niedziela, 2 sierpnia 2015

Angelika i Obóz Herosów rozdział 10: "Takie "Get The London Look" w moim wykonaniu"

Hej! :D
Dawno nie było rozdziału i obiecałam, że pod koniec lipca, tudzież na początku sierpnia wstawię kolejny post. Rozdział 10, zbliżam się do moich ulubionych fragmentów ^^. W międzyczasie pojawi się nowe LBA, została nominowana już 4 razy! Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, na pewno odpowiem na nominacje, ale w swoim czasie ;)

Zapraszam do czytania, komentowania i obserwowania! <3
------------------------------------------------------------------------------

Obudziłam się i dopiero wtedy przypomniałam sobie o obecności Hazel. Znalazłam się w nowej sytuacji, musiałam przywyknąć do tych nieoczekiwanych zwrotów akcji.

Kolejny członek rodziny! A jeszcze parę dni temu byłam jedynaczką ( a przynajmniej zakładałam, że tak jest). Dziewczyna o karmelowych lokach i złotych oczach była przemiła i sympatyczna. Nie dziwię się, że Nico tak ją chwalił. Rozmawiałyśmy trochę o mnie, trochę o obozie Jupiter, padło parę słów o jej chłopaku (rozmawiać o
tym przy bracie, sto procent zaufania!)
Trochę gadugadu, potem śniadanie, jedliśmy je w trójkę. Następnie mieliśmy duuuużo czasu wolnego. Poszliśmy do lasu potrenować nasze nadprzyrodzone zdolności.

- Czy ty też umiesz to samo co my? No wiesz, to całe wzywanie duchów i te
sprawy?- zapytałam, spoglądając na siostrę. Ona tylko lekko zachichotała, zakrywając usta drobną dłonią.
- Nie, mam władzę nad metalami i kryształami.- Odpowiedziałam Hazel, jakby to
nie było nic wielkiego.
- Na prawdę? Pokaż coś.
Spojrzała trochę niepewnie, ale Nico kiwnął zachęcająco głową. Dziewczyna uśmiechnęła się.
- W porządku,- oznajmiła po chwili namysłu.- ale niczego nie możesz wziąć do ręki, nawet na chwilkę.
Ostrzegała z nieziemską powagą. Wolałam się posłuchać.

Uniosła wysoko ręce, po chwili z ziemi zaczęły wyłaniać się diamenty! Nie tylko diamenty! Różnokolorowe kamienie szlachetne o nieregularnych kształtach, jedne mniejsze, drugie większe. Nieopodal jej stóp wyskoczyły sztabki złota, srebra, żelaza i miedzi. Runo leśne zamieniło się w ogromny kalejdoskop.
Lecz po pewnym czasie wszystkie drogocenne surowce powracały do swojego pierwotnego miejsca. Jakby na jeden sygnał zaczęły znikać z powierzchni ziemi, aż znowu można było zobaczyć trawę i kępki mchu.
- O rany! Ale ekstra!- wytrzeszczyłam oczy.- Dlaczego niczego nie można wziąć?
- Dzieją się podłe rzeczy. Trudno to sobie nawet wyobrazić.- pokręciła głową, jakby chcąc wyrzucić ten paskudny obraz z jej umysłu.- Ta moc jest bardzo niebezpieczna.


- To teraz poćwiczmy twoje moce, Angeliko.- Odezwał się czarnooki. Jest czasem
taki cichy, że ma się wrażenie, jakby go tutaj w ogóle nie było.
Nie wiedziałam od czego mam zacząć. Podróż cieniem mam już opanowaną ( no.. tak z grubsza...), chciałam spróbować czegoś nowego. Może...
- To może... wzywanie duchów?
- Dobrze, spróbujmy. Skup się na wezwaniu jednego ducha.- mówił, gestykulując i
kładąc nacisk na przedostatnie słowo.

Zamknęłam oczy. To, co się potem wydarzyło, przeszło moje oczekiwania.

Jednego... miałam wezwać tylko jednego ducha...
A NIE STO!!!
Uniosłam ręce, tak jak zrobiła to wcześniej Hazel. Działałam automatycznie,
jakbym robiła to każdego dnia, będąc na obozie... jakbym robiła każdego dnia mojego życia. W myślach powtarzałam słowa syna Hadesa:
Spokojnie Angela, J-e-d-n-e-g-o ducha, tylko jednego. Co to dla ciebie, nie?”

