Hej!
:D
Dawno
nie było rozdziału i obiecałam, że pod koniec lipca, tudzież na
początku sierpnia wstawię kolejny post. Rozdział 10, zbliżam się
do moich ulubionych fragmentów ^^. W międzyczasie pojawi się nowe
LBA, została nominowana już 4 razy! Jestem bardzo pozytywnie
zaskoczona, na pewno odpowiem na nominacje, ale w swoim czasie ;)
Zapraszam
do czytania, komentowania i obserwowania! <3
------------------------------------------------------------------------------
Obudziłam
się i dopiero wtedy przypomniałam sobie o obecności Hazel.
Znalazłam się w nowej sytuacji, musiałam przywyknąć do tych
nieoczekiwanych zwrotów akcji.
Kolejny
członek rodziny! A jeszcze parę dni temu byłam jedynaczką ( a
przynajmniej zakładałam, że tak jest). Dziewczyna o karmelowych
lokach i złotych oczach była przemiła i sympatyczna. Nie dziwię
się, że Nico tak ją chwalił. Rozmawiałyśmy trochę o mnie,
trochę o obozie Jupiter, padło parę słów o jej chłopaku
(rozmawiać o
tym
przy bracie, sto procent zaufania!)
Trochę
gadugadu, potem śniadanie, jedliśmy je w trójkę. Następnie
mieliśmy duuuużo czasu wolnego. Poszliśmy do lasu potrenować
nasze nadprzyrodzone zdolności.
-
Czy ty też umiesz to samo co my? No wiesz, to całe wzywanie duchów
i te
sprawy?-
zapytałam, spoglądając na siostrę. Ona tylko lekko zachichotała,
zakrywając usta drobną dłonią.
-
Nie, mam władzę nad metalami i kryształami.- Odpowiedziałam
Hazel, jakby to
nie
było nic wielkiego.
-
Na prawdę? Pokaż coś.
Spojrzała
trochę niepewnie, ale Nico kiwnął zachęcająco głową.
Dziewczyna uśmiechnęła się.
-
W porządku,- oznajmiła po chwili namysłu.- ale niczego nie możesz
wziąć do ręki, nawet na chwilkę.
Ostrzegała
z nieziemską powagą. Wolałam się posłuchać.
Uniosła
wysoko ręce, po chwili z ziemi zaczęły wyłaniać się diamenty!
Nie tylko diamenty! Różnokolorowe kamienie szlachetne o
nieregularnych kształtach, jedne mniejsze, drugie większe.
Nieopodal jej stóp wyskoczyły sztabki złota, srebra, żelaza i
miedzi. Runo leśne zamieniło się w ogromny kalejdoskop.
Lecz
po pewnym czasie wszystkie drogocenne surowce powracały do swojego
pierwotnego miejsca. Jakby na jeden sygnał zaczęły znikać z
powierzchni ziemi, aż znowu można było zobaczyć trawę i kępki
mchu.
-
O rany! Ale ekstra!- wytrzeszczyłam oczy.- Dlaczego niczego nie
można wziąć?
-
Dzieją się podłe rzeczy. Trudno to sobie nawet wyobrazić.-
pokręciła głową, jakby chcąc wyrzucić ten paskudny obraz z jej
umysłu.- Ta moc jest bardzo niebezpieczna.
-
To teraz poćwiczmy twoje moce, Angeliko.- Odezwał się czarnooki.
Jest czasem
taki
cichy, że ma się wrażenie, jakby go tutaj w ogóle nie było.
Nie
wiedziałam od czego mam zacząć. Podróż cieniem mam już
opanowaną ( no.. tak z grubsza...), chciałam spróbować czegoś
nowego. Może...
-
To może... wzywanie duchów?
-
Dobrze, spróbujmy. Skup się na wezwaniu jednego ducha.- mówił,
gestykulując i
kładąc
nacisk na przedostatnie słowo.
