chłopaka ogromne współczucie i żal. Ujął moją dłoń.
- Słuchaj, ja...- Zaczął, ale szybko przerwałam. Nie mogłam słuchać czegoś w stylu „Będzie dobrze”.... nie kurna, nie będzie dobrze! Co dale?! Coś jak: „Wszystko się ułoży” albo „ Wiem co czujesz”? Nie ma mowy... dlatego nie lubię okazywać słabości, w takich problemach nikt nie umie pomóc, a tylko można pogorszy sytuacje.
- Nic nie rozumiesz!- wrzasnęłam-Ja naprawdę nie mam nikogo na tym świecie! T-to moja wina, że ona nie żyje, rozumiesz?!- wyrwałam swoją rękę z jego delikatnego uścisku. Zacisnęłam usta i odwróciłam twarz w drugą stronę.

Muszę wziąć się w garść. Przynajmniej muszę udawać, że jest w porządku. Może jak zacznę udawać, to sama sobie uwierzę w to wierutne kłamstwo? To też jakiś sposób. Kolejna ucieczka przed uczuciami, czemu nie...
Otarłam łzy z policzków, jednak one nadal starały się uciekać spod powiek. Próbowałam się uspokoić, przerwałam chwilowe milczenie.
- Ile czasu minęło?
Złotowłosy podrapał się po czuprynie, marszcząc brwi. To byłoby wręcz nie możliwe, żebym ocknęła się tego samego dnia, którego tutaj trafiłam. Nie miałam prawie żadnej rany, może jakieś siniaki, ale to wszystko. Po bardzo bolesnym zadrapaniu zostało tylko gorzkie wspomnienie. Kiedyś musiało mi się wszystko zagoić, prawda?
- Królewna spała pięć dni, dzisiaj jest osiemnasty grudnia, ale to dobrze. Przynajmniej widać już dużą poprawę. Urazy udały się zagoić.- powiedział ze spokojem, wysilając się na uśmiech.
- Czy naprawdę nie dociera, że ja nie jestem żadną królewną? Nic mi już nie jest, mogę już stąd wyjść?- powiedziałam nadal z drżącym głosem. Nie miałam ochoty siedzieć tam dłużej, musiałam coś robić, aby chociaż trochę odreagować. Chciałam zwiedzić ten obóz.
- Ej, wolnego! Jest dopiero piąta rano, ze wszystkich mieszkańców to tylko mieszkańcy domku numer 7 już nie śpią, no i oczywiście Chejron i Pan D. Oh, jaki ja głupi, przecież pewnie nie wiesz gdzie jesteś.
-Grunt to szczerość. Możesz z łaski swojej mnie oświeć, o co w tym wszystkim chodzi?- droczyłam się z ironią, udając VIP-a na czerwonym dywanie i wachlując rzęsami. Uwielbiam podchodzić do ludzi z ironią, tak wiem, może to trochę denerwujące, ale potrafię zachować umiar.
- Już chyba poprawił ci się humor, co?- założył ręce i spojrzał spode łba, ale było widać, że nadal się uśmecha. Twardy jest.
- Hmmmm... zastanówmy się... obudziłam się, nie wiem gdzie ja jestem, przed chwilą dowiedziałam się o śmierci jedynej osoby, która mnie kochała, i ogólnie mam przechlapane... tak, jest świetnie, wiesz? .- Odparłam sarkastycznie, znowu podchodziły łzy. Kurde! Weź się w garść! Po moich słowach jakby na chwilę przygasł, ale potem znowu się uśmiechnął, ale raczej tak dla siebie, z niewiadomego powodu.
- I co cię tak bawi?
Nie mam pojęcia jak on to robił, ale uśmiechnęłam się do siebie w duchu, co mnie z kolei i ucieszyło i wkurzyło. Powinnam się martwić, a tymczasem przez tego gościa jestem w całkiem całkiem nastroju, sytuacja jest wręcz do dupy, a ja się uśmiecham... po prostu świetnie, oby tak dalej, to tym bardziej mi odbije.
- Nie no nic, nieźle ci wychodzi granie silnej i pyskatej. Pewnie miałaś lata praktyki, prawda?
- Nie muszę wcale grać.- Odpowiedziałam z przekąsem. Miał racje, ile ja udawałam? Przez większość życia.
- No dobra, niech ci będzie, a tak w ogóle jestem Austin Merino, syn Apolla.

