Hej
Miśki :*
Niedawno
wróciłam z Chorwacji. Piękne miejsce, idealne na wakacje.
No
właśnie... wakacje, a raczej ich koniec! Smutna prawda, nie
oszukujmy się, za parę dni idziemy do szkoły ;-;
Cieszmy
się ostatnimi dniami laby! Zapraszam do czytania ;)
--------------------------------------------------
Wróciłam
do domku i już miałam ochotę trzasnąć drzwiami, kiedy
przypomniałam sobie, że nie jestem tu sama. Mogłam tym
przestraszyć moje rodzeństwo. Jednak i tak użyłam zbyt dużej
siły, niż oczekiwałam.
-
Co się stało?- zapytała Hazel, unosząc oczy znad szkicownika.
Rysowała swojego konia, Ariona. Jeden z najszybszych koni na
świecie.
-
Co za głupek!
Opadłam
z impetem na łóżko. Córka Plutona przysiadła się do mnie.
-
Kto?
-
Robin.- burknęłam w poduszkę.
-
Nie zaprosił cię na imprezę, dlatego się gniewasz?
-
Co?- spytałam zdezorientowana.- Nie, Justin mnie zaprosił, a tamten
ma wąty, bo ponoć "mogłam się zgodzić, nie mając na to
najmniejszej ochoty.".- parsknęłam kpiąco.
-
Jak to?- zmarszczyła brwi.- co masz przez to na myśli?
-
Podobno dzieci Afrodyty używają jakichś sztuczek. Jakaś
czaromowa, czy coś w ten deseń.
-
No tak.- przyznała.- Piper umiała czarować głosem. To znaczy, że
mogła przekonać niemal każdego.
-
Piper?- podniosłam się do pozycji siedzącej.- Coś tak myślałam,
że jest od Afrodyty.
-
To jest bardzo podstępna moc, ale ona używała jej w dobrych
celach.- uśmiechnęła się, wspominając czasy bitew. Cieszyła
się, że ma to za sobą.
-
Ale Justin nie używał żadnych słodkich słówek, by mnie
zaprosić.- zaprzeczyłam.- Wyczułabym to. Pamiętam ton Piper,
kiedy uspokajała tamtego kota. Zdecydowanie się różnił od głosu
jej brata.
-
Wierzę, nie masz się o co martwić.- poklepała mnie po ramieniu.-
Robin jest przewrażliwiony na punkcie magii. Wie, że z nią nie ma
przebacz.
Przytuliła
mnie, poczułam zapach cynamonu. Musi koniecznie pożyczyć mi ten
szampon, jego woń mnie rozbraja.
-
Dobra, czas się szykować.- powiedziała.
No
tak, przecież trzeba się jakoś ubrać. Miałam już dość
sukienek, dlatego chciałam założyć normalne dżinsy i czarną
koszulkę. Na nią nałożyłam koszulę w kratkę. Zauważyłam, że
podczas świąt obóz wydziela jakąś cieplna energię, dlatego nie
trzeba zakładać kurtek. Z resztą, tak, czy owak, nie założyłabym
kurtki.
Poszłam
się przebrać do łazienki. Po raz pierwszy postanowiłam spiąć
włosy w wysokiego kucyka. Efekt był zadziwiająco ładny. Lekkie
fale opadały na kark. Jak zwykle, parę kosmyków musiało się
zbuntować i wyleźć spod gumki. Opadły mi na czoło. Tak jak
planowałam wcześniej: dżinsy do kostek, moje granatowe trampki i
czarna koszulka.
Przeszukując
torbę mojej mamy, znalazłam jej bransoletkę. Niby proste, rzemyk,
a na obu końcach dowiązany trójkąt z przecinającą linią,
tworzącą trapez i mniejszy trójkącik u góry. Znak jednego z
ulubionych zespołów. Często go sobie rysowałam na dłoni, kiedy
lekcje doprowadzały mnie do stanu wegetacji. Moja mama znała się
na muzyce. Pamiętam, jak nosiła tą bransoletkę, kiedy zamiatała
hotelową podłogę. Czasami była taka zmęczona, że zapominała je
zdjąć przed snem. Uśmiechając się, wspominałam stare czasy. Nie
było najgorzej. Teraz też wcale nie jest źle. Mam dom, przyjaciół.