Zamknęłam
oczy. To, co się potem wydarzyło, przeszło moje oczekiwania.
Jednego...
miałam wezwać tylko jednego ducha...
A
NIE STO!!!
Uniosłam
ręce, tak jak zrobiła to wcześniej Hazel. Działałam
automatycznie,
jakbym
robiła to każdego dnia, będąc na obozie... jakbym robiła każdego
dnia mojego życia. W myślach powtarzałam słowa syna Hadesa:
„Spokojnie
Angela, J-e-d-n-e-g-o ducha, tylko jednego. Co to dla ciebie, nie?”
Otworzyłam
oczy, jednak nie na długo. Powieki zaczęły opadać, kolana miałam
jak z waty. Moje rodzeństwo złapało mnie, dzięki czemu nie
zaliczyłam upadku.
-
Angeli... mówi... eden!- słyszałam, jak Nico próbuje przemówić
do mojego
zaćmionego
umysłu.
Dla
mnie czas się spowolnił... albo nawet stanął w miejscu. Starałam
się nie zemdleć, jednak cały obraz przykrywała gęsta warstwa
mgły. Z leżącej pozycji obserwowałam, jak stado duchów
paradowało sobie po obozie. Nico próbował je przywołać do
porządku i rozkazać im powrócić do Podziemia. Posłuchały się,
jednak rozkazywanie istotom pozaziemskim sporo kosztowało mojego
brata. Upadł obok mnie.
-...ico.-
wydukałam z trudem.
Przez
chwilę patrzyliśmy na siebie, potem cały świat połknęła
bezgraniczna
ciemność.
Kraina
koszmarów wita stałego bywalca! Tak, chodzi tu o mnie.
Znalazłam
się przed domem, dziwnie znajomym. Domek typowo rodzinny, niewielki
ganek
ze stolikiem i bujanym fotelem. Nagle przypomniało mi się, skąd
znałam to miejsce. Był to dom moich dziadków. Z tyłu znajdował
się duży ogród z huśtawką.
Lubiłam
się w nim bawić z mamą, kiedy byłam maleńka. Karmiłam rybki w
stawiku
z fontanną. Raz do niego wpadłam, bo chciałam wyciągnąć moją
gumową
kaczuszkę.
Ah, normalne dzieciństwo...
Otworzyłam
drzwi, nic się nie zmieniło. Ciasny przedpokój z małą szafeczką
na klucze, do której tak kiedyś chciałam dosięgnąć. Dzisiaj
robię to bez problemu. Na wysłużonej wycieraczce stały schludnie
poukładane buty. Popędziłam do pokoju dziadka.
Zobaczyłam
go. Pierwszy raz od tak dawna. Jak zwykle, miał rozczochrane, siwe
włosy,
flanelową koszulę i rybaczki. Siedział na kanapie i czytał
gazetę.
-Dziadku!
Na Hadesa, jesteś tutaj!!!
Chciałam
paść w jego objęcia. On jakby mnie nie widział. Ani nie drgnął.
-
Dziadku?
Miałam
ochotę złapać go za rękę. Moja dłoń przeszła przez jego
ramię, jakby nie napotkała przeszkody na drodze, przepłynęła
przez rękaw. Spojrzałam na siebie, to ja byłam niczym z mgły. To
tylko wspomnienie, nie raz miałam taki sen. Za każdym razem nie
kończył się „happy endem”.
Oświeciło
mnie. Przypomniałam sobie tą chwilę. Wiedziałam, co zaraz
nastąpi. Oczy zaczęły piec od słonych łez, napływających
bezlitośnie do oczodołów. Serce łomotało jak szalone. Nie
chciałam tego oglądać.
Do
pokoju wpadłam... ja. Kiedyś chodziłam w
sukienkach,
włosy mama plotła w warkocze i ogólnie wyglądałam jak
cukiereczek
(Ochyda!!
Blee!!).