Otworzyłam oczy, jednak nie na długo. Powieki zaczęły opadać, kolana miałam jak z waty. Moje rodzeństwo złapało mnie, dzięki czemu nie zaliczyłam upadku.
- Angeli... mówi... eden!- słyszałam, jak Nico próbuje przemówić do mojego
zaćmionego umysłu.
Dla mnie czas się spowolnił... albo nawet stanął w miejscu. Starałam się nie zemdleć, jednak cały obraz przykrywała gęsta warstwa mgły. Z leżącej pozycji obserwowałam, jak stado duchów paradowało sobie po obozie. Nico próbował je przywołać do porządku i rozkazać im powrócić do Podziemia. Posłuchały się, jednak rozkazywanie istotom pozaziemskim sporo kosztowało mojego brata. Upadł obok mnie.
-...ico.- wydukałam z trudem.
Przez chwilę patrzyliśmy na siebie, potem cały świat połknęła bezgraniczna
ciemność.

Kraina koszmarów wita stałego bywalca! Tak, chodzi tu o mnie.
Znalazłam się przed domem, dziwnie znajomym. Domek typowo rodzinny, niewielki
ganek ze stolikiem i bujanym fotelem. Nagle przypomniało mi się, skąd znałam to miejsce. Był to dom moich dziadków. Z tyłu znajdował się duży ogród z huśtawką.
Lubiłam się w nim bawić z mamą, kiedy byłam maleńka. Karmiłam rybki w
stawiku z fontanną. Raz do niego wpadłam, bo chciałam wyciągnąć moją gumową
kaczuszkę. Ah, normalne dzieciństwo...

Otworzyłam drzwi, nic się nie zmieniło. Ciasny przedpokój z małą szafeczką na klucze, do której tak kiedyś chciałam dosięgnąć. Dzisiaj robię to bez problemu. Na wysłużonej wycieraczce stały schludnie poukładane buty. Popędziłam do pokoju dziadka.
Zobaczyłam go. Pierwszy raz od tak dawna. Jak zwykle, miał rozczochrane, siwe
włosy, flanelową koszulę i rybaczki. Siedział na kanapie i czytał gazetę.
-Dziadku! Na Hadesa, jesteś tutaj!!!
Chciałam paść w jego objęcia. On jakby mnie nie widział. Ani nie drgnął.
- Dziadku?
Miałam ochotę złapać go za rękę. Moja dłoń przeszła przez jego ramię, jakby nie napotkała przeszkody na drodze, przepłynęła przez rękaw. Spojrzałam na siebie, to ja byłam niczym z mgły. To tylko wspomnienie, nie raz miałam taki sen. Za każdym razem nie kończył się „happy endem”.

Oświeciło mnie. Przypomniałam sobie tą chwilę. Wiedziałam, co zaraz nastąpi. Oczy zaczęły piec od słonych łez, napływających bezlitośnie do oczodołów. Serce łomotało jak szalone. Nie chciałam tego oglądać.
Do pokoju wpadłam... ja. Kiedyś chodziłam w
sukienkach, włosy mama plotła w warkocze i ogólnie wyglądałam jak cukiereczek
(Ochyda!! Blee!!).
- Dziadku, pogramy na gitarze? Dziadku... co się dzieje?!
Dziadek rozpaczliwie wachlował się swoim ulubionym miesięcznikiem. Sapał jak zepsuty odkurzacz. Wiercił się, szukając wygodnej pozycji.

- Cholera jasna, idiotko! Dzwoń na pogotowie!- podbiegłam po telefon. Ręka nie
była zdolna niczego uchwycić. Chciałam pieprznąć w stolik nocny, ale nawet tego nie byłam w stanie wykonać. „Mała ja” wybiegła z pokoju po mamę.
- Jeszcze go zostawisz?! Co z ciebie za wnuczka?!?! Jaka z... ze mnie...-
mówiłam ze łzami w oczach. To ja byłam tą idiotką, na którą tak się
wydzierałam. To ja. Nikt inny.

Podeszłam do dziadka. Nie oddychał.
- Dziadku...- przycupnęłam przy nim. Nie mogłam tego znieść. Kolejny raz widzę śmierć osoby, którą kocham. Zakryłam twarz dłońmi. Chciałam o wszystkim zapomnieć.