Tyle mi wystarczy do szczęścia.
Wyszłam
z łazienki. Była już 18:00, o 18:40 Roxy miała się spotkać z
"tajemniczym wielbicielem" w pawilonie jadalnianym,
niedaleko Zatoki Long Island.
Pójdę
pod jej domek, tak dla pewności, że nie odpuściła.
-
Za jakiś czas idę pod domek Hermesa, później do pawilonu.-
powiedziałam, wychodząc z łazienki.
-
Dobra.- Odpowiedział Nico.
Ten
mój brat jest czasami jak ninja. Pojawia się nie wiadomo skąd i
równie łatwo znika, nie zwracając niczyjej uwagi. Jakby nigdy nic,
leży na łóżku z w pół przymkniętymi powiekami. Nawet się nie
przebrał. Coś mi się zdaję, że on nigdzie nie ma zamiaru się
ruszać. Zaczęłam go wypytywać.
-
A ty z kim idziesz, Nico?
-
Z nikim. Nigdzie nie idę.- odpowiedział niedbale. Hazel pokiwała
tylko głową, jakby rozumiała dlaczego.
-
A czemuż to? Idziesz ze mną i koniec!
-
Nigdzie się nie wybieram. Nie lubię takich zabaw. Jestem nie na
czasie i nigdy nie zrozumiem, co w tym takiego fajnego.- wybąkał,
przekręcając się na brzuch.
-
Już go przekonywałam.- Westchnęła dziewczyna z lokami.- Nic z
tego.
-
No dobra.- rozciągnęłam się na swoim łóżku i wzięłam Mp3.
Przewertowałam playlistę i puściłam parę piosenek.
Zegar
wybił 18:30. Mogłam iść już do Roxy, to też uczyniłam.
-
To ja już wychodzę.
Wyszłam
i wolnym krokiem podeszłam pod domek Roxy. Zapukałam do drzwi.
Wolałabym, żeby to któraś z córek Hermesa otworzyła. Oczywiście
nie można było spełnić moich oczekiwań. W wejściu stał Hans.
Yh, tego dupka mi brakowało!
-
A ty tu czego?- wycedził chłopak.
-
Jest Roxy?- zapytałam, nie zwracając uwagi na jego pytanie, zadane
w wręcz prostacki sposób. Nigdy się nie nauczy, że do mnie raczej
nie powinno się tak zwracać...
-
A co? Zatęskniłaś za swoją mamusią?
Ah,
te jego uwagi na poziomie pięciolatka. Jak ja to kocham.
-
Jak odpowiem "tak", to nakarmię twoje ogromne ego i dasz
sobie siana?- uśmiechnęłam się złośliwie.
-
Nie.
Wspaniale.
Czekałam na taką odpowiedź. Z pełną satysfakcją kopnęłam tego
idiotę w piszczel. Brat mojej przyjaciółki krzyknął z bólu.
Złapał się za nogę i skakał na drugiej. Wykorzystałam to,
wpadając do środka i popychając go. Chłopak stracił równowagę
i upadł na skrzypiące deski. Do przedpokoju wparowała Roxy. Ubrała
się w czarne dżinsy, purpurowe Hermersy (od czasu rozdania
prezentów nie rozstawała się z nimi na krok.) I czerwony topik.
Zrobiła sobie podobną fryzurę do mojej, ale to akurat było u niej
normą. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam jej z rozpuszczonymi
włosami.
-
Angela?! Co ty...- popatrzyła na mnie, później na zwijającego się
na ziemi w katuszach Hansa, a następnie znów na mnie.- Cokolwiek
zrobiłaś, rób tak częściej.
Nie
mogłam powstrzymać uśmiechu. Taką Roxy właśnie lubię.