No i tu mnie zatkało. Że kogo on jest synem?! Jakiego Apolla do cholery?! Niby tego boga?
- Że co?! Tego Apolla?! Znaczy się... boga?!- Zapytałam szeroko otwierając oczy.
- A co? Chcesz autograf?- Rzekł, starając papugować moje miny. - niestety Wielki Apollo udziela aktualnie wywiadu, więc jest chwilowo zajęty, proszę poczekać. Tak, panienka trafiła w dziesiątkę. Skoro tutaj jesteś, to twoim ojcem też jest jeden z bogów.
- Okeeeeej... czy wszyscy tutaj są zdrowi?! Mój tatuś bogiem, ciekawa propozycja, niestety mój tata okazał się wielkim dupkiem i zostawił nas od razu po moich narodzinach- Przekomarzałam się dalej, tym razem musiałam ugryźć się w język, aby nie pokazać tego, jak bardzo mi jest przykro. Gdyby na serio był kimś wszechmogącym, mógł nas nie porzucać, jak jakieś zepsute zabawki.
- Bogowie tak mają, nie przejmuj się, ze mną było podobnie.
Nadal się szczerzył, jednak kiedy to mówił, byłam święcie przekonana, że poczuł ucisk na sercu. A jednak! On też był aktorem.
- W takim razie, skoro moja mama jest... um... była- ta poprawka strasznie mnie zabolała, ale ciągnęłam dalej-człowiekiem, a mój pożal się boże tata jest bogiem, to kim albo czym jestem?!
- Wszyscy tutaj jesteśmy półkrwi, czyli herosami. Każdy nowy heros dostaje przydział do domku swojego boskiego rodzica. Ja jestem z domku numer 7. Ci, którzy jeszcze nie zostali uznani, będą mieszkać jakoś czas w domku Hermesa, czyli numeru 11.
- Czyli tam dzisiaj zanocuję?
- Dokładnie. Chociaż powinnaś być już uznana, minęło sporo czasu, a żaden znak się nie pojawił.

No właśnie, została jeszcze kwestia mojego boskiego rodzica. Kim on właściwie był? Trochę się interesowałam mitologią, ale nie zobaczyłam dużego podobieństwa do jakiegokolwiek boga. Afrodyta odpada, bo ani nie jestem piękna, ani romantyczna. Z resztą, ona jest kobietą, a ja już miałam matkę. Więc już miałam łatwiej, wszystkie boginie odpadły. Pozostali Zeus, Posejdon, Hades, Hermes, Apollo, Ares, Hefajstos, Dionizos i Hypnos. No ciekawe... dlaczego jeszcze nic na ten temat nie wiadomo?