-
Dziadku, pogramy na gitarze? Dziadku... co się dzieje?!
Dziadek
rozpaczliwie wachlował się swoim ulubionym miesięcznikiem. Sapał
jak zepsuty odkurzacz. Wiercił się, szukając wygodnej pozycji.
-
Cholera jasna, idiotko! Dzwoń na pogotowie!- podbiegłam po telefon.
Ręka nie
była
zdolna niczego uchwycić. Chciałam pieprznąć w stolik nocny, ale
nawet tego nie byłam w stanie wykonać. „Mała ja” wybiegła z
pokoju po mamę.
-
Jeszcze go zostawisz?! Co z ciebie za wnuczka?!?! Jaka z... ze
mnie...-
mówiłam
ze łzami w oczach. To ja byłam tą idiotką, na którą tak się
wydzierałam.
To ja. Nikt inny.
Podeszłam
do dziadka. Nie oddychał.
-
Dziadku...- przycupnęłam przy nim. Nie mogłam tego znieść.
Kolejny raz widzę śmierć osoby, którą kocham. Zakryłam twarz
dłońmi. Chciałam o wszystkim zapomnieć.
Lekko
rozchyliłam palce. Tym razem wpatrywałam się na inną postać.
Zimne,
niebieskie
oczy szeroko otwarte, puste. Rozchylone wargi próbowały złapać
ostatni
dech. Ta osoba żyłą, ale niewiele jej zostało czasu. Po chwili
rozpoznałam kim jest ten człowiek.
Krzyknęłam
i jak poparzona cofnęłam się od łóżka. Uderzyłam się głową
o ścianę, syknęłam. Bolało, jednak nie bardziej, niż ten
widok.
-
R-robin!!!
Nie
wierzyłam własnym oczom. To musiał być on. To był na pewno on.
Przecież nie mogłam się pomylić, chociaż tak bardzo tego
chciałam. Jego oczy, które patrzyły na mnie najczęściej z
żartobliwym ulitowaniem. Teraz prosiły o pomoc. Jego usta, które
wykrzywiały się w chytry uśmieszek. Zawsze doprowadzało mnie to
do granic wytrzymałości, teraz jednak niemal tęskniłam za tym
uczuciem. Już lepszy był ten jego cholerny uśmiech niż obecny
wyraz prawie martwych warg. Coraz więcej łez spływało po
rozgrzanych policzkach.
-N-nie...
to sen... nic więcej- wyszeptałam, niemal bezdźwięcznie.
Usłyszałam
skrzypienie schodów. Jak potok łez towarzyszyły w moim koszmarze,
z takimi się właśnie obudziłam.
-
Robin!!- podniosłam się. Miałam ciężki oddech, serce biło jak
oszalałe.
-
Już dobrze. Spokojnie.- Mówiła Hazel, byliśmy w naszym domki.
-
Dziadek... boże, dlaczego...- popadłam głową na poduszkę.
-
To był tylko sen, już wszystko w porządku.- powiedział Nico,
jednak jego ton
mówił,
że nie był do końca przekonany co do swoich słów.
-
Nie Nico... sam dobrze wiesz jakie są sny herosów...zwłaszcza
dzieci Hadesa...
Nastała
chwila ciszy, zaczęłam się bić z myślami. Może jednak to nic
nie
znaczyło?
Może to przez te ostatnie wydarzenia? Nie umiałam dać sobie z tym
spokój,
ilekroć próbowałam o tym zapomnieć, ten straszny obraz ponownie
powracał.
Cieszę
się przynajmniej z tego, że obudziłam przed powrotem mojej
głupiej,
młodsze
wersji mnie. Nie mogłabym sobie spojrzeć w twarz. To był jeden z
powodów,
dlaczego zostałyśmy wypędzone z domu. Babcia obwiniała mnie za
ten
incydent.
Bywały chwilę, że przyznawałam się do jej racji.