-
To jak? Idziemy?
-
Dobra.
Chłopak
stanął na równe nogi dopiero wtedy, kiedy wyszłyśmy na ganek.
Zatrzasnęłam drzwi z impetem. A ,tak na „do widzenia”.
-
Jak myślisz, Kto to może być?- wypytywała podczas drogi. Musiałam
zacząć się wykręcać.
-
Nie wiem, trudno powiedzieć.- zmarszczyłam brwi, udając, że się
zastanawiam nad jej pytaniem. W rzeczywistości domyślałam się kim
może być ta osoba.
Oto
nadszedł ten moment. Dotarłyśmy na miejsce spotkania. Przy jednym
ze stołów jadalnianych siedział Simon.
Roxy
zatrzymała się.
-
Nie wierzę.... wiedziałam, że to tylko jakiś marny żart!-
odwróciła się w kierunku drogi, z której przyszłyśmy. Ja szybko
złapałam ją za nadgarstek i pociągnęłam za sobą. Na mnie nie
ma mocnych.
-
To nie jest wcale żart.- mówiłam, zaciągając ją z powrotem do
pawilonu.
-
Roxy, daj mi powiedzieć.- powiedział zakłopotany syn Hefajstosa.
-
A co ty mi masz do powiedzenia?! Nie odzywasz się, no chyba po to,
żeby mnie wyprowadzić z równowagi, a teraz nagle naszło cię na
przemowę? Co to? Rozadnie Oskara, czy jak?!
Z
każdą chwilą robiło się coraz gorzej. Puściłam ją, stała na
wyciągnięcie ramion od dziecka Hefajstosa. Odsunęłam się nieco
od nich. Wolałam teraz się nie wcinać. Oby Simon opanował
sytuację, bo jak nie, to będzie po nim.
-
Ty mnie przecież nienawidzisz. Skąd ta zmiana?- ciągnęła dalej
szatynka.
-
Nigdy ci nie mówiłem, że cię nienawidzę. Zawsze byłaś kimś
dla mnie ważnym.
-
Byłeś moim przyjacielem.- mówiła drżącym głosem.- a ty miałeś
to gdzieś. Zlekceważyłeś to, jak ważny dla mnie jesteś. Nawet
nie wiesz, jak się wtedy czułam.
Jej
słowa były dla chłopaka promyczkiem nadziei. Powiedziała „
jesteś”, a nie „byłeś” ważny.
-
Dlatego teraz chcę to naprawić.
Chłopak
przygarnął ją do siebie i mocno przytulił, Roxy starała się
wyrwać z uścisku, ale nie dawała rady.
-
P-puszczaj!... Co robisz?!- wydukała w szoku, nadal próbując się
uwolnić.
-
Nie chcę cię znowu stracić.
-
Na miłość Hermesa, co ty...
-
Czy to do ciebie nie dociera? Nie rozumiesz, kim dla mnie jesteś?
Chłopak
lekko ją odsunął, złapał za ramiona. Nadal uścisk był mocny.
Moja przyjaciółka przestała się wyrywać.
-
Jesteś jedyną, która może mi dać w twarz, a ja nie będę miał
pretensji. Jesteś tą, z którą mogę się kłócić, bo wiem, że
kiedyś uda mam się pójść na kompromis. Tylko z tobą mogę
rywalizować, bo pomimo mojej przegranej, uwielbiam patrzeć, jak
zwyciężasz.- mówił z determinacją w głosie.
Roxy
zaczęła szybko kiwać głową. Widziałam, jak łzy napływały jej
do oczu.
Ale
wiesz co jest z tych rzeczy najlepsze?- mówiła już łagodniej i
ciszej, ocierając pojedyńcze łzy cieknące po policzkach oblanych
rumieńcami- Ten moment, kiedy mogłem ci to wszystko powiedzieć.
Możesz mnie nienawidzić, ale przynajmniej wiesz już, co czuję.