Lekko rozchyliłam palce. Tym razem wpatrywałam się na inną postać. Zimne,
niebieskie oczy szeroko otwarte, puste. Rozchylone wargi próbowały złapać
ostatni dech. Ta osoba żyłą, ale niewiele jej zostało czasu. Po chwili rozpoznałam kim jest ten człowiek.
Krzyknęłam i jak poparzona cofnęłam się od łóżka. Uderzyłam się głową o ścianę, syknęłam. Bolało, jednak nie bardziej, niż ten widok.
- R-robin!!!
Nie wierzyłam własnym oczom. To musiał być on. To był na pewno on. Przecież nie mogłam się pomylić, chociaż tak bardzo tego chciałam. Jego oczy, które patrzyły na mnie najczęściej z żartobliwym ulitowaniem. Teraz prosiły o pomoc. Jego usta, które wykrzywiały się w chytry uśmieszek. Zawsze doprowadzało mnie to do granic wytrzymałości, teraz jednak niemal tęskniłam za tym uczuciem. Już lepszy był ten jego cholerny uśmiech niż obecny wyraz prawie martwych warg. Coraz więcej łez spływało po rozgrzanych policzkach.
-N-nie... to sen... nic więcej- wyszeptałam, niemal bezdźwięcznie.

Usłyszałam skrzypienie schodów. Jak potok łez towarzyszyły w moim koszmarze, z takimi się właśnie obudziłam.

- Robin!!- podniosłam się. Miałam ciężki oddech, serce biło jak oszalałe.
- Już dobrze. Spokojnie.- Mówiła Hazel, byliśmy w naszym domki.
- Dziadek... boże, dlaczego...- popadłam głową na poduszkę.
- To był tylko sen, już wszystko w porządku.- powiedział Nico, jednak jego ton
mówił, że nie był do końca przekonany co do swoich słów.
- Nie Nico... sam dobrze wiesz jakie są sny herosów...zwłaszcza dzieci Hadesa...

Nastała chwila ciszy, zaczęłam się bić z myślami. Może jednak to nic nie
znaczyło? Może to przez te ostatnie wydarzenia? Nie umiałam dać sobie z tym
spokój, ilekroć próbowałam o tym zapomnieć, ten straszny obraz ponownie
powracał.

Cieszę się przynajmniej z tego, że obudziłam przed powrotem mojej głupiej,
młodsze wersji mnie. Nie mogłabym sobie spojrzeć w twarz. To był jeden z
powodów, dlaczego zostałyśmy wypędzone z domu. Babcia obwiniała mnie za ten
incydent. Bywały chwilę, że przyznawałam się do jej racji.

- Ile spałam?- zapytałam, powstrzymując drżenie głosu- Przepraszam was za tamto, nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nic się tobie Nico nie stało?
- Nie, bardziej martwiłem się o ciebie. Spałaś kilka godzin.
- Co?! Za chwilę uczta! Nie szykujecie się?- Starałam się szybko wstać z
posłania, lekko zakręciło mi się w głowie.
- Czekaliśmy, aż się obudzisz.- oznajmił brat- Nie mieliśmy zamiaru zostawić
cię samej.
- To szykujcie się! Zrobimy takie wejście smoka, że szczeny im opadną!-
starałam się pokazać jak najszczerszy uśmiech, Hazel go odwzajemniła, jednak
syna Hadesa zbyt dobrze poznałam, aby sądzić, że udało mi się go nabrać na tanią sztuczkę z odkrywaniem perełek. On również odwzajemnił mój uśmiech, jednak wiedziałam, że spostrzegł mój smutek.
Nico też za dobrze mnie poznał.

Każdy z nas podszedł do swoich toreb, stojących obok łóżek. Dziewczyna o
cynamonowych lokach uniosła i przyłożyła do siebie sukienkę. Była raczej w
staroświeckim stylu. Śliwkowa suknia sięgała do kostek, materiał opadał
falami na podłogę. Przy klatce piersiowej były doszyte małe, czarne guziki. Rękawy
sięgały do nadgarstek, lecz mankiety można podciągnąć do łokci i elegancko
przypiąć. Całość prezentowała się ślicznie. Lubię skromność, a strój Hazel
można skwitować właśnie takim wyrazem.

Znałam przyczynę upodobania do takiego stylu, jednak nieliczni o tym wiedzieli. To ma związek z urodzeniem mojego rodzeństwa, bo... jakby to powiedzieć... "nie
byli dzisiejsi"... tak, na tym przystańmy.