-
Ile spałam?- zapytałam, powstrzymując drżenie głosu-
Przepraszam was za tamto, nie wiem, co we mnie wstąpiło. Nic się
tobie Nico nie stało?
-
Nie, bardziej martwiłem się o ciebie. Spałaś kilka godzin.
-
Co?! Za chwilę uczta! Nie szykujecie się?- Starałam się szybko
wstać z
posłania,
lekko zakręciło mi się w głowie.
-
Czekaliśmy, aż się obudzisz.- oznajmił brat- Nie mieliśmy
zamiaru zostawić
cię
samej.
-
To szykujcie się! Zrobimy takie wejście smoka, że szczeny im
opadną!-
starałam
się pokazać jak najszczerszy uśmiech, Hazel go odwzajemniła,
jednak
syna
Hadesa zbyt dobrze poznałam, aby sądzić, że udało mi się go
nabrać na tanią sztuczkę z odkrywaniem perełek. On również
odwzajemnił mój uśmiech, jednak wiedziałam, że spostrzegł mój
smutek.
Nico
też za dobrze mnie poznał.
Każdy
z nas podszedł do swoich toreb, stojących obok łóżek. Dziewczyna
o
cynamonowych
lokach uniosła i przyłożyła do siebie sukienkę. Była raczej w
staroświeckim
stylu. Śliwkowa suknia sięgała do kostek, materiał opadał
falami
na podłogę. Przy klatce piersiowej były doszyte małe, czarne
guziki. Rękawy
sięgały
do nadgarstek, lecz mankiety można podciągnąć do łokci i
elegancko
przypiąć.
Całość prezentowała się ślicznie. Lubię skromność, a strój
Hazel
można
skwitować właśnie takim wyrazem.
Znałam
przyczynę upodobania do takiego stylu, jednak nieliczni o tym
wiedzieli. To ma związek z urodzeniem mojego rodzeństwa, bo...
jakby to powiedzieć... "nie
byli
dzisiejsi"... tak, na tym przystańmy.
-
Co ty na to Angeliko?
-
Będziesz pięknie wyglądać, Hazel.- uśmiechnęłam się
serdecznie, powoli
otrząsałam
się.
-
Dzięki.- Rozpromieniła się, pewnie zależało jej na tym, aby
dobrze wypaść
przed
Frankiem.-A ty co zakładasz?
W
tym momencie przypomniało mi się, że w obu plecakach nie mam
żadnego stroju
na
taką okazję, ogólnie miałam parę ubrań na krzyż, sukienki ze
świecą tam
szukać.
Po za tym nie przepadam za takimi ciuchami, więc to może dlatego...
Nagle
mnie olśniło! Jak mogłam nie pomyśleć o tym wcześniej?!
-
O matko! Torby!- machałam rękami jak najęta.- Tamtej nocy... jakim
cudem one się znalazły pod moimi drzwiami?
Zadałam
bardzo proste pytanie, jednak nikt z nas nie mógł znać odpowiedzi.
Nico nawet wcześniej nie wiedział, że ma kolejną siostrę, co
dopiero Hazel. Jednak oboje się nad tym zastanawiali.
-
O czym ty mówisz?- spytała zaskoczona moim nagłym wybuchem Hazel.
-
Tamtej nocy, kiedy zostałam uznana, pod drzwiami mojego byłego
domku znalazły się plecaki- mój i mojej mamy. I że jeszcze nie
zastanawiałam się jakim cudem one do mnie dotarły! - plasnęłam z
impetem dłonią w twarz.
-
Spokojnie! Miałaś bardziej męczące myśli we łbie, niż
plecaki.- powiedział Nico.- Niemniej to jest bardzo ciekawa sprawa.
-
Teraz też nie mamy czasu.- przypomniała nam siostra.- musimy się
przyszykowac na uroczystość. Angela, masz w końcu jakiś pomysł?