- Jak to uznać? Znaczy, że mój łaskawy tatuś musi dać cynk, że ta oto ofiara losu jest jego córką? Ekstra... pewnie się nie doczekam.- prychnęłam i odwróciłam głowę. Za oknem było już coraz jaśniej, nawet było widać pojedyncze, spacerujące osoby.
- Taki u nich zwyczaj. Najczęściej bywało tak, że kiedy heros zrobił coś, co ewidentnie pasowało do zdolności rodzica, wtedy pokazywał się symbol nad głową. Podczas ogniska również można zostać uznanym, ale zdarzały się sytuacji, że bezpośrednio po przekroczeniu granicy obozu znak się pojawiał.- Mówił, silnie gestykulując i udając mądralę. Wyglądał wtedy komicznie, nawet udało mi się jeszcze raz uśmiechnąć.
- Oj dobra, już się tak nie wymądrzaj. Nie jesteś profesorem na uczelni, nie musisz tak machać.- Powtórzyłam jego ruchy, po czym się zaśmiał.
- Profesor Austin! Ciekawa propozycja.- rozpromienił się- A więc panno... no właśnie, jak moja uczennica ma na imię?- zapytał i poprawił swoje okulary.
- No wie pan? Żeby o najlepszej uczennicy zapomnieć? Jak panu nie wstyd!-skrzyżowałam ręce i udałam focha.
- Proszę mi wybaczyć, to się więcej nie powtórzy.- Powiedział i schylił głowę, jakby się kłaniając- A więc?
- Angelika Willows panie profesorze.
Niesamowite, czułam się już o wiele lepiej i to za sprawą jakiegoś lizusa. Może nie jest wcale taki najgorszy? Stara się poprawić mi humor, więc tu ma u mnie duży plus.
- A więc panienko Willows, będziesz miała sporo materiału do nadrobienia! Pierwszy test: „Zapoznanie się z najwspanialszym herosem na obozie” uznaję za zaliczony. Czeka cie jeszcze obeznanie terenu, za co zabierzemy się od razu.- skończył, po czym wstał i otworzył mała szafkę, która stała przy łóżku. Wyciągnął z niej jakąś pomarańczową koszulkę, taką samą, jak ta, którą miał na sobie i długie dżinsy. Położył je obok mnie.
- Dasz radę wstać?
Postawiłam obie nogi na podłodze, podniosłam się. Założyłam japonki, które były obok mojego łóżka. Nic się nie stało, znaczy mogłam iść dalej. Zrobiłam parę kroków w przód, potem się odwróciłam.
- To znaczy, że jest w porządku. Przebież się w te ciuchy, poczekam na korytarzu.- rzucił przez ramię i wyszedł.

Nic mi w tym wszystkim nie pasowało. Wiedziałam, że jestem nienormalna, ale żeby aż tak! Zdjęłam swoją piżamę i założyłam ubrania od Austina. O dziwo pasowały jak ulał. Chyba ktoś spodziewał się tutaj takiego kurdupla jak ja. Ruszyłam w stronę wyjścia. Chwyciłam za klamkę i przekroczyłam próg. Blondyn stał oparty o ścianę.
- To co? Idziemy?- zapytał, jakby się upewniając.
- Jakżeby inaczej, profesorze!- zasalutowałam, po chwili szybko zmarkotniałam. Ten gest tak mi przypomniał mój dom. Zawsze tak się droczyłam razem z panią Rose podczas codziennej pomocy w hotelu. Ugryzłam się w język i szłam dalej. Byliśmy już u wyjścia z budynku, kiedy nagle jakaś dziewczyna zaczepiła okularnika.
-Austin mamy problem. Musisz pomóc na oddziale, teraz twoja zmiana, nie pamiętasz?
Chłopakowi szczena opadła, spojrzał na zegarek naścienny i złapał się za jego rozczochrany łeb.
- Już tak późno?! Ja jeszcze się nie przebrałem!- odwrócił się w moją stronę.- Możesz tu chwilę poczekać? Zajmie mi to jakieś 30 min. Najlepiej wróć do pokoju.
- Co to to nie, dam radę. Znajdę kogoś, kto mógłby mi pomóc.- uspokajałam go.
- Ale jesteś pod moją opieką. Nigdzie się stąd nie ruszaj!- zaczął niespokojnie machać rękoma. Dziewczyna położyła mu dłoń na ramieniu. Była niewiele od niego niższa, brązowe włosy spięte w kok. Miała równie miły wyraz twarzy, jak Austin. Nosiła na sobie biały fartuch pielęgniarki, zieloną koszulkę i białe spodnie.
- Spokojnie, dziewczyna da sobie radę, z tego co widzę, czuje się o wiele lepiej, niż wczoraj, więc warto ją wypuścić. Nie chcemy, żebyś nam tutaj oszalała, prawda?- uśmiechnęła się do mnie, przymykając jej szmaragdowe oczy.
- Tak, sam widzisz, obie mamy racje.- zmarszczyłam brwi i oparłam ręce o biodra.
- Dziewczyny... co ja się z wami mam! Tylko proszę, uważaj na siebie i jakby coś się działo, od razu przychodź tutaj i....
- Oj dobra, daj już spokój, nie mamy na co czekać, idziemy. Trzymaj się.- pomachała do mnie i odeszła z synem Apolla.