- Co ty na to Angeliko?
- Będziesz pięknie wyglądać, Hazel.- uśmiechnęłam się serdecznie, powoli
otrząsałam się.
- Dzięki.- Rozpromieniła się, pewnie zależało jej na tym, aby dobrze wypaść
przed Frankiem.-A ty co zakładasz?

W tym momencie przypomniało mi się, że w obu plecakach nie mam żadnego stroju
na taką okazję, ogólnie miałam parę ubrań na krzyż, sukienki ze świecą tam
szukać. Po za tym nie przepadam za takimi ciuchami, więc to może dlatego...

Nagle mnie olśniło! Jak mogłam nie pomyśleć o tym wcześniej?!
- O matko! Torby!- machałam rękami jak najęta.- Tamtej nocy... jakim cudem one się znalazły pod moimi drzwiami?
Zadałam bardzo proste pytanie, jednak nikt z nas nie mógł znać odpowiedzi. Nico nawet wcześniej nie wiedział, że ma kolejną siostrę, co dopiero Hazel. Jednak oboje się nad tym zastanawiali.
- O czym ty mówisz?- spytała zaskoczona moim nagłym wybuchem Hazel.
- Tamtej nocy, kiedy zostałam uznana, pod drzwiami mojego byłego domku znalazły się plecaki- mój i mojej mamy. I że jeszcze nie zastanawiałam się jakim cudem one do mnie dotarły! - plasnęłam z impetem dłonią w twarz.
- Spokojnie! Miałaś bardziej męczące myśli we łbie, niż plecaki.- powiedział Nico.- Niemniej to jest bardzo ciekawa sprawa.
- Teraz też nie mamy czasu.- przypomniała nam siostra.- musimy się przyszykowac na uroczystość. Angela, masz w końcu jakiś pomysł?
- W sensie?- zapytałam, nadal jeszcze szukając w pamięci jakichś ważnych luk, których z pewnością pominęłam.
- Co chcesz założyć, rzecz jasna!- wyrzuciła z siebie Hazel, która nie mogła uwierzyć, że tak szybko zapomniałam o bożym świecie z powodu dwóch plecaków.

No tak, pozostała kwestia sukienki...
-Nie wiem, pewnie założę jakąś czarną bluzkę i...
Hazel, po pierwszych słowach, przestała mnie słuchać. Odwróciła się z powrotem
do swojej zielonej, pojemnej torby. Wyciągnęła kolejną suknie.
- Mówiłaś, że czerwony to twój ulubiony kolor, prawda?- Zadała retoryczne
pytanie, nie kryjąc uśmiechu.

Była przepiękna, jednak nadal subtelna, tym razem fason był bardziej nowoczesny. Sięgała do kolan, została uszyta z czerwonego jedwabiu z dodatkową warstwą tiulu.
Promienie zachodzącego słońca wpadające do pokoju sprawiały, że lekko
błyszczała. Nie miała żadnych ornamentów, była nieziemsko normalna, jakkolwiek to nie brzmi nienormalnie. W przeciwieństwie do sukienki Hazel, miała
ramiączka, a nie długie rękawy. Sukienka wydawała się, jakby była szyta
specjalnie na mnie. Na jej widok, na mojej twarzy zagościły rumieńce.
- Piękna jest, ale nie mogę...- uśmiechnęłam się nieśmiało.
- Zakładaj!

Hazel wepchnęła mi do rąk strój i pokierowała mnie w stronę łazienki. Nie
mogłam oderwać wzroku od ubrania. Założyłam go i wyszłam. Nico i
złotooka córka Hadesa patrzyli na mnie, jak ciele na malowane wrota.
- Aż tak źle?- zapytałam, okręcając się dookoła własnej osi.- Mogę zmienić,
jak się nie podoba.
Powstrzymywałam się od śmiechu. Od razu, kiedy pociągnęłam za klamkę od drzwi
do toalety, moje rodzeństwo zerwało się na równe nogi.
- Nie!- usłyszałam zduszone krzyki rodzeństwa. Hazel zaczęła się śmiać, a
czarnowłosy lekko się uśmiechnął, ale jak na niego to i tak spory sukces.
- Dobra, teraz wasza kolej.- odeszłam od łazienki i zachęcającym ruchem
wskazałam jej wejście.