-
W sensie?- zapytałam, nadal jeszcze szukając w pamięci jakichś
ważnych luk, których z pewnością pominęłam.
-
Co chcesz założyć, rzecz jasna!- wyrzuciła z siebie Hazel, która
nie mogła uwierzyć, że tak szybko zapomniałam o bożym świecie z
powodu dwóch plecaków.
No
tak, pozostała kwestia sukienki...
-Nie
wiem, pewnie założę jakąś czarną bluzkę i...
Hazel,
po pierwszych słowach, przestała mnie słuchać. Odwróciła się z
powrotem
do
swojej zielonej, pojemnej torby. Wyciągnęła kolejną suknie.
-
Mówiłaś, że czerwony to twój ulubiony kolor, prawda?- Zadała
retoryczne
pytanie,
nie kryjąc uśmiechu.
Była
przepiękna, jednak nadal subtelna, tym razem fason był bardziej
nowoczesny. Sięgała do kolan, została uszyta z czerwonego jedwabiu
z dodatkową warstwą tiulu.
Promienie
zachodzącego słońca wpadające do pokoju sprawiały, że lekko
błyszczała.
Nie miała żadnych ornamentów, była nieziemsko normalna,
jakkolwiek to nie brzmi nienormalnie. W przeciwieństwie do sukienki
Hazel, miała
ramiączka,
a nie długie rękawy. Sukienka wydawała się, jakby była szyta
specjalnie
na mnie. Na jej widok, na mojej twarzy zagościły rumieńce.
-
Piękna jest, ale nie mogę...- uśmiechnęłam się nieśmiało.
-
Zakładaj!
Hazel
wepchnęła mi do rąk strój i pokierowała mnie w stronę łazienki.
Nie
mogłam
oderwać wzroku od ubrania. Założyłam go i wyszłam. Nico i
złotooka
córka Hadesa patrzyli na mnie, jak ciele na malowane wrota.
-
Aż tak źle?- zapytałam, okręcając się dookoła własnej osi.-
Mogę zmienić,
jak
się nie podoba.
Powstrzymywałam
się od śmiechu. Od razu, kiedy pociągnęłam za klamkę od drzwi
do
toalety, moje rodzeństwo zerwało się na równe nogi.
-
Nie!- usłyszałam zduszone krzyki rodzeństwa. Hazel zaczęła się
śmiać, a
czarnowłosy
lekko się uśmiechnął, ale jak na niego to i tak spory sukces.
-
Dobra, teraz wasza kolej.- odeszłam od łazienki i zachęcającym
ruchem
wskazałam
jej wejście.
*
* *
Dawno
nie widziałam takiej biesiady. Stoliki obozowe zostały połączone
w jeden
duży
stół, dzięki temu każdy mógł siedzieć z kim chce. Był piękny
widok na powoli zachodzące słońce i taflę srebrzystej wody.
Obozowicze wystroili się, każdy wyglądał zjawiskowo.
Nico
mnie bardzo miło zaskoczył. Po raz pierwszy widzę jego całą
twarz, ponieważ lekko odgarnął rozczesane włosy z czoła. Czarną
koszulę wieńczył czerwony krawat. Wyglądał świetnie, jednak po
jego minie można było wnioskować, że nie czuje się w tym dobrze.
Doskonale go rozumiem, czułam to samo.
Wszystkie
oczy zwrócone w naszą stronę. Nikt nie ukrywał zaskoczenia
naszymi strojami.
-
O rany... czy to Angelika od Hadesa?- słuchać było szepty
dziewczyn i chłopaków od Afrodyty.- Wygląda... idealnie. Chwila,
razem nią.... Nico?! Jaki przystojniak!
Rozglądałam
się za przyjaciółmi, moje oczy szybko ich spotkały. Zajęli nam
miejsca i czekali, aż się zjawili. Z trudem nas rozpoznali, dopiero
Austin się skapnął, że my, to my.