Jak szybko oni poszli, tak prędko opuściła mnie radość, o ile takie uczucie u mnie w ogóle zawitało. Może tylko udawałam, żeby nie zrobić mu przykrości? Tak ładnie się starał, żeby mnie rozweselić, a ja miałabym mu pokazywać, że mu się nie udało? Eh, czemu mi w ogóle na tym zależało? Przecież pierwszy raz widzę go na oczy, ale z jakiegoś powodu nie chciałam, żeby się rozczarował. Mimo to nadal uważam, że jest irytująco szczęśliwy! Nic tylko by się uśmiechał!

Wyszłam ze szpitala. Promienie słońca raziły po twarzy, poczułam się jak wampir. Może słońce świeciło, mimo to nadal było chłodno. Austin zapomniał mi dać jakiejś bluzy, ale na szczęście lubię chłód, a bynajmniej mi nie przeszkadza. Przeszłam parę kroków, znalazłam się na jakimś placu, gdzie była zbieranina najbardziej pokręconych budowli na świecie. Jeden domek miał na dachu drut kolczasty, a drugi trawę.... nie powiem, architekt musiał mieć wenę twórczą na zaplanowanie czegoś tak chorego. Z kolei jeden lśnił złotem, dając mocno po oczach, a inny był cały czarny jak atrament. Następny miał zawieszoną sowę nad wejściem. Udało mi się odróżnić który domek mógł należeć do jakiego boga. Po placyku szwendali się takie same dziwne postacie jak ja. Dziwne uczucie, może jednak będę do tego towarzystwa pasować? Stanęłam na środku i okręcałam się dookoła. Mój łapczywy wzrok ogarniał kolejne szczegóły domków. Poczułam zapach łąki mieszany z siarką, morską wodą, wina i drogich perfum. Intrygująca kombinacja, ale spodobała mi się. Zrobiłam parę kroków do tyłu, chciałam zobaczyć, jak domki prezentują się z nieco większej odległości.

Jeden krok, drugi, trzeci i... bum! Straciłam równowagę i zanim zdążyłam krzyknąć „Ej co to do cholery jest?!”, znalazłam się na trawię. Pięknie, nowe spodnie i już je pobrudziłam! Ale właściwie co się stało? Zakręciło mi się w głowię, spojrzałam w górę. Zobaczyłam jakiegoś gnoja w skórzanej, motocyklowej kurtce. Miał na szyi obroże, jak u dobermana. No, takiego to powinno się na smyczy prowadzić. Na rękach bransoletki z ćwiekami, ale cały efekt psuł t-shirt Obozu Herosów.

- Co ty robisz idioto!- krzyknęłam i podniosłam się z ziemi. Otrzepałam swoje spodnie, przyjrzałam się jego krzywemu ryju. Miał oczy koloru zgniłych liści, kwaśny uśmiech, orli nos. Włosy miał nastroszone żelem i ogólnie podsumowując jego postać wyglądał jak typowy łobuz, który na każdej przerwie w szkole ma ochotę spuścić czyjąś głowę w kiblu. Ja się takich nie boję.
- Skwasić ci buźkę dziewczynko? Nie wiesz z kim zadzierasz.- powiedział przez zaciśnięte zęby. Wszystkie oczy zwróciły się na nas.
- Jesteś... dzieckiem Aresa.- stwierdziłam, nie trudno było zgadnąć. Od tego dupka emanowała aura agresji. Miałam ochotę mu przywalić, a on chyba tylko na to czekał.
- Widzę niunia szybko łapie.
-Słuchaj padalcu, nie nazywaj mnie tak, bo jak posmakujesz mojego kopniaka, to wystrzelisz pod swój domek.
- Taka odważna?- syknął, po czym bez zamachnięcia skierował swoją pięść do mojej twarzy. Szybko ja złapałam i ścisnęłam z całej siły. Chłopak padł na kolana.
- Koleś, radzę uważać na mnie następnym razem.
Puściłam jego dłoń, ten szybko się odsunął i wstał. Widziałam jego przerażenie w oczach, jakby nagle przestał być taki ze stali.