Nastała
chwila ciszy, Roxy opuściła głowę. Simon puścił moją
przyjaciółkę. Chciał się odsunąć, ale szarooka złapała do za
ręce.
-
Jesteś idiotą.- powiedziała cicho, nie unosząc głowy.- Jak
możesz, mówić mi to teraz? Po prawie dwóch latach...Tyle czasu
minęło od twojego ostatniego, szczerego uśmiechu. Nie rozumiałam
co się dzieję. Nie wiedziałam co mam robić, straciłam
przyjaciela, jednego z nielicznych tamtego czasu. Nie... utraciłam
coś więcej!- mówiła wysokim głosem.-
-
Ro...- chciał ją uspokoić, ale ona ciągnęła dalej.
-
Straciłam jedną z niewielu osób, której, której opowiedziałam
swoje sekrety. Część mnie nadal jest z tobą i czekałam na taki
właśnie moment. Ale przez to, co się kiedyś stało nie umiałam...
Na
chwilę urwała, coraz mocniej zacisnęła dłoń na ręce syna
Hefajstosa. Drżąc, nabrała powietrza.
-
A teraz stoisz tu i mówisz, że po tym wszystkim, co mi
powiedziałeś, mogę cię nienawidzić!? Przez cały czas
zastanawiałam się...
Chłopak
zrobił się cały czerwony. Żeby ukryć swoje zawstydzenie, otoczył
ją jedną ręką, drugą cały czas miał ściśniętą przez dłoń
szarookiej, a twarz zakrył w jej ramieniu. Roxy tym razem też
objęła go jedną wolną ręką.
-
Nie wiesz, jak mi ulżyło.
Po
tych słowach obdarzyła go buziakiem w policzek. Potem pocałowali
się w usta.
Uśmiechnęłam
się do siebie. Misja wykonana. Bez odbioru.
Poczułam
czyiś dotyk na ramieniu. Odwróciłam się, patrzyłam na Justina.
Mimo, że się go tutaj spodziewałam, to trochę mnie przestraszył.
-
Jak widać wszystko poszło zgodnie z planem. Słyszałem od Hazel i
Nico, że tutaj jesteś.
Kiwnął
głową na naszą parkę. Jakby nas nie zauważyli, zaczęli iść w
stronę plaży.
-
A jakżeby inaczej.- uśmiechnęłam się.- To jak? Idziemy?
-
Jasne.- przytaknął, odwzajemniając uśmiech.
Daliśmy
im się nacieszyć, sami poszliśmy na plażę. Scena z wczoraj
została, ponieważ niektóre kawałki będą grane na żywo przez
dzieci Apolla. Synowie i córki Hefajstosa zrobili nawet stół dla
DJ. Muzykę będzie zapodawał Austin, zamieniając się czasem z
Marcusem, jego bratem. Zapowiadało się ciekawie.
Ludzie
się zbierali. Na widoku znaleźli się Hazel i Frank. Nigdzie nie
było Nico, chyba na prawdę nie miał zamiaru przychodzić. Wielki
Azjata ujmował rączkę mojej siostry, co wyglądało to słodziutko.
Była między nimi duża różnica wzrostu, jakieś dwie głowy. Ja
teraz patrzyłam na jej przyjaciela, wydawał się bardziej
przyjazny, niż gdy widziałam go ostatnim razem. Przywitali się z
nami i razem czekaliśmy na resztę.
Wreszcie
przyleźli Roxy i Simon. Nie posiadali się ze szczęścia. Dawno nie
widziałam takiej uśmiechniętej twarzy córki Hermesa. Nawet Lucy
przyszła z jakimś chłopakiem, miał może z dwanaście lat. Miał
utlenione z natury blond włoski, był troszeczkę wyższy od
dziewczynki, ale niższy ode mnie. Szare oczka radośnie obserwowały
wszystko dookoła. Nosił na sobie nico przydużą bluzkę i dżinsy.
Widywałam go na posiłkach przy stoliku Nemeziz.