* * *
Dawno nie widziałam takiej biesiady. Stoliki obozowe zostały połączone w jeden
duży stół, dzięki temu każdy mógł siedzieć z kim chce. Był piękny widok na powoli zachodzące słońce i taflę srebrzystej wody. Obozowicze wystroili się, każdy wyglądał zjawiskowo.
Nico mnie bardzo miło zaskoczył. Po raz pierwszy widzę jego całą twarz, ponieważ lekko odgarnął rozczesane włosy z czoła. Czarną koszulę wieńczył czerwony krawat. Wyglądał świetnie, jednak po jego minie można było wnioskować, że nie czuje się w tym dobrze. Doskonale go rozumiem, czułam to samo.

Wszystkie oczy zwrócone w naszą stronę. Nikt nie ukrywał zaskoczenia naszymi strojami.
- O rany... czy to Angelika od Hadesa?- słuchać było szepty dziewczyn i chłopaków od Afrodyty.- Wygląda... idealnie. Chwila, razem nią.... Nico?! Jaki przystojniak!
Rozglądałam się za przyjaciółmi, moje oczy szybko ich spotkały. Zajęli nam miejsca i czekali, aż się zjawili. Z trudem nas rozpoznali, dopiero Austin się skapnął, że my, to my.
- Ej, to oni!- wskazał na nas ręką.- Siadajcie. Ale super wyglądacie!
Nie wyczułam w jego głosie ani krzty sarkazmu, ale mimo to, nie byłam do końca przekonana. Hazel i Nico byli niesamowici, ale ja?! To zupełnie nie w moim stylu.
- No no no, wy wyglądacie, jakbyście przed chwilą wyszli z salonu Afrodyty.

Wcale nie przesadzam! Byłam pod wielkim wrażeniem. Austin miał na sobie granatowy garnitur, a pod nim koszulę (skąd to wytrzasnął?!) z niedbale rozpiętymi paroma guzikami. Nawet ogarnął swoje włosy i wypolerował okulary! Jak to możliwe!? No tak... przecież obok niego siedziała Sophie, musiał się popisać.
O wilku mowa, Sophie aż promieniuje swoją urodą. Mimo krótkich włosów, wyglądała tak samo kobieco, jak kiedyś. Od bitwy z „wściekłą kupą kości” nieco je wyrównała. Tego wieczoru założyła białą sukienkę na ramiączka, podobną do mojej, ale nieco krótszą i wpiętymi kwiatami na wzór stokrotek.
Roxy ubrała się w czarną suknię do ziemi z odkrytymi plecami, z lśniącego materiału. Włosy miała upięte w koczek, a z uszów wisiały długie, srebrne kolczyki. Jak to możliwe, że było jej do twarzy dosłownie we wszystkim?! Czyżby ona miała w genach krew bogini piękności?
Lucy także nie próżnowała w wyborach najlepszego ubioru na wieczór. Założyła białą koszulkę i niebieską spódniczkę do kolan. Wyglądała ślicznie, pozazdrościć takiej urody w jej wieku. Za parę lat każdy chłopak będzie się o nią bił, ja to wiem.
Robin zaprezentował się w białej koszuli z zakasanymi rękawami i ciemnej kamizelce. Jak tylko na niego spojrzałam, chcąc nie chcąc, przypomniałam sobie mój koszmar. Od razu zmarkotniałam, równie szybko to dostrzegli.

- Co się stało Angela?- zapytała Roxy. Jej umiejętności spostrzegania ludzkich emocji mnie przerażała.
- Nic takiego.- szybko się wykręciłam, wysilając się na uśmiech.- Po prostu nie moje klimaty i tyle.
- Coś mi się nie zdaje...- dodał Austin.- twoją twarz łatwo rozszyfrować.
Kurna, czy rzeczywiście taki słaby ze mnie aktor? Ok, czasem mi to wychodzi perfekcyjnie, ale dzisiaj miałam jakiś słabszy dzień.
- Potem...- machnęłam ręką.- Nie chcę psuć takiego wspaniałego dnia.
- Właśnie. Cokolwiek złego się stało teraz jest okazja, aby o tym zapomnieć. Uśmiechnij się, ale szczerze, jak zwykle.- powiedział Robin, patrząc na mnie znacząco. Jego słowa podziałały jak lekarstwo. Od razu poczułam się lepiej. Chciałam się śmiać do rozpuku. To też zrobiłam, a inni do mnie dołączyli. Nawet Nico. Tym razem wiedział, że tym razem nie ukrywałam żalu. Po prostu byłam szczęśliwa.