Wszyscy się na mnie patrzyli, no dobra, poniosło mnie, co ja poradzę?! Kretyn sam się o to prosił. Nagle przybiegła jakaś dziewczyna. Jej długie blond włosy falowały jak u Roszpunki. Nosiła pomarańczową, obozową bluzkę, a na niej sweter. Miała na sobie również niebieskie dżinsy. Jej zaskoczone oczy były zielone, jak wiosenne liście.
- Co ty u licha wyrabiasz? On mógł ci zrobić krzywdę!- lekko mnie skarciła. Miała zatroskaną twarz, bała się o mnie, jakbyśmy się znały od dzieciństwa.- Nic ci nie jest?
- Nie, spokojnie.- wykonałam uspokajający gest rękoma.- Tak w ogóle, to kto to był?
- Dany, najbardziej agresywny z dzieci Aresa. Tutaj wszyscy się go boją. Jak ci się udało go tak prosto położyć?
- Po prostu mocno zacisnęłam swoją rękę na jego pięści, gnój na serio nie żartował z tym skwaszeniem mojej twarzy.
- On nigdy nie żartuje, teraz będziesz miała przechlapane.
Dziewczyna zakryła twarz malutkimi dłońmi, miała troszkę ciemniejszą karnację ode mnie, ale nieznacznie.
- Dlaczego niby? Poszło mu w pięty, teraz powinni mieć do mnie szacunek.
- Jeśli jego rodzeństwo to widziało... Będzie chciał cię zniszczyć.- opuściła ręce, odkryła oczy, spojrzała prosto na mnie. Była niewiele ode mnie wyższa, o jakieś trzy centymetry.
- A to mi nowość.- Podniosłam jeden kącik ust do góry, robię to często odruchowo, kiedy coś mi się nie podoba.
- Jestem Sophie Weather, córka Demeter- łagodnie się uśmiechnęła i wyciągnęła rękę.
- Angela Willows, miło mi ciebie poznać- odwzajemniłam uśmiech i uścisnęłam jej dłoń.
- Nigdy cie tutaj nie widziałam, jesteś tu nowa?
- Tak, jeszcze nie wiem kim jest mój boski rodzic.
- Pewnie prędzej czy później się okaże do kogo należysz. Po twojej sile mogłabym pomyśleć, że jesteś od Aresa.
O nie, tylko nie on! Nie chcę dzielić domku z tą gnidą! Nie ma mowy!
- Wyjdzie w praniu, bardzo ciekawe są te domki.- Powiedziałam, zmieniając temat.
- Racja, ja mieszkam w domku czwartym. Dany w piątce, dwa pierwsze należą do Zeusa i Hery, ale tam nikt nie mieszka. Trzeci domek jest domkiem dzieci Posejdona, ale też nikogo tam nie ma, ponieważ trójka najważniejszych bogów zawarła pakt, że od II Wojny Światowej nie będą mieć żadnych dzieci. Potem jeszcze się we wszystkim połapiesz, pewnie już się domyślasz które domki należą do jakich bogów, prawda?
- Tak, trudno się nie domyśleć.- puściłam do niej oczko.
- To może pokaże ci cały obóz?
Kiwnęłam głową
- Za domkami stoi jadalnia, tam jemy śniadania i obiady. Ognisko zastępuję nam normalna kolację.
Szłyśmy dalej. Zaczynałam zadawać pytania.
- Jak to jest być dzieckiem Demeter? Jakie masz zdolności?
- Mogę wpływać na wzrost roślin, ja i moje rodzeństwo jesteśmy świetnymi ogrodnikami. Często pomagamy dzieciom Dionizosa na polu truskawek. To bez wątpienia moje ulubione miejsce, tam można się wyciszyć i poczuć tą piękną woń owoców. Mogę też kazać wyrosnąć nowym roślinom, a potem rozkazać im się schować. Tak często blokuję ruchy nieprzyjaciela. Tak poza tym to nic ciekawszego nie umiem.- skończyła, trochę posmutniała. Jak dla mnie to i tak fajne umiejętności. A niech tego Dana obsypie bluszcz!
- A kiedy dowiedziałaś się, ze należysz do dzieci bogini urodzaju?
- Podczas oprowadzania po obozie. Jak znalazłam się wiosną dwa lata temu na polu truskawek, pojawił się znak Demeter.
- Jesteś tu już dwa lata?
- Tak, pod koniec wakacji dostaje się koralik, który zawiesza się na rzemyku.- wyciągnęła spod bluzki naszyjnik.
- Super, czyli że za parę miesięcy też coś takiego dostanę?
- Tak, spójrz- wskazała na okrągły budynek z paroma wielkimi łukami jako wejście.- to jest arena, tam odbywają się treningi w walce. Oczywiście nie mamy na celu zabijać pokonanych, ale przy nieuwadze mogą znaleźć się przypadki śmiertelne, jednak to się bardzo rzadko zdarza. Chodźmy dalej.
Nie no dobra, podczas treningu możesz zostać zabity przez innego obozowicza, ale to przecież nic strasznego, prawda?