No,
no, no. Kto tutaj zawitał? Jednak Robin nie dostał kosza, jak
wcześniej zakładałam. Był w towarzystwie jednej z córek Ateny,
Kate Evans. Miała ogniste włosy i jasną cerę i okulary takie, jak
nosi Austin. Jej oczy były koloru burzowych chmur, wzrostem
przewyższała mnie o głowę, jednak nadal była niższa od Robina (
nie ma jemu równych). Pokazała się w limonkowej sukience do kolan
i butach na koturnach w podobnej barwie. Grzywkę na bok spięła
spinkami, aby nie spadały na twarz. Zastanawiałam się, jak taka
ułożona dziewczyna mogła pójść z takim powalonym chłopakiem?
Ona wolała spokojnych i cichych, a tu proszę! Przyłazi z rąbniętym
synem Hekate. Założę się, że rzucił na nią jakiś urok. Menda
z kryształowymi gałami!
Przybyła
kolejna parka. Tym razem Austin i Sophie. Blondyn wydawał się
spięty, blondynka również. Pewnie się rozgrzeją, a jak nie, to
im z chęcią pomogę. Mimo tego, też byli zadowoleni.
Byliśmy
już wszyscy razem. Austin zdziwił się na widok Kate w naszym
gronie.
-
Kate? Nie wiedziałem, że Riri cię zaprosił.
-
Austin!- syknął Robin, zareagował tak na jego przezwisko. Lepsze
takie, niż "kurdupel"....
-
No już, już.- machnął ręką.- Miło cię widzieć, Kate.
Dziewczyna
odwzajemniła uśmiech złotowłosego.
Rozmawialiśmy
ze sobą krótką chwilę. Ta dziewczyna, z którą przyszedł Robin
wydawała się inna, niż zwykle. Zazwyczaj była nieco spięta,
czasami nieco przemądrzała, ale nieśmiała. A dzisiaj tryskała
humorem, jak woda z czubka wieloryba. Cóż za zmiana!
Dołączyli
do nas również Annabeth, Percy, Piper, Jason, Leo i Calypso.
Wszyscy byli uśmiechnięci, oni również zdziwili się widokiem
Kate, zwłaszcza Annabeth. Chyba też wyczuła zmianę jej nastroju.
Z tego, co widziałam, ognistowłosa miała cztery koraliki, więc
dziewczyna syna Posejdona znała ją dużo wcześniej. Piper też
marszczyła nos, patrząc na siostrę Annabeth i czarnowłosego.
Pewnie zauważyła, że kompletnie do siebie nie pasują. Obie mamy
nosa do takich rzeczy ( aż dziwne, że nie mam błogosławieństwa
Afrodyty...).
Nareszcie!
Ekipa z domku Apolla zaczęli ogłaszać początek imprezy. Na
początku miała być muzyka grana na żywo. Jedna z sióstr Austina
weszła na scenę i zaczęła śpiewać. Nasza grupa jakby zapomniała
o tym, że dobieraliśmy się w pary, najpierw tańczyliśmy wszyscy
razem. Dziewczyna, która stała na scenie, zaśpiewała jeszcze z
dwie, trzy piosenki i zapowiedziała, że zaraz będzie lecieć
muzyka, którą zagra DJ. Austin szybko popędził do stacji, biedna
Sophie została z nami. Była w świetnym humorze, ale... to nie tak
miało być! Ja tu chciałam ich spiknąć, a cały mój misterny
plan schrzanił nasz blondaś! Akurat zachodziło słońce, to by tak
ładnie wyglądało.
-
Może pójdziesz do Austina? Przyda mu się twoje towarzystwo.-
spytałam Sophie, musiałam mówić głośno, ponieważ głośniki
nieźle nadawały. No, sprzęt porządny, to trzeba przyznać. Taki
zajebisty, że ona ledwo mnie usłyszała i popędziła dalej.