-
Ej, to oni!- wskazał na nas ręką.- Siadajcie. Ale super
wyglądacie!
Nie
wyczułam w jego głosie ani krzty sarkazmu, ale mimo to, nie byłam
do końca przekonana. Hazel i Nico byli niesamowici, ale ja?! To
zupełnie nie w moim stylu.
-
No no no, wy wyglądacie, jakbyście przed chwilą wyszli z salonu
Afrodyty.
Wcale
nie przesadzam! Byłam pod wielkim wrażeniem. Austin miał na sobie
granatowy garnitur, a pod nim koszulę (skąd to wytrzasnął?!) z
niedbale rozpiętymi paroma guzikami. Nawet ogarnął swoje włosy i
wypolerował okulary! Jak to możliwe!? No tak... przecież obok
niego siedziała Sophie, musiał się popisać.
O
wilku mowa, Sophie aż promieniuje swoją urodą. Mimo krótkich
włosów, wyglądała tak samo kobieco, jak kiedyś. Od bitwy z
„wściekłą kupą kości” nieco je wyrównała. Tego wieczoru
założyła białą sukienkę na ramiączka, podobną do mojej, ale
nieco krótszą i wpiętymi kwiatami na wzór stokrotek.
Roxy
ubrała się w czarną suknię do ziemi z odkrytymi plecami, z
lśniącego materiału. Włosy miała upięte w koczek, a z uszów
wisiały długie, srebrne kolczyki. Jak to możliwe, że było jej do
twarzy dosłownie we wszystkim?! Czyżby ona miała w genach krew
bogini piękności?
Lucy
także nie próżnowała w wyborach najlepszego ubioru na wieczór.
Założyła białą koszulkę i niebieską spódniczkę do kolan.
Wyglądała ślicznie, pozazdrościć takiej urody w jej wieku. Za
parę lat każdy chłopak będzie się o nią bił, ja to wiem.
Robin
zaprezentował się w białej koszuli z zakasanymi rękawami i
ciemnej kamizelce. Jak tylko na niego spojrzałam, chcąc nie chcąc,
przypomniałam sobie mój koszmar. Od razu zmarkotniałam, równie
szybko to dostrzegli.
-
Co się stało Angela?- zapytała Roxy. Jej umiejętności
spostrzegania ludzkich emocji mnie przerażała.
-
Nic takiego.- szybko się wykręciłam, wysilając się na uśmiech.-
Po prostu nie moje klimaty i tyle.
-
Coś mi się nie zdaje...- dodał Austin.- twoją twarz łatwo
rozszyfrować.
Kurna,
czy rzeczywiście taki słaby ze mnie aktor? Ok, czasem mi to
wychodzi perfekcyjnie, ale dzisiaj miałam jakiś słabszy dzień.
-
Potem...- machnęłam ręką.- Nie chcę psuć takiego wspaniałego
dnia.
-
Właśnie. Cokolwiek złego się stało teraz jest okazja, aby o tym
zapomnieć. Uśmiechnij się, ale szczerze, jak zwykle.- powiedział
Robin, patrząc na mnie znacząco. Jego słowa podziałały jak
lekarstwo. Od razu poczułam się lepiej. Chciałam się śmiać do
rozpuku. To też zrobiłam, a inni do mnie dołączyli. Nawet Nico.
Tym razem wiedział, że tym razem nie ukrywałam żalu. Po prostu
byłam szczęśliwa.
-
Powstańcie dzielni herosi!- zaintonował oficjalnie centaur.-
Nadszedł drugi
dzień
świąt. Proszę wszystkich o powstanie.
Wykonaliśmy
wszyscy polecenie. Chejron kontynuował.
-
Percy- opiekun obozu odwrócił się twarzą do zmieszanego
chłopaka.- pewnie
każdy
się zgodzi z tym, że ty i twoi przyjaciele, jak i inni herosi,
uratowaliście
świat... i to nie jednokrotnie. Z tej okazji chciałbym, abyś
wygłosił
toast.