- Powstańcie dzielni herosi!- zaintonował oficjalnie centaur.- Nadszedł drugi
dzień świąt. Proszę wszystkich o powstanie.
Wykonaliśmy wszyscy polecenie. Chejron kontynuował.
- Percy- opiekun obozu odwrócił się twarzą do zmieszanego chłopaka.- pewnie
każdy się zgodzi z tym, że ty i twoi przyjaciele, jak i inni herosi,
uratowaliście świat... i to nie jednokrotnie. Z tej okazji chciałbym, abyś
wygłosił toast.

Percy wymienił znaczące spojrzenia z resztą swoich kompanów, oni jednak
zachęcali go do przemowy. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.
- Przepraszam, jeśli coś źle powiem, ale nie jestem w tym dobry.- uśmiechnął
się z udawaną goryczą.- Bogowie za mną nie przepadają, jednak życzę im
wszystkiego najlepszego, żeby łaskawym okiem patrzyli na nas ze szczytu Empire
State Building. Aby tobie, Dionizosie, nigdy nie brakowało dietetycznej koli, a
Bachusowi aby nie brak było dietetycznej pepsi.- mówiąc to spotkał jedno z
dobrze znanych min boga wina: "zabiję cię, Peter Johson!"- Dziękuję
mojemu ojcu, Posejdonowi, za wsparcie. Jestem też wdzięczny innym bogom, za
wysłuchanie mojej prośby, którą złożyłem parę lat temu. Żeby już tak bardzo
nie słodzić tym gostkom z Olimpu, chciałbym teraz podziękować wam, herosom. To
jest nasz dom, jesteśmy rodziną. Każdy. Grek, Rzymianin, to bez znaczenia. Cieszę się, że mogłem tu dorastać.
Podniósł szklany pucharek, który nagle zapełnił się czarną cieczą, pewnie coca
colą. Po czym każdy uniósł naczynie i wypełnił ulubionym napojem.
- Za nas, za bogów, za obozy!

Zabraliśmy się do jedzenia. Stół był pełny różnych świątecznych smakołyków oraz takich, których widziałam pierwszy raz życiu. Gdybym mogła, spróbowałabym wszystkiego, jednak było tego zbyt wiele. Atmosfera była przyjemna, śpiewaliśmy obozowe pieśni i opowiadaliśmy sobie historie. Chciałabym, aby ta chwila trwała wiecznie.

Następną częścią programu był festiwal, przygotowany przez naszych gości. Wszystko było już gotowe, dzieci Hermesa przygotowały scenę na plaży i fajerwerki. Wykonali kawał dobrej robot. Platforma była spora, nad nią wisiało różnobarwne oświetlenie, a dookoła zostały wbite w piasek wielkie sztandary dwudziestu domków. W obozie nigdy nie bywa tak potwornie zimno, jak w Nowym Jorku w okresie zimowym, więc nie szkodziło nam trochę postać i pooglądać. A było na co patrzeć...
--------------------------------------------------------------------------------------

 I to by było na tyle ;)
jest już środek wakacji, nieubłaganie zbliżamy się do ich końca. Życzę wam superowego sierpnia! :D

Teddy

5 komentarzy:

  1. O BOZE, NARESZCIE!!!
    *-*
    Tobie tez zycze genialnych wakacji ^^
    I czekam na nastepny rozdzial ;)
    Pozdrawiam, Iza :D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Kurcze, po raz pierwszy mam takiego pilnego czytelnika! :D
      Cieszę się ,że moja "twórczość" tak się Tobie spodobała. :)
      Dziękuję! <3

      Usuń
  2. Jej! Powiem tak nie czytałam jeszcze rozdziału zaraz się za to biorę. Trzy dni człek nie sprawdza blogów i robi se wielkich zaległości ;).
    Nowe tło?
    Ana2003

    OdpowiedzUsuń
  3. Ładne to tło. Rozdział super, ale:
    ,,Podniósł szklany pucharek, który nagle zapełnił się czarną cieczą, pewnie coca
    colą"
    Czemu nie niebieskim płynem:)
    Ana2003

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Haha, rzeczywiście :D
      Ważny szczegół, następnym razem będę zwracać uwagę na takie drobne, a jednak ważne elementy :)

      Usuń