Nasza
grupka się rozłamała. Każdy tańczył z każdym, dawno nie
widziałam, żeby wszyscy się tak fajnie dogadywali. Byłam pod
wrażeniem, czasem tańczyłam obok dzieci Hermesa, a nawet niedaleko
synów Aresa i nie korciło mnie, aby skopać im dupy. To już jest
wyczyn.
Zawsze
niedaleko był Justin, czasem darliśmy się sobie do uszu.
-
JAK SIĘ BAWISZ?!- krzyczałam, nie musiałam stawać na palcach, był
tylko niewiele wyższy.
-
COOO?!- pytał, marszcząc brwi.
-
PYTAM, JAAAK SIĘ BAAAWIIISZ?!?!
Myślałam,
że ja jego twarzy pojawił się cień zrozumienia, jednak pociągnął
mnie w stronę stolika z napojami. Tam było już ciszej.
-
Co mówisz?- spytał po raz kolejny.
-
A nic.- machnęłam ręką.- tylko pytam, jak ci się podoba.
-
A no w porządku, trochę za głośno.- złapał się za skronie,
jakby go bolała głowa.
-
Nie gadaj.- parsknęłam.
Nagle
na horyzoncie pojawiły się córki Afrodyty, rodzeństwo Justina.
Zaczęły coś chichotać miedzy sobą, potem jedna z nich odezwała
się do blondyna. Była niska, chudziutka jak patyk i miała
zaszpachlowany ryj. Wyjątkowo paskudny typ. Wiedziałam, że jej nie
polubię.
-
No, no, nasz Justin sobie kogoś znalazł! No proszę, Angela!-
dogryzała skrzeczącym głosem.
Justin
westchnął, pewnie nie raz słyszał podobne docinki ze strony jego
sióstr. Trochę mu współczuję.
Chodzące
plastiki zaczęły coś szemrać. Mówiły coś po francusku. O
dziwo... rozumiałam, o czym rozmawiały!
-
Il a appelé l'ironie. Il frappe la pire fille au camp. Tel est le
laid....
Chłopak
się wkurzył, już chciał coś powiedzieć, kiedy nagle ja się
odezwałam
-
Baiser putain poubelle!
Lalkom
Barbie opadły szczęki. Popatrzyły po sobie, wszystkie umilkły,
nawet ta, co wyrwała się pierwsza. Po chwili strzeliły focha w
największym stylu i podeszły potańczyć i wyrywać chłopaków.
W
nie mniejszym szoku był Justin, ja również. Wytrzeszczył oczy. Po
czym wyraz twarzy zmienił się, pojawił się uśmiech.
-
Ej, nie wiedziałem, że znasz francuski!- powiedział z respektem.
-
Ja... też nie wiedziałam, że znam francuski.
-
Jak to?- zmarszczył brwi.- Nie uczyłaś się w swojej dawnej
szkole?
-
No właśnie nie!
To
było bardzo niepokojące. Jakim cudem udało mi się zrozumieć i na
dodatek odpowiedzieć w ich języku?!
Justin
stał zmieszany, pewnie chciał zmienić temat.
-
Zauważyłem, że przyglądałaś się tej dziewczynie, z którą
przyszedł Robin.
Nie
wiem, dlaczego porusza tą kwestię, może ona wydawała się również
dla niego jakaś dziwna?
-
Coś mi tu nie gra.- pokręciłam głową.- Ona zawsze zachowuje się
inaczej. Dzisiaj, jakby nie jest sobą.
-
Może się zakochała?
Zaskoczyło
mnie to, dopiero teraz uwzględniłam taką możliwość. W sumie, to
by się nawet zgadzało. Każdy zachowuje się inaczej, niż zwykle,
kiedy się zabuja.
-
Całkiem możliwe.- mówiłam, marszcząc brwi, zrobiłam
nienaturalną przerwę, co syn Afrodyty szybko wychwycił.
-
Ale?- popatrzył na mnie wyczekująco.
-
Ale nadal coś mi tu nie pasuje.
Chłopak
nie oderwał ode mnie oczu, nagle się uśmiechnął, na jego twarzy
pojawiło się jakby zrozumienie. Skrzywiłam się. Zastanawiałam
się, co go tak bawiło.