Niedaleko areny spacerowali inni półbogowie. Zgaduję, że to były dzieci Ateny. Rozmawiali na temat taktyki, architektury.
- A tam jest zbrojownia. Właśnie, masz jakąś broń?
- Tak, mam sztylet.- próbowałam go wyjąć z pochwy, jednak przy sobie go nie znalazłam.- Um, znaczy miałam. Pewnie musiał mi upaść, jak uciekałam przed wilkami.- spochmurniałam, wolałam już o tym nie mówić. Sophie chyba to zauważyła, więc nie pytała dalej.
- Rozumiem, wejdźmy do środka. Wybierzesz sobie coś, co ci się spodoba, a raczej ta broń wybierze ciebie.- uśmiechnęła się tajemniczo.
- Mnie?- zdziwiłam się- Że niby martwy przedmiot wybierze sobie nowego właściciela?
- Nie gadaj, tylko sprawdź
Lekko pchnęła mnie w kierunku drzwi do niewielkiego pomieszczenia. Otworzyłam je. W składziku były różne bronie, miecze, topory, sztylety, łuki i wiele innych. Chyba nikt nie miał ochoty tu posprzątać, wszystko leżało w nieładzie. Po kątach walały się również tarcze. Nie rozumiem, co Sophie miała na myśli, mówiąc, że broń sama mnie wybierze?

Rozglądałam się, nic nadzwyczajnego się nie działo, do czasu. W pewnej chwili coś zaświeciło w kącie graciarni, na wieszaku. To był brązowy łuk, nie za duży ani nie za mały, taki w sam raz dla mnie. Obok niego był czerwony kołczan z złotymi zdobieniami. Wzięłam oba przedmioty do ręki. Nagle zabłysły jeszcze jaśniejszym światłem. Odwróciłam wzrok, zobaczyłam córkę Demeter, ewidentnie ją zatkało. Wytrzeszczyła oczy.
- C-co się dzieję?! Czy to normalne?- zapytałam. Zauważyłam, że wokół kręciło się coraz więcej osób.- Jak sprawić, aby to cholerstwo przestało się tak iskrzyć?!
Panicznie zaczęłam chować łuk i kołczan ze strzałami, przyciskając do brzucha i chowając w ramionach. Nic to nie dało. Gromadziło się coraz więcej herosów, wpatrywali się, słyszałam szepty: „ Dziwna jakaś.” „Kto to w ogóle jest?” „Nigdy czegoś takiego nie widziałem, to pewnie jakiś zły znak.” Miałam rumieńce na całej twarzy. Nienawidzę być w centrum uwagi, a zwłaszcza, kiedy wszyscy sądzą, że jesteś kimś nienormalnym.

Pozostało mi wybiec z zbrojowni, zanim zbierze się połowa obozowiczów. Przepchnęłam się przez tłum i pobiegłam byle gdzie, tam, gdzie wydało mi się najmniej tłocznie. Znalazłam się przed stajnią. Pomyślałam, że posiedzę tam, dopóki moja broń przestanie świecić.