Percy
wymienił znaczące spojrzenia z resztą swoich kompanów, oni jednak
zachęcali
go do przemowy. Wszystkie oczy zwróciły się w jego stronę.
-
Przepraszam, jeśli coś źle powiem, ale nie jestem w tym dobry.-
uśmiechnął
się
z udawaną goryczą.- Bogowie za mną nie przepadają, jednak życzę
im
wszystkiego
najlepszego, żeby łaskawym okiem patrzyli na nas ze szczytu Empire
State
Building. Aby tobie, Dionizosie, nigdy nie brakowało dietetycznej
koli, a
Bachusowi
aby nie brak było dietetycznej pepsi.- mówiąc to spotkał jedno z
dobrze
znanych min boga wina: "zabiję cię, Peter Johson!"-
Dziękuję
mojemu
ojcu, Posejdonowi, za wsparcie. Jestem też wdzięczny innym bogom,
za
wysłuchanie
mojej prośby, którą złożyłem parę lat temu. Żeby już tak
bardzo
nie
słodzić tym gostkom z Olimpu, chciałbym teraz podziękować wam,
herosom. To
jest
nasz dom, jesteśmy rodziną. Każdy. Grek, Rzymianin, to bez
znaczenia. Cieszę się, że mogłem tu dorastać.
Podniósł
szklany pucharek, który nagle zapełnił się czarną cieczą,
pewnie coca
colą.
Po czym każdy uniósł naczynie i wypełnił ulubionym napojem.
-
Za nas, za bogów, za obozy!
Zabraliśmy
się do jedzenia. Stół był pełny różnych świątecznych
smakołyków oraz takich, których widziałam pierwszy raz życiu.
Gdybym mogła, spróbowałabym wszystkiego, jednak było tego zbyt
wiele. Atmosfera była przyjemna, śpiewaliśmy obozowe pieśni i
opowiadaliśmy sobie historie. Chciałabym, aby ta chwila trwała
wiecznie.
Następną
częścią programu był festiwal, przygotowany przez naszych gości.
Wszystko było już gotowe, dzieci Hermesa przygotowały scenę na
plaży i fajerwerki. Wykonali kawał dobrej robot. Platforma była
spora, nad nią wisiało różnobarwne oświetlenie, a dookoła
zostały wbite w piasek wielkie sztandary dwudziestu domków. W
obozie nigdy nie bywa tak potwornie zimno, jak w Nowym Jorku w
okresie zimowym, więc nie szkodziło nam trochę postać i
pooglądać. A było na co patrzeć...
--------------------------------------------------------------------------------------
I
to by było na tyle ;)
jest
już środek wakacji, nieubłaganie zbliżamy się do ich końca.
Życzę wam superowego sierpnia! :D
Teddy
O BOZE, NARESZCIE!!!
OdpowiedzUsuń*-*
Tobie tez zycze genialnych wakacji ^^
I czekam na nastepny rozdzial ;)
Pozdrawiam, Iza :D
Kurcze, po raz pierwszy mam takiego pilnego czytelnika! :D
UsuńCieszę się ,że moja "twórczość" tak się Tobie spodobała. :)
Dziękuję! <3
Jej! Powiem tak nie czytałam jeszcze rozdziału zaraz się za to biorę. Trzy dni człek nie sprawdza blogów i robi se wielkich zaległości ;).
OdpowiedzUsuńNowe tło?
Ana2003
Ładne to tło. Rozdział super, ale:
OdpowiedzUsuń,,Podniósł szklany pucharek, który nagle zapełnił się czarną cieczą, pewnie coca
colą"
Czemu nie niebieskim płynem:)
Ana2003
Haha, rzeczywiście :D
UsuńWażny szczegół, następnym razem będę zwracać uwagę na takie drobne, a jednak ważne elementy :)