-
Z czego się śmiejesz?- zapytałam podejrzliwie.
Blondyn
popatrzył na mnie znacząco. Podniósł jedną brew, co bardzo
przypomniało mi moją minę, kiedy się z kogoś nabijam, albo,
kiedy wywącham jakiś podstęp.
-
Już czaję.- skinął głową.- Jesteś po prostu o niego zazdrosna.
Zamurowało
mnie. Nie wiem czy miałam się śmiać czy płakać z jego pomyłki.
Wybrałam pierwszą opcję.
-
Nie.- parsknęłam.- Ja tylko czuję, że Robin coś knuje. Zawsze
wymyśli coś głupiego. Może dosypał Kate coś do napoju, a ona
biedna nie wie co się dzieje.
-
Sądzisz, że otumanił ją pigułkami gwałtu?- zaśmiał się, po
czym skrzywił się, bo dostał o de mnie solidnego kuksańca. Jednak
nie przestawał się śmiać, ja również nie mogłam zachować
powagi.
-
Co ty! On ma tam jakieś proszki, eliksiry, czy bogowie wiedzą, co
jeszcze.
-
On chyba ciebie też zaczarował.- dodał, z jego twarzy nie mógł
zniknąć uśmiech.
-
Pieprzysz!- skwitowałam.- Dobra, chodźmy do Austina. Chcę mu pomóc
z Sophie, bo raczej sam nie da rady.
Na
tą wiadomość jeszcze bardziej się wyszczerzył.
-
W porządku.- odpowiedział.- Uwielbiam pomagać w miłosnych
rosterkach.
Ja
cię kręcę, jakbym słyszała siebie!
-
Temu trzeba jak najbardziej pomóc. Tragedia, ani razu z nią nie
zatańczył, bo musiał siedzieć przy sprzęcie. No, spójrz tylko.
Wskazałam
na stół, przy którym urzędował DJ Austin. Wszyscy dookoła
świetnie się bawili, on też wydawał się zadowolony z imprezy.
Ale mnie to nie satysfakcjonowało! Ja chciałam, aby zaprosił ją
do wolnego, albo co. A tu nic! Muszę coś zadziałać.
-
Rzeczywiście.- zrobił kwaśną minę.- Idziemy.
Zerwaliśmy
się z miejsc, które zajęliśmy przy stoliku z napojami i
ruszyliśmy w stronę mojego przyjaciela. Od razu, kiedy rozpoznał
nas w tłumie, zaczął do nas machać. Przycupnęłam obok niego.
-
Słuchaj.- opieram się o jego ramię.- Mam propozycję.
Jak
tylko usłyszał moje słowa zrobił teatralny grymas.
-
Mam się bać? Czyżby to kolejna "propozycja nie do odrzucenia,
której nie mogę sobie zlać bez poniesienia konsekwencji?
-
Widzę, że już nieźle łapiesz.- poklepałam go parę razy.- Walnę
prosto z mostu: Ty- idziesz na parkiet, szukać Sophie. Ja i Justin-
opiekujemy się tym cackiem.- mówiąc to pogładziłam
urządzenie.- Umowa stoi?
Syn
Apolla nieco się zdziwił, ald po dłuższym zastanowieniu zgodził
się, choć niechętnie. Pewnie przywiązał się do tego
odtwarzacza. Wcale się nie dziwię. Czuję, że zabawa tym sprzętem,
to będzie najlepsza część tego dnia.
-------------------------------------------------------------
Tak
kończy się kolejny rozdział.
Miał
być zdecydowanie dłuższy, ale nie chciałam, aby był zbyt nudny
xD
Napiszcie
w komentarzach, czy tak długość wam odpowiada, czy może wstawiać
dłuższe albo krótsze. Pamiętajcie, że jeśli chcecie być na
bieżąco, warto zaobserwować mojego bloga. I KOMENTUJCIE :D To
baaardzo motywuje do działania :)
Teddy