Wpadłam do środka. Na całe szczęście nikogo nie było. Otarłam pojedyncze łzy z policzków, miałam wszystkiego dosyć, ale musiałam wytrzymać. Uklęknęłam i popatrzyłam na łuk. Światło zaczynało powoli gasnąć. Po reakcjach innych można wywnioskować, że takie rzeczy nie działy się zbyt często. Czemu zawsze ze mną są takie chore akcje?! Obejrzałam dokładnie oba przedmioty. Gdy przestały świecić, wyglądały normalnie, więc nie rozumiem po co robić od razu takie wielkie halo?

Podniosłam wzrok. Samo pomieszczenie było wielkie, było podzielone na ponad trzydziestu boksów. Na końcu były górki siana a na ścianach wisiały siodła i uzdy. Jaka jest różnica między zwykłą stajnią a tą tutaj? W tej stajnie nie było koni... były pegazy.

Wstałam i o mało nie straciłam połowy włosów.
-Ej!- zaskoczyłam się. Jeden z pegazów chciał zjeść parę kosmyków z mojej czupryny. Wyrwałam je szybko, a ten na mnie prychnął.
Miał białe umaszczenie, tego samego koloru grzywę i brązowe oczy jak dwa kasztanki. Zawsze miałam słabość do koni z niewiadomego powodu, po prostu je uwielbiałam. Niestety ta moja miłość nie została nigdy odwzajemniona. Od dziecka się mnie bały. Dziadek często zabierał mnie do jego własnej stadniny. Pomagałam w porządkach, ale robiłam to tylko wtedy, kiedy konie wychodziły paść się na łąkach. Zawsze wierzgały i uciekały, jak tylko zbliżałam się do stajni. Próbowałam oswoić nawet najbardziej ufną (podobno) klacz, ale na próżno. Prędzej czy później dostawałam kopniaka.

Przeszłam się dalej. Co kolejny ten piękniejszy. Tak, jak myślałam, wszystkie zaczęły się ode mnie odsuwać. Tylko jeden stał blisko, nie oddalił się ani kroku. Był czarny, niczym obsydian, równie ciemny jak jego grzywa. Miał białe pasemko i duże, srebrne oczy. Zatrzymałam się, ku zdziwieniu ten podszedł parę kroków do mnie. Przysunęłam się, pegazy zaczęły niepokojąco się poruszać i uciekać pod ścianę. Nie, ten jeden nadal patrzył na mnie. Co ja właściwie robię?! Co, jeśli jednak ucieknie, kiedy zrobię jeszcze jeden ruch? Miałam to gdzieś, zrobiłam kolejny krok i bez żadnych gwałtownych ruchów wyciągnęłam dłoń i czekałam na reakcję. Skrzydlaty koń przybliżył swój łeb. Subtelnie musnęłam jego pyszczek. Potem bardziej odważnie pogłaskałam zwierzę po czuprynie. Trącił mnie lekko po ramieniu. Po plecach przeszedł mnie miły dreszcz, pierwszy raz doznałam takiego uczucia bliskości z koniem.
- Piękny jesteś wiesz?- powiedziałam przyjaźnie.- Jak cie tutaj nazywają?
Nie wiedziałam, że uzyskam na to pytanie odpowiedź, ale tak się jednak stało.
- Angel.
Nie byłam sama. Odwróciłam się w kierunku drzwi, stamtąd dochodził głos i zobaczyłam sylwetkę jakiegoś chłopaka.
---------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Bardzo Wam wszystkim dziękuję!

Jest was tutaj coraz więcej *uśmiech do ekranu* :D
Zapraszam do obserwowania mojego bloga, wtedy będziecie informowani o kolejnych rozdziałach i dzięki temu nic wam nie umknie ;).
Następny rozdział już za tydzień, będzie trochę dłuższy, będzie dużo
nowych postaci :).
Mam nadzieję że wam się podobało, zachęcam do wyrażenia swojej 
opinii, co jest dobre, a co muszę poprawić. To mi bardzo pomaga,
każdy komentarz czytam i na każdy odpisuję.

Pozdrawiam!! :D

Teddy